Jeszcze mi tylko spacer pozostał
Wąską aleją przez zielony park
Wiatr w drzewach szemrze ledwie przebudzony
Tak jak wczoraj, przedwczoraj, od lat
Tak dziwna ta chwila brakuje słów…
(Budka Suflera, „Memu miastu na do widzenia”, 1974)
Nedaleko od mojoho liceja byv neveliki park, utisnuty v trochkutnik, kotory tvoryli huliciê Lenina, Wyzwolenia i Parkowa. Ja ne pomniu, kob ja koli-leń u Hajnuvci spacerovav wąską aleją przez zielony park, jak spivav Krzysztof Cugowski w chorošuj piêseńci „Budki Suflera” z toho času. U tôm hajnuvśkum parkovi i nijakoji aleji, jak mniê diś zdajetsie, ne było, koli ne ličyti takoju huliciu Parkovu. Ale byv tam amfiteatr miejski, na łavočkach jakoho my z kolegami kilka razy rozpivali pivo, koli vyjšli z kina „Leśnik” posli seansu našoho DKF abo koli v četvertuj klasi naučylisie utikati zo škoły na wagary. Takije wagary raniêj naohuł ne zdaralisie, ale v četvertuj klasi pered maturoju my ne bojalisie, što chtoś z učytelôv bude robiti z siêtoho ohulnoškôlnu chryju, koli my ne zjavimsie na jakôjś lekciji. Naša matematyčno-fizyčna klasa IV c była najliêpšoju v wynikach nauczania z usiêch rumnobiêžnych četvertych klasuv, a može i naohuł z usiêch šysnadceti klasuv u liceji. Nu a naša vychovavčynia, pani Maria Romaniuk, kotora včyła nas matematyki, dbała ne tôlko pro toje, kob my perfektno znali różniczkowanie i całkowanie, ale i ne davała nas „kryvditi” inšym učytelam. Kromi rozpivania piva i koleženśkoji gadki-šmatki pro vsio i ničoho ja ne prypominaju, kob ja byv u tôm amfiteatrovi na šče jakôjś inšuj kulturalnuj imprezi. Napevno horodśkije vłady štoś tam organizovali dla ludności, osoblivo v nediliê, ale na nediliê ja vyjizdžav do baťkôv na vjosku i v hajnuvśkum parkovi ne byvav.
Koli b ne naš licejśki DKF i kino „Leśnik”, to dumaju, što v mene ne było b čoho skazati pro kulturalne žycie Hajnuvki toho času. Pravda, u Hajnuvci byv i „Górnik” (dom kultury Chimičnoji: Przedsiębiorstwa Suchej Destylacji Drewna), ale jakoje kulturalne menu vôn tohdy proponovav, ja ne znaju. U licejśki čas ja byv u „Górnikovi” tôlko odin raz, u 1973 abo 1974 roci, na koncerti muzyčnoji grupy, jakaja nazyvałasie „Kwiaty Akropolu”. To byli dorosły vže v Pôlščy diêti grećkich emigrantuv-komunistów z kuncia 1940-ch i počatku 1950-ch liêt. Grećka muzyka, melodyčna i odnočasno „egzotyčna”, mniê spodobałasie, jak spodobałasie i hra na grećkum instrumenti buzuki. Nu i tyje grećko-pôlśki divčeniata velmi hože tanciovali i spivali na sceni „Górnika”. Možlivo, što sered jich była i mołodiutka Eleni, kotora na počatku svojoji karjery vystupała jakiś čas u „Kwiatach Akropolu”, a potum stała zôrkoju pôlśkoji pop-muzyki. Ale to byv faktyčno odiny bôlš-menš tołkovy pop-koncert, jaki mniê zapometavsie z mojoho hajnuvśkoho času. Ni „Czerwone Gitary”, ni „Skaldowie” tohdy do Hajnuvki ne zahlanuli.
U liceji raz na jakiś čas (dokładno ne pomniu, možlivo, raz na miêseć abo raz na dva miêseci) my miêli dokształcanie muzyczne v formi tak zvanoji filharmoniji. Do škoły pryjizdžali vykonavci muzyki poważnej, viêdomy z televiziji operny spivaki, pijanisty i skrypačê, kotory puvtory hodiny spivali nam razny aryji i hrali kawałki z Beethovena, Mozarta, Paganini i inšych. Takim sposobom komunistyčna systema dbała pro toje, kob vysoka kultura i vysokie mastactvo dochodili i do narodu na zadrypanuj provinciji. Dla perevažnoji bôlšosti licejistuv takije koncerty byli dodatkovoju škôlnoju mukoju, kotoru treba było sterpiêti, ale mniê vony prypali do gustu. Trydceť liêt puzniêj, koli ja stav melomanom opery i začav kuplati CD z operami Verdi, Puccini, Čajkovśkoho i inšych, ja z udiačnostioju vspominav tyje škôlny filharmoniji, kotory posiêjali vo mniê perše zerno zacikavlanosti operno-muzyčnoju klasykoju.
I šče mniê prypomnilisie z licejśkoho času dva spotkani z piśmennikami. Poniatno, nichto z varšavśkich literaturnych zôrok toho času, takich jak Jerzy Putrament, Jerzy Andrzejewski čy Tadeusz Konwicki, do našoji škoły ne pryjiêchav, ale my miêli okaziju pobačyti našych regijonalnych, tak skazati, povjatovo-vojevôdśkich znakomitostiuv. Odnoho razu pered učniami našoho liceja vystupiv Aleś Barśki (Aleksander Barszczewski). Barśki hovoryv štoś pro biłoruśku literaturu i biłoruśkich literatoruv, ale moja ignorancija v biłoruśkich spravach na toj čas była natôlko velika, što ja, chutčêj za vsio, dumav, što vôn hovoryt pro soviêćku Biłoruś, a ne pro štoś, što može dotyčyti ludi na Biłostôčyni i mene osobisto. Vôn deklamovav viêršy, bôlšosť po-pôlśki, ale pročytav tože dva po-biłoruśki. Odin z jich potum ja znajšov u joho zbornikovi „Žnivień słoŭ” (pro siêty zbornik skažu osôbno trochi puzniêj). Viêrš mniê spodobavsie, i ja na tôm spotkani odčuv, što napisav joho ne vypadkovy čołoviêk, a poet: Narodnaść z madernam / svarycca nie musiać – / ŭ paezii miesca chapaje. / Tut styli, jak vietry / ŭ łuhach Biełarusi / ad kraju / da kraju šuhajuć. Druhi viêršyk po-biłoruśki byv čymś napodobi erotyka, z joho mniê zapometavsie ono vyraz ciopłyja žanočyja hrudzi – viêršyk nihde ne popavsie mniê na očy v drukovanum vyhladi.
Nu a druhim regijonalnym piśmennikom, kotory odviêdav naš licej, byv Aleksander Omilianowicz (1923-2006). Ja tohdy ne viêdav, što siêty čołoviêk koliś praciovav u „Nivi”; tym bôlš ne môh viêdati, što posli vujny vôn praciovav v UB i katovav ludi. Ale siête nazvisko ja viêdav, bo v pudstavôvci pročytav joho knižku „Duch Białowieży” (1971) – dovoli žyvo napisanu vysmoktanu z palcia historyjku pro soviêćkoho špijona v filiji Abwehry v Biłoviêžy, kotory tvoryv diła na miêru J-23 z „Stawki większej niż życie”. Omilianowicz na tôm spotkani v licejovi plôv štoś pro komunistuv i antykomunistyčnych provokatoruv na Biłostôčyni pered vujnoju i zanudiv usiêch čuť ne do smerti. Nakuneć spotkania, kob pročnutisie i rozvorušytisie abo može kob odpomstiti literatovi za puvtory hodiny nudnoji gadki, licejisty ustrojili Omilianowiczowi standing ovation – plaskali v dołoni kilka minut, świetnie się bawiąc. Diaďko byv zadovolany jak burak, choť i vyčuvav kpinu.
* * *
U četvertuj klasi, nezadovho do matury, ja pohlediêv u Hajnuvci, jak diś uvažaju, najliêpšy pôlśki film dekady 1970-ch: „Człowieka z marmuru” Andrzeja Wajdy. Diś, posli upadku komunizmu i mnuhoch filmuv i knižok, beletrystyčnych i dokumentalnych, pro rozličenie konkretno zo stalinizmom i ohulno z komunizmom u Pôlščy, siêty film Wajdy vže ne robit takoho môcnoho vraženia, jak robiv u 1977 roci, koli joho začali pokazuvati v kinach. Tohdy dla usprymania „Człowieka z marmuru” velmi važny byv hromadśko-polityčny kontekst: liêtom 1976 robôtniki v Pôlšcy zastrajkovali proti obviêščanych pudvyžok ciênuv na charčê i proti jich pudniaasia hadka propagandova kampanija v medyjach; gierkôvśka propaganda sukcesu začała rozsypatisie na porochno; viêra ludi v toje, što realny socjalizm koli-leń zagvarantuje prystôjny uroveń žycia, fatalno pochitnułasie. Film Wajdy, jaki pokazuvav mechanizmy obałvaniuvania ludi komunistyčnoju propagandoju v stalinśku epoku, trapiv svojim message’om u tohočasnu atmosferu rozčarovanosti ekonomičnoju realnostioju i odnočasno davav nadiêju na jakojeś odkłamanie oficijalnoho komunistyčnoho naratyvu v krajini i na trochu bôlš svobody, koli ne polityčnoji, to intelektualnoji.
Raniêj my z Włodkom zamovili i pokazali v našum DKF-i dva vybitny filmy Wajdy z 1970 roku, „Krajobraz po bitwie” i „Brzezina”, u kotorych svojiê zôrny roli vykonuvav Daniel Olbrychski, lubimy aktor Wajdy 1960-ch i 1970-ch. Film „Człowiek z marmuru” zrobiv aktorśku zôrku z Krystyny Jandy, dla kotoroji to była debjutna kinowa rola. Janda z časom stała tože lubimoju aktorkoju Wajdy i potum vystupiła šče v šestioch abo simjoch joho filmach. Pravdu skazavšy, aktorstvo Jandy w „Człowieku z marmuru” ne prypało mniê do gustu (było až zanadto przerysowane), zatoje velmi spodobałasie hra Jerzego Radziwiłowicza, kotory vykonuvav rolu tytułovoho człowieka z marmuru – stachanuvcia stalińskoji epoki i žertvu polityčnoji systemy toho času.
* * *
U Hajnuvci v roci 1977 nijakim podychom svobody čy nadiêji odnak ne viêjało. Peršoho maja, jak 10, 20 čy 30 liêt raniêj, odbyvsie pochód pierwszomajowy, na jaki musovo było pryjti vsiêm učenikam našoho liceja (1 maja 1977 vypało akurat u nediêlu). Pudčas poperednich pochodów pierwszomajowych u Hajnuvci mniê vdavałosie „odprositisie” od udiêłu v klasovoji vychovavčyni – jakraz u toj bôlš-menš čas baťki na chutory sadili kartopli abo vyvozili na pole hnôj pud kartopli, i ja naohuł jiêzdiv z Hajnuvki na vjosku pomohati, bo deń byv vôlny od škoły. Ale na 1 maja 1977 mniê ne vdałosie odprositisie, bo v ponediêłok, 2 maja, začynalisie maturalny egzaminy, i vychovavčynia znała, sto na nijaki kartopli ja ne pojiêdu, a ostanusie v nediêlu v Hajnuvci na svojôj stanciji. Takim sposobom ja vziav učasť u odinum pochodzie pierwszomajowym u svojôm žyci.
Usiê kolumny marszowe, zo škołuv i zakładuv praci, zbiralisie na stadyjoni hajnuvśkoho sportovoho klubu „Puszcza”, kotory znachodivsie koło domu kultury „Górnik”. Tam tyje kolumny z transparentami, flagami i propagandoju sortovali podług važnosti i vyznačali koliêjnosť u maršovi čerez Hajnuvku. Mene šče na bojisku koło našoho liceja, de nam rozdali vizualnu propagandu, prymiêtiv učytel wychowania plastycznego, pan Wiktor Kabac, i skazav, što ja budu iti na czole naszego pochodu i nesti emblemu-tarču škoły. A para krokuv za mnoju budut iti kolegi z mojoji klasy i pulati portret patronki szkoły, Marii Curie-Skłodowskiej, namalovany jim ułasnoručno. A niech to dunder świśnie!
Deń byv pochmurny i nakrapuvav neveliki došč, tak što my dobre namokli, poka rušyli z-pud „Górnika” i povołoklisie hulicioju Waryńskoho na huliciu Wyzwolenia do povjatovoho komitetu partyji, de była oficijalna peršomajova trybuna. Kolumna mnôho razy zaderžuvałasie, poka dojti do toji trybuny, bo z głosnikuv na trasi pochodu jakiś diaďko čytav panegiryki pro tych, kotory akurat prochodili mimo našych povjatovych gaulajteruv, i tekst z głosnikuv povinion byv bôlš-menš stosovatisie do tych, kotory jakraz minali trybunu. Ja z svojoju emblemoju byv uže metruv deseť od trybuny, koli raptom zavvažyv, što lude po oboch storonach hulici vyščyrajutsie do mene. Ja ohlanuvsie i čuť ne umliêv – mojiê kolegi z portretom Curie-Skłodowskiej tôlko što vchodili v huliciu Wyzwolenia z hulici 1 Maja i byli metruv sto od mene! Jich na 1 Maja zatrymali na jakiś čas, a mene zabylisie poviêdomiti, i ja prytapav pud trybunu sam odin! Nu što ž, ja trochi počekav, lude kruhom mene poposmijalisie, potum pudyjšli kolegi z portretom patronki szkoły. U toj moment Włodek, kotory robiv zdymki z našoho pochodu dla škôlnoji kroniki, pstryknuv mniê fotku – na jôj vidno, jak mojiê kolegi vže mene trochi dohonili, ale vsiorômno byli šče metruv petnadceť za mnoju…
* * *
Na druhi deń byv piśmovy maturalny egzamin z pôlśkoji movy, a perez deń čy dva piśmovy z matematyki. U četvertu klasi ja vže byv orłom z pôlśkoji movy i matematyki, i nijakoji matury ne bojavsie. A na počatku liceja, u peršuj klasi, ja čuť vytiahnuv na trôjku z pôlśkoji movy – byv zatiukanym wsiokiem, kotory naveť hovoryti kulturalnie po polsku ne davav rady. My z Włodkom byli odinymi z usiêch maturystuv, kotory otrymali pjontki na piśmovum egzamini z oboch przedmiotów obowiązkowych. Potum byv ustny z przedmiotów wybranych – i ja tože dostav pjontki, z fizyki i matematyki. I to byv faktyčno ostatni akcent mojoho štyrochliêtnioho pobytu v Hajnuvci. Ja zobrav manatki i pojiêchav dochaty v Struzi, tam čekav, koli pryjde zviêstka z Varšavśkoho Universytetu jiêchati na egzaminy na Wydział Fizyki. Uže ne prypomniu dokładno, koli tyje egzaminy byli – na počatku lipenia čy, može, šče v červeni. Pomniu ono, što do Varšavy ja jiêchav pojizdom z Hajnuvki – byv koliś taki pojizd deś pered čy posli pôvnočy, kotory jiêchav do stolici krajiny hodin šêsť abo siêm. Zo mnoju jiêchało kilka koleguv z liceja, kotory tože zdavali egzaminy v Varšavi, ale nichto kromi mene i Vłodka ne vybiravsie studyjovati fizyku. Vłodek na egzaminy ne jiêchav – škoła vytypovała joho na fizyku bez egzaminuv, na pudstavi ociênok na świadectwie dojrzałości. Z našoji VI c klasy, jak diś mniê pomnitsie, jiêchała zo mnoju Lucyna, kotora zbirałasie studyjovati matematyku. My ciêłu tuju nôč u pojizdi Hajnuvka-Varšava žartovali, zhadujučy zabavny epizody z našoho škôlnoho žycia i małpujučy učytelôv, kotorych nedolubluvali. Poniatno, trochi bojalisie tych universytećkich egzaminuv, ale, jak okazałosie, preč nepotrêbno. I ja, i Lucyna zdali jich bez problemuv. Što ne skazati, ale naš licej pryšykovav nas do egzaminuv na universytet poradočno, prynajmi z matematyki i fizyki.
Za nami było tôlko devetnadceť liêt žytia, kotore, jak nam zdavałosie, tak napravdu šče ne miêło žadnoho značenia, a pered nami była viêčnosť, jakuju treba było začati napovniati istotnym zmiêstom. Nichto z nas ne viêdav, jakim.
(protiah bude)
Jan Maksimjuk