Pa prostu / Па-просту

  • Płacz zwanoŭ

    23. Zabytaja tragedia kala Krynak (4)

    Syne, kab adkapać ich, paprasili Bronisia Czarnamysaho z susiednich Klabanaŭcaŭ. Toj uziaŭ z saboju jaszcze dvoch mużczyn i noczu pajechali na miesca tragedii. Kali paczali raskopvać jamu, z siaredziny trysnuła kroŭ. Pamału vyciahnuli dva trupy Sidaroviczaŭ i pa cichu pryviaźli ich da Kundziczaŭ. Myła ich…ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • Kinoman

    13. Stan nevyznačanosti

    Orła wrona nie pokona! [Antykomunistyčne hasło v vojennum stani v Pôlščy.] Statut Białoruskiego Zrzeszenia Studentów (BAS) pisavsie mnoju miêseci dva. Odnočasno my začali vyšukuvati „našych” studentuv u akademikach raznych vyžšych škôł u Varšavi i psychologično pudhotovlati jich do toho, što budemo rejestrovati biłoruśku studenćku organizaciju… ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS і Facebook

Reportaż

Podlasie to rozmowa

Co to znaczy zjeździć kraj, województwo, region? Po Podlasiu jeżdżę i chodzę już dekadę i nie wiem, czy w dostatecznym stopniu je już przemierzyłem. Czy to jest w ogóle możliwe?

Dawniej pieszy wędrowiec miał co prawda więcej możliwości kontaktu osobistego, choćby popasu w karczmie, ale jeśli trasa była długa czy męcząca, to raczej unikał zbaczania z dróg. Zachowywał siły na powrót do rodzinnej wsi. Wraz z motoryzacją sztuka ta zdaje się być dużo prostsza, ale wszystkiego nie rozwiązuje. Znam mnóstwo osób, jakie opowiadają, że na Podlasiu znają każdą trasę rowerową, ale na pytanie „Poznałeś kogoś?” pada odpowiedź: „No tak. Batiuszkę w Supraślu, panią ze sklepu i małżeństwo z agroturystyki”.

To już dziesięć lat, odkąd staram się a to schodzić, a to zjeździć tereny od Biebrzy po Bug i nadal widzę przed sobą niewyczerpane możliwości. Czasem na przykład myślę sobie: No, ale w Sapowie (gmina Czyże) to już przecież musiałem być. Kiedy sprawdzam na mapie, okazuje się, że wcale nie. W Kle(j)nikach tak, w Lachach tak, ale w Sapowie to już nie.

Nad Sokołdą Fot. Mateusz Styrczula
Nad Sokołdą
Fot. Mateusz Styrczula

Worek bez dna. Podlasie to dla mnie rozmowa. A tam gdzie rozmowy, tam zazwyczaj i jedzenie. Albo na odwrót.

Udając się jak ja na całodzienną wyprawę, dobrze jest zaopatrzyć się zawczasu w lokalne smakołyki. W Sokołdzie w gminie Supraśl wystarczy skręcić w prawo, minąć remizę i wejść do jednego z domów, pytając: „Co dzisiaj macie?”. Gospodarz po przywitaniu idzie do drugiego pomieszczenia, oznajmiając po chwili, że ma świeży chleb. No to dwa bochenki poproszę, mówię.

– A kiełbasa jest? – dopytuję.

– Oczywiście.

– Dwa pęta poproszę.

– No i kurek nazbierałem sporo…

– Świetnie, przydadzą się.

Tylko jajek nie było („byli, ali na razie nie ma”).

Po zapłaceniu czułem się jakbym złapał Pana Boga za nogi. Prawdziwe niebo w gębie. Chleb to nie jakaś jego namiastka czy produkt chlebopodobny. Kiełbasa to nie pomielone resztki napompowane wodą, a czyste mięso.

Podobnie wyglądały moje wizyty na festiwalach „Oleń po boru chodit” czy „Tam po majowuj Rosi” Dorofieja Fionika. Jedzenie czy gorzałka od ludzi przyjmujących zespoły, czy na imprezie w gminnej świetlicy zawsze przypominają mi powiedzenie: czym chata bogata tym rada. Konsumpcja sałatek i wszystkich możliwych wyrobów mieszkanek wsi odbywa się też na potańcówkach „I tam żywuć ludzi”, albo od niedawna we wsi Toporki podczas „Perepelyci”. Tam gdzie kultura, ziemia, żyto i śpiew, tam i tradycyjne chodzenie z korowajem, następnie wspólnie skonsumowanym, taczanie jajek, jakie widziałem w Strykach, czy chyba najniebezpieczniejsze dla trzeźwości i trzymania barwy głosu kolędowanie. A o innej porze roku gruszki-dziczki, śliwki, jabłka… Albo do urwania prosto z drzewa, albo ot tak na prezent.

Podlasie to dla mnie teraz już nie szaleńcze robienie zdjęć każdej kapliczce czy cerkwi. Za bardzo już tam wrosłem. Wolę wdychać zapachy kwiatów w czerwcu, pokłuć się niemiłosiernie pokrzywami czy zanurzyć nogi w przeręblu w styczniu. Poczuć, że żyję.

Niegdyś wiejski burek zdawał się być dla mnie największym możliwym zagrożeniem, a wchodzenie komuś na posesję skrajnym aktem nietaktu. I co się okazało? Tak. Bywają momenty, gdy człowiek się na chwilę sparzy. Gospodarz spojrzy z początkową nieufnością, pies zawarczy groźnie, po czym po otwarciu bramki staje się potulny jak baranek. Ktoś podejdzie, by sprawdzić o co chodzi, a potem toczą się normalne rozmowy. Takie jak niedawno w listopadzie w Sapowie, gdy mężczyzna w okolicach pięćdziesiątki był zdziwiony czemu fotografuję jego krowy-holenderki. Ileż to razy z takich krótkich spotkań wychodzą ciekawe fakty. Tak było i w tym przypadku.

– Łoni zachodżu na pasowoje, odna leżyt’, druha stojit’ usie ucha tak ponastaulony i dumaju szto ne toje? – zaczyna opowiadać gospodarz. – A tam wowk ide sobie z liesa w lies normalno miżdu korowami. Ne zaczepaw korow, boż to odin ne zaczepit. Wuon odin ne bude toje, abo stado dohnaje, abo na zwiady iszow. Czerez wowki wże nichto ne trymaje korow na dworie. Wsie zabirajut’ abo do kłuni, abo do chliwa, do obory, abo pod budynki, bo ne bude. Sioho lieta tam de sołtys, deś desiata hodina, nu wże temno było, korowy wyli dikim hołosom! A to wowki pryszli. Tohdy trahtorom treba jezditi, i wtekli. Ja na czuw, kob tak korowy, bydło wyli. Dikim hołosom. Wowki tam de siety pudriecki lies, z Miakiszuw prychodiat’. Ich z Bieszczad prywezli i deś koło Hajnowki wypustili. Prosto na dorozi…

Sława Gienka z programu „Rolnik szuka żony” obiegła już całą Polskę, a sama wioska przypomina jedno wielkie stoisko, gdzie sprzedaje się wszystko – nawet stare książki wyniesione ze strychu, jakieś chusty, a najwięcej miejscowych wyrobów, a w sezonie grzyby.

Sapowo, listopad 2022 r. Fot. Mateusz Styrczula
Sapowo, listopad 2022 r.
Fot. Mateusz Styrczula

Podczas tych dziesięciu lat przekonałem się też, jaki jest stosunek miejscowych do fotografowania, nagrywania. Różny, najkrócej mówiąc.

Nie zapomnę przepięknej podróży od Bobrownik, przez Swisłoczany, Gobiaty do Jałówki pod koniec sierpnia 2018 roku. Szedłem pieszo wzdłuż granicznej rzeki Świsłocz w malowniczej, już mocno żółtej, poświacie. Nad samym brzegiem w ogrodzie spostrzegłem siedzącą kobietę w nieokreślonym wieku. Podszedłem do niej, by zrobić zdjęcie.

– Nu tut u nas raz fatahrafawali – mówi mi kobieta. – Pryjechali i każuć „my z radia” Pani staje, zrobimy zdjęcie i sfotografujemy wieś. Nieeee, każu, ja brydkaja, a wioska pustaja. Mnie uże naha balić u kalieni. Nia treba fatahrafawać.

– A tam na drugą stronę Świsłoczy to można się dostać? – pytam

– Jak? Cieraz bahno nia pojdziesz. Tam to uże zabaroniena. Raz byu tut taki Biełarus, każa szto zawiazie minie da ciotki. A ja nie znaju, czy matki siastra żywie jaszcze u Wałkawysku.

Dzięki podobnym spotkaniom i rozmowom dowiedziałem się o czymś takim, jak sklepy obwoźne. Skoro wieś pełna starszych, w części niepełnosprawnych, a w tygodniu dzieci czy wnuków nie ma, to taki handel klientów ma. I cieszy się zainteresowaniem nie tylko ludzi. Mówiła mi o tym emerytka z Dobrywody w lipcu 2017 r.:

– Ja jak idu po zakupy, bo pryjeżdżaje sklep, to koty za mnoju toże. Maju try kociki. To jak ja idu, to za mnoju odion, druhi i treti razom. A szcze husy maju. Nu toż dobre, bo i jajcia je. No tyje staryji meni nesutsja dwie, to jak chocz to mohu odne jijcia daty, bo odne maju jakraz. Małyji to wony wże trawu jidiat. Może misiac majut, może try nedili i ostatnio jich tuta wypustyła, wony sobi po trawi chodiat, i sklep pryjichaw. Ja bihom z kijom chutko raz, raz, raz. Baczu pryszli kobiety i smijutsja. Ja ohladajuś, a to koty, to husy idut, a to raptom wże i huseniatka i to na dorohu tak!

Dobrze jest też przysiąść się do kogoś na ławce przed domem. Można się dowiedzieć, czy wioska ma jeszcze swoje życie kulturalne, czy są w niej dzieci. Zapytać, która wieś w okolicy jest bogatsza, a która biedniejsza. Gdzie jeszcze się śpiewa, gdzie to już tylko martwa tradycja i dominuje kolorowy i czasem z lekka oburzający obraz płynący z telewizora.

– A kuolko ludy żywe w Kuzawy? – zagaduję.

Krowy w Sapowie Fot. Mateusz Styrczula
Krowy w Sapowie
Fot. Mateusz Styrczula

– My ne znajem. Bardzo mało wże. Może z pidysiat. Treba sołtysa pytaty, bo dużo chat pustych. Powyjiżdżali do miesta, bo bardzo ponauczuwalisja, mudrymy stali, ot takiji staryki żywut tilki, dobywajutsja. Takiji czas nastaw. Tyje szczo w misty żywut, to wony na wiosku ne wernutsja. Na wioscy treba tiażko praciuwaty. A tam? Szczo? Ano porozdiahajutsia, porozbyrajutsia nahy i odne za odne i czeplajutsja i ciłujutsja i kochajutsja. W telewizji pokazujut. A na wiości toho nema! A tut treba praciuwaty. Czy skotynu trymaty czy szczo, bo jak niczocho ne majesz korowy, czy swyny, no szczoś żywoje… bida! A jak wy czuli pro peczenje korowaja, to pojedt’e, bo że to taky słynny toj dobrywodźki je, i tista wony pekut i wysilia dobre roblat. Tam bohatsze kroszku. Szto chocz!

– A w was śpiwali kolyś piśni taki jak ohulki, rohulki?

– Kolyś śpiwali, ale ja netutejsza. W nas, skul pochodżu, to smijaliś z tych rohulkuw. Ja z Wulki Terechowskijej. Teper to w telewioirowy wsi sidjat. Tam to spywali pyśni, ale musyt ne rohulky. Czastuszki – o. Szcze moja sestra, jak żyła, to spywała tyje pisni dawnijszy. Jak je jakiś występy tuta, to wsio prypominaju sobi, szczo moja sestra spywała.

O zabytkową wioskę Soce toczył się pamiętny bój. Czy zachować stary bruk i szutrówki, czy doprowadzić asfalt. Wybrano rozwiązanie połowiczne – kostki brukowe prowadzące aż do rzeczki, dzielącej wieś na dwie części. Podobne dyskusje toczą się też w innych podlaskich wsiach, z których żadna nie chce być gorsza. Na przykład w Mołoczkach w maju 2019, kiedy rozmowa zaczęła się od kota, korowodu przez wieś, a skończyła na problemach mieszkańców:

– Nu chodi smarkaty. Wuon wże staryj kuot – siem, czy wosiem liet maje – ale mądry jaki. Wuon musit koło mene wże siesti jak i ja.

– A wy pomnite, jak piat liet tomu Fionik iszow tudy z procesjoju?

– Ja ne iszła, bo ne lubila. Ne treba. Buolsz hroszy nema? Za tyji dorohi i za bruk wojujem, a durnoho radnoho sołtysom zrobili.

– A wy ne choczete bruku, ono asfaltowku?

– Tak. A brat każe, szto chutko jezditi budut.

– Ale baczyte szto z Rybołami stałoś. Strach na druhuju storonu żytielam perejti.

– Ali to szto inszoje. Nam asfalcik potriebny, bo wże w hminie mało takich, szcze odna je wioska takaja. W Szeszyłach toże, tam dureń taki był i zara wmer i wuon ne pozwoliw, bo byłby Piechociński czy jak mu tam, bo ż wuon tam ożeniony w Szeszyłach, ale toj zaboronyw, a bywby zrobiw toj Polak z Warszawy, szto kupił posiadłość. I tak zostałoś po prostu.

Wsie od Bugu po Biebrzę są nieocenionym źródłem wiedzy dla historyków, gdzie zwłaszcza starsze osoby opowiadają o bolących momentach wytyczania granic po 1945 r. Jak w Synkowcach na Sokólsczyźnie w czerwcu 2019 r.:

– Wot, nam zabrali Hrodno, a my tut żyli jak pane. Ale jak uziali heto Hrodno, to toj kut zamknuusa. Daroha idzie prosto z Nowaho Dwara u Hrodno. Kaliś maje dziedźki, baćko jeździli tam o. Nawet tam z Sidry, nichto u Sakołku nie jeździł. Heto takije żelazniakie, takije fury byli, konikami. Ojciec mnie hawaryu i usie na Hrodno na bazar, na sienny rynak jak heta nazywali. I wiaźli świnia. Zwjazywali ich. Nu i prychodzili Żyde i brali jakujuś kuljaszku i u hardziel upychali i hladzieli i krupou szukali. I na kraju świnia hetak zwiazana, pamież furami Żyd chadziu i krupou szukau. Nu nichto nie panimau jakaja to chwaroba na jazyku czy sztoś i dawał cenu jakuju chacieu. Jechali za Hrodno nie wiadomo skul. Baćko mnie kazau, szto byu adzin taki dzień u roku szto wahonami prywozili koni. Z Wałkawyska. Nie wiadomo skul. Z daloka. Usio na pakazy koni takich fajnych. Każu – niechto Sakołki nie wiedau. A Biełastok? Biełastok to było małoje miasto wedle Hrodna. Hrodno starażytne miesto, polskije karale załażyli. Nu i heta usio nam adciali i zmarnawali.

Autor w cerkwi w Wojszkach Fot. ze zbiorów Mateusza Styrczuli
Autor w cerkwi w Wojszkach
Fot. ze zbiorów Mateusza Styrczuli

Mało co jest jednak w stanie tak bardzo rozbudzić wyobraźnię, jak półlegendarna opowieść, jaką usłyszałem od pomarszczonej staruszki w kolorowej chustce, która wspominała to czym żyło Sobiatyno jeszcze przed zniesioną przez cara pańszczyzną:

– A dawajte rozkażiete pro sioj kryż złamany taki. Tut takaja legenda je, tak?

– Tak, to kazali wże dawno, bo wże sto pidiesiat’ ljet’ jak szcze pan buł i kazali pan braw do wojska lude na dwadcet piat ljet, a odion bunt zrobyw i pan skazaw joho powiesyty i joho powesyli na toj chwojci. Tuju chwojku ciełu zrezali i postawili i kryż zrobili z chwojki. Wot taki hruby. No i baczyte, wże sto pidiesjat ljet czy skuolko wuon maje tak stojit. To wsio tiażko skazati koli siete było, bo to szcze pańszczyna buła. Nas na swiety ne buło, ale nu won na to toj chwojcy buł powieszony. Wuon buł wkopany i wuon upał buł. Raz wkopali, znow upaw. Nu, tohdy wziali o sietu chwojku operli i tak stojit. I nichto ne maja prawa zabrati joho.

Podlasie, gdy spoglądam na mapę,  urasta w moich oczach do krain, stworzonych przez pisarzy fantastyki. Mimo że obiektywnie małe, ma swoje mniej i bardziej przystępne rejony. Pełne lasów, puszcz, rzek, zwierza, ale przede wszystkim ludzi tak zróżnicowanych, jak tylko się da. Językowo, religijnie, mentalnie. Ma przede wszystkim, mimo upływu lat, wiele wspólnych problemów i setki ciekawych a wciąż niewypowiedzianych historii i wspomnień, które powinny zostać usłyszane i zapisane. Od tych najbardziej prozaicznych, codziennych, po takie jak ta dramatyczna, ostatnia. Jest tym regionem w Polsce gdzie to, że byłeś u „Liesunou” (żyjących z lasu mieszkańców Wierzchlesia niedaleko Sokółki), wcale nie zwalnia cię, wszędobylski mądralo, byś zlekceważył sobie „Zapolnikau” (żyjących kilka kilometrów na wschód od Wierchlesia gospodarzy wsi Słójka). Nie zamierzam. Już widzę, że i dwadzieścia lat to będzie mało.

Mateusz Styrczula

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны.

Календарыюм

Гадоў таму

  • У лістападзе

    505 – 1519 г. Заканчэньне пабудовы Барысаглебскай царквы ў Навагарадку, помніка архітэктуры готыкі. 445 – 1579 г. Пераўтварэньне Віленскай Езуіцкай Акадэміі ў Віленскі Унівэрсытэт – першы унівэрсытэт ва ўсходняй Эўропе. 405 – 1619 г. Надрукаваньне „Грамматики словенския правильная синтагма” Мялеція Сматрыцкага. 325 …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (456) – У 1568 г. пачала дзейнасьць заблудаўская друкарня ў маёнтку Рыгора Хадкевіча, у якой друкаваліся кірылічныя кнігі, між іншым „Евангельле вучыцельнае” (1569) і „Псалтыр з Часасловам” (1570).
  • (208) – 4.11.1816 г. у мястэчку Кублічы каля Лепеля нар. Арцём Вярыга-Дарэўскі (пам. у ссылцы ў Сібіры ў 1884 г.), паэт, драматург, публіцыст. Быў сябрам У. Сыракомлі, В. Дуніна-Марцінкевіча. Пісаў на беларускай і польскай мовах. Запачаткаваў беларускія пераклады творчасьці А. Міцкевіча, між іншым пераклаў „Конрада Валенрода”.
  • (137) – 4.11.1887 г. у Капылі, Слуцкага павету нар. Зьміцер Жылуновіч (літаратурны псэўданім Цішка Гартны, замучаны савецкай бясьпекай 11.04.1937 г.), пісьменьнік, выдатны беларускі дзяржаўны дзеяч. Пісаць пачаў у 1908 г. у „Нашай Ніве”.
  • (109) – у лістападзе 1915 г. у выніку стараньняў беларускіх нацыянальных дзеячаў (падчас нямецкай акупацыі) пачалі адкрывацца на Віленшчыне першыя беларускія школы.
  • (95) – 4.11.1929 г. у в. Таргуны каля Докшыц нар. Сяргей Карніловіч, выпускнік Гімназіі імя Янкі Купалы ў Віндышбэргэрдорфе (Нямеччына). З 1949 г. жыў у эміграцыі ў Кліўленд (ЗША). Адзін з самых актыўных арганізатараў беларускага грамадзка-рэлігійнага жыцьця ў гэтым горадзе, між іншым

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары

Усе правы абаронены; 2024 Czasopis