Lata dwudzieste ubiegłego wieku zapisały się w historii Puszczy Białowieskiej i jej obrzeży działalnością licznych band, dokonujących na tym terenie napadów rabunkowych, czasem też zabójstw. Sprzyjały temu powojenny bałagan i nieokrzepłe jeszcze struktury władzy, a w pewnym stopniu także zmiana państwowości i nowy ustrój polityczny. Z lektury ówczesnej prasy białostockiej możemy dowiedzieć się, że w białowieskich lasach swoje kryjówki miało około czterdziestu grup przestępczych, zazwyczaj niewielkich, kilkuosobowych. Po każdym większym napadzie policja przeprowadzała obławy na bandytów. Działania te stopniowo poprawiały stan bezpieczeństwa, aczkolwiek przejawów bandytyzmu do końca nie wyeliminowały.
Do głośniejszych napadów tego okresu należy zaliczyć atak na pociąg Nr 815 relacji Warszawa-Lida 30 maja 1925 roku. Banda była stosunkowo duża, składała się z 50-60 osób. Najprawdopodobniej została ona wyparta na obrzeża puszczy w wyniku obławy, przeprowadzonej dokładnie miesiąc wcześniej przez Komendę Policji Państwowej w Bielsku Podlaskim. Zginął wówczas wywiadowca policji Piotr Podbielski, zabity przez Aleksandra Bajkę znanego bardziej pod przydomkiem Szumarski. Komenda Okręgowa Policji Państwowej w związku z tym i innymi wypadkami wysłała do Białowieży słuchaczy szkoły policyjnej, którzy dokładnie, krok po kroku przeczesywali teren.
Akcję przeprowadzono o wpół do piątej rano, cztery kilometry za Narewką. Przed napadem kilkunastu bandytów, uzbrojonych w karabiny i rewolwery, wtargnęło do budki kolejowej, w której znajdował się stróż Aleksander Lassota, pełniący też funkcję obchodowego. Po otwarciu drzwi zabrali oni młot, siekierę i klucz torowy do mutr. Szef bandy podzielił grupę na dwie części. Jednej polecił położyć się w krzakach po obu stronach toru kolejowego i czekać, druga grupa otrzymała zadanie rozkręcenia mutr na stykach szyn i uszkodzenia toru.
W momencie, gdy przystępowano do działania, w polu widzenia bandytów nieoczekiwanie pojawił się podążający torem kolejowym w kierunku Narewki dwuosobowy patrol policyjny z posterunku w Świsłoczy. Byli to posterunkowi Zajączkowski i Sokołowski. Gdy funkcjonariusze zbliżyli się do krzaków, bandyci wypadli z ukrycia i wymierzywszy w nich karabiny, kazali podnieść ręce do góry. Policjanci przestraszyli się, ale wcale nie mieli zamiaru się poddać. Padli na ziemię, by móc się łatwiej bronić. Jednak bandyci, mając przewagę liczebną, szybko doskoczyli i ich rozbroili. Związali policjantom ręce i odprowadzili do lasku, odległego o jakieś sto kroków od toru. Pozostawili ich tutaj pod strażą, przestrzegając jednocześnie przed podejmowaniem próby ucieczki. Do policjantów niebawem dołączył kolejarz Lassota, przyprowadzony przez paru bandytów.
Po krótkim czasie do uszu uczestników napadu doleciał odgłos pociągu nadjeżdżającego od strony Narewki. Maszynista w pewnym momencie spostrzegł skrywających się w krzakach bandytów i, zdając sobie sprawę z tego co się święci, przyśpieszył bieg. Bandyci zaczęli ostrzeliwać jadący skład. Przyspieszenie jazdy uratowało podróżnych przed niechybnym rabunkiem. Dzięki zwiększonej szybkości pociąg szczęśliwie pokonał uszkodzony odcinek toru, nie wypadając z szyn. W pociągu została zraniona tylko jedna osoba, na szczęście niegroźnie.
Rozeźleni z powodu nieudanego napadu bandyci zebrali się do odmarszu z miejsca zasadzki. W tym czasie stróż Lassota i posterunkowy Sokołowski mieli okazję przyjrzeć się niektórym opryszkom. Zapamiętali dobrze twarze Jana Celucha ze wsi Zareczany (gmina Jałówka) i Grzegorza Trusiewicza ze wsi Mikłaszewo (gmina Tarnopol). Bandyci postanowili wypuścić Lassotę, policjantów natomiast poprowadzili w stronę pagórka, zabraniając im oglądać się do tyłu. Szli niedaleko za nimi, trzymając broń gotową do strzału. Policjantów ogarnęły złe przeczucia. Po przejściu około czterdziestu kroków, w kierunku Zajączkowskiego padł strzał. Ten wydał tylko okrzyk: „O, Jezu!” i upadł na ziemię. Idący nieco z przodu Sokołowski obejrzał się i widząc, co się stało, ruszył pędem w krzaki. W jego kierunku oddano kilka strzałów, na szczęście nietrafionych. Policjant, przesiedziawszy w ukryciu jakiś czas, postanowił wrócić na miejsce, gdzie wystrzelono do jego towarzysza. Zobaczył tam zwłoki leżące na wznak.
Powiadomiona o zdarzeniu policja niezwłocznie zarządziła pościg za bandytami. Zdołano zatrzymać Celucha i Trusiewicza. Bandyci stanęli przed Sądem Okręgowym w Grodnie, jako Sądem Doraźnym, na sesji wyjazdowej w Wołkowysku. Wyrok zapadł 30 czerwca 1925 roku. 23-letni Jan Celuch i 21-letni Grzegorz Trusiewicz za zabójstwo posterunkowego, uszkodzenie toru kolejowego i usiłowanie obrabowania pociągu, zostali skazani na karę śmierci. Obrońcy oskarżonych wnieśli prośbę o ułaskawienie skazanych, ale Prezydent Rzeczypospolitej, po zasięgnięciu opinii sądu i prokuratora, prośbę tę odrzucił. Wyrok na Celuchu i Trusiewiczu wykonano 1 lipca 1925 roku.
Nie ujęci członkowie bandy, po nieudanej akcji rozproszyli się. Czy po upływie jakiegoś czasu próbowali kontynuować działalność przestępczą? – tego chyba już nie da się ustalić.
Piotr Bajko