Pa prostu / Па-просту

  • Płacz zwanoŭ

    21. Samaabarona i śmierć Żyda Berszki (2)

    Savieckaje vojsko i pahraniczniki spaczatku ŭsich ludziej z hetych troch viosak vyvieźli za Śvisłacz na zborny punkt u Nieparożnicach. Zahadali im usio z saboju zabrać, szto tolko mahli ŭziać na furmanku. Pośle saviety mieli ich parassyłać dalej u Biełaruś. Raptam pryjszoŭ zahad, szto kali chto…ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • Kinoman

    8. Kuneć sielanki

    Nocami z pod ramion krzyżów na rozdrogach sypie się gwiazd błękitne próchno chmurki siedzą przed progiem w murawie to kule białego puchu dmuchawiec Księżyc idzie srebrne chusty prać świerszczyki świergocą w stogach czegóż się bać (Józef Czechowicz, „Na wsi”, 1927) Jak mniê diś dumajetsie, dekada… ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS і Facebook

Czas przetrwania i nadziei

Za nami rok szczególny, pełen obaw, niepokoju, ale i nadziei. Minione dwanaście miesięcy przejdą do historii z powodu wybuchu pandemii koronawirusa, jak też zrywu wolnościowego w Białorusi. Tym w 2020 roku najbardziej żyła też nasza społeczność białoruska. Przed nami ciąg dalszy i wciąż nie wiadomo, jak to wszystko się potoczy. Dlatego teraz, u progu nowego roku, jest dobry moment na podsumowanie tego co się stało, analizę zachodzących u nas i w Białorusi procesów, wnioski i życzenia na przyszłość.

W cieniu pandemii

Trwająca blisko rok pandemia odmieniła życie każdego z nas i całej społeczności. Z powodu ograniczeń wprowadzonych przez rząd w celu zahamowania rozprzestrzeniania się koronawirusa dotkliwie ucierpiała kultura białoruska w regionie, mająca kolosalne znaczenie dla naszej tożsamości. Nie odbyły się, a jeśli już to w mocno ograniczonej formule, cykliczne festiwale, przeglądy, konkursy i wszelkie imprezy popularyzujące dorobek artystyczny naszej mniejszości. Działalność większości organizacji białoruskich praktycznie zamarła. Stanęła również praca samorządowych ośrodków i instytucji kultury, jakże często popularyzujących i rozwijających nasze dziedzictwo, będących też oporą dla białoruskich zespołów śpiewaczych i estradowych w wielu gminach. Szczególnie brakowało organizowanych przez tamtejsze samorządy dużych imprez plenerowych. Wykonawcy nie mieli zatem sposobności wystąpić przed szerszą publicznością z białoruskim repertuarem. Nasze amatorskie zespoły śpiewacze w zasadzie przestały spotykać się na próbach. Prowadzący je instruktorzy – akompaniatorzy, często z Białorusi, najczęściej w ogóle zaprzestali pracy. W trudnej sytuacji znalazły się kapele estradowe, bo koronawirus spowodował drastyczny spadek ich dochodów.

Miniony rok byі szczegуlnie trudny dla Biaіoruskiego Towarzystwa Spoіeczno-Kulturalnego. Z uwagi na pandemiк organizowane przez nie imprezy miaіy niezwykle skromny charakter. Niektуre odbyіy siк zdalnie, bez udziaіu publicznoњci. Na zdjкciu wiceprzewodnicz№cy BTSK Bazyli Siegieс otwiera przeprowadzony (zarejestrowany) pod koniec grudnia przegl№d „Њpiewaj№ce rodziny” (Kadr z filmu na fejsbukowym profilu BTSK)
Miniony rok byі szczegуlnie trudny dla Biaіoruskiego Towarzystwa Spoіeczno-Kulturalnego. Z uwagi na pandemiк organizowane przez nie imprezy miaіy niezwykle skromny charakter. Niektуre odbyіy siк zdalnie, bez udziaіu publicznoњci. Na zdjкciu wiceprzewodnicz№cy BTSK Bazyli Siegieс otwiera przeprowadzony (zarejestrowany) pod koniec grudnia przegl№d „Њpiewaj№ce rodziny”
(Kadr z filmu na fejsbukowym profilu BTSK)

Polski rząd zauważył co prawda zaistniałe w wyniku pandemii trudności i komplikacje w prowadzeniu działalności kulturalnej przez mniejszości narodowe, ale w odróżnieniu od innych sfer życia tu był bezradny, nie mogąc podjąć na tym polu jakichś nadzwyczajnych działań pomocowych. Teoretycznie organizacje białoruskie mogły skorzystać ze wsparcia finansowego dla podmiotów prowadzących działalność kulturalną, które ucierpiały w wyniku pandemii, tyle że taka pomoc polegała na rekompensacie utraconych dochodów, a to mniejszościowych organizacji przecież nie dotyczy. Ich działalność opiera się bowiem – często w stu procentach – na dotacjach z MSWiA. W 2020 r. w zaistniałej sytuacji budżet ten i tak w dużym stopniu nie został wykorzystany.

W listopadzie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego rozdzieliło 400 milonów złotych w ramach Funduszu Wsparcia Kultury. O wsparcie mogły ubiegać się prowadzące działalność kulturalną instytucje, organizacje pozarządowe i firmy prywatne. Z takiej pomocy skorzystało ponad dwa tysiące podmiotów. Wśród nich byli też znani wykonawcy muzyki disco polo, którym przyznano ogromne nieraz kwoty. Wywołało to wiele uszczypliwych pod adresem rządu komentarzy i ożywioną dyskusję w mediach społecznościowych. Z tego powodu szef resortu wstrzymał nawet wypłatę środków, choć tłumaczył, że przyznane one zostały z klucza, wyliczone według algorytmu stosownie do spadku zarobków w porównaniu z rokiem ubiegłym. Każdy, kto poprawnie złożył wniosek i spełnił kryteria, otrzymał wsparcie. Należało tylko przedstawić dokumenty, które potwierdzały zeszłoroczne przychody oraz wykazać, że z powodu pandemii znacząco one zmalały. O taką pomoc mogły zatem ubiegać się chociażby i nasze białoruskie kapele disco polo. Takie zespoły jak As, Prymaki, czy Zorka, które biorą po kilka tysięcy złotych za koncert, w 2020 roku nie zarobiły przecież prawie nic. Wsparcie z ministerialnego programu udzielane było jednak tylko beneficjentom, którzy mają zarejestrowaną działalność. A nasze kapele tego warunku przeważnie nie spełniają, bo pobierają wynagrodzenie za koncerty na podstawie zwykłej umowy o dzieło.

Dezyderat nie na wszystko wskazał

Zahamowanie w wyniku pandemii aktywności białoruskiej w skupiskach mniejszości może mieć katastrofalne, nawet nieodwracalne, skutki dla naszej tożsamości kulturowej. Z zachowaniem własnego języka, ukształtowanej wiekami tradycji, historii i kultury i tak mamy przecież ogromne problemy. Pod naporem polskości asymilacja wciąż postępuje, przez co liczba zdeklarowanych Białorusinów w Polsce stale się kurczy. Jesienią zaniepokojenie trudną sytuacją naszej mniejszości wyraziła sejmowa komisja mniejszości narodowych i etnicznych. Z inicjatywy posła – Białorusina Eugeniusza Czykwina przyjęła skierowany do premiera dezyderat o „podjęcie działań mających chronić mniejszość białoruską przed procesami szybkiej asymilacji i utratą tożsamości kulturowej”. W dokumencie wskazuje się na dramatyczny – aż o jedną piątą – spadek liczebności osób deklarujących narodowość białoruską pomiędzy spisami powszechnymi przeprowadzonymi w 2002, a potem 2011 roku. Następnie podano kilka przyczyn, dlaczego tak wiele osób wyrzeka się swojej tożsamości i staje się Polakami. Wskazano na społeczno-ekonomiczną degradację etnicznych skupisk białoruskich – wschodnich powiatów Białostocczyzny i w konsekwencji depopulację (wyludnianie się) tych obszarów, w szczególności w powiecie hajnowskim, gdzie brak perspektyw rozwojowych powodowany jest ograniczeniami gospodarczymi i inwestycyjnymi, gdyż 60 proc. powierzchni tych terenów jest przyrodniczo chroniona, co uniemożliwia gospodarcze korzystanie z zasobów Puszczy Białowieskiej. Wskazano jeszcze na „funkcjonowanie białoruskiej mniejszości w sytuacji grupy stygmatyzowanej” oraz „rozbicie i rozdrobnienie organizacyjne ruchu białoruskiego”.

Takie tezy nie w pełni jednak odzwierciedlają złożoną i specyficzną sytuację naszej mniejszości, a niektóre są wręcz nietrafione. Bezsprzecznie należy się zgodzić co do stygmatyzacji, choć nie można za bardzo o to obwiniać obecnego państwa, co zdaje się sugerować dezyderat. Trzeba pamiętać bowiem, iż utrzymujące się do dziś, ale na szczęcie już przygasające, napiętnowanie Białorusinów w Polsce impetu nabrało zaraz po wojnie, a potem nawarstwiły się na to własne kompleksy i niesprzyjające budowaniu prestiżu białoruskości na Podlasiu oblicze powstałego na początku lat dziewięćdziesiątych państwa białoruskiego. W PRL-u organizacje mniejszości zalegalizowano dopiero w 1956 r. Rozprzestrzeniania się stygmatu „kacapa” to jednak nie powstrzymało. Ukształtowało i mocowało go pierwsze pokolenie tych, którzy budowali nowy, czysto polski Białystok, nieco w mniejszym stopniu Bielsk i robotniczą Hajnówkę. Swoje zrobił wrogi stosunek do ludności białorusko-prawosławnej polskiego powojennego podziemia zbrojnego. Wielu z tamtych „żołnierzy wyklętych” po amnestii i odwilży po śmierci Stalina znalazło dla siebie miejsce w nowej rzeczywistości, uznając PRL za trwały twór, ale swego nastawienia do „kacapów” niestety nie zmieniło. W efekcie ci chowali się ze swym pochodzeniem, wyrzekali się mowy ojców, często zmieniali nawet swe ruskie imiona. Ich dzieci i wnukowie w demokratycznej Polsce stygmatyzowani są teraz przez polskich nacjonalistów, gloryfikujących w marszach tych, którzy pacyfikowali prawosławne wsie.

Drugi stygmat, narzucony tym razem ze wschodu, to łatka „sowieta” z Republiki Białoruś pod przewodnictwem Aleksandra Łukaszenki. Dla nas na Podlasiu takie powiązanie nie sprzyjało poczuciu dumy z przynależności do narodu białoruskiego. Do spadku identyfikacji białoruskiej wśród naszej społeczności dodatkowo przyczynił się ten właśnie krzywdzący stygmat.

Na szczęście nie jesteśmy już grupą tak mocno stygmatyzowaną jak dawniej. Wymiana pokoleń zrobiła swoje, zostawiając w dużej mierze owe animozje i uprzedzenia na cmentarzach. W ostatnich miesiącach tak pięknie i wzniośle demonstrowane za wschodnią granicą nowoczesne obywatelskie aspiracje wolnościowe narodu białoruskiego z kolei przełamały wśród Polaków dotychczasowe stereotypy o Białorusinach, uwalniając też od nich naszą mniejszość.

Wielka szkoda, że poprawa ta nastąpiła tak późno, bo poprzednie uwarunkowania sprawiły, że polonizacja nabrała tak wielkiego rozmachu, że te procesy trudno już nieraz powstrzymać. Interwencja na szczeblu rządowym jest rzeczywiście konieczna, ale propozycje przeciwdziałań zawarte w dezyderacie do premiera są niedostateczne, a niekiedy nieuzasadnione. Słusznie proponuje się, by obszary zamieszkałe przez największe skupiska naszej mniejszości, czyli powiat hajnowski oraz sąsiadujące z nim gminy powiatów Bielsk Podlaski, Siemiatycze i Białystok, objąć ochronną formą Unii Europejskiej jako obszary wymagające strategicznej interwencji oraz programu zintegrowanych inwestycji terytorialnych. Z pewnością takie rozwiązanie pomogłoby władzom samorządowym naszych gmin w pozyskaniu znacznych funduszy unijnych na rzecz poprawy jakości życia w regionie, wciąż pod tym względem odstającym przecież od reszty kraju. Podobne instrumenty już funkcjonują w innych regionach, przyczyniając się do ich rozwoju. Obejmują one jednak wielkie aglomeracje, na przykład na Śląsku, gdzie wcale nie chodzi o powstrzymanie wyludniania się tamtych terenów, ale o ich ożywienie gospodarcze. Dlatego taki postulat w przypadku naszego prowincjonalnego regionu może być niemożliwy do zrealizowania z uwagi na priorytety w tym zakresie Unii Europejskiej. Program zintegrowanych inwestycji terytorialnych jest bowiem narzędziem przede wszystkim dla obszarów miejskich, a nie wiejskich, jak w naszym przypadku.

Unijnym zasadom przeczy też retoryka dezyderatu o zgubnych dla mniejszości następstwach ograniczenia gospodarczego wykorzystania zasobów Puszczy Białowieskiej. Przecież te pradawne pierwotne masywy leśne są i naszym – Białorusinów – bezcennym bogactwem przyrodniczym i unikatem w skali światowej. Priorytetem Unii Europejskiej jest ochrona takich obszarów. Polskie państwo powinno zatem wspierać mieszkającą tam naszą mniejszość w działaniach na rzecz rozwoju tych terenów poza gospodarką leśną i przemysłem drzewnym. W dezyderacie znalazł się słuszny postulat, dotyczący wsparcia budowy centrum przyrodoleczniczego i rehabilitacyjnego w Hajnówce, które da ponad sto nowych miejsc pracy poza leśnictwem. Taka wymierna pomoc ze strony państwa powinna być też skierowana na działalność opartą o turystykę. O tym jednak w dezyderacie nie wspomniano. Podobnie jak o konieczności interwencji na najwyższym szczeblu w sprawie degradacji tradycyjnego krajobrazu kulturowego naszych terenów. Powinny zostać jak najszybciej wprowadzone odgórne regulacje prawne, a w ślad za nimi pójśc fundusze w celu ratowania, a nawet odtworzenia charakterystycznego dla tych obszarów ładu przestrzennego i tradycyjnych form zabudowy. To przecież ważne dziedzictwo mniejszości białoruskiej, którego ochrona z pewnością sprzyjałaby spowolnieniu asymilacji naszej społeczności i dalszej utraty tożsamości. To ostatni moment na takie działania, gdyż wkrótce nie będzie śladu po naszej materialnej i duchowej kulturze. Może poza podlaskimi cerkwiami, które udaje się jako zabytki utrzymać w należytym stanie dzięki unijnym i krajowym funduszom przyznawanym parafiom na remonty świątyń. Ale jakże często po renowacji, uzyskując nowy blask, zatracają one jednak tradycyjny wygląd i dawny urokliwy, wręcz magiczny, klimat. Nie komponują się z otoczeniem jak kiedyś tak w miastach jak i na wsi. Przyczyną jest brak świadomości proboszczów i parafian oraz niedostateczny nadzór konserwatorski.

Podróżując po świecie zachwycamy się krajobrazami i miejscową, ukształtowaną wiekami architekturą, specyficzną dla regionów, które odwiedzamy. Nie uświadamiamy jednak sobie, iż to pieczołowicie chronione dziedzictwo jest także niezwykle ważne dla zachowania tożsamości miejscowych społeczności, ich chlubą i duchowym bogactwem. Także tożsamości kulturowej małych narodów i ojczyzn, jak w hiszpańskiej Katalonii, francuskiej Bretanii czy włoskiej Toskanii.

Taki wyznacznik naszej białoruskości na Podlasiu jednak lekką ręką porzuciliśmy. Daliśmy się uwieść, zresztą jak wszędzie w Polsce, współczesnym katalogowym wzorcom i nowinkom architektoniczno-budowlanym, które zburzyły tradycyjny krajobraz i zakłóciły nasz specyficzny, swojski klimat. Zabudowa białoruskich wsi, gminnych miasteczek i miast powiatowych, Bielska i Hajnówki, gdzie są wielkie nasze skupiska, niewiele dziś różni się od reszty kraju. Elastyczne prawo budowlane i brak odpowiednich regulacji, a przede wszystkim nieświadomość władz lokalnych i mieszkańców sprawiły, iż zapanował chaos architektoniczny, bezład urbanistyczny, budownictwo zalała fala tandety i brzydoty.

Nie wszystko jednak jeszcze stracone, gdyż po zachłyśnięciu się taką „nowoczesnością” zrodziło się u co wrażliwszych mieszkańców poczucie estetyki i docenienia tradycyjnych wzorców w budownictwie. W morzu nudnych budynków, ostatnio przeważnie z szarą elewacją i grafitowym dachem, coraz częściej można dostrzec ładne domy o swojskim wyglądzie. Aby to się upowszechniło, niezbędne są jednak rozwiązania ustawodawcze. Tak jak na Zachodzie, gdzie wprowadzono odpowiednie wytyczne, a urzędnicy pilnują ścisłego ich przestrzegania od projektu architektonicznego do końca robót budowlanych. A zacząć należałoby od opracowania modelowych rozwiązań, uwzględniających lokalną specyfikę, tradycję i historię regionu, wreszcie tożsamość mieszkańców, która dzięki temu łatwiej by przetrwała. Przynajmniej w społecznej świadomości.

Odgórnej interwencji wymaga też zagospodarowanie przestrzenne, by powstrzymać bezładne rozlewanie się zabudowy na obrzeżach miast, czy też oszpecanie krajobrazu naszych wsi ulicówek poprzez budowanie w ich sąsiedztwie nowych domów na polu.

Czy Cerkiew porzuciła Białorusinów?

Podniesiony w dezyderacie do premiera problem rzekomego rozbicia ruchu białoruskiego to stara śpiewka, wciąż powtarzana przez Czykwina. W komisji wspólnej rządu i mniejszości mamy przecież dwóch przedstawicieli z różnych nurtów organizacyjnych, co nie przeszkadza w formułowaniu wspólnych stanowisk odnośnie najważniejszych dla naszej społeczności problemów. Natomiast troska posła –redaktora o los mniejszości białoruskiej byłaby bardziej szczera i przekonywująca, gdyby pisał i wypowiadał się o tym nie w trzeciej, ale w pierwszej osobie, czyli jednoznacznie od siebie jako również Białorusina. Jako redaktor naczelny Przeglądu Prawosławnego na jego łamach bardzo często porusza i komentuje sprawy dotyczące naszej mniejszości. Jednak robi to w taki sposób, iż można odnieść wrażenie, że się od tego dystansuje, osobiście nie utożsamiając się z białoruskością. Jak w artykule z jednego z ostatnich numerów swego miesięcznika „Białorusinów coraz mniej” (ich, a nie nas), z treści którego płynie nie tyle troska, co wielka gorycz.

Białoruska samoidentyfikacja narodowościowa Czykwina jest świeżej daty i dlatego wciąż powierzchowna jak w tym artykule. Jeszcze kilkanaście lat temu wybierany głosami prawosławnych i Białorusinów poseł nie poczuwał się do białoruskiej narodowości, a kategorię tą zastępował wyznaniem religijnym. W końcu niejako z konieczności zadeklarował się jako Białorusin, gdyż w spisie powszechnym nie mógł przecież podać narodowości prawosławnej. Wciąż w życiu publicznym preferuje jednak szerszą formułę, opartą o duchowe wartości Cerkwi. Podkreśla, poniekąd zresztą słusznie, iż wśród prawosławnej społeczności na Podlasiu wytworzył się „specyficzny, niepasujący do podręcznikowych określeń model tożsamości narodowej”. Jeden z poruszających tę kwestię artykułów zatytułował nawet „Czy prawosławni są mniejszością narodową”. Jednak forsowanie tezy o wyższości przynależności religijnej nad narodowościową pchnęło podlaską niepolską słowiańską mniejszość do nowej, sztucznej kategorii prawosławnych Polaków, czyli ku gremialnej polonizacji, nad czym Czykwin tak teraz ubolewa. Podnosząc problem zatracania przez nas białoruskiej tożsamości pomija fakt, że podobny proces zachodzi w całej mocno już spolonizowanej wspólnocie prawosławnej. Liczebność wiernych w Cerkwi spada w tym samym tempie co liczebność Białorusinów. Pokazał to ostatni spis powszechny, w którym po raz pierwszy pojawiło się pytanie o wyznanie religijne.

Listopad 2020. Pogrzeb na cmentarzu prawosіawnym w Gregorowcach w gm. Orla Fot. Eugeniusz Siemieniuk (facebook.com/gregorowce)
Listopad 2020. Pogrzeb na cmentarzu prawosіawnym w Gregorowcach w gm. Orla
Fot. Eugeniusz Siemieniuk (facebook.com/gregorowce)

Pisząc w Przeglądzie Prawosławnym o przyczynach utraty białoruskiej tożsamości Czykwin pomija ambiwalentną rolę, jaką w tym procesie odgrywa Cerkiew. Jak też to, że utraciła ją zdecydowana większość duchowieństwa prawosławnego, która bez żalu i refleksji porzuciła mowę i tradycję przodków. Czykwin pisze też, że podczas gdy liczebność Białorusinów w Polsce stopniowo spada, to inne mniejszości się nawet rozrastają. Zdaje się nie zauważać jednak, że u nas na Białostocczyźnie Cerkiew nie wspiera tak tożsamości białoruskiej, jak ukraińskiej na Lubelszczyźnie czy łemkowskiej na południu Polski.

Tego rozdwojenia u nas na Białorusinów i prawosławnych wcale być nie powinno. Wszystkich łączy bowiem to samo pochodzenie etniczne i wspólny los historyczny. Prawosławne życie religijne wskutek pandemii również przycichło. Czas pokaże jak przełoży się to na poczucie wiary. A ta poddana jest teraz wielkiej próbie nie tylko z uwagi na sytuację z koronawirusem, ale także w obliczu postępującej wszędzie laicyzacji. Trzeba mieć nadzieję i wierzyć, że nasze cerkwie nie opustoszeją w takim stopniu jak świątynie w zachodniej Europie, gdzie kościoły, jak w Czechach czy Niemczech, stały się muzeami, galeriami, a nawet obiektami mieszkalnymi. Co prawda wiejskie cerkwie na naszym Podlasiu stają sie coraz pustsze, ale nie wskutek kryzysu wiary, tylko wyludniania się tych terenów. Powstrzymanie tego procesu, o co apelują posłowie w dezyderacie do premiera, wiązałoby sie zatem nie tylko z zahamowaniem zaniku białoruskiej tożsamości, ale i odpływu prawosławnych wiernych.

Białorusin – to brzmi dumnie

Miniony rok wniósł w życie ludzkości obawę i niepewność, ale w świecie białoruskim powiało też wzniosłym optymizmem. Pięć miesięcy pokojowej rewolucji w Białorusi, choć nie doprowadziło do nowych wyborów prezydenckich, odsunięcia Aleksandra Łukaszenki i upadku reżimu, na zawsze odmieniło oblicze narodu białoruskiego. Skłoniło Białorusinów do odkrywania społecznych przestrzeni i pojęć, których wcześniej nie doświadczali. Zaskoczony tym świat zobaczył dojrzałe społeczeństwo w centrum Europy, które odzyskuje nowoczesną narodową tożsamość.

Nieoczekiwany zryw wolnościowy w Białorusi po 9 sierpnia swój początek niejako miał jesienią 2019 roku w Wilnie podczas uroczystego pochówku odnalezionych szczątków Konstantego Kalinowskiego i innych straconych na placu na Łukiszkach przywódców powstania styczniowego 1863 r. Odbyła się wtedy podniosła ceremonia o randze międzynarodowej, z udziałem premierów polskiego i litewskiego rządu. Przybyły też na nią rzesze Białorusinów, głównie młodzieży, przywożąc ze sobą morze historycznej narodowej symboliki – zakazanych w kraju biało-czerwono-białych sztandarów i herbów Pogoni. Naładowani patriotyzmem po powrocie do kraju niespełna dziewięć miesięcy później wyszli na ulice białoruskich miast, pociągając ze sobą dziesiątki i setki tysięcy współobywateli. Biało-czerwono-biała symbolika zalała cały kraj w kontrze do łukaszenkowskiej neosowieckiej kolorystyki. Historyczne flagi pojawiły się w całej przestrzeni publicznej, nawet na budynkach administracji państwowej. Reżim nie nadążał z ich zdejmowaniem.

Pamięć o Konstantym Kalinowskim jako białoruskim bohaterze narodowym, która dodaje ducha obecnej pokojowej rewolucji, wyraźnie przeszkadza konserwatystom cerkiewnym na Podlasiu, w tym szczególnie posłowi Czykwinowi. Na przekór poglądom mas biorących udział w protestach uporczywie uznają oni przywódcę powstania styczniowego za wroga prawosławnych, czyli i Białorusinów. Z oporami dochodzi do nich historyczna prawda, iż Kalinowski – choć katolik, ale przecież chrześcijanin – nie miał w sobie nienawiści do prawosławia, ale instytucji ówczesnej Cerkwi moskiewskiej, będącej częścią aparatu państwowego caratu, przeciwko któremu w 1863 r. wybuchło powstanie, jakiemu na Litwie przewodził.

Miensk, 23 sierpnia 2020 Fot. Siarhiej Baniaczewicz
Miensk, 23 sierpnia 2020
Fot. Siarhiej Baniaczewicz

Reżim obozu Łukaszenki po jawnie sfałszowanych sierpniowych wyborach prezydenckich dotąd nie upadł  przede wszystkim dlatego, że białoruskie społeczeństwo nie zdecydowało się na strajk generalny, do czego kilkakrotnie nawoływali organizatorzy protestów. Zatrzymywanie maszyn, całych fabryk, odchodzenie od pracy nie leży bowiem w białoruskiej naturze. Mimo to erozja systemu postępuje, gdyż cały niemal naród jest przeciwko władzy, która trzyma się głównie dzięki strukturom siłowym i finansowemu wsparciu z Kremla. Ale to wszystko do czasu. Polityczne zmiany w Białorusi prędzej czy później nastąpią. Wydawało się, że protesty wygasną z końcem lata, a najpóźniej przed zimą. Ale Białorusini cały czas wychodzą na ulice, choć już nie tak masowo, domagając się rozpisania uczciwych wyborów prezydenckich, zaprzestania przemocy i uwolnienia więźniów politycznych. Mimo ciągłych represji i aresztowań nieustannie wieszają biało-czerwono-białe flagi, malują graffiti. Jest w tym mnóstwo godności i białoruskiej dumy. Choć końca nie widać, duch w narodzie nie gaśnie.

Pielęgnujmy naszą odrębność

Ubiegłoroczny gwałtowny wybuch wolności w Białorusi, a przedtem oderwanie się Ukrainy od Rosji, dobitnie pokazują koniec ideologii tzw. „russkogo mira”. Długo miała ona swych zwolenników na całym byłym obszarze Imperium Rosyjskiego, a później Związku Radzieckiego. Nawet u nas na Białostocczyźnie takich nie brakowało, przede wszystkich w kręgach cerkiewnych. Taki duch przebija też jeszcze z łamów Przeglądu Prawosławnego. Na przekór czasu, bo wszędzie wymierają już ostatni apologeci rzekomo wspólnej rusko-rosyjskiej duchowości od Petersburga po Podlasie i Karpaty. Na bazie oczywiście prawosławia. Bowiem na tym różnorodnym i wielokulturowym rozległym obszarze to spoiwo dawno już nabrało innego, bo lokalnego, wymiaru.

Pojęcie „russkij mir” zrodziło się w XIX w. i oznaczało wspólnotę ludności wywodzącej się z Rusi Kijowskiej. Jednocześnie termin ten negował wyodrębnienie narodów, a w końcu państw, białoruskiego i ukraińskiego. Ideologia „russkogo mira”, oparta na białorusofobii i ukrainofobii, zrobiła wiele złego nam Białorusinom, jak też Ukraińcom i nawet – paradoksalnie – Rosjanom. Wydaje się, że w końcu została zarzucona. Kilka lat temu nawet Łukaszenka oznajmił: „Sczitajetie, szto Biełarussija – czast’ russkogo mira? Zabudtie”.

Teraz jak wszędzie żyjemy przede wszystkim w strachu przed koronawirusem. Niestety, chorobę COVID-19 przeszły też osoby z naszego środowiska. Jeden z kolegów dziennikarzy przeleżał nawet tydzień pod respiratorem. Szczęśliwie koronawirusa pokonał, ale swoje odcierpiał. Wśród zmarłych z powodu tej choroby, których liczba podawana jest w codziennych raportach, są też oczywiście osoby ze społeczności białoruskiej.

COVID-19 śmiertelne żniwo zbiera również w Białorusi. Tam jednak nie zastosowano tak rygorystycznych obostrzeń w jak w Polsce i innych krajach. Lekceważący początkowo stosunek Łukaszenki do pandemii stał się jeszcze jednym punktem zapalnym narodowego buntu.

Pojawienie się szczepionki – u nas europejskiej, tam rosyjskiej (podobno jednak niesprawdzonej) – daje nadzieję na pokonanie koronawirusa. Rozpoczynający się 2021 r. z pewnością jednak nie uwolni jeszcze ludzkości od pandemii. Przed nami kolejne miesiące wyciszenia. Na polu białoruskim nie musimy być jednak bezczynni. Kapele i zespoły powinny wykorzystać ten czas na pracę nad nowymi utworami, aby po zakończeniu pandemii pokazać się na scenie także z innym repertuarem. W białoruskich audycjach radiowych jak na razie świeżych nagrań muzycznych nie słychać. Nie ma też nowości literackich, a przecież jest dobry czas na pisanie książek, nie tylko wspomnień. Także po białorusku.

Niedawno jeden z naszych autorów niespodziewanie oznajmił, że nie widzi sensu w pisaniu artykułów po białorusku do Czasopisu czy gdziekolwiek indziej – jak to określił – „dla siebie i być może jeszcze dla paru innych osób”. Od kilku lat robi to wyłącznie po polsku. Swego czasu dużo pisał po białorusku, przeważnie do Niwy. Zaprzestał, gdyż uznał, że to pisanie właściwie dla nikogo. Taką gorycz wywołało u niego to, że jego artykuły pisane po polsku często spotykają się z dużym odzewem czytelników i są komentowane w Internecie, a już pisane po białorusku – na ten sam temat – pozostają bez echa.

Niby to wszystko prawda, ale pisanie i drukowanie po białorusku służy przede wszystkim zachowaniu naszej tożsamości. Tu nie chodzi tylko o funkcję komunikacyjną. Drukowane słowo białoruskie jest symbolem i trwałym świadectwem obecności naszej mniejszości na Podlasiu i wzbogaca jego wielokulturowe oblicze. Mimo wszystko znajduje jeszcze czytelników. Widzimy to w statystykach korzystania z treści publikowanych na portalu Czasopis.pl. Oczywiście teksty polskojęzyczne mają o wiele więcej odbiorców. Będąc tego świadomi, szczególnie ważkie artykuły, tak jak ten odredaktorski, publikujemy po polsku, a nie białorusku. Ale wszystkie wymowę mają przecież jednoznacznie białoruską.

Sytuacja naszej mniejszości jak widać jest niezwykle złożona. Szczególnie teraz. W obecnym niełatwym okresie białoruskie organizacje jak też ośrodki kultury powinny czasowo przestawić się na nieco inny rodzaj działalności. Skoro jeszcze przez jakiś okres nie będzie imprez i przedsięwzięć dla szerokiej publiczności, należy koncentrować się na projektach dotyczących chociażby regionalnej historii, tradycyjnej architektury. Białoruską kulturę i problematykę należy też intensywniej popularyzować w Internecie, uruchamiając nowe strony tematyczne.

Wiosną czeka nas kolejny spis powszechny. Powinniśmy się zmobilizować, zachęcając i przekonując bliskich i znajomych, by bez wahania podawali narodowość białoruską.

Z Kaladami dy Nowym 2021 hodam!

Jerzy Chmielewski

Redaktor Naczelny

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны.

Календарыюм

Гадоў таму

  • ў сакавіку

    455 – 12.03.1569 г. Падляшскае ваяводзтва, якoе знаходзілася ў межах Вялікага Княства Літоўскага, на моцы каралеўскага універсала было інкарпаравана (уключана) у межы Каралеўства Польскага. 455 – 17.03.1569 г. у Заблудаве быў закончаны друк „Евангельля вучыцельнага”. 230 – 24.03.1794 г. пачалося …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары

Усе правы абаронены; 2024 Czasopis