Pa prostu / Па-просту

  • Płacz zwanoŭ

    23. Zabytaja tragedia kala Krynak (4)

    Syne, kab adkapać ich, paprasili Bronisia Czarnamysaho z susiednich Klabanaŭcaŭ. Toj uziaŭ z saboju jaszcze dvoch mużczyn i noczu pajechali na miesca tragedii. Kali paczali raskopvać jamu, z siaredziny trysnuła kroŭ. Pamału vyciahnuli dva trupy Sidaroviczaŭ i pa cichu pryviaźli ich da Kundziczaŭ. Myła ich…ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • Kinoman

    13. Stan nevyznačanosti

    Orła wrona nie pokona! [Antykomunistyčne hasło v vojennum stani v Pôlščy.] Statut Białoruskiego Zrzeszenia Studentów (BAS) pisavsie mnoju miêseci dva. Odnočasno my začali vyšukuvati „našych” studentuv u akademikach raznych vyžšych škôł u Varšavi i psychologično pudhotovlati jich do toho, što budemo rejestrovati biłoruśku studenćku organizaciju… ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS і Facebook

Kręte ścieżki tożsamości (cz. 2)

W Tarnowie Opolskim również zagadywałem miejscowych, ale po odpowiedziach widać było, że trafić tam na autochtona nie jest łatwo. Rozmowom nie sprzyjał też potężny mróz. Podszedłem do okutanej w kolorowy szalik i czapkę kobiety ślizgającej się po nawierzchni.

– Ja nie chcę rozmawiać. Ja się tu nie urodziłam, to panu na nic nie odpowiem. Są te tablice dwujęzyczne, bo to Unia pewnie funduje, żeby było tak, no wie pan – europejsko, ja tam nie wiem…

– Pani tu mieszka? Gdzie są ci miejscowi Niemcy? Ja ich nie słyszę.

– Kto tam miał kogoś w Niemczech, to wyjechał już dawno. W latach 90-tych, albo jak Niemcy pozwolili, żeby można było robić już nie na czarno. A wielu miało jakichś kuzynów, braci. Ale to nie tak, że tu jest pusto. Nowi ludzi się wprowadzają. Z innych stron. Znajoma wprowadziła się dwa lata temu. Dziecko mają małe z mężem…

– Pytam, bo widzę tyle innych niż polskie imion czy oryginalnych nazwisk. Nie tylko na cmentarzach. Na szyldach, w Internecie.

– No oni też wracają czasem. Nawet dziś tak dzieci nazywają. Jakiś Alojz, Gustaw czy inny tam. Niech każdy robi jak uważa. Dziecko jest dziecko, ale nikt tu nie rozmawiał i nie rozmawia po niemiecku. Nawet oni sami.

– To po jakiemu?

– Po śląsku tak bardziej. Starszych to ja rozumiem. Sama się nauczyłam, bo tu mieszkam już tyle lat. Posłucha pan, to się przekona.

Zgłębiając temat okazało się, że odpowiedzi o wyjazdach do Niemiec pojawiały się nazbyt często, by był to jednostkowy przypadek. Jadąc autobusem liczyłem też domy, w których ewidentnie nikt nie mieszka. Na wsiach był to spory procent. Potwierdzeniem może być też spadająca liczba głosów na listę mniejszości niemieckiej. Rzecz nader symptomatyczna, że w 2023 roku do Sejmu nie dostał się dotychczasowy poseł tej formacji Ryszard Galla. Sama lista zgarnęła jedynie nieco powyżej 5% głosów w województwie. Może winna była polaryzacja polityczna, może nader wysoka frekwencja, a może po prostu by załatwić problemy regionu, łatwiej dziś głosować na duże ogólnopolskie partie. I tak jak na Podlasiu długoletnim posłem mniejszości białoruskiej i prawosławnej przestał być Eugeniusz Czykwin, tak też Opolszczyzna obudziła się po 15 października bez reprezentanta swej największej do niedawna mniejszości. Po raz pierwszy od 1989 roku! Co jeszcze ciekawsze, po raz pierwszy liczba zdeklarowanych Ślązaków wzrosła na tyle, że wyprzedziła minimalnie samych Niemców (stosunkiem 60049 do 59911 deklaracji wedle spisu z 2021 roku).

Wielu socjologów od lat głosi tezę, że tożsamości regionalne – również w naszej części świata – zyskują przewagę nad narodowymi. Ślązaków przybywa w Czechach – na Zaolziu i koło Ostrawy. W Polsce mimo obrzydliwych kampanii za rządów prawicy w latach 2015-2023 zohydzających ich jako „ukrytą opcję niemiecką”, a więc w domyśle jeszcze gorszą niż sami Niemcy, to wciąż niemal 600 tys. osób. Pomogły oczywiście deklaracje łączone, a więc np. polsko-śląskie, z tą ostatnią jako drugim wyborem.

Patrząc na rozkład pociągów z Tarnowa Opolskiego do Opola zwróciłem uwagę na starszego pana w kaszkiecie, który schodził ze sfatygowanego już mocno roweru i przechodził przez ulicę w moją stronę. Rozmowa z nim była powolna i niełatwa. Wycierał nos materiałową chusteczką i dziwił się widocznie co tu robię. Wtedy zrozumiałem, że brakuje mi na Opolszczyźnie podlaskiej otwartości na gościa. Ciekawości, gdy widzi się nieznajomego w swoich stronach i rozumiejącego ciekawość przybysza. Podobieństwem zaś była widoczna obawa, czy raczej ostrożność, by nie poruszać pewnych tematów.

– Pan jest stąd?

– Tak, tu się urodziłem. Wojnę przeżyłem… Co tu opowiadać. Za dużo jak na jednego, panie.

Wzrok pomarszczonego człowieka utkwiony w bliżej nieokreślonym punkcie nie wyrażał nic oczywistego To był wzrok, który równie dobrze mógł zdradzać życiową mądrość i ogrom historii do opowiedzenia, jak też pustkę, brak spostrzeżeń wartych zanotowania.

– Takich jak ja już niewielu tu jest. Nawet nie wiedzą, jak to za Niemca czy komuny było, a się mądrzą. Ja mały byłem, ale pamiętam…

– A jak było?

– No, inaczej. Żyć, pracować trzeba było tutaj, a nie nie wiadomo gdzie. Ja całe życie się stąd nie ruszyłem. Mama, bardzo wierząca, bała się bardzo, co to będzie jak Rosjanie przyjdą, chcieli z ojcem wyjechać, bo namawiali sąsiedzi. No ale zostali w końcu prawie wszyscy. Nawet wtedy. A dla nich – tata mówił – to zabić człowieka jak psa było łatwo. A dziś to kto może to ucieka za granicę. A kto będzie domu pilnować? Żyć w nim jak nikogo nie będzie. Daj spokój, panie…

– Za komuny była praca, a potem różnie. Może dlatego?

– Za komuny to, proszę pana, wszystko było, jak się miało układy i znajomości. Tylko że to był złodziejski system. Rosjanie to przywieźli ze sobą i tak zostało, to złodziejstwo całe. To się i niektórzy tym denerwowali. Ja nie, bo ja wolałem się do polityki w ogóle nie mieszać.

– Jak się u pana mówiło w domu. Po śląsku?

– Aj, panie. Za komuny, za Bieruta to moi rodzice wychodzili do sieni, żeby do mnie słowa nie powiedzieć, żebym nie słyszał jak rozmawiali. To niech się pan domyśli. Ale ja to rozumiem, bo potem w szkole nie miałem problemów. A byli tacy, co nawet dostawali kary.  Nauczycieli przysyłali ze wschodu. Cholera wie skąd. Ale cała klasa to była nasza, więc my czasem robiliśmy sobie żarty z nauczycielki. I wtedy to my byliśmy górą, jak ona nie wiedziała jak się coś po naszemu nazywa. Nas oskarżają, że my się wywyższamy, że niby lepsi, a oni to co?

– Za co karano?

– No, ja to panu nie wytłumaczę. Ze mnie to już nic nie będzie…

Staruszek wsiadł na rower i powoli pedałując zniknął w wąskiej uliczce. Tajemnicą pozostało dla mnie, czy był tym mitycznym opolskim Niemcem, czy może kimś, kto patrzył na cały ten rozkwit niemieckości z lat 90. z obojętnością.

Te narodowe dylematy miasteczka Opolszczyzny zabierają do grobu szybciej niż wsie. Jest to zresztą zjawisko typowe. Zauważalne tak w przypadku języka, jak i zrozumienia kim się czujemy i jakiej spuściźnie oddaje się to symboliczne miejsce w swoim sercu. Świadomie czy – dużo częściej – nieświadomie. Podpięcie jakiegoś organizmu, a zatem i ludzi, pod większą sieć powoduje oczywiście większą rzutkość w samoorganizacji, ale gdy tylko pojawi się taka okazja, ta wysysa przy okazji soki wplatając w krajową politykę, popkulturę, mieszanie się swoich i znanych od przedszkola z nowymi – jeszcze bardziej sprowadzając ku byciu po prostu jednym z milionów Polaków, ale już nie Białorusinów, Ślązaków, Niemców. 

To słabnięcie zdradzają pozornie nieistotne detale. Na Opolszczyźnie to na przykład tabliczki informujące o tym, że jakiś budynek jest miejscem spotkań wspomnianych już Kół Przyjaźni Polsko-Niemieckiej. Są zmaltretowane, wypłowiałe i najwyraźniej nie wymieniane już od lat. Niemiecka flaga, czyli tło każdej takiej tabliczki, straciła już dawno swoje barwy i stąd jej symbolizm jest znamienny. I nieważne, czy mówimy o Prószkowie czy wsi Trachy, do której zajrzałem podczas poprzednich wyjazdów w okolicę Raciborza. 

Lista Kół Przyjaźni ze strony internetowej Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim jest niesłychanie długa, ale ewidentnie nie aktualizowana, tak jak i spadająca z roku na rok liczebność mniejszości. Z tym jest podobnie, jak z mocno zawyżoną liczbą prawosławnych na Podlasiu w niezmienianych od lat statystykach cerkiewnych. To nie dziwi. Bo skoro nie da się zatrzymać czasu i stanów korzystnych dla siebie tu i teraz, można zawsze udawać, że problemu nie ma.

Stąd polityka obozu Zjednoczonej Prawicy w regionie, która tak bardzo przeciągała w nieskończoność kwestię dwujęzyczności tablic, a pod koniec kadencji (w 2022 r.) ograniczyła nauczanie niemieckiego w szkołach do jednej lekcji zamiast trzech. To nic innego, jak strategiczne oczekiwanie na zmęczenie tematem i próby odizolowania reprezentantów mniejszości od jej potencjalnych zwolenników. Czym ciszej nad każdą taką kwestią, tym lepiej dla promujących jednolitość etniczną czy religijną. Tak, by temat ten wśród zabieganych i trapionych inflacją mieszkańców Podlasia czy Śląska umarł śmiercią naturalną.

Na terenach wokół stolicy regionu to się udało. Ale pozostałe gminy –  reduty temu pędowi do zglajszachtowania się raczej tak szybko nie ulegną. Przynajmniej tak głoszą statystyki. Stąd odwiedziłem wieś Wierzch (niem. Deutsch Müllmen). 

Folwark we wsi Wierzch
Folwark we wsi Wierzch

Dotrzeć można tam, wysiadając z autobusu łączącego Prudnik i Głogówek. To miasta niczym na przykład na Podlasiu Łapy i Bielsk Podlaski, w których wciąż panuje odmienny duch. Prudnik jest bardziej podobny do Łap, bo borykający się z zapaścią gospodarczą, liczący najwyżej dwa pokolenia autochtonów i na wskroś polski, już praktycznie bez dominujących przed 1945 r. Niemców. Ludzie, jacy przejmowali ten pozostawiony przez Niemców majątek, są już w podeszłym wieku, a młodzi wyjeżdżają stąd nawet do Warszawy. 

Przeciwieństwem jest zadbany, z zupełnie nieodkrytym potencjałem turystycznym, Głogówek (niem. Oberglogau). Polsko-niemiecko-śląski. Nie wolny od podobnych bolączek, a jednak w swym porządku i duchu zakorzenienia zdradzający spory odsetek dbających o „Hajmat” miejscowych. Mniejsza o to, czy za zarobione na saksach „ojro”, czy też złotówki.

Wysiadając niemal dokładnie w pół drogi między tymi miastami, zauważyłem że w Wierzchu pozostało jeszcze sporo z rolniczego przez wieki charakteru tych okolic. Na horyzoncie majaczyły traktory, a wiekowe, murowane, pobielone kapliczki z modlitwami po niemiecku przypominały mi podlaskie krzyże, spotykane na rozstajach dróg wszędzie od Sokólszczyzny po Bug. 

Przed budynkiem, należącym do rodziny Pohl (jak głosi sporych rozmiarów napis), leżały drobiazgi z poprzedniej epoki. Pokryte nalotem odważniki, waga oraz metalowy herb przedstawiający orła z małą tarczą pośrodku, kojarzący się z historycznym symbolem Górnego Śląska. Gospodarzy nie było. Szkoda, bo na usta cisnęło się pytanie, czym było wystawienie tych niemieckich sprzętów w charakterze wystawy. Niepisaną manifestacją korzeni? Przypadkowym zamiłowaniem dla staroci? Jeszcze czymś innym?

Przedwojenne sprzęty wystawione przed domem we wsi Wierzch

Przedwojenne sprzęty wystawione przed domem we wsi Wierzch

Moją obecność zauważyła starsza kobieta w cokolwiek podlaskiej chustce.

– A pon skond? Jo uż wyłaża, bo zdowo mi sie, że ftoś prziszed liczniki badoć. Padoł wnuk, co bydom łazić. A wy nie z elektrowni? Możno uż byli?

Moje uprzejme wyjaśnienia i okazana szczera chęć odnalezienia we wsi Niemców Opolskich były, jak się okazało, na tyle ujmujące, że kobieta nie zawróciła na pięcie, choć na to się zanosiło. Miałem szczęście.

– My tukej wszyjskie som Ślonzoki. 

– A skąd te imiona, a czasem też nazwiska niemieckie? Widzę, że tu trochę mało takich Kowalskich typowych.

– Kaj tam Kowalski. Możno we Prudniku mocie Kowalskich. Tukej ino Sobotta, Tomalla, Globisz, Zowdy… Na smyntarzu, pomnikach się wezdrzyjcie, bo to stare nazwiska som. A miana to się samymu nie łobiero. Dawo rodzina i szlus. Niymce to fajno się mianujom, to tak dowali. Jo lubia. To ni ma gańba przecież. Lepij niżeli Dżesiki czy insze terozki dajom. Zaś bydom bajtle mianowoć jak we tureckich serialach, bo sie zobaczyli roz czy drugi, niy?

Pomnik ofiar I wojny światowej z typowo śląskimi nazwiskami we wsi Wierzch
Pomnik ofiar I wojny światowej z typowo śląskimi nazwiskami we wsi Wierzch

– Pani zna niemiecki?

– Syn godo, bo w Rajchu robi. Rozumia. Kiejsik byłach w Dusseldorfie u niego, nale syn tyż żodyn auslandyr, ino stond. Fest chop je i chałpa w Niymcach zaś pobuduje.

– Może pani rodzina? Rodzice? Oma, opa?

– Godali, nale słabo. I u nos niy mo po niymiycku „oma, opa” ino „starka, starzik”. Kiej ino tak godom, tedy jako jo Niymka?

Kobieta zaśmiała się i po chwili podniosła rękę, łapiąc jakąś myśl.

– O, nas to za Golokow uważają! Wiycie, co to je jak ponoczek taki ciekawy? Fto to je Goloki?

– Nie wiem.

– A to sie wybadojcie. Ani Niymiec, ani Polok. Kiej Niymcy tukej byli, to sztyjc nas mianowali Polokami – starzi godoli. Nale potym zaś prziszli zza Buga i mianowali Niymcami. A my się mianujem jak fto godo. Naszo godka to je inszo trochi jak kajsik indziyj. Goloki. Sie zapiszcie jak ciekawy.

– Dwujęzyczne tablice to czyj pomysł? Wy sami prosiliście, czy to taka z zewnątrz była sprawa?

– Z Gogowka pora lot tymu. Nale łod nas tyż byli we towarzystwie. Jo na zicher to niy wiym.

– No i ktoś tak mówi na wioskę, jak tam napisane?

– Niyyy. My normalnie godomy. Jak zowdy.

Zimowe, acz silne słońce raziło mocno,  więc mrużąc oczy kulturalnie się pożegnaliśmy. Kobieta zamknęła furtkę, zniknęła za budynkiem gospodarczym, acz rozglądając się na boki i oczekując widocznie wspomnianych elektryków. Wyglądało na to, że opolskich Niemców trzeba będzie szukać innym razem i gdzie indziej. Chyba że zostały już po nich tylko blaknące tablice.

Mateusz Styrczula

Fot. autor

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны.

Календарыюм

Гадоў таму

  • У лістападзе

    505 – 1519 г. Заканчэньне пабудовы Барысаглебскай царквы ў Навагарадку, помніка архітэктуры готыкі. 445 – 1579 г. Пераўтварэньне Віленскай Езуіцкай Акадэміі ў Віленскі Унівэрсытэт – першы унівэрсытэт ва ўсходняй Эўропе. 405 – 1619 г. Надрукаваньне „Грамматики словенския правильная синтагма” Мялеція Сматрыцкага. 325 …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (456) – У 1568 г. пачала дзейнасьць заблудаўская друкарня ў маёнтку Рыгора Хадкевіча, у якой друкаваліся кірылічныя кнігі, між іншым „Евангельле вучыцельнае” (1569) і „Псалтыр з Часасловам” (1570).
  • (208) – 4.11.1816 г. у мястэчку Кублічы каля Лепеля нар. Арцём Вярыга-Дарэўскі (пам. у ссылцы ў Сібіры ў 1884 г.), паэт, драматург, публіцыст. Быў сябрам У. Сыракомлі, В. Дуніна-Марцінкевіча. Пісаў на беларускай і польскай мовах. Запачаткаваў беларускія пераклады творчасьці А. Міцкевіча, між іншым пераклаў „Конрада Валенрода”.
  • (137) – 4.11.1887 г. у Капылі, Слуцкага павету нар. Зьміцер Жылуновіч (літаратурны псэўданім Цішка Гартны, замучаны савецкай бясьпекай 11.04.1937 г.), пісьменьнік, выдатны беларускі дзяржаўны дзеяч. Пісаць пачаў у 1908 г. у „Нашай Ніве”.
  • (109) – у лістападзе 1915 г. у выніку стараньняў беларускіх нацыянальных дзеячаў (падчас нямецкай акупацыі) пачалі адкрывацца на Віленшчыне першыя беларускія школы.
  • (95) – 4.11.1929 г. у в. Таргуны каля Докшыц нар. Сяргей Карніловіч, выпускнік Гімназіі імя Янкі Купалы ў Віндышбэргэрдорфе (Нямеччына). З 1949 г. жыў у эміграцыі ў Кліўленд (ЗША). Адзін з самых актыўных арганізатараў беларускага грамадзка-рэлігійнага жыцьця ў гэтым горадзе, між іншым

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары

Усе правы абаронены; 2024 Czasopis