Nastia do roboty jezdit rowerom, chot’ maje bezpłatny bilet na pojezd. Ne opłatitsia żdati. Rowerom chuczej projede tyje szest’ kilometroŭ. Na dorozi mieżdu Czeremchoju a Kliszczelami-Stacjoju robuotniki układali jakijeś kabli. Koli ich minała, odin z ich jakoś osobienno na jei podiwiŭsia. Może sekundu hlanuła jomu w oczy i stałosia sztoś nezwyczajnoho. Jei tieło wzdrohnuło, aż juoj stało tepło. Buduczy ŭdowicioju, kotora robit dyżurnoju ruchu na żeleznodoruożnoj stacji, baczyła może sotni mużczyn, kotory juoj prihladalisia, ale nikoli jei tieło tak ne reahowało. Za kilka dion ekipa ŭże robiła może kilometr daliej. Koli dojechała do toho miestia, juoj dorohu zajechała newelika koparka. Jeju uprawlaŭ toj samy robuotnik, szto tak na jei diwiŭsia. Musiła zsiesti z rowera.
– Wy welmi spiszajete? – spytaŭ.
– Tak, za petnadcet’ minut naczynaju robotu.
– A de wy robite?
– Naszto wam sioje wiedati?
– Skażu, koli wy schoczete zo mnoju wstrietitsia.
– Ja roblu na żeliznodoruożnuj stacji ŭ Czeremusi, – skazała i perelakałasia swoich słoŭ.
Wuon szcze o sztoś pytaŭ, ale wona chutko odjechała.
– Czuom tak odkazała? Jaż ne znaju czołowieka. Jakoś bezdumno, tak jakoby powtoryła czużyje słowa. Chto mnie pudkazowaŭ? – dumała.
Operator koparki po roboti poszoŭ na stacju. Lude spiszali do pojezda, kotoryj stojaŭ pry druhum peroni. Prihladaŭsia tym, szto perechodili koło joho. Kob chto nebud’ joho spytaŭ, czuom jakraz tut stoit, to ne umieŭby odkazati. W toj moment wuon zobaczyŭ jei. Iszła w służebnum uniformie, szapka z czyrwonym daszkom, u prawuj rucie „lizak”. Hlanuła na czasy i po minuti dała sihnał do odjezda. Pojizd pomału ruszyŭ, a wuna stojała aż odjede. Operator chutko podojszoŭ do jei:
– Zdrastwujte. To ja wam zajechaŭ dorohu koparkoju. Pryszoŭ pereprositi za chulihanstwo, ale wsie kletoczki moho tieła każut, kob z wami bliżej poznakomitsia.
– Diŭno, moji kletoczki moŭczat.
– Oj, to dobre, byłoby huorsz, kolib protestowali.
– Wesiołyj z was czołowiek. Na żal, ja teper zaniata. Robotu kunczaju ŭ wousim weczera, – wyjaśniła Nastka.
Żdaŭ nedaleko dweri komnaty dyżurnych ruchu. Wyszła try minuty po wośmuj.
– Pozwuolte predstawitisia, nazywajusia Mirosław Hryciuk. Żywu ŭ Biłostoci. Jak wy zauważyli, roblu w firmi, kotora układaje kabli do Internetu.
– Ponimaju, wy ostawili żuonku ŭdoma i szukajete pryhody.
– Nije, ja odinoki, nu ja rozwediany.
Nastia podiwiłasia na mużczynu. Zdawałoś, szto wuon ne blefuje.
– Może każe praŭdu, a może wuon wysokoji klasy babiej, – podumała i odkazała:
– Anastazja, wdowa z dwujhom poczti dorosłych diti.
Chotieła prowieryti, jak wuon zareahuje.
– Moja doczka sietym lietom zdała maturu. Pojechała na studia do Wrocława, – odkazaŭ radosnym hołosom.
– Musi wuon ne łże, – podumała Nastka.
Poszli do kawiarni ŭ Domi Kultury. Zakazaŭ kawu i praniki. Po kilku minutach naczaŭ roskazowati pro swoje życie.
– Ja wam roskażu pro swoje życie, tak jak na spowedi. Sztyry roki tomu w mojuoj siem’je doszło do socjalnoji katastrofy. Żuonku zwuolnili z roboty. Fabryku ŭ kotoroi robiła petnadcet’ liet kupiŭ jakijsia zahraniczny biznesmen i po roci zakryŭ. Tohdy ŭ Biłostoku i woobszcze na Pudlaszy była wysoka bezrototicia, szto piaty czołowiek byŭ bezrobuotny. Żuonka ne mohła znajti robotu. Ja robiŭ na budowi, ale czerez kilka miesecioŭ moja firma splajtowała. Kob to odna to poszoŭby do innoji, ale tohdy na Pudlaszy zakryli aż piat’ budowlanych firm. Ne muoh dostatisia do roboty. Tak sioje pereżyŭ, szto sieła psychika. Perestaŭ byti mużczynoju. Ne reahowaŭ na pudchody żuonki. Dumaŭ, szto to uże kuneć mojoho życia, sidieŭ pered telewizorom i żdaŭ smerti. Żuonka poszła pratati u ludi i jakoś tyje kilka liet my prożyli.
– Tak bywaje. Muoj brat roskazowaŭ toże ob poduobnomu wypadkowi, – odozwałasia Nastka.
Wuon prodoŭżaŭ swuoj monołoh:
– Doczka zdała maturu i wyjichała do mojei sestry ŭ Wrocławi. Żuonka wyjszła z chaty. Tohdy ja ocznuŭsia. Pojszoŭ do horoda i tam wstrietiŭ kolehu, a wuon pomuoh mnie znajti robotu. Po troch lietiach ja wernuŭsia do życia.
– A żuonka?
– My rozyszlisia. Ja bojawsia, kob chworoba ne wernułasia koli wona bude ŭdoma. A wy doŭho ŭże ŭdowicioju?
– Mirosłaŭ, – Nastka zwernułasia do joho oficjalno, – doŭho byłoby rozkazowati, ale mene ŭdoma żde doczka. Uże weczur, muszu jechati.
– Wouna malaja?
– Nu, po rosti poczti roŭna zo mnoju.
– Gimnazjalistka?
– Nu tak. Mirku, może my wstrietimsia ŭ nedilu ŭ Kliszczelach? Budu koło cerkwy ŭ sztyry po południowi.
Nastka podała ruku, stisnuła po-mużczynski, sieła na rower i pojechała.
Mirek szcze kilka dion po roboti zachodiŭ na staciju ŭ Czeremusi, ale jei ne wstrietiŭ.
* * *
Sonia, doczka Nastki, urodiłasia i wyrosła ŭ osadi Kleszczele Kolonia. Tam wsie znalisia, odin druhomu pomahaŭ, żyli drużno. Jei bezzabotne życie kuonczyłosia w dwenadcet’ let. Bat’ko zhinuŭ ŭ autokatastrofi. Ostała z mamoju i bratom Tolikom, starejszym na dwa roki. Wuon teper uczytsia w technikum ŭ Bielskowi. Wyjedżaje ŭ ponediłok rano, a woroczajetsia ŭ piatniciu po obiedi. Mama robit na zmieny. Koli ide do roboty na nuocz, Sonia noczuje odna. Zamykaje ŭ doma kota i sobaku i tohdy może zasnuti. Wstydajetsia skazati szto boitsia, juoj użeż bude petnadcet’ liet. Zaŭsze nerwujetsia, koli mama spozniajetsia z roboty. Wona znaje, szto mama musit zajti do sklepu i zrobiti pokupki.
– Ale jak doŭho można kuplati? Jei ŭże nema dwa czasa. Mama ne powinna byti takaja skupaja. Mohła b nam kupiti komurki. Tohdy ja do jei zadzwoniła b, a tak sidżu i pereżywaju. Ja bojusia, kob juoj sztoś ne stało, tak jak koliś tatowi, – dumała dieŭczynka.
Nastia wernułasia koło desiatoho czasa, a powinna ŭ połowini dewiatoho. Doczka juoj wyskazała swoi żalie. Jak uspokoiłasia, to mati skazała praŭdu:
– Ja poznakomiłasia z mużczynoju i trochu z im pohoworyła.
– Jak to z mużczynoju? Naszto wuon nam? Ja ne choczu znati nijakoho czużoho mużczyny.
– Może koliś, jak z im pohoworysz, to podumajesz inaczej, – skuonczyła siety rozhowuor Nastia.
U nedilu Tolik i Sonia pojechali do kina do Czeremuchi. Nastia im ne skazała, szto ide na wstreczu z Mirkom. Spotkalisia i ŭ Kliszczelach. Tam im proszło poczti try czasa.
Wernułasia do domu radosna, jak daŭno, daŭno tomu. Dieti ŭże jei żdali. Prytuliła Soniu do hrudi i ŭkradliwo skazała:
– Ja zaprosiła Mirka na obied w druhu nedilu, dumaju szto ty siete odobrysz?
– Mamo, nasz tatko z sietoho musit ne tieszyŭsia b, – odkazała doczka.
– Nu znajesz, nedaŭno minuło tri roki, jak umer nasz bat’ko. Ty za ruok kuonczysz gimnazjum i wybirajeszsia do liceja ŭ Bielsku. Czy ja ciełe życie muszu byti odna. Mnie szcze ż ono sorok liet.
– Mamo, – odozwaŭsia Tolik, – majesz raciju. – Ono diwisia, kob to byŭ dobry czołowiek.
Minuło dwa tyżni. U nedilu Nastia pryhotowiła obied. Pryjechaŭ Mirek. Prywiuoz butelku wina. Nastia postawiła sztyry kiliszki. Wsie sieli za stuoł. Spersza jeli jakoś smutno bez rozhowora. Ale pomału stawałosia weseliej. Mirek okazaŭsia pryjatnym czołowiekom i bołtunom. Rozkazowaŭ pro raznyje, smiesznyje sobytia, wsie wziaty z życia. Odinakowo odnosiŭsia do Nastki, Tolika i Soni, ale Nastka diwiłasia poczti tuolko na joho. Dietiom sioje ne podobałosia. Sońcie naczynało zachoditi i Mirek skazaŭ, szto ŭże czas jechati dodomu.
– Mirek, ty wypiŭ i ne możesz jechati samochodom. Chwatit, szto odin po pjanomu zabiŭsia.
Nastia skazała tak stanoŭczo, szto Mirkowi muraszki proszli po tieli. Ne ŭpiraŭsia. Dieti poszli odroblati lekcji, a wony projtisia. Wernulisia wesioły, trochu pożartowali z dit’mi i pryszoŭ czas lahati spati. Nastka posłała Mirkowi na swojuom łuożkowi, a sobi ŭ kuchni na leżanci.
Zosina komnata to była czast’ welikoho pokoju, odhorożana doskami. Takaja stina ne tłumiła hołosu. Sonia ne spała. Żdała, koli Mirek laże. Woon pojszoŭ mytisia, a wona maryła ob tuom, kob Mirek pryjszoŭ do jei i pohładiŭ po hołowie tak, jak koliś Tato. Pryhanuła, jaki to byŭ pryjatny dotyk, jak jeji uspokojwaŭ. Mirek luoh, a Sonia wsiu ŭwahu skupiła na tuom, szto za stinoju. Jei ucho wyłowiło szahi Mamy.
– Mama poszła do Mirka!
Sonia prytulila ucho do stiny i słuchała, jak szeptali, śmijalisia a posli jak skrypieło łuożko.
– Ciekawe, jak to było b znajtisia na misti mamy, – dumała ne tuolko tohdy ŭnoczye, ale szcze doŭho po sietym sobytji.
Mirek pryjiżdzaŭ do ich każdy deń, koli Nastia mieła wuolne popołudnie. Odnoji piatnici Mirek pryjechaŭ do ich trochu raniej. Udoma była sama Sonia. Tolik powinion uże byti, ale ne wysiŭ z pojezda ŭ Kliszczelach, bo chotieŭ pokazati mami swoju dieŭczynu z Czeremuchi. Znaŭ szto mama maje dyżur i bude na peroni.
Mirek prywitaŭsia z Sonioju, sieŭ u kuchni koło stoła i naczaŭ rozhowuor. Ne chotieŭ byti wścibskim ob nic ne pytaŭ. Roskazowaŭ ono pro swoju doczku i robotu. Napomknuŭ, szto teper kładut kabel z Kliszczel do Milejczyc.
– Dobre byłoby znajti nuczleh na miesti, kob ne jezditi do Biłostoku, – skazaŭ.
− O czuom wy dumajete? – spytała gimnazjalistka.
− Pohoworu z mamoju, może ŭ was muoh by perenoczowati kilka noczy.
U sioj moment pryszoŭ pojizd z Czeremuchi. Pryjechaŭ Tolik. Sonia pobihła joho powitati. Od razu jomu skazała:
– Tolik, u kuchni sidit Mirek. Czy ty znajesz, szto wuon do mene prystawaŭ?
Tolik byŭ radosny: mama pochwaliła, szto wybraŭ choroszu dieŭczynu i słowa Sońki ne pryniaŭ za sztoś welmi kiepskie.
– Prytulaŭ tebe?
– Nie.
– To rozkażesz sioje mami.
– Dobre.
Nastka do domu jechała rowerom, udoma była trochu puzniej od Tolika. Z wesiołymi oczami prywitałasia z Mirkom. Paru minut pohoworyli i ono tohdy zwernułasia do doczki:
– Sonia, chodi pryrychtujem weczeru.
Koli byli ŭże ŭ kuchni, dieŭczyna skazała:
– Mamo, ty znajesz, szto Mirek do mene prystawaŭ?
Nastia poblidnieła, hlanuła na ditia, a taja spustiła oczy, jak zaŭsze koli ne howoryła praŭdy. Siete Nastiu trochu ŭspokoiło, chocz ne sowsiem, wona somnimałasia. Prytulila doczku i skazała:
– Sonieczko, doczeńko, poka szto udawajmo szto niczoho ne było. Jak poweczerajem, to pohoworym.
Sama odnako podumała:
– Koli wuon taki skurwiel, to wyżenu jak sobaku.
Weczerali i howoryli ŭ osnoŭnom pro Tolikowu dieŭczynu. Mama skazała, szto wuon może z jeju pryjechati do domu. Soniu sije słowa zasmutili. Mama i Tolik ne zwernuli na sioje ŭwahi. Szcze trochu pohoworyli i Mirek zapytaŭ, czy ne muoh by ŭ ich perenoczowati kilka noczy, pokuol budut kłasti prowuod z Kliszczel do Milejczycz. Na sioje od razu ostro odozwałasia Sonia:
– Ja ne zhadżajusia, znoŭ bude do mene prystawati!
– O szto chodit, druhi raz sioje poŭtorajesz? – spytaŭ Tolik.
Anastazja wstała, podiwiłasia to na Soniu, to na Mirka. Toj zdiwiŭsia i spytaŭ.
– Sonia, ty pro mene howorysz? Jak i koli ja muoh by do tebe prystawati?
– A ty ne skazaŭ, szto ja poduobna do twojei doczki? A ne skazaŭ szto jei lubisz? Ty dumajesz, szto ja prydurkowata i ne ponimaju takich tonkosti? Ty ż kazaŭ, szto z doczkoju zabaŭlausia klockami Lego. Ja dobre znaju, szto takaja zabawa oznaczaje, – Sonia perestała poważati Mirka.
– Nu szto? – spytaŭ Mirek
– Jak to szto, zabawu leżaczy.
Wsi hlanuli odne na druhie, a Sonia prodoŭżała:
– Ty podaŭ mnie ruku i tak stisnuŭ, kob lohko zaboliło. Ty dobre znajesz, szto maleńki buol chwaluje diwczyniat.
– Doczeńko, skaży, o szto tobie chodit? – uże bez trewohi ŭ hołosi spytała Nastka.
– Mamo, ja ne choczu, kob wuon u nas noczowaŭ.
– Soniu, dobre, ne budu. Poszukaju kwartiry ŭ Milejczyczach – zakonczyŭ siety rozhowuor Mirek.
(protiah bude)
Wasia Platoniszyn