W zbiorach IPN zachowały się szczątkowe materiały kontroli operacyjnej, którą w1950 r. Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Białymstoku wszczął wobec Jana Dudzika jako podejrzanego o „służbę w „samoobronie” przy Gestapo w Białymstoku i członkostwo w białoruskiej policji „Samaachowie” (IPN Bi 015/774). Przyszły tajny współpracownik ps. „Dąb” był wówczas studentem drugiego roku kierunku melioracji wodnych SGGW w Warszawie.
Na niego, a także jego kolegę, doniósł jeden z działaczy Związku Akademickiej Młodzieży Polskiej, do którego obaj należeli, informując iż „chodzili w niemieckich mundurach”. Miał mu to wyjawić w tajemnicy kierownik referatu ewidencji tej organizacji na Politechnice Warszawskiej, prosząc o dyskrecję, „ponieważ obawia się z ich strony represji na swojej rodzinie w Białymstoku”.
SB rozpracowywała Jana Dudzika bardzo długo, bo aż do 1968 r., kiedy w końcu zwerbowano go na agenta. W tym czasie funkcjonariusze pod nadzorem kpt. Mikołaja Fiedoruka zgromadzili materiały, z których da się odtworzyć dość szczegółowo jego prawdziwy życiorys.
Jan Dudzik urodził się 15 maja 1921 r. w Gródku w prawosławnej rodzinie chłopskiej (podawał narodowość białoruską), miał trzy siostry. Rodzice Józef i Anna z domu Sierżan posiadali duże, bo 20-hektarowe gospodarstwo. W 1937 r. ukończył szkołę powszechną i podjął dalszą naukę w gimnazjum w Białymstoku, którą przerwał wybuch II wojny światowej. Po nastaniu władzy sowieckiej zapisał się do trzyletniej szkoły pedagogicznej, wstąpił też do Komsomołu. Po roku uzyskał uprawnienia do pracy w charakterze nauczyciela. Do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej pracował w szkole w Śniadowie pod Łomżą, po czym wrócił do Gródka.
We wszystkich ankietach personalnych Dudzik podawał, że po nastaniu okupacji hitlerowskiej przebywał z rodzicami na gospodarstwie, a jesienią 1942 r. został „wywieziony na roboty do Białegostoku”, gdzie pracował w szpitalu w charakterze sanitariusza. Wojnę przeżyły jednak osoby – przede wszystkim z Gródka i nie tylko z najbliższej rodziny – które dobrze wiedziały, że było inaczej. Śledczy z SB z czasem do nich dotarli.
Twarde dowody odnośnie służby Dudzika w formacji hitlerowskiej kpt. Fiedorukowi udało się zdobyć dopiero w 1967 r. Zdołano wówczas dotrzeć do byłych policjantów niemieckich, którzy znali figuranta. Jednym z nich był Aleksander Nowojczyk. 12 września 1967 r. został on aresztowany i miał sprawę karną, oskarżony o to, że podczas okupacji jako funkcjonariusz posterunku w Gródku brał udział w rozstrzelaniu przez Niemców okolicznej ludności, m.in. dwóch kobiet narodowości żydowskiej. Fiedoruk rozmawiał z nim 27 września 1967 r. w areszcie. W sporządzonej następnie notatce służbowej napisał, iż Nowojczyk powiedział mu, że Dudzik Jan połowie 1943 r. wstąpił do Schutzmannschaft [ochotniczego oddziału policji pomocniczej] w Białymstoku, gdzie przebywał przez cały czas okupacji. (…) Chodził ubrany w uniformie wojsk SD w stopniu podoficera. Dość często bywał w Gródku u swego ojca.
W sądzie w sprawie Nowojczyka jako świadek występował m.in. Jan Dudzik.
8 września 1967 r. kpt Fiedoruk miał już na tyle mocne argumenty nacisku, że napisał wniosek do przełożonych o zgodę na pozyskanie go jako tajnego współpracownika. Tego samego dnia sporządził notatkę służbową z opinią por. Włodzimierza Stankiewicza z KW MO w Białymstoku, który tak scharakteryzował kandydata na przyszłego agenta:
Jest to człowiek przebiegły, inteligentny, rozeznany. Zachowaniem swym nie budzi podejrzeń. Alkoholu nie nadużywa, ma charakter spokojny. Unika kontaktów z osobami, które znają jego przeszłość.
Przygotowania do werbunku trwały jeszcze pół roku. Zobowiązanie do współpracy Dudzik podpisał 28 marca 1968 r. SB nadal gromadziła jednak obciążający go materiał dowodowy.
28 kwietnia 1968 r. ppor. Włodzimierz Pryszczepko przeprowadził rozmowę z Eugeniuszem Michalakiem z Michałowa „na temat jego i innych osób należących w okresie okupacji do Schutzmannschaft w Białymstoku”. Informator powiedział, że dowódcą plutonu w którym służył, był pochodzący z Narewki Aleksy Grycuk, zaś na czele drużyny stał Jan Dudzik w stopniu kaprala. Jednocześnie był on dowódcą grupy szkoleniowej i prowadził ćwiczenia z „dziedziny wojskowej”.
W notatce służbowej kpt. Fiedoruk napisał:
Michalak w Schutzmannschaft był około pół roku. Gdy zbliżał się front, zdezerterował. W Białymstoku przebrał się w cywilne ubranie i drogami polnymi dotarł do Michałowa. Po wyzwoleniu został internowany w głąb ZSRR, gdzie przebywał do 1967 r.
Michalak przez ppor. Wł. Pryszczepkę jest wykorzystywany jako kontakt obywatelski z racji tej, że jest on ajentem firmy fotograficzno-portretowej w Lublinie i ma dobre możliwości poruszania się po terenie i dotarcia do osób interesujących SB.
W perspektywie planuje się wykorzystać Michalaka do nawiązania kontaktu z Dudzik Janem.
Przyszły agent SB w formacjach hitlerowskich służył do końca okupacji. Najpierw w policji pomocniczej Schutzmannschaft, a następnie kilka miesięcy w Weißruthenische Heimwehr, czyli kolaboracyjnej Białoruskiej Krajowej Obronie (Беларуская краёвая абарона). Podczas okupacji założył rodzinę. Ożenił się z Wierą Charkiewicz z Słobódki kolo Narewki. Małżonkę być może wyswatał mu jego dowódca Aleksy Grycuk, gdyż była z jego stron rodzinnych. Mieli troje dzieci, urodzonych już po wojnie.
Latem 1944 r. po zajęciu Białostocczyzny przez Armię Czerwoną wybył z Białegostoku do gospodarstwa żony w Słobódce. Tam 16 marca 1945 r. został aresztowany przez UB jako „agent Gestapo” i osadzony w więzieniu. Sprawa została umorzona „z braku dowodów jego zbrodniczej działalności”. Na wolność wyszedł 27 grudnia 1945 r. Podobno wybronił się tym, że – jak przekonywał w sądzie – będąc w niemieckiej policji jednocześnie współpracował z partyzantką radziecką. Taką informację przekazał 13 września 1967 r. TW „Iskra”, a miał ją usłyszeć od kuzynki żony Dudzika, która z kolei słyszała to od jego siostry.
O tym, że siedział w więzieniu, wiedziało później wiele osób. Po latach, gdy pytał się go o to ktoś z rodziny, całą sprawę czasem obracał w śmiech. – A bo sudzili minie tedy takija jak ja… – mawiał niekiedy przy wódce.
Coś tu mogło być na rzeczy. Po wojnie musiał mieć jakieś kontakty z osobami z podobną przeszłością, którzy zdołali odnaleźć się w nowej rzeczywistości i zacząć nawet kariery w państwowym aparacie. Ktoś z nich mógł mu pomóc w uwolnieniu się od wrogich podejrzeń, a następnie poradził, by zaczął nowe życie.
Dudzik w 1947 r. zostawiając rodzinę na gospodarstwie w Słobódce udał się do Warszawy na studia. Ukończył kurs przygotowawczy, a rok później kurs wstępny przy Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, gdzie w 1948 r. został studentem Wydziału Melioracji Wodnych. Mieszkał w akademiku przy Placu Narutowicza, otrzymywał stypendium w wysokości 3 tys. zł miesięcznie. Studia ukończył w 1952 r. Z dyplomem inżyniera melioracji wodnych wyjechał do Szczytna, gdzie objął stanowisko zastępcy kierownika Rejonowego Kierownictwa Robót Wodno-Melioracyjnych. Zamierzał tam też sprowadzić żonę z trójką dzieci, ale mimo usilnych starań nie mógł otrzymać mieszkania. Rozłąka trwała aż do wiosny 1956 r., kiedy napisał podanie do Centralnego Zarządu Wodnych Melioracji w Warszawie z prośbą o przeniesienie służbowe do Białegostoku, gdzie zaczął pracę w Biurze Projektów Wodno-Melioracyjnych, mieszczącym się na ul. Lipowej, na stanowisku projektanta. Wraz z rodziną sprowadził się na ulicę Warszawską, gdzie w tym samym budynku w lokalu po sąsiedzku mieszkała stryjeczna siostra żony Maria Chmielewska, która niedługo potem zatrudniła się na etacie woźnej w siedzibie BTSK. Dudzikowie wyprowadzili się stamtąd dopiero w 1967 r., kiedy otrzymali mieszkanie w bloku.
Prowadząc kontrolę operacyjną figuranta SB natrafiała czasem na sygnały odnośnie jego udziału wspólnie z Niemcami w akcjach przeciwko partyzantom, a nawet rozstrzeliwaniach ludności cywilnej. Takie doniesienie w październiku 1950 r. złożyła na niego Nadzieja Dudzik z domu Prokopczyk, jego kuzynka z Gródka, która potem była znaną białoruską poetką ludową. Pochodziła ze Świdziałówki koło Krynek. Funkcjonariuszowi SB wówczas powiedziała:
Dudzik Jan w okresie okupacji niemieckiej był w Komitecie Białoruskim i chodził w mundurze niemieckim, gdzie służył przy Gestapo w Białymstoku od 1942 r. do chwili wyzwolenia. Nadmieniam, iż w/w przyjeżdżał w 1944 r. do swego ojca, kiedy zaszedł do mnie i dał mi swoje zdjęcie w mundurze wraz ze swoją narzeczoną. Na moje zapytanie, gdzie jest siostra moja Prokopczyk Wiera, która była aresztowana przez Niemców, oświadczył mnie, iż nie ma potrzeby na nią czekać, ponieważ ona nie żyje, a została rozstrzelana w Bacieczkach k. Białegostoku, gdzie poległo około 86 osób. Zwróciłam się do niego, dlaczego on jej nie ratował. Odpowiedział, że ratować nikogo nie miał prawa, ponieważ jest „niemieckim automatem” i wypełnia to, co mu każą.
Taką opowieść Nadziei Dudzik po latach przytoczył też w artykule w „Niwie” legendarny partyzant z Gródka Roman Mordań. Jego wspomnienia spisał redaktor Wiktor Rudczyk, specjalizujący się w dokumentowaniu wydarzeń z okresu II wojny światowej wśród ludności białoruskiej na Białostocczyźnie. Mordań szczegółowo opowiedział mu o działaniach dywersyjnych i potyczkach z Niemcami na skraju lasów Puszczy Knyszyńskiej i Białowieskiej w latach 1942-44 jego kilkudziesięcioosobowego oddziału, składającego się z rozproszonych po przejściu frontu żołnierzy sowieckich i mężczyzn z okolicznych wsi. Rozmówca wspomniał też o wspierających hitlerowców tutejszych „samaachowcach”, których „w Białymstoku był cały batalion”. O jednym z nich, właśnie Janie Dudziku, opowiedziała mu „ciotka Nadzia” z Gródka.
W artykule „Trahicznaja praŭda”, opublikowanym w odcinkach w kilku wydaniach „Niwy” w maju 1984 r., Wiktor Rudczyk poświęcił mu sporo miejsca. Nie napisał jednak o kogo konkretnie chodzi, „aby bliskim oszczędzić wstydu za postępki takich otumanionych ludzi”. Niewykluczone, że Dudzika znał osobiście i obawiał się jego związków z SB, bo sam również był źródłem informacji o pseudoniemie „Witek”.
Według Nadziei Dudzik jej kuzyn z rodziny męża zapisał się do „białoruskiej niby samoobrony”, aby uniknąć wywiezienia na roboty przymusowe do Niemiec. – Nawet do twarzy mu było w tym mundurze – cytowana w „Niwie” wspominała jak zachodził czasem do nich w gości, kiedy przyjeżdżał do Gródka, by odwiedzić rodziców. – Na sobie miał wojskową ciemnozieloną kurtkę z wykładanym kołnierzem i czarnymi emblematami, a pod nią brunatną koszulę z czarnym krawatem.
– A co wy tam właściwie w tej samaachowie robicie, od kogo się chowacie? – zapytała go.
– Heta wajennaja tajna – odpowiedział. – Lepiej mnie nie pytajcie – odwrócił na bok głowę. – Jestem po prostu niemieckim automatem. Robię, co mi powiedzą.
Latem 1943 r. przydarzyła się jej tragedia. W Białymstoku w odwecie za napady na Niemców zarządzono rozstrzelanie 85 osób spośród miejscowej ludności. Podobno w jednym z zamachów w białostockim parku została postrzelona kochanka Ericha Kocha, szefa hitlerowskiej administracji cywilnej Okręgu Białystok. 10 lipca 1943 r. w odwecie aresztowano grupę białostoczan, a wśród nich rodzoną siostrę Nadziei Dudzik, Wierę Prokopczyk. Wszystkich po kilkugodzinnym przetrzymywaniu w więzieniu przewieziono do miejsca straceń w Lesie Bacieczkowskim (podobnych egzekucji potem było tam więcej).
Wieść o aresztowaniu siostry szybko dotarła do Gródka, ale rodzina jeszcze nie wiedziała, że ją rozstrzelano. Nadzieja Dudzik wraz z matką udały się do Białegostoku, by dowiedzieć się, gdzie jest przetrzymywana. Próbowały nawet przekupić urzędników niemieckich, by wydobyć od nich jakąkolwiek informację. Bez skutku.
I oto niebawem przyjechał do rodziców Jan Dudzik.
– Wania, najdroższy, może ty coś wiesz o naszej Wierce? – błagalnym głosem zapytała ciotka Nadzia.
– Nie ma już waszej Wiery… Nie ma, nie ma! – odpowiedział po namyśle.
– Jak to nie ma?!
– 10 lipca my ich rozstrzelaliśmy.
– Kogo?! – do świadomości ciotki nie dochodziła jeszcze tragiczna prawda.
– Tych zakładników, których wzięto za kochankę Kocha. Kazali nam zawieźć ich do Bacieczek i tam w lesie… Wśród nich była Wiera.
– Wania, Wania! – ciotka upadła na kolana. – Jak tobie ręka nie zadrżała, gdy strzelałeś do mojej siostry?!
– Jestem niemieckim automatem. Co rozkażą muszę wykonywać. Postawili nas w szeregu i kazali strzelać, to strzelałem. A w kogo, to już nie moja sprawa. Rozkaz to rozkaz.
– Wyradak ty! Wyradak! – kobieta, cała w złości, nie mogła mu darować.
Tyle opowieść z „Niwy”. Ile było w tym prawdy, SB próbowała ustalić wiele lat wcześniej, mając podobnej treści zeznania Nadziei Dudzik, złożone przez nią jeszcze w 1950 r.
Cdn.
Jerzy Chmielewski