– Ale baboŭ welmi trudno poniati, dumojut pro odne a howorat szto innoje.
– Antonij, ty uspokojsia. Za szto tebe mieliby karati? Za toje szto prospaŭsiaby z czużoju żuonkoju? Ty dumajesz, szto to jakijsia perestupok?
– Och, może nie, może racja po twojuoi storonie, ale Tadek…
– Antonij! Czy twoui Tadek ne znaje, szto ty uże kounczyŭ szest’desiat liet i zaraz budesz emerytom? Ne znaju kuolko liet maje Daria, ale hosudarstwo ne zajmajetsia seksom starykoŭ. Staryje mużczyny, a dumki ditiaczy. Nu, bratok, wyluzuj, jak howorat moji dieti.
– Och, dobre, dobre, – skazaŭ Antonij
Polohczało. Antonij naczaŭ inaczej oceniati Tadkowy słowa.
– Woun letaje w chmarach. Ne budu im perejmatysia.
Uspokoiwsia i normalno spaŭ ciełu nuocz. Jomu niczoho ne sniłosia.
W piatniciu rano zadzwoniła Darka i poprosiła o wuolne.
– Muszu załatwiti ważliwu życiowu ryecz.
Korotkij rozhowuor z hspodynioju sowsiem zminiaŭ nastrojenije Antonija. Sprawa, kotora ne wychodiła z joho hołowy kilka dion, perestała suszczetwowati. Żdaŭ do wowtuorka. Tyje try dnie tiahnulisia i tiahnulisia jak swiniaczy kiszki. Nareszti po roboti. Ide do domu. Darka joho żde z obiedom. Do poobiednioj kawy podała świeże tiesto, prosto z peczy. Sieła naprotiŭ Antonija, sieriozno hlanuła jomu w oczy i skazała:
– Muoj dorohi Antonij, ja peredumała incydent jaki zajszoŭ mieżdu nami. Ty postupiŭ prawilno. Żenszczyna musit wybrati – odin abo druhi. Ja wczoraj złożyła u sudie pozyŭ na rozwuod. To kopia, proczytaj. Ja tebe do sietoho ne miszaju. Bud’my kolehami pokuol ne kończytsia sprawa.
– A posli? – spytaŭ Antonij.
– Posli, jak schoczesz. Na pewno ne budu nakidatisia, chotia ne skrywaju szto mnie podobajeszsia i chotiełosioby byti razom z toboju. Ja prosto tebe polubiła.
Antonij ne mouh sobie darowati, szto tak kiepsko o juoj dumaŭ. Teper naczaŭ na jei diwitisia jak na kobietu do żeniaczki.
– Kobietka szcze mołodaja, ne wysoka, szczupła, strojna. Z takoju to ne wstyd pokazatisia na miesti, – rozważaŭ. – Juoi ono szcze sorok wousim liet, – prypomniŭ jei deń rożdienija.
W toi moment perestraszyŭsia.
– O Boże, szto wona u mene baczyt. Ja ż nemołody i nebohaty.
Chot’ Darka niby oświadczyłasia, to sioje ne wlijało na ich otnoszenije. Wuona prychodiła do roboty: pratała, stirała, utiużyła, chodiła do sklepu po produkty, hotowiła obied i zostaŭlała jomu pryhotowlene snedanie. Treba skazati szto z hroszy, kotory ostaŭlaŭ Antonij, rozliczała welmi tczatielno. Założyła specjalnu tietrad’ i na werchu stronici pisała koulki złotych Antonij zostawiŭ, a niżej kotoroho dnia kuolko wydała na pokupki. Razom jeli, pili kawu, roskazowali sobie razny nowiny – z polityki, z horoda, z roboty. Czas chutko minaŭ. W sześć czasoŭ weczora Darka wychodiła do domu.
* * *
Życie odnako tak układajetsia, szto czas spokoju perechodit u czas trywohi. Spokuojne życie Antonija naruszyŭ sam prezes spułdzielni. Zahlanuŭ do komnaty księgowych, priwitaŭsia i skazaŭ do Antonija:
– Panie Antonij, może wuojdete do mene na kawu?
Antonija sparaliczyło. Jomu prypomnilisia wośmidesiaty lieta, koli byŭ predsiedatielom związku zawodowoho spudzielcioŭ. Tohdy taksamo do joho prychodiŭ prezes. Ale to było poczti trydcet’ let tomu. Od toho czasu do siei komnaty zahladała tuolki hołowna księgowa.
– Uże idu, Panie prezesie.
Razom woszli do komnaty prezesa. Tam za stołom sidili joho zastupniki i hołowna księgowa.
– Panie Antonij, – naczaŭ prezes, – wy uże majete prawo na emeryturu. Za paru nediel wy budete emerytom. Piatnicia to ostatni deń waszoi praci. Od ponediełku pojdete w otpusk, my wam wypłatim odprawu w wysokosti troch miesiacznych zaruobkoŭ i za dobru praciu damo szcze nahradu.
Po siom prezes prypomniŭ karieru Antonija. Pochwaliŭ za toje szto, byŭ wzorowym pracoŭnikom, profsojuznym aktiwistom, dawaŭ prymier dla druhich, osobienno mołodym pracownikam. Każdy wice-prezes prypomniŭ jakijsia epizod z joho roboty, skazaŭ dobre słowo. Hołowna księgowa jomu podiakowała za toje, szto wuon nauczyŭ jeji księgowoho fachu. Chwalila za joho charakter, za toje szto byŭ posłuszny, czestny, woobszcze byŭ dobrym pracownikom i czołowiekom. Pośli sioho skazała:
– Panie Antonij, urad spółdzielni Wam daŭ nahrodu – bilet na desetidniowu ekskursiju po Jeŭropi.
Antonij usiem podiakowŭ. Skazaŭ:
– Sorok let praci minuło jak odin deń, mnuoho można byłoby roskazowati, ale ne budu zabirati waszoho czasu. Spasibo za wsio. Nechaj spółdzielnia rozwiwajetsia. Doświdania.
Wyszoŭ. Na joho twarowi ne widno było radosti.
– Nu i nahrada. Dali by hroszy, to jak chotieŭ by to sam pojechaŭ by, – dumaŭ.
Akurat w siej moment joho zaczepiła hołowna księgowa, wuon ne obaczyŭ koli wyszła z komnaty prezesa.
– Panie Antonij, wy powinny znati, szto naihuorszy budut perszy tyżni swobody. Wam bude brakowati roboty. To dla toho zaraz po urlopi my wysyłajem was na ekskursiju. Musite znati, szto jak ne pojedete, to hroszy woroczajutsia do spółdzielni. Za dwie nedieli skażyete mnie, czy pojedete.
– Szefowo, napeŭno pojedu, – skazaŭ stanoŭczo, toper uże jakoś buolsz radosno.
Pry obiedi Antonij roskazowaŭ Darci pro sioje sobyt’ie. W jakijś moment ochnów, zminiŭsia na twary i perestaŭ howoryti. Darka spytała:
– Antonij, szto z toboju?
– Daria, – skazaŭ po minuti, – moja emerytura bude dużo meńsza czym zaruobki, jak ja dam rady wsio opłatiti?
Wona od razu odkazała:
– Tosik, ty ne perejmajsia. Moja doczka uże samostojatielna. Pojechała do tiotki, kotora zapewniaje juoi, jak to każut, „wikt i opierunok”. Ja teper żywu ŭ letniuj kuchni moho druoho hospodara, u kotoroho praczu. Nemnuoho płaczu za tuju kwartirku. Rozweżem naszu umowu, a ja budu pomahati tobie darmo.
– Och, Daria, ty zostawiła swoho czołowieka? Och, czom że moŭczała, szto ty po rozwodi?
– Rozwodu szcze ne maju, ale odyszła od joho.
Antonij teper zoŭsiem ne mouh pozbiratisia. Po kilku minutach naczaŭ howoryti, zaikajuczysia:
– Och, …. och ne welmi dobre, nu… ja ne znaju, tak ne można…
– Tosik, wsio bude dobre, ne wołnujsia. Nam obom mnuoho ne treba.
Antonij ne odozwaŭsia, sidieŭ pry stole i sztoś dumaŭ. Daria uże daŭno poszła do domu, a wuon nawet ne woruszyŭsia. Rozważaŭ raznyje warianty sprawy, nareszti reszyŭ pohoworyti z Tadikom. Szcze weczerom do joho zadzwoniŭ. Toi na druhi deń pry kawi jomu odkazaŭ:
– Antonij, to ŭse taja sama problema. Wona maje swoi namirenija. Ja dumaju szto wona pase łapki na twoju kwartiru. Darom porobit ruok abo dwa, a pośli skaże ja tuolki to a tuolki zarobiła, musisz zapłatiti. Ty takich hroszy z emerytury ne odłożysz. Tohdy wona podast’ tebe do suda, odsudit kwartiru, a ty do domu starcioŭ.
Antonijowi pokazałosia szto Tadek lohiczno dumaje. Weczerom chotieŭ poraditisia Nadi, ale wona „ne odzywałasia”. Do Nasti uże wstydaŭsia zwoniti.
– Znoŭ nas oboch skrytykuje, – dumaŭ.
U noczy jomu do hołowy proszło reszenije problemy. Zmienit umowu z Darkoju. Rano ostatni raz poszoŭ do roboty. Ne spodiwaŭsia, szto toulki ludi pryde z im poproszczatisia. Nanesli mnuoho raznych podarkuŭ, szto czut’ daŭ rady zabrati z soboju. Darka żdała z obiedom. Wuon na prywitanie skazaŭ:
– Daria, pokuol siademo jesti, to musim załatwiti formalnosti.
– Tosik, jakije formalnosti?
– Musim podpisati nowu umowu na twoju robotu.
– Teper? Obied wystyhne.
– To tuolko odna chwilina.
Antonij naczaŭ czitati: Ja, Antonij Wałach od dnia…. pryjmaju do roboty Dariu Hryciuk jako domowu hospodyniu za deset’ złotych za hodinu, na wuosim hodin u tyżni i sztomisieczna medyczna składczyna.
Darka podiwiłasia na joho z udiwlenijem. Ne mohla poniati, czuom wuon tak oficijalno howoryt i koneczne chocze wsio oformiti na papery. Trochu otiahałasia, nareszti machnuła rukoju i skazała:
– Dobre, panie Antonij, jak tak choczete, to podpiszu.
– Pani Daria, ale my pili bruderszaft. Wyhladaje na toje, szto szcze raz musim pociłowatisia.
Pudojszoŭ do jei, prytuliŭ i lehońko pociłowaŭ w huby. W dobroum nastrojenij sieli do obieda. Darka naczała rozkazowati swoi nowosti:
– Tosik, ty znajesz u mojuom silie stałosia sztoś takoje, szto nikomu ne pryszłoby do hołowy. Nichto ne podumaje, szto to praŭda. To czudo, inaczej ne można sioho nazwati, tuolko czudo.
– To ty skaży, jakoje czudo?
– Muoj muż znajszoŭ sobie postojannu robotu. Wczora my byli w sudie na perszuoj rozwodowuj sprawi. On pry sudije mnie podiakowaŭ za toje, szto naszła likarstwo na joho chworobu. Wytiahnuła joho iz spiaczki ŭ kotoru popaŭ podczas bezrobotici. Skazaŭ, szto daść rozwuod bo musit byti samostojatielnym. Boitsia, kob chworoba ne wernułasia, koli prydu do joho.
– Tobie stało joho szkoda?
– Nie, ja podtrymała moju prośbu o rozwuod. Uzhodnili, szto rozyjdemosia ŭ zhodi, ne budemo odne druhie obwiniati.
Po sioum rozhowori Antonij jakoś izminiŭsia. Wona tak samo prychodiła do roboty, jak uperucz, pered nowoju umowoju. Wuon ne protestowaŭ. Odnako jomu nudiłosia i wuon sam naczaŭ pratati. Wona sioje zobaczyła i zasmutiłasia:
– Antonij, czy ja szcze potrebna? – spytała.
– Och, szcze i jak. Ja poprataŭ, kob my mieli buolsz czasu z soboju pohoworyti.
Siety słowa uspokoili Darku. Poczułasia tak bezopasno. Ne mohła dożdati dnia, koli puojde do Antonija. De tam, wona ne iszła, wona biehła.
Tak minuŭ miseć i pryszou deń wyjezdu Antonija na ekskursiju. Daria pryszła, chot’ to była nedila, pomohczy jomu sobratisia do dorohi. Wuon szkodowaŭ, szto ne mohut pojechati oboje.
– Tosik, obiszczaju tobie, szto na druhie leto pojedemo razom. Ja umieju oszczadno żyti. Uzbiraju hroszy.
Antonijowi pryszło na um zapytati, jakaja jei profesija, de wona raniej robiła. Wyjasniłosia, szto wona skounczyła ekonomiczny lecej i pomaturalne, dwuletnie studium administracji. Petnadcet’ liet robiła w fabryci, kotoruju włast’ prodała. Firma po roci fabryku zakriła. Budynki rozobrali, a zemlu prodali pod budowu blokoŭ. Wona ŭ toi fabryci dwa rokiwypisowała faktury ŭotdilenii prodaży, a posli robiła w buhałtierii, zanimałasia składkami medycznoho i emerytalnoho strachowanija. Wona szcze rozkazowała, a Antonijowi ŭże pryszło do hołowy, szto jeji mohli b pryniati na miestie toi koleżanki po roboti, kotora weła takije sprawy ŭ spółdzielni, a teper jei awansowali na joho miestie.
– Cholera, czuom ja ŭperucz ne podumaŭ, a zaŭtra muszu wyjechati? – zaruhaŭsia perszy raz pry Darci.
Wona, aż zdiwowałasia. Dumała, szto wuon ne odobraje jei roboty. Wuon nic ne howoraczy, znajszoŭ nomer telefona do hołownoi księgowoi i zadzwoniŭ:
– Szefowo, perebaczte szto zwoniuŭ nedilu. Zaŭtra wyjezżaju na ekskursiju, a chotieŭ by pomohczy mojuoj podruzi. Wuona prihotowlena do praci na składczynach ZUS. Dobre było b, kob wy jei pryniali do roboty.
Szefowa mieła dobry deń, była w radostnuom nastrojowi. Rospytała koje szto, kuolki juoi let, de i szto robiła. Niczoho ne poobiszczała, ale skazała kob Daria pryszła do jei w wowtorok.
– Ninka, dobry deń, – skazaŭ Antonij.
Darka była jak wnebowziata. Tiszyłasia jak małoje ditia. Radowało jei i toje, szto Tosik podumaŭ pro jei robotu, i toje szto nazwaŭ swojeju podruhoju. Weczerom Darka z tiażkim serciom pokidała kwartiru Antonija. Tak chotieła z im pobyti ciełu noucz. Wuon odnako niczoho ne proponowaŭ, a wouna bojałasia, szto Tosik znowu odkaże. Na odchuudne pociłowała joho tak samo jak tohdy, koli wypili bruderszaft i newied’ czomu skazała:
– Ono mene ne zdrad’ z jakojuś baboju.
* * *
Prowodnik wyczytowaŭ familii i każdomu wruczaŭ nomer miesta ŭ atokarowi, prohramu ekskursji i szcze jakijeś papery. Antonijowi prypało dobre miestie, jakraz koło dwery poseredini autobusa. Po susiedsku sieŭ toże starejszy mużczyna. Antonij od razu poniaŭ, szto wuon ne welmi rozhowuorliwy. Z sioho utieszyŭsia. Perszy prystanok „na osobistu higienu” zrobili deś nedaleko Piotrkowa. Sieje dwa mużczyny toże wyszli. Antonij rozhladaŭsia czy je tut chtoś znakomy, ale nikoho ne było. Stojali z susiedom i korotkimi słowami chwalili pohodu. Czerez moment zauważyli, szto im pryhladajutsia dwie żenszczyny.
– To waszi znakomy? – spytaŭ susied.
Antonij lepi im prihlanoŭsia:
– Nie, perszy raz ich baczu, – odkazaŭ.
Byli to kobietki ŭże pożyły, na pewno petidesiatiletni. Obiedwi grubowaty, srednioho rosta. Podoszli do mużczyn, jakby do znakomych i predstawilisia:
– Mene nazywajut Krystina, – skazała blondinka.
– A mene Teresa, – podała ruku taja z wołosami ŭ pasma.
Mużczyny toże skazali jak nazywajutsia. Susied probowaŭ roskazati jakijsia żart, ale Krysia jomu pererwała. Poprosiła joho kob wuon z jeju zaminiŭsia mestiami w autobusowi. Antonij podumaŭ, szto to ne joho sprawa, odyszoŭ kilka krokoŭ. Specjalno ne prisłuchouwawsia, ale do joho uszy dochodiło, jak Krystina perekonuje susieda. Chwaliła swoje miestie, szto wono z peredu autobusa, welmi dobre wsio widno, tuolko wona lubit jechati pry oknie, tak jak joho mistie.
– A pan, panie… – Krystina podoszła do Antonija.
– Antonij, – uże druhi raz poŭtoryŭ swoje imie.
– O, pan Antonij zhażajetsia.
Antonij ne uspieŭ poniati na szto zhażajetsia. Szcze ne pryszło jomu do hołowy, że Krysia chocze koło joho sidieti.
Obiedwi żenszczyny mieli uże weliki opyt jak westi sebe na ekskursji, kob było z kim wypiti i spati. Szto to za ekskursja, jak ne pereżywesz pryhodu z czużym mużczynoju. Krystina woszla do aŭtobusa i do kuncia pererywa na nowe miestie perenesła torby, torboczki, sweter i koc. Czast’ ułożyła na puołku, a czast’ pud nohi i szcze jakijsia tabołok położyła koło sebe na sideni. Z trudom wsio pomiestiłosia. Antonij podiwiŭsia na sioje i podumaŭ:
– Zdureła baba, na szto jui tuolki łachoŭ?
Autobus ruszyŭ i uże po paru minutach Antonij perekonausia, szto Krysia to ne bude dobroju susiedkoju ŭ dorozi. Od razu naczala howoryiti i cieły czas jei rot ne zamykaŭsia. Wuon może dwa abo try razy odozwaŭsia poŭsłowom, a wona ŭse howoryła i howoryła. Roskazowała skuol pochodit, szto robit, że maje dobroho muża…, w siuoj moment zrobila paŭzu, hlanuła na Antonija i skazała:
– Oj, jak wy podoubny do joho. Aż ne wierytsia.
Antonij na siuju zaczuopku ne odozwaŭsia. Juoi to ne pereszkodiło, znoŭ terkotała. Howoryla, szto jei doczka uże poczti poŭnoletnia, że wona szczastiwa, że czas tak chutko minaje, a ne można marnowati ni odnuoi minuty, ani odnuoi okazji.
– Mine i zhine jak komeń ŭ wodu, – skazała i napiłasia wody.
(protiah bude)
Wasia Platoniszyn