Wróciliśmy do miasta. Kierowca z wdzięczności za zwitek dolarów, jakim się mu odwdzięczyłem, postanowił zawieść mnie jeszcze do jednego z piękniejszych miejsc Samarkandy.
– Wiesz co to znaczy Szah-i-Zinda? Żyjący Król. Tu pochowano kuzyna Mahometa. Poza tym to grobowce potomków naszego emira – Timura.
Po opłaceniu wejścia do ogromnej nekropolii zanurzyliśmy się w turkusie, błękicie, seledynie, bieli i granacie. Wielkie bramy prowadzące do pomieszczeń ze spoczywającymi tam arystokratami, potomkami i siostrą słynnego Timura (Tamerlana) – w tym jego wnuka Uług-Bega – przytłaczały nie tyle wysokością, ale położeniem na wzniesieniu i gdzieniegdzie wąskim przejściem między nimi. To sprawiało, że chcąc podziwiać mozaiki, trzeba było co rusz zadzierać głowę. To dość sprytny zabieg, jaki miał wprawiać w zachwyt i uczucie przytłoczenia kolorami, a bryłami sarkofagów i budowli jeszcze bardziej. Tymi samymi barwami nasyconymi przez padające nań słońce mamiły kopuły, grobowce, meczet i ściany pomieszczeń. Po przejściu między wszystkimi obiektami zobaczyłem bramę cmentarza. Tu odezwał się mój przewodnik:
– Jak byłem mały, to normalnie tam gdzie ta bramka, szedłem na cmentarz, bo tam leży moja rodzina, a teraz zrobili z tego już zamknięte miejsce i chociaż to tak blisko, to trzeba chodzić naokoło. Wcześniej niektórzy turyści najpierw szli na współczesny cmentarz, a potem przechodzili sobie tutaj i nie płacili za bilety.
– Czyli to wzgórze wciąż spełnia taką rolę jak kiedyś. Jak stare są najstarsze z grobów? – zapytałem.
– Na samym wzgórzu to chowano jeszcze nawet przed islamem, kiedy czczono ogień, ale dokładnie to nie wiem.
– Usłyszałem o Tamerlanie – „nasz emir”. Czytałem, że nie do końca wasz. On był najprędzej Turkiem, Mongołem…
– Tak Uzbecy mówią o każdym władcy naszych państw. Tu było i jego imperium, a potem jego synów, potem Buchara i Chiwa, ale w jakim języku oni mówili? Po persku, czyli tadżycku. Mongołowie mówią, że on był ich, Uzbecy, czy Kazachowie, że ich, a prawda jest taka, że oni nie umieli nic nawet zbudować. Tymczasem w Samarkandzie wtedy już byli matematycy, naukowcy, badacze. Skąd jacyś koczownicy by się na tym znali, no skąd? To jest jak to się mówi bullshit. No przynajmniej ja tak myślę.
Samarkanda podczas Nowruzu okraszona była kolorowymi flagami zwisającymi z zawieszonych linek czy wieszanymi na słupach przy głównych drogach. Na deptaku prowadzącym do pomnika Tamerlana posadzono kwiaty. W wielu miejscach wisiały banery w barwach narodowych Uzbekistanu (biało-niebiesko-zielonych) z wypisanymi życzeniami szczęśliwego Nowego Roku („Nowruz Muborak”). Mimowolnie szukałem portretów Szawkata Mirzijojewa – prezydenta kraju. Nie było ich.
Dyktatury taka jak kazachska, uzbecka, a nawet i turkmeńska pomału wycofują się z ostentacyjnego kultu jednostki. Sama autorytarna natura i sposób podejmowania decyzji w łonie takiego czy innego prezydenta pozostaje w mocy, ale kolejne pomniki i setki portretów wieszanych co krok to już raczej przeszłość. Oczywiście starych nikt nie burzy. Stąd również w Samarkandzie nadal stoi pomnik Isloma Karimowa – poprzednika Mirzijojewa, ale obecny prezydent zadowala się przedłużaniem kadencji do siedmiu lat i kolejnymi plebiscytami.
– To jest i praktyczne, i wygodne. I tak wszyscy w Uzbekistanie wiedzą, kto pociąga za sznurki – mówi mi przy herbacie Abdol, właściciel hostelu tuż koło mauzoleum Timura, z głośnym brzękiem mieszając w szklance cukier i cytrynę.
Wietrzę w tym rosyjski wpływ z czasów ZSRR. Obok leżą cukierki w czekoladopodobnej polewie. Niezjadliwe.
Abdol jest lekko skośnookim brunetem. Przy kości i o przysadzistej budowie ciała.
– Mirzijojew ma swoje interesy do załatwienia. Tak jak zawsze musimy tutaj stale uważać a to na Rosję, a to na Chiny, a to na Talibów. On nie zaprząta sobie głowy tym, żeby mu budowano pomniki ze złota jak w Turkmenistanie.
– Boicie się kogoś?
– Ja osobiście nie. Tu jest bardzo spokojnie, a poza tym mamy teraz bardzo dobre stosunki z sąsiednim Tadżykistanem. Ale nikt nie wie co będzie jutro. Na pewno nie możemy na nikogo oficjalnie się obrażać i zamykać. Dlatego jak trzeba będzie rozmawiać z Amerykanami, to nasz prezydent będzie to robił, a jak z Rosjanami, to też nie możemy powiedzieć, że nie, bo jest wojna na Ukrainie. Amerykanie czy Żydzi też prowadzą wojny i jakoś z nimi można rozmawiać. A Chiny to potęga gospodarcza, więc albo będziemy współpracować po dobroci, albo tu kiedyś przyjdą, ale już nie po przyjacielsku.
Abdol wypił łyk herbaty, po czym machnął ręką.
– No ale po co tu w ogóle rozmawiać o polityce – przerwał. – Jest Nowruz!
Podczas całego okresu świątecznego – już dwa, trzy dni wcześniej niż dwudziesty pierwszy marca aż do jednego, dwóch dni po tej dacie – w Uzbekistanie odbywają się koncerty. I to nie tylko te oficjalne z politykami w ładnie skrojonych garniturach, z czego największy w stolicy Taszkiencie, ale i mnóstwo pomniejszych. Z targami pełnymi słodyczy, balonikami i prowizorycznym nagłośnieniem.
Jeden z takich przyszło mi obserwować ze skarpy nad akweduktem Sieb w północnej części miasta. Orientalnej, rytmicznej muzyce towarzyszyły rozdzierające dusze śpiewy, jakie przez wzgląd na miejsce koncertu niosły się po całym wąwozie. Obok było stoisko. Część osób zatrzymywała się i słuchała z uwagą, część obserwowała siedząc na lśniących nowością ławkach, inni przechadzali się wzdłuż wyczyszczonego na tę okazję nowego deptaka. To, że obok leżały sterty śmieci, czy stare rury powyciągane z ziemi przy ostatnich pracach, nikogo nie trapiło. Wzdłuż ulic i uliczek stolicy chodziły przecież dziesiątki ekip sprzątających z zapałem niesiony wiatrem piasek. Składały się one przeważnie z kobiet w średnim i starszym wieku. Były one omotane grubymi chustami na głowach i miały zakryte twarze. Miotły aż furczały, ale piach tylko zmiatano. Tu liczyła się wykonana praca, a nie jej efekt.
Trafiłem do sennej jadłodajni w samym sercu miasta niemal naprzeciwko olbrzymiej uzbeckiej flagi. Znajdowała się w dużym budynku należącym do państwowego uniwersytetu i już po wejściu uderzyły mnie bardzo niskie ceny. Za pilaw – ukochaną potrawę w całej Azji Centralnej –trzeba było zapłacić 15 000 sumów, czyli jedynie jakieś siedem złotych. Podczas świąt obiekt świecił oczywiście pustkami, a wraz z nim stołówka. Zostałem jednak obsłużony, a po spożyciu obiadu chciałem w dobrym geście chociaż odrobinę dopłacić, na co siwy mężczyzna o zmęczonych oczach pokazał mi tylko otwartą w zdecydowanym geście odmowy dłoń:
– Jest Ramadan – rzekł.
To wystarczyło za wszystkie wyjaśnienia. W Ramadanie każde oszustwo, naciąganie na napiwek, czy nawet jego przyjęcie jest przez wielu muzułmanów uważane za grzech. Gdy Ramadan się kończy, zależy to już wyłącznie od człowieka.
Zapytałem mężczyznę o Nowruz i rodowód tego święta.
– Nowruz był, jest i będzie – przekonywał. – A że w międzyczasie trwa Ramadan, to się z niczym nie kłóci. W dzień pościmy, podgryzamy figi, pijemy dużo herbaty. Wieczorem iftar też będzie bez baraniny. Dopiero po Ramadanie będziemy ją jeść. A Nowruz to święto wiosny i jest błogosławione przez Najwyższego, bo oznacza życie, to że rodzi się przyroda, rodzą się dzieci, ludzie wychodzą na ulice, by z sobą rozmawiać, cieszyć się, sławić Boga.
Starszy człowiek złapał mnie w tym momencie za przedramię, chcąc widocznie dodać coś ważnego.
– U nas są naprawdę ostre zimy – powiedział. – To też jest ważne. Arabowie, czyli tam skąd islam do nas przyszedł, to nie czują żadnej różnicy czy jest lato, czy zima. Ziemia im przez okrągły rok rodziła, śniegu nie widzieli. A u nas to jest wielka radość, jak lody znikają i robi się ciepło. Pojawiają się kwiaty, potem owoce, można siedzieć w czajchanach i rozmawiać, no np. właśnie o Bogu. Wielcy mędrcy chodzili za czasów naszych przodków po miastach i wsiach, nauczali, czytali Koran. No ale to było możliwe wtedy, gdy szlaki były otwarte i przejezdne. Stąd Nowruz u nas ma sens. Jakbym mógł, to bym pojechał do Mekki na hadżdż, ale to nigdy nie było na nasze zarobki, a teraz jestem za stary. Niedobrze, jak ktoś robi biznes z wiary. A Arabowie właśnie tacy są. I sami uważają się za najlepszych, a już wierzących w byłym „Sojuzie” za jakąś drugą kategorię. Tak jest, tak jest… – oddalił wzrok, potakując samemu sobie.
– Czyli jak mówicie, rodowód Nowruzu jest pogański. To nie przeszkadza?
Mężczyzna machał szybko samą dłonią w dół i w górę, chcąc jakby mnie uspokoić.
– My tak nie mówimy. Jak coś jest dobre, to po co tego się pozbywać? Można być muzułmaninem i wiedzieć, że mamy teraz rok 1445 od urodzin Mahometa, ale czy to znaczy, że mamy się buntować na świat i jak przychodzi pierwszy stycznia na Zachodzie, to go nie uznawać? Są fanatycy, jacy burzą pomniki, zabytki, zabijają innych muzułmanów i to oni przynoszą szkodę. Podobnie z Nowruzem. Jeśli ktoś chciał się go pozbywać, to Talibowie. U nas to niemożliwe i kropka.
Na skwerach i parkach Samarkandy widziałem czasem dzieci z latawcami. Gdy ujrzałem dwóch chłopaczków w wieku około dziesięciu lat, rozpędzających się, by złapać wiatr, przypomniały mi się czytane ze zgrozą przed dwiema dekadami reportaże z Afganistanu Talibów. Przynajmniej tych pierwszych z lat 1996-2001, którzy zakazywali nie tylko muzyki, czy filmu, ale nawet zupełnie niegroźnej zdawałoby się dziecięcej zabawy papierowymi ptakami i tygrysami.
Jak jest teraz? Nie wykluczam, że chcący przypodobać się światu ponowni władcy tego umęczonego kraju, nie zakazują tej niegroźnej zabawy, która jest tak popularna od północnych Indii po Azję Środkową właśnie. W Uzbekistanie i to nawet w tak dużym bądź co bądź mieście jak Samarkanda i w dobie smartfonów, które oczywiście mają w kieszeniach starsze podrostki, dzieci bawią się bez elektroniki. Tu pomiędzy mauzoleum Tamerlana, a Registanem słychać było wiosenny świergot ptaków i krzyki dzieci. Przy różowawym niebie kończącego się dnia głośniejszych od wartkiego ruchu pobliskiej ulicy.
*
O ile w przypadku Białorusinów na Podlasiu i Białorusinów z Białorusi, rozdzielonych granicą państwową, wzajemne związki i relacje, a raczej współcześnie ich brak, to coś oczywistego, tak sytuacja Tadżyków w Uzbekistanie w tym względzie wygląda inaczej. I to po obu stronach granicy. Przede wszystkim inne są dysproporcje, a w związku z tym skala asymilacji. Ale pewnych podobieństw doszukać się można. Perskojęzyczna ludność osiadła (w Uzbekistanie) traktuje koczowniczych sąsiadów – braci z wyższością. Czyli z tym trochę tak, jak utarta w Polsce niższa pozycja cywilizacyjna narodu białoruskiego za wschodnią granicą.
Co prawda edukacja po tadżycku w Uzbekstanie nie istnieje, ale praktycznie nie ma to wpływu na zachowanie przez tę społeczność własnej tożsamości. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że Tadżyków w Uzbekistanie jest mnóstwo. Nikt do końca nie wie ilu, ale więcej niż w spisach powszechnych. W interesie samych Uzbeków jest, żeby tego dokładnie nie liczyć, bo jeszcze się okaże, że Tadżyków jest za dużo, by kraj nosił nazwę Uzbekistanu. Obecni prezydenci wywodzą się z tadżyckich klanów, dlatego ta społeczność i tak jest dostatecznie nobilitowana i przez to nie ma poczucia, że jest mniejszością.
W opinii moich rozmówców to już prędzej Tadżycy z Tadżykistanu powinni przyłączyć się do Samarkandy i Buchary niż na odwrót. To te miasta zawsze były centrami cywilizacyjnymi, podczas gdy terytorium obecnego Tadżykistanu to historycznie uboga prowincja. O ile zatem Białorusini na Podlasiu muszą mierzyć się z ogromem wyzwań, by przetrwać, to Tadżycy w Uzbekistanie są całkowicie spokojni o zachowanie swojej tożsamości. Uważają się wręcz za prawdziwszych nosicieli tadżyckości niż ich bracia ze wschodu.
Mateusz Styrczula
Fot. autor