Po jakoumsia czasi Oleksiej skazaŭ:
– Dawaj lażemo, jakoś nezruczno sidieti.
– Oj, a mnije szcze ne można.
– To ne budem rozdziahatisia, tak poleżymo odne pry druhuom.
Oleksiej liuoh na pleczy, a wona bokom, położyła hołoŭ na joho ruku. Roskazowała sztoś pro swoje studia. Oleksiej odnako czuŭ jak po joho tieli probihajut muraszki. Chrystina perestała howoriti, położyła hołowu na joho pleczko i prytuliłasia ciełym tiełom. Od jie popłyŭła silna enerhia i wuon perestaŭ woobszcze dumati. Joho dusza napoŭniałasia szczastiom. Jomu stało pryjatno i radosno. Stan szczastia pomaleńku uweliczowaŭsia, aż poczustwowaŭ sebe tak lohko, szto koli b pomachaŭ rukami, to i poletieŭ by jak ptaszka.Chrystina pociłowała joho u szczoku i ŭstała. Tohdy toje pryjatne nastrojenije naczało pomaleńku odchoditi.
– Spasibo tobie, maja najdoroższa, za kilka minut szczastia, – skazaŭ.
– Minuty szczastia szcze pered nami, – odkazała i poszła mytisia.
Oleksiej leżaŭ nawet ne woruszyŭsia. Jomu kazałosia, szto wuon uże koliś czustwowaŭ pochożu lohkost’ tieła. To było daŭno – naczaŭ prypominati. Tak…, ja perszy raz sztoś pochoże pereżyŭ u czyżoŭskouj cerkwi. Bat’ki zakazali obiedniu na moje wuosimnadcet’ liet. To było jakojeś cerkoŭne swiato ŭ seredini tyżnia. W cerkwi było mało ludi, ale dwa batiuszki. Mołodyj byŭ odiahnuty w sztoś podobne do ryzy, a na lewum pleczye wiesiła cerkoŭna lenta.
– To nasz diakon, – chtoś skazaŭ.
Naczałasia służba. Diakon czytaŭ Jewanhielije i spiwaŭ molitwy, chrystiŭsia trimajuczy kuneć lenty ŭ rucie. Oleksiej tohdy perszy raz sztoś takoje baczyŭ. Usioj czas diwiŭsia na joho. Deś poseredini obiedni diakon naczaŭ molitisia za Oleksija. Tak spiwaŭ, szto toho dusza, kazałosia, wyletit i wuon tohdy perszy raz poczustwowaŭ sebe tak loheńko.
Chrystina wyszła z łazienki u piżami i lahla spati. Oleksiej toże pujszoŭ jie sledom. Lioh i potichońku lubowaŭsia swojeju nowoju podruhoju. Praŭdu każuczy, wuon wieryŭ, szto do joho nareszti pryszła persza nastojaszcza luboŭ.
W nedielu poszli do krynickoji cerkwy. Chrystina poszła postawiti swiczki i Oleksiej znoŭ obaczyŭ aureołu nad jije hołowoju.
– Muoj Boże, może wona świataja? – ni to sam sebe pytaŭ, ni to perekonuwaŭ.
Chrystina wernułasia i stała blizieńko joho, chot’ miestia w cerkwi było mnuoho. Siweńki batiuszka naczaŭ molitisia i spiwaŭ razom z pieŭczoju. Oleksiejowi pokazałosia, szto wuon deś czuŭ sioj hołos.
– Tak, – uradowaŭsia, – to hołos toho diakona, szto koliś spiwaŭ u Czyżach.
Batiuszka naczaŭ tak spiwati, aż Oleksiejowi stisnuło sercie. Enerhia Chrystiny, słowa molitwy i hołos batiuszki tak poŭlijali, szto joho dusza naczała wyrywatisia z tieła. wuon czustwowaŭ jak wono lohczaje sztoraz buolsz i buolsz, aż kazałosia szto staŭ lohki, jak husiny puszok, kob schotieŭ to muoh by poletieti pod kupoł. Perestali spiwati i joho dusza uspokoiłasia, a u hołowie poŭtorałasia fraza: jaki ja szczasliwy, jaki ja szczasliwy, jaki ja szczasliwy…
Cijeły tyżdeń tieszyŭsia swoim szczastiom, kotoromu na imje Chrystina. Woon jije polubiŭ useju duszoju i ciełym tiełom.
* * *
O tuom, szto pojedut na Pudlasze dohoworylisia ŭ pojizdi, jeduczy z Krynici. Do Poznania po Christinu Oleksiej pryjechaŭ samochodom. Ostanowiŭsia pud jije kwartiroju. Ne chotieŭ uchoditi, to zatrubiŭ. Na druhomu etażye odczyniłosia okno, wyhlanuŭ mołody mużczyna i kryknuŭ:
– Hej, ty stary, anu sperniczaj spud okna i to chuteńko, jak choczesz szcze jezditi sietym hratom.
Oleksiej ne odozwaŭsia. Na ŭsiaki słuczaj odjechaŭ z deset’ metroŭ. Czerez paru minut wyszła Chrystina z torboju. Wuon wysiŭ kob odczyniti bahażnik. U toi czas mołody znoŭ kryknuŭ:
– Kasia, chodi obaczysz. Mati naszła dwa hraty. Cha, cha, cha, – hołosno zaśmijaŭsia.
– To muoj ziat’. Ne znaju, jak z imi prożywu, – skazała Chrystina.
– Chrystinko, to nic, jakoś damo rady. Ne perejimaisia, je ŭsiaki lude. Kob ono twojuoj doczcie było z im dobre.
– Oj, daj Boże.
Pojechali. Do Łoknici pryijecholi ŭże na zmerkani. Mama Chrystiny szcze sidieła na ławoczci koło swojeji chaty.
– Zdrastwujtem, mamo, jak wy żywete? – prywitałasia Chrystina. Pociłowała ŭ szczoki, prytuliła.
– Nu, nareszti ty pryjechała do swojei mamy? – odstupiła na szah i lubowałasia doczkoju:
– Oj, doczeńko, jak ty szcze chorosze wyhladajesz! – skazała rodosnym hołosom, a posli spytała:
– O to chto? Taksist?
– Nie, to muoj koleha.
– Zdrastwujte, – odozwaŭsia Oleksiej.
– A ty nebudesz Wołodia Iwaniukoŭ z Lenewa? – spytała.
– Nie, ja Alosza, Wołodin syn.
– O baczysz, ty postrareŭ i toper soŭsiem pochożyi do bat’ka. Każetsia szto ja joho nedaŭno baczyła. A z Wieroju to musit proszłoho roku jezdiła do Bielska. Jak twoi bat’ki?
– Uże ne żywout.
– Boże, moje Boże. Daŭno poŭmirali?
– Bat’ka nema poczti deset’ liet, a mama umerła sztyry roki tomu.
– O, baczysz, a mnie pro siete nichto ne skazaŭ. De budesz noczowati? Pojedesz do Lenewa?
– Nie, mamo, Alosza porenoczuje ŭ nas. My zaŭtra pojedemo pobacziti joho ruodne miestie, – Chrystina wyruczyła Oleksieja.
– A chto tam teper żywe?
– Uże nichto, to dacza doczki mojei sestrye, – odkazaŭ Oleksiej.
– Nu, zachod’te do chaty. Poweczerajem, – pryhłasiła mama Chrystiny.
Na weczeru odkryła słoik miasa. Tak zapachło, szto Oleksieja odrazu naczało stiskati u żołudkowi. Pokroiła szcze suchuju koŭbasu. Oleksiej takoho ne jeŭ może petnadcet’ let, szto kusok koŭknuŭ, to chwaliŭ takoje smaczne. Mama Chrystiny tuolki ŭsmichałasia.
Poweczerali. Chrystina pomyła posudu. Tohdy Mama juoj skazała:
– Posteli Aloszy ŭ welikoi komnati, a ty perespisz zo mnoju.
– Dobre, mamo.
Christina posłała, odnako stuol ne wychodiła. Sieli z Oleksiejom pry stolie i howoryli.
– Chrystina, chodi spati, – poklikała mati.
– Spite, spite, mamo, ja prydu. My szcze trochu pohoworymo.
Starsza żenszczyna rano procznułasia, ale doczki ne było. Poniała, szto wona maje ŭchażora. Na snedanie spekła jajeczniu.
Oleksiej z Chrystinoju pojechali do Leniewa. Jechali mensz jak poŭczasa.
– O, my ŭże pryjechali, – skazŭ Oleksiej.
Jakajaś żenszczyna zahrybała pruhmenie.
– Poznokomtesia, to Warwara, doczka mojeji sestrye, a to moja podruha Chrystina.
Warwara zaprosiła ich do chaty. Zaparyła kawu. Uspominali starych Iwaniukoŭ. Posli Warwara roskazała pro swoju simiu i swojakoŭ. Posidieli może dwa czasa.
* * *
Kilka lijet tomu ja pojechaŭ na ekskursiju u Hrecju. U prohrami byli Delfy. Ja czut’ wojszoŭ pud horu. Zasapaŭszysia pryszoŭ poczti ostatni z hrupy. Usie otoczyli toje miestie de worożyła Pytia. Ja ne pchaŭsia. Pomału lude naczali rozchoditisia i tohdy ŭbaczyŭ, szto nad słaŭnoju tryeszczynoju stojat Oleksiej i Chrystina. Pryhlanuŭsia i perestaŭ wieryti swoim oczom. Nad hołowoju Chrystiny switiłasia teper ne raduha, ono zelono-sinia aureola. Koli pro sioje mnie howoryŭ Oleksiej, ja dumaŭ szto aureola to niczoho inszoho jak załomany na wołosach promeni soncia. Ale sietoho dnia soncie zakrywali chmary.
– Boże muoj, – podumaŭ, – wuona napraŭdu wywoditsia od Bohini Słowian. Urodiłasia u Łoknici, znaczyt – to Bohini Tutejszych Słowian!
My prywitalisia i ja spytaŭ:
– Jak wam żywetsia?
Chrystina hlanuła na joho, jak ŭlublana dieŭczynka, a wuon podiwiŭsia na mene z chitrym uśmieszkom i ŭ odkaz zaspiwaŭ ostatni kuplet Korobuszki:
Znajet tolko nocz’ głubokaja,
Kak poładili oni.
Rasprjamiś ty, roż wysokaja,
Tajny swiato sochrani!
KUNEĆ
Wasia Platoniszyn