Pa prostu / Па-просту

  • Płacz zwanoŭ

    23. Zabytaja tragedia kala Krynak (3)

    Na UB u Sakołcy i pośle ŭ sudzie ŭ Biełastoku abvinavaczanych i śviedkaŭ asablivo szczacielno raspytvali pra sąd doraźny, jaki Niemcy pierad rasstrełam zrabili ŭ vadzianym mlinie ŭ Nietupie. Hety dzieravianny budynak staić i dziś nad reczkaj pry szasie da Kruszynianaŭ nidaloko vioski Biełahorcy. Daŭno…ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • „Ja choču byti bliźka ludiam”

    Rozhovôr Jana i Haliny Maksimjukov z poetkoju Zojoj Sačko

    Jan: Čy pomniš, koli v tebe zjavivsie impuls, kob napisati peršy viêrš? I na jakôj movi tobiê napisałosie? Zoja: O, ja dumała, što ty tak i načneš… Ja učyłaś u školi v Parcievi, de była prykładnoju učenicieju. Pan od pôlśkoji movy skazav prynesti viêršyki pud… ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS і Facebook

Losy

Jak Anna ojca szukała

Od pięciu lat podobnie jak Anna M. z domu Martyszewska przeżywam śmierć jej ojca Włodzimierza. I od pięciu lat obiecuję Annie, że opiszę to, co działo się 80 lat temu w Majdanie pod Michałowem na Białostocczyźnie. Wreszcie nadszedł czas, by opowiedzieć tę niesamowitą historię, a skłoniła mnie do tego informacja o uroczystościach w Grabówce pod Białymstokiem, które odbyły się 8 grudnia 2023 roku.

Upamiętniły one blisko trzysta ofiar masowego mordu, dokonanego przez hitlerowców 8 grudnia 1943 r. W relacjach bogato ilustrowanych zdjęciami widać szkolną młodzież, harcerzy, burmistrza Supraśla Radosława Dobrowolskiego i prawdopodobnie potomków osób zamordowanych. 

Grabówka w okresie powojennym urosła do rangi symbolu masowych zbrodni hitlerowskich na Białostocczyźnie. W 1973 r. stanął tam monument, upamiętniający ofiary. Według oficjalnych informacji podczas okupacji hitlerowskiej Niemcy w Grabówce rozstrzelali 16 tys. osób. Nie wiem, czy ktokolwiek przeprowadzał ekshumację rozstrzelanych i ich identyfikację i skąd pojawiła się taka ogromna liczba osób, przemawiająca aż nadto do wyobraźni. Wiadomo, że po wojnie odkryto 17 masowych mogił. Niemcy pod koniec wojny zacierali ślady zbrodni, odkopując mogiły i paląc zwłoki. 

Historię tego miejsca opisał Karol Usakiewicz z białostockiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w książeczce „Grabówka 1941-1944. Masowe egzekucje w świetle relacji świadków” (Białystok 2016). Poddał on w wątpliwość liczbę 16 tysięcy ofiar: 

„Szacunek 16 tys. zamordowanych w Grabówce po raz pierwszy zanotowano w kwestionariuszu Sądu Grodzkiego w Białymstoku o masowych egzekucjach i grobach z 2 X 1945 r. Dokument ten powoływał się na prace „radzieckiej komisji wojskowo-prasowej” z sierpnia 1944 r. Nie wiadomo, jaką metodą posłużyła się owa komisja przy ustalaniu skali zbrodni” (s. 68-69). 

W 2018 r. Usakiewicz mówił „Kurierowi Porannemu”: „W mojej ocenie szacunek ten odpowiadał jakiejś z góry narzuconej tezie i nie był wynikiem starannych badań. Mieścili się w nich wszyscy, którzy zaginęli bez wieści po aresztowaniu przez Niemców. Tak więc Grabówka stała się propagandowym masowym miejscem straceń. Jak nie wiadomo było, gdzie zginęli bliscy, to na pewno w Grabówce”. 

Anna także była przekonana, że ojciec został rozstrzelany w Grabówce. Zresztą nie tylko ona, ale także inni mieszkańcy okolicznych wsi uważali aresztowanych przez Niemców i osadzonych w białostockim więzieniu za rozstrzelanych w Grabówce. Tak bowiem mówili wszyscy w okolicy. 

Symboliczna mogiła Włodzimierza Martyszewskiego na Cmentarzu Komunalnym w Sopocie Fot. Wiktoria Repetto
Symboliczna mogiła Włodzimierza Martyszewskiego na Cmentarzu Komunalnym w Sopocie
Fot. Wiktoria Repetto

Anna, odwiedzając Białostocczyznę, składała pod pomnikiem w Grabówce kwiaty i zapalała znicze. Ojca pamięta jak przez mgłę. Gdy go aresztowano w czerwcu 1942 r., miała zaledwie cztery latka. Nie do końca wierzyła w rozstrzelanie ojca w Grabówce – nie było żadnych dokumentów, potwierdzających jego tragiczną śmierć. Podobnie było w przypadku innych osób. Nie było po nich żadnych śladów, więc dawano wiarę powojennej propagandzie, w której skalę niemieckiego ludobójstwa w niektórych przypadkach zawyżano. Wszystko to mieściło się w ramach powojennej komunistycznej ideologii. Po wojnie sądy nie dochodziły, co się stało z ludźmi – najprościej było obwinić Niemców, którzy okupowali Białostocczyznę w latach 1941-1944. A także ich współpracowników spośród miejscowej ludności, zwłaszcza ówczesnych sołtysów, których posądzano o wydawanie Niemcom współmieszkańców i czyniono ich za to głównymi odpowiedzialnymi za aresztowania, rozstrzeliwanie lub osadzanie w obozach koncentracyjnych. Po wojnie sołtysów tych sądzono za współpracę z okupantem i współudział w zbrodniach. Ciekawe, że zbytnio nie dochodzono, co stało się z aresztowanymi. Sądy interesowały się tylko, kto ich wydał Niemcom za rzekomą bądź rzeczywistą współpracę z partyzantką sowiecką. Nieważne więc stawały się ofiary zbrodni hitlerowskich. Poszukiwano „kolaborantów”, bo tylko oni mogli służyć Niemcom. A byli nimi według władz komunistycznych funkcjonariusze administracji niemieckiej, w tym sołtysi, nauczyciele szkół białoruskich, tłumacze, członkowie tzw. „Komitetów Białoruskich”. 

Na przełomie lat 40. i 50. Organy bezpieczeństwa publicznego, zwane potocznie UB, masowo przeprowadzały dochodzenia, powołując świadków spośród mieszkańców wsi, często zwaśnionych ze sobą na gruncie majątkowym, by dowieść winy tego czy innego sąsiada. Jeśli ktoś kogoś nie lubił, albo z kimś nie rozmawiał, mógł go posądzić o współpracę z Niemcami.

Tymczasem, jak okazało się w 2018 r., ojciec Anny – Włodzimierz Martyszewski, były mieszkaniec wsi Majdan, zmarł 18 listopada 1943 r. w obozie koncentracyjnym Sttuthof (obecnie Sztutowo w województwie pomorskim). Informacja ta dotarła do rodziny pięć lat temu jak grom z jasnego nieba. Anna, urodzona w 1938 r. w Majdanie, a obecnie zamieszkała w Sopocie, akurat jechała autobusem miejskim, gdy zadzwoniono do niej z Muzeum w Sztutowie z tą szokującą dla niej informacją. 

„To jednak nie w Grabówce, ale w Sztutowie – zginął mój ojciec” – poinformowała mnie. Do muzeum w Sztutowie wybrała się z córką Haliną. Tam otrzymała kopię dokumentu, potwierdzającego śmierć ojca 18 listopada 1943 r. w obozie koncentracyjnym i spalenie jego zwłok w krematorium cztery dni później – 22 listopada. Razem z nim znaleźli tam też inni mieszkańcy z okolic Michałowa, m.in. Konstanty Jarocki i brat pani Loli Nosowej Wiaczesław Konończuk. Ich rodziny także były przekonane, że stali się oni ofiarami egzekucji w Grabówce. O tym, że prawdopodobnie zostali rozstrzelani w Grabówce napisał też mąż pani Loli Leszek Nos w „Monografii gminy Michałowo” (Białystok 1996, s. 162). 

 

Co się stało w Majdanie w czerwcu 1942 r.?

Rodzina Anny (z domu Petelska, ur. 1901 r. w Pieńkach) i Włodzimierza (ur. w 1903 r. w Majdanie) Martyszewskich składała się z pięciu osób. Mieli oni dwóch synów: Jana (ur. w 1929 r.) i Aleksandra (ur. w 1931 r.) i córkę Annę (ur. w 1938 r.). Rodzina mieszkała na kolonii wsi Majdan, na tzw. chutorach, jak się kiedyś mówiło, 4-5 km za Michałowem. Mieszkały tam tylko dwie rodziny – Włodzimierza Martyszewskiego i jego brata Konstantego oraz ich matka Helena, która wszystkim rządziła. Jej córka Stefania z rodziną mieszkała w Michałowie i żyło się im tam bardzo ciężko. Jak wspomina Anna: 

„Przychodzili do nas, pomagali na gospodarstwie, przy żniwach. Babcia nazywała ich „michałouskimi haładamorami”. Jak wracali do Michałowa dostawali od babci patelnię taukanicy, dzbanek kwaśnego mleka. Rodzice uprawiali ziemię. Tam bardzo dobrze rodziła gryka. Ojciec pracował także w lesie – przy karczowaniu pni drzew. Mama nosiła mu jedzenie”.

W Majdanie było bardzo niebezpiecznie – w pobliskich lasach stacjonowała partyzantka sowiecka. Anna jako dziecko tak zapamiętała tamten niespokojny czas: 

„Różni ludzie przychodzili po jedzenie. Dlatego spakowaliśmy na furmanki nasze rzeczy, głównie jedzenie, i wyjechaliśmy do lasu. Kufry z rzeczami mama zakopała w ziemi. W lesie spało się normalnie, coś tam się podłożyło i tak spało się. Pamiętam jeden moment, jak nadleciały samoloty, a pewnego dnia ojca wraz z pięcioma innymi osobami zabrali Niemcy. Ktoś doniósł, że ojciec współpracował z partyzantką sowiecką. Wsadzono go do więzienia w Białymstoku. Potem zabrano do więzienia także matkę. Moja chrzestna matka posadziła nas trójkę na podwody i powiozła do więzienia do Białegostoku. I wtedy matkę wypuścili. Matce też zarzucano, że nosiła jedzenie partyzantom. A tak nie było. Pytałam mamę, jak to było. Mama mówiła, że nic o tym nie wie. Ojciec pracował w lesie i mama mu nosiła jedzenie. Jak opowiadała, kiedy mieszkali na kolonii w lesie, w nocy przychodzili różni ludzie i prosili o jedzenie. Jak nie dało się, to i tak weszli, wzięli co chcieli. A drzwi trzeba było otworzyć, bo się bali. Żyli w ciągłym strachu. Z więzienia ojciec do domu już nie wrócił”. 

Wędrówka na wschód

Po wojnie w 1944 r. zaczęła się tzw. „repatriacja”. Polacy z BSRR wyjeżdżali do Polski, a Białorusini z Polski do BSRR. „Był taki specjalny „ewakuacionnyj list” w języku rosyjskim, na podstawie którego wyjechaliśmy z Polski” – wspomina Anna. „Długo na Białorusi posługiwaliśmy się tym listem, bo nie mieliśmy żadnych innych dokumentów, ani dowodów, ani metryk. Pierwsza wersja była taka, że jedziemy do Rosji do Kraju Krasnodarskiego, nie na Białoruś. Jak opowiadała mama, w drodze powiedziano nam, że zatrzymamy się tuż za granicą, na terenach białoruskich. Trafiliśmy do miasteczka Soły w rejonie smorgońskim, obwodu grodzieńskiego”. 

Anna opowiada:

„Zanim wyjechaliśmy, przychodzili sowieci i mówili nam, że jak nie pojedziecie dobrowolnie, to wywieziemy na siłę. Tak opowiadała mama, bo ja niewiele pamiętam, miałam wówczas sześć lat. Więc mama wystraszyła się. Ojca, myśleliśmy, że rozstrzelano pod Białymstokiem, bo tak mówiono. Ponieważ mieszkaliśmy na kolonii, to mama bała się o małe dzieci, ciągle się bała. W lasach działało polskie podziemie niepodległościowe, które rozprawiało się w krwawy sposób z Białorusinami. Poza tym wyjeżdżała nasza rodzina – mamy brat, który mieszkał w Pieńkach. Im z kolei Niemcy spalili dom i nic nie mieli. Bo my mieliśmy stary domek i był wybudowany nowy dom, w którym nie zdążyliśmy zamieszkać. I tak było powiedziane – jeżeli nie wyjedziecie, to wywieziemy na siłę. Mama bała się, nie chciała zostać tam w Majdanie, bo miała dosyć tego wszystkiego. Był taki moment, że kupiła jakiś domek w Michałowie i tam wprowadziliśmy się. Któregoś dnia przyszli do nas i powiedzieli, że nam tu miejsca nie ma. Zabraliśmy ze sobą wszystko, co mieliśmy – cały dorobek, meble. Wszystko można było zabrać. Przywieźliśmy ze sobą krowę „Kurtę”, którą mama dostała od Niemców (przekupiła ich). Ja nie pamiętam tej podróży w nieznane. Z tego, co mama opowiadała, to były wagony. Nie wiem, nie pamiętam, jak długo jechaliśmy i gdzie była nasza krowa. Byłam za mała, żeby to pamiętać. 

W Sołach osiedlono kilka takich rodzin, jak my. Z Pieniek wyjechał brat mojej mamy z rodziną – Julian Petelski. Sporo rodzin było z Radulina i Baciut – Chomczykowie, Prokopczykowie, Dubatouki, Mojsakowie, Miszczukowie, Poremscy, Szetkowie. Wszyscy byli prawosławni. Mama starała się o osobny dom i dostała go we wsi Iwaszkowce obok Soł, po Polakach, którzy wyjechali do Polski. Jak na tamte czasy był ładny, nowy. Tam też otrzymali domy pozostali przesiedleńcy, gdyż Iwaszkowce były wsią katolicką i sporo tamtejszych mieszkańców (ok. połowy) wyjechało do Polski. Ich domy otrzymali ci, którzy przyjechali z Polski. 

Otrzymaliśmy ziemię z byłych dóbr kościelnych. W Sołach był kościół. Niedaleko naszego domu była plebania. Miejscowi mówili na nas, że „Pryjechali ruskija i zabrali naszuju kaścielnuju ziamlu”. A myśmy przecież jej nie zabierali, tylko „saviet” nam ją dawał. W Sołach, Iwaszkowcach wszyscy rozmawiali po prostu, po białorusku, ale katolicy uważali się za Polaków, a była ich zdecydowana większość. Nas nazywano „ruskimi”, bo byliśmy prawosławni. Rosjanami byli nauczyciele i urzędnicy. Podziałów i konfliktów na tym tle specjalnych nie było. Dzieci chodziły do jednej szkoły. Jedni świętowali święta katolickie, my – prawosławne. Jeździliśmy z mamą pociągiem do cerkwi do Smorgoni, odległych od Soł 15 km. Oczywiście tylko na jakieś większe święta. Od miasteczka Soły wieś Iwaszkowce była oddzielona koleją”. 

Anna wspomina, jak poszła do szkoły: 

„Bracia moi chodzili do szkoły wcześniej. Od razu po przyjeździe w 1944 r. mama mnie, mnie, sześcioletnie dziecko, wysłała do szkoły. Szkoła była rosyjska. Powojenni nauczyciele uczyli w niej po rosyjsku, bo byli Rosjanami. Był taki Anton Antonowicz, powiedział do mnie: „Ty jeszcze jesteś za mała – idź do domu i baw się lalkami”. Do szkoły poszłam zatem w następnym roku, gdy miałam już siedem lat. Dopiero gdzieś od piątej klasy zaczęto nas uczyć białoruskiego. W domu rozmawialiśmy oczywiście po białorusku. 

Mama pracowała na gospodarstwie, na tej pokościelnej ziemi, dopóki w 1950 r. nie utworzono kołchozu. Potem pracowała w kołchozie, wykonując różne prace. Znała Pismo Święte i język cerkiewno-słowiański. A ponieważ tam nie było cerkwi i baciuszki, jak ktoś umierał, to mama śpiewała, modliła się przy nieboszczyku, zanim nie przywieziono baciuszki ze Smorgoni. Potem zburzono drewnianą cerkiew w Smorgoniach i mama sama odprawiała nieboszczyków w ostatnią drogę. Bracia uczyli się. Pokończyli po kilka klas i poszli do pracy. Pracowali na kolei. Potem, gdy wybudowano w Sołach „owoszczno-suszylny zawod” (zakład przetwórstwa owocowo-warzywnego), starszy brat tam podjął pracę. 

Mamy brat, który też dostał kawałek ziemi koło plebanii, uprawiał ją. Dobrze mu się powodziło i jak utworzono kołchoz dobrowolnie zawerbował się w Tiumeńskuju obłast’. Nam powiedzieli o wyjeździe w ostatniej chwili. I tam dla nich dopiero zaczęła się bieda. Dlaczego wyjechał? Bo podczas I wojny światowej jego matka, a moja babcia, z dziećmi wyjechała do Rosji w Permskuju obłast’ i bardzo dobrze im tam było. Po wojnie babcia wróciła z „bieżeństwa” w rodzinne strony. I wujek właśnie przypomniał, jak tam dobrze im się żyło i chciał sam spróbować. Jak się później okazało, mieli tam bardzo ciężkie życie. Wujka córki mieszkają obecnie w Kaliningradzie i one opowiadają mi, jak im tam się żyło. Moja ciotka w Sołach była „panią”, szyła i była domową gosposią. A tam pojechała i tynkowała domy. Ciężko pracowała. Tam były też kołchozy. Wybudowali tam sobie domek. Przez wiele lat nie przyjeżdżali. Pisali tylko listy. Ich córki skończyły tam szkoły, i wyrwały się stamtąd do Kaliningradu. Ciotka tam zachorowała na gruźlicę i zmarła. Wujek na stare lata sprzedał tam dom i przyjechał do córek do Kaliningradu i tam zmarł. A w Sołach, o ile sobie przypominam, im się powodziło o wiele lepiej niż nam. Jak przychodziły święta, zawsze do nich biegłam najeść się białych bułek, bo u nas były ciemne, z mąki mielonej przez mamę i braci w żarnach”.

Cdn

Helena Głogowska 

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны.

Календарыюм

Гадоў таму

  • ў кастрычніку

    1005 – 1019 г. першая згадка ў летапісах пра Бярэсьце. 710 – 1314 г. князь Давыд Гарадзенскі разбіў вялікі паход крыжакоў на Наваградак. 625 – 1399 г. паражэньне ад татараў арміі Вялікага Княства Літоўскага на чале зь князём Вітаўтам на …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (437) – атрыманьне ў 1587 г. горадам Лідай самакіраваньня паводле магдэбурскага права.
  • (125) – 14.10.1899 г. у Слабадзе-Кучынцы Слуцкага пав. нар. Адам Бабарэка, беларускі пісьменьнік і крытык. Закончыў Мінскую духоўную сэмінарыю, настаўнічаў на Случчыне, у 1922–1927 гг. вучыўся на этноляга-лінгвістычным аддзяленьні Беларускага Дзяржаўнага Унівэрсытэта і працаваў у рэдакцыі газэты „Савецкая Беларусь”.

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары

Усе правы абаронены; 2024 Czasopis