Pa prostu / Па-просту

  • Płacz zwanoŭ

    23. Zabytaja tragedia kala Krynak (3)

    Na UB u Sakołcy i pośle ŭ sudzie ŭ Biełastoku abvinavaczanych i śviedkaŭ asablivo szczacielno raspytvali pra sąd doraźny, jaki Niemcy pierad rasstrełam zrabili ŭ vadzianym mlinie ŭ Nietupie. Hety dzieravianny budynak staić i dziś nad reczkaj pry szasie da Kruszynianaŭ nidaloko vioski Biełahorcy. Daŭno…ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • „Ja choču byti bliźka ludiam”

    Rozhovôr Jana i Haliny Maksimjukov z poetkoju Zojoj Sačko

    Jan: Čy pomniš, koli v tebe zjavivsie impuls, kob napisati peršy viêrš? I na jakôj movi tobiê napisałosie? Zoja: O, ja dumała, što ty tak i načneš… Ja učyłaś u školi v Parcievi, de była prykładnoju učenicieju. Pan od pôlśkoji movy skazav prynesti viêršyki pud… ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS і Facebook

Pogranicza

Na skraju Dachu Świata (cz.2)

Dom pamirski Firuzy nie jest jedynym miejscem, gdzie można zetknąć się z historią Szugnańców, Wachańców i innych etnosów Dachu Świata. 

W sercu miasta Chorog znajduje się też muzeum państwowe. Oprowadzał nas po nim nieśmiały mężczyzna w okularach z bardzo grubymi szkłami. Człowiek niewielkiej postury nie zdołał zasłonić olbrzymiego portretu Lenina, jaki wita zwiedzających w jednej z sal. W 2024 roku widać wyraźnie, że postać ta jest w Tadżykistanie na cenzurowanym, toteż przewodnik chciał odwrócić naszą uwagę od tego miejsca. Dlaczego? Tadżykistanowi niepotrzebni są już dawni dyktatorzy i rewolucjoniści, podczas gdy od trzydziestu lat żywy jest ich „Ojciec Narodu”, „Ukochany Przywódca” itp.

Portret Emomali Rachmona w Chorogu
Portret Emomali Rachmona w Chorogu

Emomali Rahmon to może jeszcze nie środkowoazjatycki Kim Dzong Un z totalitarnej Korei Północnej, ale wierny naśladowca azjatyckich satrapii o neostalinowskim odcieniu. Człowiek o wielu twarzach, jaki z komunistycznego aparatczyka przeobraził się w tadżyckiego nacjonalistę. Dawniej nazywał się Rahmonow, ale rozbrat z Rosją i budowanie własnej pozycji w niezależnym od 1991 roku kraju wymagało od niego, by odciął się od kolonialnej spuścizny. Przede wszystkim na gruncie symboliki i mało ważnych detali, bo inwigilacja mieszkańców, likwidacja opozycji i kult jednostki zbliża go do najgorszych tradycji dawnej metropolii ze stolicą w Moskwie.

To on jest numerem jeden zarówno jeśli chodzi o status pierwszej osoby w kraju jak i tutaj w Chorogu, w małym, prowincjonalnym muzeum na południowych krańcach państwa.

Lenin Leninem, ale nasz przewodnik, oprowadzając po kolejnych salkach i przepraszając za nieco wyblakły i zszarzały charakter już dawno nie odnawianej wystawy stałej, musiał kilkakrotnie poprowadzić nas koło portretów przywódcy Tadżyków. Rachmon jest w tym kraju wszędzie. Pamirscy ismaelici nie pałają jednak do sunnickiej większości specjalną sympatią, stąd w muzeum obyło się bez peanów na jego cześć, jakich pełna jest państwowa telewizja.

Były natomiast buty. Drewniane chodaki z porządnego materiału, a co bogatsze z podbiciem metalowymi ćwiekami. Biżuteria ślubna, naręcza błyskotek, tradycyjne ubrania pana młodego. Słowem to, co stanowiło o treści życia tak ich jak i naszych  przodków. Cały cykl życia z jego niezbędnymi elementami jak zdobywanie pożywienia czy odzieży, z których najpodnioślejszym było zamążpójście, albo wybranie sobie co ładniejszej i zaradniejszej kobiety za żonę. Przewodnik obserwował mnie zza grubych soczewek i zatrzymywał przy co ciekawszych eksponatach.

– Te stroje to nieodległa historia. Każdy w Pamirze ma w schowkach przynajmniej część z rzeczy zebranych tu kilkadziesiąt lat temu. Oczywiście jest tego coraz mniej, bo nie wszyscy traktują to z należytym szacunkiem, ale gwarantuję że zwłaszcza na wsiach takie chodaki stoją gdzieś w kącie prawie w każdym domu.

– Jadąc wzdłuż korytarza wachańskiego widziałem ludzi głównie w tanich czapkach, bazarowych kurtkach z Chin. Co z tego naprawdę dziś zostało? – zapytałem. 

Tu wtrącił się Parwiz.

– Chodzi o to, żeby było ciepło. Tu naprawdę są ciężkie zimy i ciężki klimat. Nawet teraz wiosną, po zachodzie słońca jest po prostu strasznie zimno. Ja wiem, że to może nieciekawie wygląda, ale przynajmniej ludzie nie marzną. Kupujemy to od Chińczyków. Każdego na taką czapkę czy kurtkę stać. A płace są małe.

– Dlatego potrzebne jest takie miejsce jak to – wtrącił muzealnik – jeszcze dziesięć lat temu było inaczej, ale teraz Chińczycy budują nam nową, szerszą drogę, dostarczają tanich towarów. A takie muzeum jak to pozwoli młodzieży dowiedzieć się, że kiedyś było dużo ciężej. Nawet Afgańczycy kupują od nas te chińskie ubrania. 

– Ale kiedy, gdzie? Przecież granica jest zamknięta przez Talibów?

– No nie do końca. W każdy piątek otwierają się trzy miejsca. W Darwozie, Chorogu i Iszkoszim. Nazywamy to afgańskim targiem. Trwa od rana do wieczora. Talibowie pozwalają mężczyznom z ich strony przechodzić granicę i handlować tuż przy przejściach na wyznaczonych przez nasze władze targowiskach.

– A wasi handlują tą chińczyzną?

– Nie tylko nasi mężczyźni. Kobiety też. To jest taki handel zamienny. Dasz mi czapkę, a ja tobie dobry tytoń. Ty mnie koreańskie zupy, a ja tobie wojłokowy worek. Wszyscy są zadowoleni.

Wraz z Parwizem odwiedziliśmy taki targ. Strzegący go żołnierze byli nieufni i wypatrywali turystów, którzy zwabieni choćby takim kontaktem z Afgańczykami nie żałują nigdy okazji, by wejść na teren targu. Nie jest to zabronione, ale niektórzy wojskowi grozili, że nie wolno niczego fotografować pod karą grzywny. Parwiz skwitował to po wejściu na targ drwiącym uśmiechem, a potem szepnął do mnie:

– Chcą łapówki, ale nie doczekają się. Rób zdjęcia, obserwuj, bo czegoś takiego już pewnie nie zobaczysz.

Afgańczycy zdawali się nieco onieśmieleni moją obecnością, ale jednocześnie nie wzbraniali się przed reklamowaniem swych towarów. Niestety piaskowe czapki, jakie nosił między innymi Ahmad Szah Masud – najwybitniejszy z tadżyckich dowódców polowych, nie mieściły mi się na głowę. Prócz tego targ przedstawiał obraz będący skrzyżowaniem tych dawnych bazarów Jedwabnego Szlaku oraz mniej szlachetnej tandety pełnej taniego towaru zza Zachodu, jaki kupowała cała Polska w latach 90-tych XX w.

Orka wołami w Pamirze
Orka wołami w Pamirze

Te 130 lat rozłąki widać było po strojach samych sprzedających. Afgańczycy brodaci, w szerokich spodniach, długich koszulach, czasem kamizelkach koloru khaki, a przede wszystkim w turbanach i sandałach. Tadżycy po europejsku, choć nie wszyscy. Jedni i drudzy dreptali nieśpiesznie między wystawionym towarem. Ważyli worki z ziemniakami, targowali sie o opakowania przypraw. Afgańczycy kupowali koreańskie dania instant i garnki, a Tadżycy polowali na dobrej jakości tkaniny. Parwiz poczęstował mnie chałwą. Dużo twardszą i bardziej gumowatą niż najsłynniejsza – turecka, ale szybko zaspokajającą głód. 

Już wkrótce ponownie mknęliśmy toyotą wzdłuż rzeki. Parwiz balansował swym samochodem pomiędzy nielicznymi autami jadącymi z drugiej strony, a przepaścią. Czym wyżej i dalej od ośrodka cywilizacji, jakim był Iszkoszim, tym ciekawiej spoglądali na nas mijani ludzie. 

Wysiadając w jednej ze wsi ujrzałem coś, co ciężko zapomnieć. Na małym poletku orano pole. Drewnianym pługiem (!). Pługiem jednoskibowym bez ani jednej metalowej części. Z przodu dwa mocne woły, a z tyłu kierujący nimi młody mężczyzna. Na środku poletka stało drzewko, które operator pługa zręcznie ominął zapierając się z całych sił, dzięki czemu woły obróciły się. Kolejna skiba zaorana. Parwiz był rozbawiony moim zdziwieniem i nie bez racji zaznaczył, że nieważne jak i z jak zaawansowanym sprzętem – ważne, żeby praca została wykonana dobrze.

Na kolejnym z przystanków spróbowałem miejscowego kefiru. Sprzedające go kobiety miały ogorzałe twarze. Spalone wysokogórskim słońcem. Parwiz ze swą białą skórą wyróżniał się na ich tle. 

– W Pamirach mieszkają różni ludzie. Jedni wyglądają jak potomkowie Greków, niebieskoocy, o jasnych włosach. Ci na wyżynach śniadzi, czarnowłosi. Wieża Babel! – wyjaśniał prowadząc samochód górską dróżką. Wysiedliśmy, czując rozrzedzone powietrze.

Twierdza Jamczun. Ostatni przystanek na drodze wzdłuż granicy. Górująca nad całą okolicą i sprawiającą wrażenie większej niż jest w rzeczywistości. W dużej mierze dzięki temu, że jej kamienne mury łączą się ze skałą, na jakiej jest zbudowana, otaczają ją dwa małe wąwozy, a różnica poziomów względem rzeki Piandż wynosi aż 400 metrów. Jest najlepiej zachowanym takim punktem w całym korytarzu wachańskim. Zbudowana 300-100 lat p.n.e. przez Kuszanów, a potem rozbudowana między wiekiem X-XII pełniła trzy funkcje: obronnej twierdzy, punktu kontroli towarów, jakie przepływały dalej do Chin i Indii, oraz najlepszego w okolicy punktu obserwacyjnego. Stojąc na jej północnej pierzei podziwialiśmy z Parwizem nie tylko Pamir, ale wychylające się nad nim szczyty Hindukuszu. Pełne słońce, idealnie niebieskie niebo i ostra jak brzytwa widoczność wzmagały emocje. Tym silniejsze, że prócz naszej dwójki w okolicy nie było widać żywej duszy. Twierdza stała tu jako ostaniec dawnej cywilizacji. Żywy pomnik historii niezliczonych karawan jakie, na jakach, koniach i wołach pokonywały te niedostępne rejony pośrodku świata. Świata znanego za koczowniczych Kuszanów jacy zaledwie przemknęli przez znaną nam historię pozostawiając po sobie trochę monet i ruin. Świata z Europą, północną Afryką, Azją mniejszą, Chinami i Indiami, ale jeszcze bez ogromnych połaci na wschód i południe od nich, a Amerykach nie wspominając. 

Nie chciałem wracać. Nikt by nie chciał. Twierdza była jednym z tych miejsc, które urzekały swym pięknem i tajemnicą. Zapytałem Parwiza, ile razy tu był.

– Sam nie wiem. Bardzo wiele. Jeżdżę tu z wycieczkami jak jest sezon. Od maja do września. Część ma lęk wysokości, jak podjeżdżam tą małą, jednokierunkową dróżką, no ale potem pojawia się zachwyt. Ja tu czuję się prawie jak u siebie. Czuję energię tego miejsca. Tu była świątynia zaratusztriańska. Palił się ogień. 

– Wy nie wstydzicie się tej przeszłości.

– Jestem ismaelitą, a ismaelici nie osądzają nikogo. Nie mówią, która wiara jest lepsza, a która gorsza. Nie nawracają siłą. Wierzymy w Allaha i do niego się modlimy, ale nie wstydzimy się tego, kim byli nasi przodkowie. 

Patrzyłem na niego jak ze spokojem i spuszczoną głową wypalał kolejnego papierosa. Robił kółka, przysiadał i niedbale kołysał jednym z kamieni, jaki leżał na ziemi. Był idealnie płaski. Musiał odpaść od głównej konstrukcji i leżał tutaj już Bóg wie ile lat. 

Parwiz machnął ręką. Czekała nas długa droga powrotna do Duszanbe. 

Mateusz Styrczula

Fot. autor 

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны.

Календарыюм

Гадоў таму

  • ў кастрычніку

    1005 – 1019 г. першая згадка ў летапісах пра Бярэсьце. 710 – 1314 г. князь Давыд Гарадзенскі разбіў вялікі паход крыжакоў на Наваградак. 625 – 1399 г. паражэньне ад татараў арміі Вялікага Княства Літоўскага на чале зь князём Вітаўтам на …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (761) – Першыя пісаныя зьвесткі (1263 г.) пра вядомы Ляшчынскі манастыр, які размяшчаўся ў Лешчы (прадмесьці Пінска).
  • (312) – У 1712 г. нар. Сьцяпан Аскерка (год сьмерці невядомы, паходзіў зь сям’і заможнага шляхціца з Наваградчыны), дарадчык прускага караля Фрыдрыха ІІ. Напісаў і прадставіў яму выдатнае наватарскае эканамічнае дасьледаваньне „Плян, які не зьяўляецца нормай”.

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары

Усе правы абаронены; 2024 Czasopis