– Gdie wasz otiec? – Mat’ zdies’ rabotajet, otiec ostałsa, wojujet możet byt’, i niczego o niom nie znajem. – Zdies’ choroszo? – Da, zdies’ nie strielajut i tolko potomu choroszo. – Tolko potomu? – Da, a eto mało? Eto mnogo, eto wsio dla żyzni. – A my w kontaktie czieriez mobiłku z otcom, no on nie goworit, szto diełajet. I nas w konce koncow pieriestajot eto intieriesowat’. My radujemsa samoj żyzniu i tiem, szto nie strielajut.
Dopóki prawo nie ułatwia kobiecie życia, a utrudnia je, nie mówmy o równouprawnieniu. Dopóki nie ma mowy o podwójnym obciążeniu życia kobiety, również ze względu na biologię, nie mówmy o równouprawnieniu. To wszystko w dalszym ciągu jest gnębieniem kobiety. No i te stare kobiety, chodzące jak kaczki, bo im stawy biodrowe wysiadły od ciąż, nawet od jednej. Wiecznie niewyspane, pomarszczone jakby je wycięto ze słoni, które całe są z szarych zmarszczek. Zapisze pani moje słowa? – Zapiszę.
Agnieszka: Mężczyźni chodzą po parkach z wózkami, tak się zajmują dziećmi, ale przecież taki spacer to żaden wysiłek, żadna praca, to przyjemność. Trzeba spytać: a co w tym czasie robi kobieta? No i sama się odpowiedź nasuwa: haruje, jak nie w pracy to w domu.
Tolo: Jak upadło NRD, to faceci masowo załamali się, popadli w apatię, w choroby psychiczne, dokonywali samobójstw, a kobiety masowo znalazły sobie pracę, jakąkolwiek, nie wybrzydzały, tylko popędziły do pracy, i radziły sobie. Pracowite mrówki. Zupełnie jak w znakomitym serialu „Ranczo” z genialnym scenariuszem. Tak i teraz podczas tej odrażającej wojny – wszędzie przy kasach siedzą kobiety z Ukrainy, kręcą się z mopami, szmatami. Czyli poszły masowo do jakiejkolwiek pracy. Mężczyźni albo zostali i wojują, albo są tu, ale nie pracują. Te myśli są okropne, wiem, ale opisuję to, co widzę. Widzę pracujące na wygnaniu kobiety, młode, młodsze, starsze, stare, i to one utrzymują dzieci, wnuków, studentów. Tolo: Dzielne kobiety!
Inny głos: Tak. Co do równouprawnienia i przytoczonego przez ciebie głosu pielęgniarki: W jednym i kobieta, i mężczyzna mogliby być równi prawdziwie, bez prymatu fizjologii, z wykazaniem się równym wysiłkiem, wybitnym talentem, tylko w jednym – w pisaniu o swoim życiu, w uzmysławianiu specyfiki swego życia, czyli w kulturze, w literaturze, ale wciąż tu nie są równi. Ciągle spermatyzm (jak się wyraził Derrida) jest dobry, ale pogardliwie nazwane kobiece pisanie „prozą menstruacyjną”, to już nie. Jeśli proza wybitna, ta i ta, to co za problem z równością? Tak samo z poezją.
Agnieszka: No i ciągle ten problem: kwitnący spermatyzm górą, jak to u różnych nachalnie sławionych uelbeków. A jak wybitniejsza książka kobiety, to tylko „kobieca literatura”. Dwa oddalone od siebie światy, przekrojone, ciach! Wy tam, my tu. Lepiej cicho siedźcie, baby. My tu pozostaniemy tradycyjnie. Taka tradycja to święta rzecz. Jakby się nic nie stało.
Tyle Adam Smith mówił o sprawiedliwości, ale ona wygląda zupełnie inaczej z punktu widzenia bohaterów filmów Chaplina! Takiego człowieka, wyzutego ze społeczeństwa, ofiary systemu, trudno przekonać do sprawiedliwości ze strony państwa, przeznaczonej wyłącznie dla tak zwanych elit.
Margarita Sawicka z Biełarusi piaratłumaczyła maji wierszy (dwa) z majej knihi „Ceremonia węglowa”. Baczu, szto ni starejucca, a tak daǔno napisany. I cieszusa. Ja jich zapiswaju jak zaǔsza polskaju łacinkaju, i trochi piararablaju, kab bolsz było pa naszamu i bliżej da majich. Napisałam te teksty pod przemożnym czuciem ziemskiej kenozy, której podlegam ja, wszyscy i wszystko, nawet bogowie w pewnym momencie, kiedy stają się przesądem.
*
Bahoǔ naradżali żanczyny, takich maleńkich pad jasnym
niebam hrudzi. Trebo było jich kupać, spawiwać,
wuczyć hawaryć, a spaczatku słowa „mama”.
Światary, jakija pawialiczwajuć niemaǔlataǔ,
pieratwarali jich ǔ krainy, ǔ kantynenty.
A mamki byli ni z tych, szto razam tak wialiczeli.
Jany byli śmiarotnyja.
Ja i ty, siastra, my abiedźwija śmiarotnyja.
Światyja fruktawyja wary kałychali ludziej, asypaja, łamaja.
My inaksz kałychajam – pierad snom dzicia nakormlena.
Światyja ǔ śmiarotnych mundzirach kłali ludziej raniej czasu.
My inaksz kładziem: dziciatka, jakoja spić –
z adzinym życciom – ǔ czystuju paścielu.
Aściarożna wielmi.
*
My, maci bahoǔ, my śmiarotnyja
Dajem toje, czaho nichto nie daść – żyćcio. Adzinaja.
Czasam my prahaworymsa nieskalkim ludziam
pra Boha synoǔ , tak jak każuć pra znakamitaho
piśmiennika S.F. z jaho z wieraju
szto u jaho ǔsio da sałominki spraǔdżajacca.
My, maci bahoǔ , dajem, szto możam – adno
śmiarotnaja żyćcio. Biez abiacańniaǔ żyćcia paśla żyćcia,
da jakoho tak rwucca syny, pahardżajuczy żyćciom,
atrymanym ad nas. Kali b, my, maci Boha synoǔ,
apawiadlib pra siabie, a nie pra Boha synoǔ ,
wiadomaho jak słaǔny piśmiennik S.F., jakomu ǔsio
da sałominki spraǔdżajacca, my ǔsie mielib lepszaja żyćcio.
Napeǔno mieli b lepszaja życcio.
Od trzech dni mam sesje zdjęciowe. Dziś przylatuje do mnie dron, żeby mnie w oknie nagrać. Będą w tej audycji ikony, tworzone przeze mnie, fotki z naszego z Tolem ślubu pod koronami, fotki z mego dzieciństwa, nasza stara mała koszarka, którą za chwilę kolej zburzy i postawi większą chatę. Zawieźli mnie do cerkwi w Lidzbarku Warmińskim, bo u nas w Olsztynie mają jakiś remont wewnątrz. Budynek lidzbarskiej cerkwi przedtem był kościołem protestanckim. Czyli jak w Olsztynie, z tym że lidzbarska świątynia jest bardzo duża, a olsztyńska ciasna jak kawalerka. Piękny wystrój lidzbarskiej cerkwi/kościoła, ale bardzo skromny. Audycję potem powtórzy TVP Polonia. Nie wiem, czy dość interesująco mówiłam. W Lidzbarku zapaliłam świeczkę dla Marcelki i usłyszałam w duszy Wiecznaja pamiat’, wiecznaja pamiat’. Jakby tę pieśń z końca Panichidy śpiewał chór z sopranem i basem. I czułam obecność zmarłych. I krzyk rozpaczy śmiertelnych. Tak. Cała cerkiew była napełniona krzykiem śmiertelnych. Nasze modlitwy to ten krzyk. Krzyk śmiertelnych. Zmartwychwstanie to my mamy tylko przyobiecane, gdzieś, kiedyś.
A kiedy przeglądałam zdjęcia z naszego ślubu w duszy chór z sopranem i basem śpiewał Mnohaja leta, mnohaja leta… Szkoda, że nie ma maszynek, zdolnych do odtworzenia tych pieśni wewnątrz mnie pełnym głosem.
Pytam kobietę, która nam otworzyła cerkiew, kim jest, bo może to matuszka. Ale nie. – Jestem jedną z wiernych. – Dużo tu wiernych? – Zrobiło się mało, kilkanaście osób. – A moja córka to zdeklarowana ateistka, i to ze wstrętem do religii jako takiej. Nawet wejść do świątyni nie chce. – A mój syn też nie chodzi. Mówi, że nie czuje takiej potrzeby.
W audycji mówiłam, że nie śmiałam zerwać z prawosławiem, a to ze względu na pamięć o matce. Przypomniałam całą moją katechezę: kiedy miałam może niecałe trzy lata, matka wzięła mnie na ręce, podeszła do ikony, i mówi: Heta Iisus Chrystos. Jon mało szto jeǔ, bosy chadziǔ i lubiǔ ludziej. A cełaja reszta niważna. Heta tolki słowy. Nie tajemnica, że nie znoszę patriarchalizmu, który się wciąż utrzymuje w chrześcijaństwie. Ali heta tolki słowy. Jaszcze słowy maci: A ja na peǔno ni budu zmuszać dziciaci da wiery. Jak samo zachocza i jak paczuja. Nikoho zmuszać da wiery ni możno. Wiera biarecca sama, abo ni biarecca. Cdn
Tamara Bołdak-Janowska