Pa prostu / Па-просту

  • Płacz zwanoŭ

    21. Samaabarona i śmierć Żyda Berszki (2)

    Savieckaje vojsko i pahraniczniki spaczatku ŭsich ludziej z hetych troch viosak vyvieźli za Śvisłacz na zborny punkt u Nieparożnicach. Zahadali im usio z saboju zabrać, szto tolko mahli ŭziać na furmanku. Pośle saviety mieli ich parassyłać dalej u Biełaruś. Raptam pryjszoŭ zahad, szto kali chto…ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • Kinoman

    9. Miastu H. na do widzenia

    Jeszcze mi tylko spacer pozostał Wąską aleją przez zielony park Wiatr w drzewach szemrze ledwie przebudzony Tak jak wczoraj, przedwczoraj, od lat Tak dziwna ta chwila brakuje słów… (Budka Suflera, „Memu miastu na do widzenia”, 1974) Nedaleko od mojoho liceja byv neveliki park, utisnuty… ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS і Facebook

Uwikłanie

30 lat w sidłach bezpieki (cz. 8)

Pogrążony przez władze partyjne i esbecję niepokorny dotąd Janowicz próbował się ratować. Jak najszybciej chciał podjąć nową pracę. „Biegałem po Białymstoku jak oszalały” – wspominał w „Nie żal prażytaha”. Trwało to pięć miesięcy, od października 1970 r. do lutego 1971 r. Prowadząc skrupulatny dziennik, podliczył, iż w poszukiwaniu pracy był w 62 miejscach. Bezlitosne służby mściły się na nim, za każdym razem skutecznie uniemożliwiając jego zatrudnienie.

Po prawie piętnastu latach dziennikarstwa w „Niwie” Sokrat Janowicz postanowił, że wróci do wyuczonego zawodu technika elektryka. O pomoc najpierw zwrócił się do kolegi z technikum. Jak się okazało, ten był na usługach SB i jako KO „R.S.” od razu kogo trzeba o tym poinformował. „Janowicza traktowałem jak maniaka i człowieka zakompleksionego. Po tej rozmowie (telefonicznej) uważam, że S. Janowicz w ogóle nie zmienił swoich poglądów, a znając jego uparty charakter i przeszłość można po nim sie spodziewać nieprzewidzianych działań o charakterze politycznym” (z notatki służbowej funkcjonariusza z 9 października 1970 r.).

Następnie przyszły znany literat zgłosił się do Zakładu Energetycznego w Białymstoku, licząc na wstawiennictwo Sergiusza Plewy, który śpiewał w chórze BTSK. Późniejszy prezes Spółdzielni Mieszkaniowej „Słoneczny Stok” i senator SLD wtedy pełnił funkcję kierownika rejonu energetycznego. Jako oddany członek partii w niczym Janowiczowi nie pomógł.

W ukończonej kilka lat później powieści „Samosiej” autor przywołuje obszerne fragmenty ze swego dziennika, dla niepoznaki przed cenzurą przypisanego koledze z dzieciństwa. Oto jak wyglądało odnotowane w nim spotkanie z Sergiuszem Plewą:

„Byłem u Sergiusza P. Wspomniał o wolnej pracy na jakichś kursach. Pokazałem moje dokumenty. Przeczytał. Był szczery. Uważał, że mogę liczyć najwyżej na etat stróża. Ale nie u niego”.

W biurze pośrednictwa pracy Janowiczowi wypisywano co raz to nowe skierowania do przeróżnych zakładów. A to na stanowisko inspektora samoobrony w spółdzielni mieszkaniowej, pomocnika na poczcie, dostawcy handlowego… Był w muzeum, domu kultury, bibliotekach, zakładach mięsnych, MPO… Wszędzie z działu kadr odchodził z kwitkiem.

Janowicz prawie pół roku był bez pracy. W dodatku zachorowała mu żona i też nie pracowała. Kiedy doszła nieco do siebie, i ona miała problemy z zatrudnieniem jako żona „wroga władzy ludowej”. By przeżyć, Janowiczowie byli zmuszeni zapożyczać się u rodziny i znajomych.

Odwołanie odrzucone

6 stycznia 1971 r., w prawosławną Wigilię, w KC PZPR w Warszawie rozpatrywano odwołanie Janowicza od decyzji WKKP w Białymstoku. Złożył je trzy miesiące wcześniej, 7 października. Zrobił to – bez przekonania – za namową przyjaciół, m.in. Wiktora Woroszylskiego. W piśmie odwoławczym już w pierwszym zdaniu oświadczył, że zdaje sobie sprawę, iż jego apelacja jest bez szans. Mimo to napisał obszerne wyjaśnienia, głównie odnośnie treści swego nieszczęsnego listu do Karpiuka. Tak m.in. się tłumaczył:

„W liście wyłożyłem kilka nieodpowiedzialnych myśli, refleksji raczej – produktu impulsów etycznych (gwałcenie kobiet i t.p. w czasie drugiej wojny światowej). Użytych sformułowań owych refleksji nie pamiętam, listu tego nie okazano mi w trakcie oskarżania mnie o antyradzieckość. Oskarżanie mnie o nacjonalizm wynika z neofickiej mentalności funkcjonariuszy pochodzenia białoruskiego, zasymilowanych przez kulturę polską. Sformułowań użyłem w afekcie. List ów pisany gołymi nerwami był wybuchem pretensji. Wybuchnąłem. Utraciłem czucie miary”.

W przeddzień wyjazdu do stolicy odręcznie spisał jeszcze uzupełniające wyjaśnienie. Licząc po cichu na zmianę srogiego werdyktu, pokajał się:

„Boleję nad tym nie od dziś – wstydziłem się tego nie tylko w WKKP, wstydzę się tego przede wszystkim wobec samego siebie. (…) Jestem winien ja i tylko ja. Pretensje czy żale nie są usprawiedliwieniem, tym bardziej – argumentem na obronę”.

Taka pokorność wynikała oczywiście z tego, jak dotkliwa okazała się kara. Składając odwołanie w październiku nie był tego jeszcze świadomy. „Kara wydalenia mnie z partii jest tragicznie wysoka!” – lamentował teraz.

Wymuszone katastrofą życiową przyznanie się do winy i pokajanie się nic jednak nie dało. 

– W odwołaniu piszecie, że z góry jesteście przekonani, iż uchwała o wydaleniu was z partii zostanie utrzymana w mocy, ale chcecie z nami podyskutować – zaczął przesłuchanie towarzysz Stępień.

– Wasz list do Karpiuka jest straszny – powiedział towarzysz Nowak. – Armię Związku Radzieckiego nazywacie najdzikszą armią świata, która umie tylko pić wódkę, gwałcić i strzelać gdzie popadło i w kogo popadło. I z takimi poglądami wy chcecie być w partii?! – srogo zagrzmiał.

– Że przeholowałem, to na pewno – Janowicz próbował się tłumaczyć – ale te poglądy nie są moje…

– Wobec tego czyje? – zapytał tow. Nowak.

Janowicz nie mógł odpowiedzieć, że słyszał je z ust Omilianowicza, bo ten przecież takich słów by się wyparł. Dlatego oświadczył, że „list napisał pod wpływem chwili i szoku, jakiego doznał po usłyszanych opowiadaniach byłych żołnierzy radzieckich z okresu wojny i że stanowi on czarną plamę na jego życiorysie”. 

Zespół Orzekający Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej „nie znalazł absolutnie podstaw do zmiany uchwały WKKP o wydaleniu S. Janowicza z partii i postanowił ją utrzymać w mocy”. Zarzucono mu jeszcze, że… „w liście do Karpiuka wychwala zachodnią wolność i dobrobyt”:

„W Paryżu kupujesz bilet do Rzymu i na granicy sprawdzają ci tylko dowód osobisty – oto cała formalność. Ale, aby wyjechać do ZSRR, trzeba zapisać kupę różnych papierów, formularzy, ankiet, kwestionariuszy i oczekiwać na wizę wiele tygodni”.

Gdy wychodził  z gmachu KC PZPR, wypłacono mu jeszcze zwrot kosztów podróży. W „Nie żal prażytaha” napisał, że był zszokowany, iż nie poproszono nawet, by pokwitował odbiór gotówki.

Jeszcze wam pokażę

Mimo przyziemnych acz niezwykle dotkliwych problemów materialnych, katastrofalnej wręcz sytuacji życiowej, Janowicz się nie poddawał, stawiając teraz przed sobą wysokie cele i wielkie ambicje. Stało się dla niego sprawą honoru, by sprawcom jego nieszczęścia – bezwzględnym politrukom i esbekom – pokazać, iż mało że nie są w stanie go zniszczyć, to jeszcze wzniesie się on na wyżyny intelektualne i będzie wielkim pisarzem. I chociaż te cele z czasem osiągnął, to potem sam przyznał, iż był naiwny, sądząc że w taki sposób moralnie ich upokorzy. Byli to bowiem ludzie bez duszy, mało inteligentni, niedouczeni (po partyjnych kursach i szkołach wieczorowych). Kiedy zaczęto wydawać mu jedna po drugiej książki, nie omieszkał im je od razu wysyłać, by pokazać – patrzcie, kogo się pozbyliście. 

I rzeczywiście niektórych z tych aparatczyków późniejsza kariera ich wroga, przedostanie się na warszawskie salony, wyraźnie rozsierdzała. Ich nienawiść wynikała jednak głównie z jego wielkiego przywiązania do białoruskości, którą oni przecież niszczyli. W latach dziewięćdziesiątych i na początku dwutysięcznych, w szczycie kariery, pisarz w Krynkach dostawał od nich anonimy z pogróżkami, w których wyzywali go od kacapów.

Wtedy, jesienią 1970 r., Janowicz twardo postanowił, że skończy rozpoczęte dwa lata wcześniej zaoczne studia na polonistyce w Warszawie i nie zarzuci pisania, będzie literatem. O swym postanowieniu informował w listach przyjaciół. Prowadził niezwykle intensywną korespondencję, która najpierw trafiała w ręce SB. W zbiorach IPN zachowały się raporty. Dowiadujemy się z nich, że 28 października w liście do Wiktora Woroszylskiego Janowicz napisał: „Gdybym był w sytuacji polityka, musiałbym zwariować. A ponieważ jestem tylko pisarzem, więc zabieram się pomału do pisania”. 

O takim postanowieniu w podobnym tonie informował Szymona Romańczuka, późniejszego ordynariusza prawosławnej diecezji łódzko-poznańskiej:

„Być literatem to jest nieszczęście, a białoruskim – męczarnia bez żadnej nadziei. Ja literatury się  nie wyrzeknę. Nawet żeby do śmierci mojej miała zostać plama na ustach moich i na moim piórze. Piszę do ciebie z bólem o tym jako Twój przyjaciel”.

Przyszły władyka Szymon był wówczas wykładowcą Prawosławnego Seminarium Duchownego w Warszawie. Pochodził spod Narwi i był rówieśnikiem Sokrata, z którym się przyjaźnił. Pisał po białorusku wiersze, razem należeli do grupy literackiej „Białowieża”. W listach do Sokrata wspominał też o niezdrowej atmosferze w kręgach cerkiewnych w Warszawie.

O podobnych problemach w korespondencji z Janowiczem pisał Konstanty Bondaruk, rodem z Ostrówka koło Krynek, wówczas seminarzysta w Jabłecznej. Obu Sokrat podtrzymywał na duchu, zachęcając by pisali po białorusku, dostrzegając u nich talent literacki.

Pomoc z ZLP

Od początku 1970 r. Janowicz jako autor debiutanckiego tomiku „Zahony” należał do Związku Literatów Polskich. Będąc teraz w trudnej sytuacji finansowej 13 stycznia 1971 r., a więc tydzień po apelacji w KC PZPR, za namową Aleksandra Barszczewskiego z grupy „Białowieża”, wystąpił do ZLP z wnioskiem o przyznanie stypendium z funduszu autorskiego. SB szybko o tym się dowiedziała. Mjr Stanisław Wiluk, zastępca naczelnika Wydziału III KW MO w Białymstoku w piśmie do centrali w Warszawie z dn. 21 stycznia 1971 r. informował: 

„Dyskutowano o tym w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Wniosek motywował tym, że czasowo nie pracuje zarobkowo i że pisze powieść pt. „Życie i czyny Andrzeja”. Jest to rzecz o problematyce współczesnej, o wchodzeniu w życie pokolenia powojennego. Ponadto pracuje nad wykończeniem dużego cyklu opowiadań refleksyjnych, psychologicznych”. 

„Życie i czyny Andrzeja” to roboczy tytuł „Samosieja”, zaś cykl opowiadań – kontynuacja miniatur z tomiku „Zahony”.

Jeżdżąc do Warszawy na studia zaoczne, często odwiedzał Wiktora Woroszylskiego lub Jerzego Litwiniuka, z którymi mocno się zaprzyjaźnił. „Byli dla mnie drugim uniwersytetem, ściśle literackim” – wspominał w „Nie żal prażytaha”. Załatwili mu wydanie pierwszej książki w przekładzie na język polski na podstawie miniatur w „Zahonach”. Ukazała się w 1973 r. jako „Wielkie miasto Białystok”, przynosząc uznanie autorowi, umożliwiając także cykl dobrze płatnych spotkań autorskich.

Zimą 1971 r. jego budżet domowy ratowało stypendium z ZLP. Mjr Wiluk w kolejnym piśmie informował, że „Janowicz od stycznia otrzymuje stypendium z ZLP, a 2 marca zwrócił się do ZLP w Warszawie z podaniem o przedłużenie stypendium na książkę „Życie i czyny Andrzeja” na drugi kwartał 1971 r. Rekomendacji udzielił adiunkt filologii białoruskiej UW Aleksander Barszczewski. 2 kwietnia przyznano 1000 zł na kwiecień i czerwiec, a 29 kwietnia zasiłek sanatoryjny w wysokości 2100 zł”.

Było to znaczne wsparcie finansowe, choć przeciętne wynagrodzenie w tamtym czasie wynosiło ponad dwa razy więcej. Okazało się, że białostocka SB tego zablokować nie była już w stanie.

1 marca Janowicz wysłał rozpaczliwy list, zaadresowany do Edwarda Gierka. Napisał w nim:

„Proszę o pomoc. Od przeszło czterech miesięcy jestem bez pracy i bez perspektywy uzyskania jej (mam na utrzymaniu chorą żonę i dwoje dzieci, studiuję zaocznie na III-im roku polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego). Instytucje, w których mógłbym otrzymać pracę, są dla mnie zamknięte zakazem sekretarza KW PZPR w Białymstoku tow. Witolda Mikulskiego. (…) Uważam, że odebranie legitymacji partyjnej nie powinno być równoznaczne z pozbawieniem możliwości pracowania, życia. Proszę o interwencję”.

List pozostał bez odpowiedzi, prawdopodobnie do adresata nigdy nie dotarł. 

Jako zwykły robotnik…

W końcu marca Janowiczowi wreszcie udało się otrzymać pracę robotnika magazynowego w Białostockim Zarządzie Aptek. Pomógł mu w tym krajan rodem z podkrynkowskiego Ostrowia Południowego, Aleksander Kunach, który dorastał po sąsiedzku z domem żony Sokrata, Tatiany. Ta znajomość była pewnie decydująca. W zarządzie aptek pracował jako kadrowy. Kiedy zaraz po wojnie wyjechał z Ostrowia do Białegostoku, zatrudnił się w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w księgowości. Był tam kasjerem w stopniu sierżanta. 

Kunach niemało ryzykował, zatrudniając osobę z „wilczym biletem”. W „Nie żal prażytaha” Janowicz wspomina jednak o jakichś jego powiązaniach z SB i aparatem partyjnym. Kadrowy miał zobowiązać się do przypilnowania „delikwenta”, którego praca polegała na zbijaniu skrzyń. Janowicz w dzienniku w „Samosieju” tak ją opisał:

„Praca jest wyczerpująca. Wieczorem zasypiam nad książkami, o pisaniu nie ma mowy. W niedzielę śpię do południa, całe ciało mam obolałe. Wczoraj omal nie zabiłem człowieka upuszczoną skrzynią…”.

Cdn

Jerzy Chmielewski

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны.

Календарыюм

Гадоў таму

  • ў траўні

    770 – у 1254 г. быў падпісаны мірны дагавор паміж вялікім князем Міндоўгам і галіцка-валынскім князем Данілам Раманавічам. 740 – разгром у 1284 г. войскамі літоўскага князя Рынгальда мангола-татарскіх войск каля вёскі Магільна. 530 – у 1494 г. у Гародні …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (939) – у 1085 г. дружыны Полацкага княства на чале з князем Усяславам Чарадзеем абаранілі беларускія землі ад захопніцкага нашэсьця князя кіеўскага Усяслава Манамаха. Захопнікі зьнішчылі Менск. Як пісаў кіеўскі летапісец „Не засталося ні чалавека, ні жывёлы”.
  • (908) – у 1116 г. нашэсьце на землі Дрыгавічоў і Крывічоў дружын кіеўскага князя Уладзіміра Манамаха. Захопнікі здабылі ды разбурылі, між іншым, Друцак, дзе усё насельніцтва захапілі ў няволю і загналі на заселеньне паўднёвай Кіеўшчыны.
  • (530) – у 1494 г. у Гародні быў пабудаваны кляштар бернардзінцаў.

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары

Усе правы абаронены; 2024 Czasopis