Pa prostu / Па-просту

  • Płacz zwanoŭ

    21. Samaabarona i śmierć Żyda Berszki (2)

    Savieckaje vojsko i pahraniczniki spaczatku ŭsich ludziej z hetych troch viosak vyvieźli za Śvisłacz na zborny punkt u Nieparożnicach. Zahadali im usio z saboju zabrać, szto tolko mahli ŭziać na furmanku. Pośle saviety mieli ich parassyłać dalej u Biełaruś. Raptam pryjszoŭ zahad, szto kali chto…ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • Kinoman

    8. Kuneć sielanki

    Nocami z pod ramion krzyżów na rozdrogach sypie się gwiazd błękitne próchno chmurki siedzą przed progiem w murawie to kule białego puchu dmuchawiec Księżyc idzie srebrne chusty prać świerszczyki świergocą w stogach czegóż się bać (Józef Czechowicz, „Na wsi”, 1927) Jak mniê diś dumajetsie, dekada… ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS і Facebook

30 lat w sidłach bezpieki (cz. 1)

Dziesięć lat temu, 17 lutego 2013 r., zmarł mistrz pióra białoruskiego i polskiego Sokrat Janowicz – wybitny intelektualista, człowiek wielkiego formatu. Spoczął na cmentarzu prawosławnym w Krynkach, pochowany niczym mąż stanu – w asyście biało-czerwono-białych sztandarów i obecności szeregu znaczących osób, w tym przedstawicieli władz. W kolejnych latach pamięć o nim zaczęła jednak szybko przygasać.

Pieczę nad dorobkiem twórczym pisarza objęła Fundacja Villa Sokrates z siedzibą w jego domostwie w Krynkach i ostatnio wznawia niektóre pozycje w postaci audiobooków, ale są to działania ulotne. Utwory Sokrata Janowicza wciąż znajdują się w kanonie lektur w szkołach na Podlasiu, gdzie prowadzone są jeszcze lekcje języka białoruskiego, jego spuścizna literacka nadal też pozostaje w polu zainteresowań uniwersyteckich w Białymstoku i nie tylko Obecne realia nie dają gwarancji, że będzie tak nadal.

Z wiadomych przyczyn wybitny polski Białorusin póki co nie zaistnieje niestety w Białorusi, na czym tak mocno mu zależało. Za życia zdążył jeszcze przekazać do Państwowego Archiwum – Muzeum Literatury i Sztuki w Mińsku wiele swych rękopisów i maszynopisów, egzemplarze książek, korespondencję, fotografie i inne pamiątki.

Dom Sokrata Janowicza w Krynkach Fot. Jerzy Chmielewski
Dom Sokrata Janowicza w Krynkach
Fot. Jerzy Chmielewski

W Białymstoku w miejskiej przestrzeni jest kilka miejsc poświęconych znanym osobom ze środowiska białoruskiego, swoją ulicę ma chociażby współpracujący niegdyś z „Czasopisem” Mikołaj Hajduk. Sokrat Janowicz na podobne upamiętnienie zasługuje bez dwu zdań, także w rodzinnych Krynkach, gdzie zresztą kiedyś taka obietnica padła.

Choć nikt tego otwarcie nie mówi, przeszkodą w gloryfikowaniu jednego z najbardziej znanych Podlasian jest dwunastoletni czarny rozdział w jego życiorysie, kiedy jako młodzieniec współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Zapłacił za to ogromną cenę, bo potem zawaliło mu się całe życie. Bez względu na na niewspółmiernie większe zasługi i osiągnięcia tamten okres do dziś kładzie się cieniem na jego autorytecie, niesprawiedliwie podważanym, często po prostu z powodu kompleksu niższości.

Mimo to tak w środowisku białoruskim jak i polskim na szczęście przeważa pogląd, że jego talent literacki, dorobek pisarza i publicysty oraz życiowe zaangażowanie w wielką sprawę są nie do przecenienia. Dlatego nie zszedł ze sceny ze spuszczoną głową.

Sokrat Wielki

Jego nazwisko widnieje w biograficznym słowniku „Pisarze świata”. Na Podlasiu do dziś nie ma literata, cieszącego się podobnym uznaniem. W 2000 r. w zorganizowanym przez lokalne media plebiscycie „Białostoczanie XX wieku” znalazł się w czołówce listy siedemdziesięciu osób, które w ciągu ostatnich stu lat zrobiły najwięcej dla rozsławienia stolicy województwa podlaskiego. Również w rodzinnych Krynkach wciąż pozostaje wielką postacią. A dla potomków rozsianych po świecie Żydów, których rodowody sięgają Krynek, gdzie niegdyś dominowali, jest jedną z najważniejszych z postaci związanych z miasteczkiem. Obok czterech rabinów.

Niecałe dwa lata po śmierci Sokrata Janowicza w Białymstoku nakładem uniwersyteckiego wydawnictwa Trans Humana ukazał się poświęcony mu pokaźny tom z artykułami badawczymi, wspomnieniami i rozmowami autorstwa ponad czterdziestu osób. To była ważna i potrzebna inicjatywa, którą przejawiły trzy pracownice naukowe – Grażyna Charytoniuk-Michej, Katarzyna Sawicka-Mierzyńska i Danuta Zawadzka. Autorzy tekstów i rozmówcy o transgranicznym (słowo to zostało wyeksponowane w tytule publikacji) pisarzu z Krynek opowiedzieli niemal wszystko, zgodnie przyznając, iż był to człowiek wielkiego formatu. Tylko nieliczni wspomnieli – zdawkowo – o jego uwikłaniu we współpracę z SB. Wcześniej ukazało się trochę artykułów na ten temat, ale były one dość stronnicze, a ton nadawali autorzy z Instytutu Pamięci Narodowej, nierozumiejący Janowicza i mu nieprzychylni.

W rozmowie zamieszczonej w tej uniwersyteckiej publikacji oświadczyłem, że Sokratowi winien jestem napisanie jego biografii po polsku. Jak każdy wielki pisarz i intelektualista mieć ją powinien. A nikt lepiej ode mnie tego nie zrobi. Rzecz mam ułatwioną, bo Janowicz napisał wspomnieniową książkę „Nie żal prażytaha”, pięknie we fragmentach przetłumaczoną przez Eugeniusza Kabatca. Mnie pozostaje w zasadzie dopisać tylko brakujący rozdział o uwikłaniu we współpracę z SB w latach 1958-1970, co też niniejszym czynię. Okazuje się, że w tych sidłach był nie dwanaście, a całe trzydzieści lat, bo aż do samego schyłku PRL.

Wreszcie zrzucił z siebie ciężar

Moja bliższa znajomość z Sokratem zaczęła się po 1990 r. i byłem przy nim do końca, sprawując niejako funkcję jego sekretarza. W żadnej rozmowie, a przeprowadziliśmy ich bez liku, nigdy nawet nie napomknął, że w swoim życiu miał tak mroczny okres. Kiedyś tylko po ojcowsku mnie uświadamiał, iż nie da się w życiu uniknąć błędów i prawie każdy ma coś na sumieniu, nosi w sobie jakiś ciężar. Dał mi jasno do zrozumienia, że sam nie jest „czysty”. Ale wówczas do głowy mi nawet nie przyszło, że ma na myśli swoją agenturalną przeszłość. Wydawało mi się, że chodzi mu o zwykłe życiowe czynności lub decyzje, których po prostu żałuje.

To, że zachowały się dokumenty, świadczące o jego współpracy z SB, uświadomił sobie w 2005 r., kiedy skontaktował się z nim Tomasz Danilecki, były dziennikarz „Gazety Wyborczej”, wówczas pracownik białostockiego oddziału IPN. Wypytywał o znajomość ze znanym w czasach PRL białostockim pisarzem Aleksandrem Omiljanowiczem z ubecką przeszłością. Było mu to potrzebne do artykułu „Dwaj literaci”, jaki wkrótce ukazał się w „Biuletynie IPN”, a my w „Czasopisie” od razu go przedrukowaliśmy. Sokrat Janowicz został w nim przedstawiony raczej w pozytywnym świetle, ale we wstępie artykułu znalazło się jedno zdanie sugerujące jego „boleśnie skomplikowane uwikłanie w rzeczywistość PRL, z którego nie dało sie wyjść bez głębokich ran, co wymaga opisu znacznie obszerniejszego i dalej idącego”.

Ja, jak i wszyscy pewnie czytelnicy, powiązałem to tylko z powszechnie znanym szykanowaniem Janowicza w latach siedemdziesiątych, gdy po wyrzuceniu z partii i zwolnieniu z redakcji „Niwy” długo nie mógł znaleźć żadnej pracy. O tym, że było drugie dno, wyszło na jaw dopiero w 2007 r., kiedy sam wreszcie przyznał się, iż współpracował z SB jak TW „Kastuś”.

Wcześniej Danilecki, sympatyzujący z naszym środowiskiem, prosił mnie, aby ktoś od nas przejrzał teczki w IPN z dokumentami dotyczącymi ruchu białoruskiego. Tłumaczył, poniekąd słusznie, że jemu i innym osobom z zewnątrz trudniej je zrozumieć. Dopiero kiedy wyszła na jaw agenturalna przeszłość Sokrata, uświadomiłem sobie, że Danileckiemu chodziło przede wszystkim o teczkę TW „Kastusia”, która – jak potem mi wyznał  – „latami leżała wprost na wierzchu”.

Jednak do dziś nikt od nas, poza mną, a wcześniej redakcyjną koleżanką Heleną Głogowską, szerzej nie zainteresował się sprawami białoruskimi, znajdującymi sie w zbiorach IPN. Przed laty w czytelni białostockiego oddziału wiele godzin spędził jeszcze Konstanty Masalski, zbierając dane do „Księgi pamięci prawosławnych mieszkańców Białostocczyzny, ofiar wydarzeń z lat 1939-1956”, która została wydana w 2012 r. Urodzony przed wojną, mając szeroką wiedzę o licznych zbrodniach z tamtego okresu, po lekturze zachowanych dokumentów – głównie powojennych spraw sądowych – w wielu przypadkach, a zbadał ich ponad tysiąc, zmienił swoje wcześniejsze nastawienie zarówno wobec sprawców jak i ofiar. Przyznał, że ich motywy i zachowania nie zawsze były jednoznaczne, a wynikały z uwarunkowań tamtych tragicznych czasów.

Mistrz i uczeń. Sokrat Janowicz z autorem. 2009 r. Fot. ze zbiorów autora
Mistrz i uczeń. Sokrat Janowicz z autorem. 2009 r.
Fot. ze zbiorów autora

Takiej refleksji zabrakło dotąd w ocenach postawy Janowicza. Nie było ich zresztą wiele, a wypowiadający się to najczęściej osoby dość młode, czyli nieznające realiów wczesnego okresu PRL. Tak jak internauci, którzy wtedy – w maju 2007 r. – anonimowo zabrali głos w dyskusjach pod informacjami mediów. Byli oburzeni na Janowicza, komentowali w stylu „najgorsza kategoria to donosiciel i zdrajca”. Wytykano mu też – w tym wypadku słusznie – że przyznał się zbyt późno, powinien to zrobić zaraz po 1989 r. Cóż, łatwo powiedzieć…

Po ponad dwóch latach, jesienią 2009 r. w olsztyńskim miesięczniku „Debata” ukazał się pierwszy artykuł o współpracy Sokrata Janowicza z SB, napisany w oparciu o jego teczkę z IPN. Autorem był Krzysztof Sychowicz, historyk zatrudniony w białostockim oddziale tej instytucji. Pochodzi on z Łomży, urodził się w 1969 r. Można odnieść wrażenie, że chciał dać upust swej satysfakcji, o czym świadczy już prześmiewczy tytuł artykułu „Parę złotych na wódkę i zagrychę”.

Da się to wytłumaczyć. Nawet Albert Einstein na podstawie własnych doświadczeń życiowych zauważył, że „nieważne jaki sukces odniesiesz, i tak wielu będzie tylko czekało na twój błąd lub porażkę i nie powstrzyma się, aby cię za to nie skrytykować, wyśmiać i rozliczyć”. W przypadku Sokrata Janowicza dochodzi jeszcze jeden czynnik – białoruskość. Taka afirmacja, wiadomo, do dziś nie w smak jest polskim „elitom” i nacjonalistom. Na Podlasiu Białorusini są przez nich postrzegani z pozycji wyższości. Tymczasem Sokrat upominał się o partnerstwo, za co zresztą był coraz bardziej szanowany i doceniany.

Tytuł jego wspomnień „Nie żal prażytaha” (w polskim przekładzie „Lat przeżytych nie żałuję”) można rozumieć dwojako. Albo jako wyraz niezadowolenia i frustracji, albo przeciwnie – satysfakcji. Sokrat Janowicz miał oczywiście na myśli to drugie. Ale niektórych decyzji i momentów ze swego życia rzeczywiście żałował. I nie tak podjęcia współpracy z SB, choć potem tego się brzydził, co jednego nieroztropnego uczynku w jej trakcie, gdy w tajemnicy przelał na papier swoje szczere poglądy odnośnie Białostocczyzny i Białorusi pod rządami komunistów. Z czasem dowiedziały się o tym służby i wtedy Janowiczowi załamało się życie.

Przez swą szczerość przeżył piekło

Pewnie mało kto wie, że tamte zawirowania skrupulatnie opisał w swej pierwszej powieści „Samosiej”. Pracował nad nią w latach 1974-1976, najpierw ukazała się w 1981 r. w polskim przekładzie Jerzego Plutowicza, w oryginale dopiero w 1992 r. w Mińsku. To książka autobiograficzna. Główny bohater Andrej Antoszka to Sokrat Janowicz, ale tamten dramatyczny okres jest w niej jeszcze bardziej zakamuflowany, bo ujęty został jako dziennik z notatkami kolegi z dzieciństwa, który znalazł się w wielkich tarapatach. To był celowy zabieg, by książka mogła przejść przez cenzurę. Jest w niej jedno zdanie, którym Janowicz tłumaczy tamten błąd życiowy: „Шчырасць з’яўляецца надта небеспечнай чалавеку” („Szczerość dla człowieka jest bardzo niebezpieczna”).

W 2005 r., jeszcze zanim przyznał sie do współpracy z SB, w jednym z wywiadów powiedział: „Gdybym mógł cofnąć czas, to cofnąłbym przede wszystkim znajomość z Aleksandrem Omiljanowiczem, bo na moim życiu zaważył bardzo niedobrze”. Mówił o jego donosach, przez które został wyrzucony z pracy. Taki donos był jeden. Tamto szczere wyznanie poprzez nieopatrzność zaprzyjaźnionego z Janowiczem pisarza z Grodna trafiło najpierw w ręce Omiljanowicza, a ten przekazał je służbom.

Kiedy „lider mniejszości białoruskiej” wyjawił fakt swej współpracy z SB, dziennikarze zrobili z tego sensację. Janowicza to irytowało, gdyż mało kto próbował go zrozumieć. Po pewnym czasie ja również poprosiłem go o krótki wywiad do „Czasopisu”. Ciągle poirytowany i zasmucony zgodził się niechętnie. Wysłałem mu swoje pytania, bo osobiście rozmawiać o tym nie chciał. Z telefonicznej rozmowy zrozumiałem, że się krępował, wyraźnie był zakłopotany. Pisemnie na moje pytania jednak odpowiedział. Ponieważ wywiad był po białorusku, wyznał w nim nawet więcej niż dziennikarzom innych białostockich redakcji. Powiedział chociażby, że polskie służby zwerbowały go do współpracy rękami „naszych chłopców”. Rozmawiali z nim w bielsko-hajnowskim języku podlaskim.

Jakoś po miesiącu szum ucichł. Po wszystkim odniosłem wrażenie, że Sokrat Janowicz poczuł ulgę, bo wreszcie zrzucił z siebie wielki ciężar, który przez lata nosił w sercu. Wprawdzie byli tacy, którzy wyrokowali, że zostaną mu odebrane nagrody i wyróżnienia, ale nic takiego się nie stało. Wybitnym pisarzem i mądrym intelektualistą przecież być nie przestał. Jednak do samej śmierci o swej mrocznej historii sprzed lat prawie już nie wspominał. I nie dlatego, że miał coś do ukrycia, bo uważał że jako TW „Kastuś” za bardzo nikogo nie skrzywdził. Nikt z tych, na których donosił, nie przeżył takiego piekła jak on. Twierdził, że swą winę zatem odkupił, ale do końca miał wyrzuty sumienia, że jako młodzieniec dał się wrobić bezpiece.

To byłby film dla widzów o mocnych nerwach

Materiały do tego brakującego rozdziału biografii Sokrata Janowicza gromadziłem latami. Zachowałem wszystkie wywiady, których udzielił dziennikarzom. Dokładnie przestudiowałem to, co napisali historycy z IPN. Janowicz oczekiwał od nich znacznie więcej, przede wszystkim solidnej analizy na jego przykładzie celów, metod i osiągnięć aparatu bezpieczeństwa PRL w stosunku do mniejszości białoruskiej.

Wnikliwie przejrzałem dwa tomy zachowanych akt, dotyczących TW „Kastusia”, również teczki agentów, którymi był obstawiony, choćby listonosza z Krynek. Dotarłem także do przechowywanych w Archiwum Akt Nowych w Warszawie protokołów Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej z posiedzenia, na którym na początku 1971 r. było rozpatrywane odwołanie Janowicza od decyzji niższej instancji w Białymstoku o wykluczeniu go z szeregów PZPR. Na koniec jeszcze raz przeczytałem „Samosieja” oraz „Nie żal prażytaha”, by połączyć ze sobą informacje wynikające z dokumentów z niepełnym bądź zamaskowanym przekazem we wspomnieniach autora.

Wiele fragmentów z odtworzonego przeze mnie mrocznego rozdziału życiorysu Sokrata Janowicza to gotowy scenariusz filmu sensacyjnego. Ale oglądać go mogliby tylko widzowie o mocnych nerwach. Mimo głębokiego współczucia dla bohatera, który przeszedł tak trudne chwile w swoim życiu, że momentami chciał nawet ze sobą skończyć, zaimponował mi swą wytrwałością i nieugiętą postawą. Nie jestem pewien, czy dorównałbym mu hartem ducha.

Ubecy i partyjni aparatczycy, którzy długie lata go gnębili, paradoksalnie przyczynili się do jego przemiany w wybitnego pisarza, cenionego intelektualistę, a przede wszystkim w najbardziej znanego w Polsce Białorusina. Uwziął się na nich, przed czterdziestką ukończył renomowane studia w Warszawie i dołączył tam do elity niepokornych polskich literatów, którzy wzięli go w obronę i podtrzymywali na duchu. Dzięki temu mógł rozwinąć nieprzeciętny talent, uciekł w pisarstwo, odnajdując w nim spokój i ukojenie, szczególnie, gdy tworzył w języku ojczystym. Książki i opowiadania pisał głównie po białorusku, a autorzy o głośnych nazwiskach tłumaczyli je na język polski. Choć w gruncie rzeczy cierpiał przez swą białoruskość, to na tym polu służby go nie złamały, nie poddał się. Przeciwnie, po tym co przeżył stała się mu ona jeszcze droższa.

Prezes Fundacji Villa Sokrates, prof. Leon Tarasewicz, pod adresem tych, którzy poprzez fakt współpracy z SB chcą umniejszać talent i zasługi Janowicza i go dyskredytować, odpowiada krótko – niech najpierw sami zrobią w życiu tyle co Sokrat, każdy w swojej dziedzinie, a potem go oceniają.

Ja takich adwersarzy zapytałbym jeszcze, czy na miejscu Janowicza na pewno postąpiliby inaczej. Czy wywinęliby się od współpracy z tamtymi służbami? Czy potrafiliby stawić jej czoła, powiedzieć dość i przejść później przez katusze. Współpraca ze służbami nie była wcale taka dobrowolna, jak przekonują niektórzy. Bezpieka miała swoje sposoby i instrumenty, by złamać każdego. Okazuje się, że Janowicz, czego sam nigdy nie wyjawił, został pozyskany do współpracy w wyniku szantażu. Służby, nie inaczej, zastraszyły go i wzięły na białoruskość.

Cdn

Jerzy Chmielewski

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны.

Календарыюм

Гадоў таму

  • ў красавіку

    980 – у 1044 г. пачаў княжаньне ў Полацку Усяслаў Брачыслававіч, званы Чарадзеем. Яго славутая дзейнасьць была апісана ў паэме „Слова аб паходзе Ігаравым”. 920 – у 1104 г. адбыўся вялікі паход кааліцыі князёў Кіеўскай Русі, арганізаваны Уладзімірам Манамахам на …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (52) – 25.04.1972 г. пам. у ЗША Віктар Войтанка (нар. 6.11.1912 г. у фальварку Мачульня, Наваградзкага павету), грамадзкі дзеяч, лекар, сьвятар. Выпускнік Віленскага ўнівэрсытэту, дзеяч Беларускага Студэнцкага Саюзу. Заснавальнік, падчас нямецкай акупацыі, мэдычнай школы ў Баранавічах. Пасьля вайны жыў у ЗША. У 1969 г. стаў сьвятаром Беларускай Аўтакефальнай Праваслаўнай Царквы.

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары

Усе правы абаронены; 2024 Czasopis