Szto z hetym rabić? Czytaju tam i tam, na prykład w „Przeglądzie Prawoslawnym”, szto naszyja „prawasłaǔnyja palaki” (uże druhoja pakaleńnie takich) lezuć u ONR. Wiaraszczać „Polszcza dla palakaǔ” razam z nacykami, i sławiać Rajsa.
Czytaju tam i tam, na polskich prawicowych staronkach, szto ǔ Rajsa byli prawasłaǔnyja biełarusy. Tam nazywajuć jich proźwiszcza (druhaja sprawa: biełarusam raz pajaǔlajacca ǔ jich „Władysław”, a druhi raz hetaja samaja asoba nazywajacca „Włodzimierz” – padumajcie krychu pierad tym, jak sztoś takoja każacia jak najwyższuju praǔdu, a ni tak, z razmachu, ǔsio raǔno ci „Włodzimierz” czy toj „Władysław”; i jak wam wieryć?). Jeśli tyja biełarusy tam byli, heta ni mianiaja taho, szto paśla wajny, czakajuczy na trećju suświetnuju wajnu, jany razam zabiwali niwinnych ludziej, żyǔjom palili dziaciej. I tady tyja biełarusy byli lesnymi bandytami i zładziejami, bo kim? Ta ż ni hiarojami A ja apisywaju biełaruskuju duszu jak dobruju i prastuju, ninawidziaczuju wajnu. Pamyłka?
Pamyłkaju było b, kali b mu ni mieli prastoj dobraj duszy ǔ balszynstwie, a nasza balszynstwo maja jaje. I tolki takaja dusza minie inciarasuja.
Chtoś z fiłasafaǔ każa: samy straszny siońnia wid czaławieka heta maładyja mużczyny. Na peǔno ǔ ONR jon straszny, ci jon mużyk wasz, ci nasz. I cipier czakaja nowaj suświetnaj wajny? Ja ni czakaju, i ninawiżu tych, jakija czakajuć, ci naszy, ci waszy. Heta psichicznaja chwaroba – czakać wajny. Kryczu ab hetym cipier. Na zapas. Chtos musić.
Najlepiaj maja daczka skamencirawała duch ONR, zwiarnuǔszysa da maładych babaǔ, prichilnic nacykaǔ: durnieńkija kabietki, was tam majuć za niszto, tyja ż pacany majuć was ǔ sracy i ni liczać was za ludziej.
Prostyja sprawy, prostyja reczy. Niekataryja naszyja mużyki czytajuć maje kniżki, piszuć mnie pra heta. U kniżki ja paǔciahiwała biełaruskaść, choć ni ǔ każduju. Jany filasaficznyja, aliż ni takija naszpikowanyja trudnymi sławami, kab ni razumieć. Druhija naszyja mużyki ni czytajuć majich kniżak, choć jany sami wykształconyja i sami piszuć abo malujuć, i ceły czas haworać, szto biełaruskaść dla jich wielmi cennaja, i biez przerwy pakazywajucca świetu tak, szto jany niby to bolsz robiać dla biełaruskaści. Sakrat czytaǔ maje kniżki, jamu wielmi padabalisa maji „Szkice dla zielonego wróbla”, dzie mnoho biełaruskaści. Mużyki, my ni możam tak raździracca, kab padzialić nas na słusznych i słuszniejszych, dy jaszcze na lepszych mużykoǔ i horszych babaǔ. Wy mizaginy? Pamahajacia balszynstwu ǔ astrakizmie da minie? A taki astrakizm maju. Heta cena za toja, szto ja piszu ni tak, jak choczuć kiraǔniki literatury ǔ nas i za żanoczaja woko. Pad kiraǔnikoǔ ja pisać ni stanu, ci jany swaje, ci ni swaje. Siarod kiraǔnikoǔ piśmienniki, raźdźmuchanyja ǔ wyszyniu jak jakijaś bahi. Chtoś napisaǔ: wy strasznyja. I heta praǔda. Kiraǔniki strasznyja, ci naszyja, ci ni naszyja, a jaszcze straszniejszyja, jeśli jim nima nijakaha adporu. Prynamśi ǔ niamieckam telebaczeńni – jak dobro, szto choć tam – laciać ukoszyk dla śmiećcia razchwalwanyja bestsellery. Bo tam sidzić praǔdziwy literaturaznaǔca, a ni taki dźmuchany reklamnik, jak u nas (ni adzin, a cełaja hurma). Tolo haworyć: Usie bestsellery jon ǔczora ǔkinuǔ ǔ koszyk dla śmiećcia. Usianiutkija tudy palacieli… Mnie choczacca śmijacca, ali śmiech zamiraja ǔ horli, bo tyja ż bestsellery ǔ nas razchwaliwajuć. Niamiecki literaturaznaǔca maja taki pachily stoł i pa jom ssowywaja razchwalanyja bestsellery ǔ koszyk dla śmiećcia. I palacieli ǔsie. I tudy jim daroha. Napraǔdu wielmi szkada, szto ǔ nas nima takoho pachiłaho stała, takoho koszyka na śmiećcia dla bestselleraǔ i takoho literaturaznaǔcy.
My pawinny mieć swajo telebaczeńnie pry Czasopisie, chacia internetawaje. Z takim pachiłym stałom, dzie my hawaryli ni tolki ab kniżkach, napisanych naszymi bielarusami, ale ab usich dobrych i kiepskich kniżkach, a tom, szto nas buduja, a szto kaleczyć nam duszu, jaki aǔtar liczyć nas nidaczaławiekami, choć chwalany, a jaki zwyczajny grafaman, ci nasz, ci ni nasz.
Ali i niemcam zdaryǔsa w „Der Spiegel” machlar. Wydumywaǔ fakty, dawali jamu nahrady. Kali wykryǔ heta jaho kalega z redakcji, zrabiǔsa skandał. Adbiaruć nahrady, ni budzia jon bolsz fejkawać słowam. A u nas? Bałboczuć i z kożnaj sprawy robiaczy palitycznuju. I robiąc heta na polskim kanale dla biełarusaǔ. Tam nawat czyjś paroh i koszyk heta palityka. A biełarusaǔ robiać nam na durniaǔ, jakija z wielkaju achwotaju hadujuć sabie jak karowu ci byka, swaho baćku naroda. Tymczasem ǔ Bielarusi biełaruskaść robicca skarbam. Ślapy zaczynaja heta baczyć. Czamu ż na hetym kanale nima biełaruskaści jak sztadzionnaho skarbu? Redko, wielmi redko tam taki skarb wystupić. Na Nowy Hod 2019 wystupiǔ muzyczny skarb: Narodny Albom z Kasiaj Kamockaj. Paǔtaryli na druhi dzień i druhi raz my heta ahladali. Fantastycznaje, cudoǔnaje.
Pamiętam: Pilip siedzi w kuchni przy stole i je ziemniaki. Kroi je na staranne kawałki i na każdy nakłada prostokąt masła, tak samo staranny. Cały pogrążony w smakowaniu tego prostego posiłku: błoga mina. Bardzo, bardzo mu to smakuje: je powoli, niemal z namaszczeniem. „Prostyja sprawy, prostyja reczy”… W wuszach słowy z pieśni Narodnaho Albomu…
Też lubiłam kiedyś jeść to samo i tak samo. Ni jesz z postam, biary masło – słyszę glos matki. Pomniu: biaru masło, ale aściarożno, bo kaliś ja lubila jeść z postam. Masło ǔże daǔno szkodziło mnie. Tak samo skwarki. Widać dyjabet uże tady pamału razwiwaǔsa.
Pamiętam głos Marii K., koleżanki ze studiów – mieszkałyśmy we dwie w akademiku: ty zawsze kupujesz obrzydliwy ciągnący się boczek i go pożerasz, a potem dławisz się i wypluwasz. I zawsze to się powtarza.
Rzeczywiście lubiłam boczek, szczególnie z młodą cebulą. I to mi szkodziło. Zresztą to nie był ten wędzony boczek, jaki robił mój ojciec. To tęsknota za domowym boczkiem ciągnęła mnie do tego ciągnącego się boczku ze studenckiego bufetu. Potem poczułam wstręt do jakiegokolwiek mięsa. Zaczęło mi cuchnąć. Było w nim jakieś żywe przerażenie. Opisałam to w jednej z książek. Owszem, jeśli będę bardzo głodna, to zjem i to. Ale nowoczesnych chemicznym wędlin nie jadam (dla kogo to jest?).
Pamiętam późniejszy głos Marii, kiedy pracowałam w liceum pod Warszawą: Wiesz co, ale sytuacja. Ciemna noc, po prostu czarna, całe miasteczko śpi, a ty rżniesz w tej nocnej pustce na harmoszce jak rasowy harmonista, to znaczy dobrze ululany.
Byle obrazki napływają nieustannie. Lubię je. Dawno zarzuciłam muzykowanie na akordeonie, ukochanym instrumencie ojca. Ja też kocham akordeony. I skrzypce, jak ojciec. Często melodie wymyślałam sama. To uspokajało.
Nie wiem, co dzieje się z Marią. Urwał nam się kontakt. Jakiś czas obie pracowałyśmy na uczelni w Olsztynie, potem ona wyjechała do Białegostoku.
Na studiach naszym językiem komunikacji był język polski. Białoruteniści stanowili zamkniętą grupę. Z ich strony nie było zaproszenia w stosunku do nas do rozmów, choćby w języku prostym. Oni pomiędzy sobą rozmawiali po białorusku, ale nie na ulicy. Nikt wtedy na ulicy nie rozmawiał po białorusku. Chyba Maria znała język prosty, ale nie mam pewności. Była spod Michałowa. Gdybyśmy dziś po latach znaleźliśmy się wszyscy obok siebie, w jakim języku rozmawialibyśmy? Nie wiem. Na dobru sprawu ni znaju, jakoju biełaruskaju mowaju jana ǔładała. Była prawasłaǔnaja, znaczyć biełarusaczka? Jeśli spad Michałowa, znaczyć hawaryła, jak ja? Heta byǔ czas, kali balszynstwo z nas ni czuło tojesnaści, ni razwiwało jaje. My wielmi dobro hawaryli na polskaj mowie i heta chwatało, kab sztoś apawieści pra baćkoǔ ci pra naszyje haradki i wioski. Tady kożny z nas baczyǔ pierad saboju polskuju buduczyniu (dzieś ǔ Polszczy), a biełaruskaść astawałasa za nami. Zdawałaso, szto na zaǔsiody. Mnohija z nas paastawalisa ǔ Warszawie i daǔno asymiliwalisa. Mnohija wyjachali z Warszawy za hranicu. Zreszty daty dziarżawa hadawała tojesnaściawy manalit. Wtedy modne były pierdoły o naszym wewnętrznym pęknięciu i w grę nie wchodziła dwukulturowość. Nie ma żadnego pęknięcia. Jest podwójna tożsamość – taka całość, jak w każdej mniejszości na świecie (to ona najdłużej utrzymuje daną tożsamość, daną kulturę). Palaki inciarasawalisa biełaruskaściu, a ni my. Ni ǔsie palaki, ali maji pryjacieli inciarasawalisa (hetaho chwatało; heta zaǔsza chwataja: miło żyć saboju, hetaho ni zabywajaszsa, kali znachodzisz sibie ǔ waczach, u mowie, u kniżkach balszynstwa; nikoli bolsz ja ni mieła takich prychilnych polskich ludziej, jak tady ǔ Warszawie, akramia tych, jakija minie cipier lubiać z majeju bi-tojesnaściu ǔ majom warszaǔskam SPP). Ale zarazem dominowało spojrzenie z wyższością na wszelki Wschód, a ta megalomania narodowa była zaraźliwa. Też tak miałyśmy. Megalomania spływała od góry, od rządowych hodowców narodowościowego monolitu i zarażała. A i dziś którakolwiek z moich kuzynek z białoruskich rodziców studiuje w stolicy, na przykład anglistykę, z pewnością powtórzy etap asymilacji, odwracalny albo nie. Nieodwracalny! Tu nieodwracalność nadal jest podstawą i postawą. Prastyje sprawy, prastyje reczy adychodziać ad nas, a heta ż byǔ nasz znak. Wiadomo, trebo rabić karjeru, kamplikawacca. Kamplikawać tojesnaść. Kidacca z adnoj tojesnaści ǔ druhuju, dy ǔ mnożyć jich na roznych emihracjach.
Nie pamiętam, co się stało z ową harmoszką, na której rżnęłam w nocy w podwarszawskim miasteczku. Chyba ją zostawiłam w tamtym mieszkaniu, kiedy uciekałam do Olsztyna.
Maria sztodzień wyskubywała sabie wusy. Ja jaje ǔhladzieła paśla mnohich hadoǔ i baczu, szto zarasła jak mużyk, siwymi wusami. Znaczyć zmuczyłasa ǔsim. Ali siońnia czuła, szto jana znoǔ pacharaszeła, i maja maładoja lico, i znoǔ biez wusoǔ, i wielmi charasze adzietaja, i cipier dzieś adna ǔ puszczy żywie (ni maja mużyka), ali swaju kwateru trymaja i ǔ Biełastoku, i chtoś jaje dzieś usio taki baczyć. Tak czy siak, my ǔże ni spatkajamsa. Jana parwała suwiazi z usimi starymi znajomymi, jakija hetaho ni razumiejuć. Ja tak samo ni razumieju. Czamu? Tak samo mahu spytacca druhuju naszu żanczynu, jakaja tak samo parwała ǔsie suwiazi, piarastała pisać pra bielaruskaść, i niczoho takoho nie chocza pamiatać. U Interneci schawałasa ǔ kamuflar pseudanimaǔ. Czamu? Lepiaj? Lahczej? Ja tak ni ǔ siłach sibie zabycca, baćkoǔ, dziadoǔ. I na szto mnie prytwaracca z nowaju tojesnaściu? Albo my szczyry, albo nie. Prostyja sprawy, prostyja reczy…
A Pilip (z Narejek) nie żyje od kilkunastu lat. Zawsze ubierał się w robocze drelichy, jak każdy nasz pracowity mężczyzna. Hawaryli: Szto robim? Kałupajamsa ǔ hnaju. Pracu lubili albo nie. Pilip lubiǔ swaju pracu na haspadarcy. Drelichy. Opisałam to, ten kolor piołunowy, drelichowy w „Roślinach”; wiersz już był w Cz., ale niech tu dalej leci nasze życie w tamtych innych wierszach, jeszcze to życie pamiętamy. W jednym życiorysie mieliśmy zbyt dużo zmian. Przeskoczyliśmy od lampy do komputera, od pociągów do samochodów i trujących szos. Pouciekaliśmy z naszych północnych wiosek. Ja też. Ech. Wiersze te zamieszczam na prośbę moich czytelników (cieszę się z tych próśb). Lampy dla nas nadal nie są takie straszne, nie takie ubiegłowieczne. Gdyby nie było prądu, korzystalibyśmy z nich. Ciągle je mamy. Ja też mam. Kolejową. Na razie to dekoracja, ale wciąż niezupełnie gadżet. Mnie zdajecca, szto jana żywaja. Usio pachnia naftaju. Twarde z nas baby. Możemy żyć z lampą i studnią, i gdzieś w lesie, gdyby co. To „gdyby co” w powietrzu nam w Europie wisi.
Patrzę na nowe plastikowe okna, szczelne, morda w mordę z framugami, i widzę nasze, tamte zapinane na haczyki, drewniane, przecież też szczelne, i kocham je w bardzo daleka – tamte kocham; jeszcze są w Narejkach:
Haczyki
Okna zapinaliśmy na haczyki. U dołu i góry,
także klapowe lufciki, które,
gdy je latem otwieraliśmy,
dodatkowo były przez haczyki podtrzymywane.
Zgrabne, poręczne, okrągłe jak wróble.
Do ramy przytwierdzała je obrączka, przenizana przez ogon,
dociśnięty w pętlę. Przy zamykaniu okna trzeba było, czasem siłą,
nakierować dziób do drugiej obrączki, wcisnąć, uniemożliwić
ucieczkę. Ich stukot przy otwartych oknach Żeromski
opisał jako miarowy, monotonny. Ale ten był inny,
na kapryśnym wietrze, nieporządny, jak od dzięcioła, który uwijał się
przy kilku odległych drzewach.
Gdy wyrywały się na wolność, stawały się na zawsze bezużyteczne.
Wolność oznaczała skrzywienie lub złamanie.
W dobrą pogodę ich zakręcone ogony kołysały fragment
widoku, którego pochylona całość znajdowała się w szybach.
Dzieciom kojarzyły się z okrągłogłową laleczką.
Lub tłustym robakiem i hakiem w jednym,
wiszącym jak przeznaczenie nad wymyślona grubą rybą
w murawie, która zawsze zdawała się głęboka i mokra.
Jaszcze pra Pilipa. Ruskaja niawola. Hety Pilip, jak i ǔsie naszyja biełarusy, jakija byli wojsku polskim, a ǔsie ż byli, prasidzieǔ paǔhoda ǔ ruskaj niawoli ǔ hoładzi i choładzi, straciǔ usie zuby (usie da adnaho) i zdaroǔja. Szto heta było, taja ruskaja niawola? Sawiety, kali pryszli, „internawali” ǔsich polskich żaǔnieraǔ z kampanji 1939 i pazamykali ǔ bydlaczych wahonach u lesach. Tady czyhunacznyja szlachi wiali ǔ mnohija lasy, da tartakoǔ. Taki szlach byǔ za Zubkami. Uwachodziǔ hłyboko ǔ les. Tam była rampa. I jaszcze doǔho stajali kala jaje jakijaś bydlaczyja staryja wahony, i irżawieli. Wahony, dzie zamknuli Pilipa i druhich z polskaho wojska (u jakim heta lesi było, zabyłasa, moża za Zubkami), sawiety szczylno zamykali i pilnawali, kab nichto ni moh uciaczy. Ni karmili, ni paili, ni hreli. Kidali na ceły wahon adnu rybu na dzień i ǔstaǔlali adno wiadro wady. Czuć ni ǔmior tady. Ja heta apisywała ǔ adnoj z maich kniżak („Ach, moje drogie życie”). A cipier paǔtaraju. Kali patom Pilip pajszoǔ za jakimś adszkadawańniem za ruskuju niawolu, a chadziǔ i chadziǔ, jaszcze ǔ kamunie, zaǔsza czuǔ: ruska niewola? Nie było takiej niewoli. Ad Pilipa znaju, i ad baćkoǔ, szto ǔ toj czas sawiety wywozili bahaciejszych biełaruskich haspadaroǔ u rasiejskuju hłybinku, a jany nikoli ni wiarnulisa. Wywozili tak samo basiakoǔ, bo być biełarusam było wielmi szkadliwo dla sawietaǔ, heta było jaszcze horsz, czym być palakam, bo biełaruskaja tojesnaść psawała adnolkawaść nacji, ci ruskaj, ci sawieckaj, piareczyła manalitnaści nacji i ǔ rasiejcaǔ piareczyć da siońnia („adzin narod”). Wywozili tamu, szto ty biełarus. Paǔtaraju hetu historju, kab pacany ad „nowaj” historji piarastali brachać, szto biełarusy ǔsie da adnaho witali sawietaǔ kwietkami i maryli ab sawieckam raju. Ni ǔśpieła spytacca Pilipa, jak mnoho z jich piarażyło tuju ruskuju niawolu ǔ wahonach ǔ ciomnych lasach, u hoładzi i choładzi, dy chwarejuczy. Pilip hawaryǔ i pra toja, szto sawiety ǔ inszych biełaruskich miescach, jakija tady byli pry Polszczy, siłaju zahaniali biełarusaǔ u swajo wojsko, uziali nawat inwalidaǔ (biez nahi ci ruki) i i psichaǔ, ali toja „wojsko” ǔnacze paǔciakało, wyłamaǔszy zamki, parwaǔszy draty, i parazbiahałaso pa hustych lasach i dzie chto moh (jich zhramadzili ǔ Horadni). Heta ǔsio było roblana sawietami aby chutczej, znaczyć rabiǔsa chaos (i dobro dla taho „wojska”). Żal, szto ludzi, jakija ǔsio tamtoja pamiatali, pamierli, dy i miaża daǔno źmianiłasa, daǔno adrywajuczy ludziej ad jich supolnaho losu – ni było tak, szto sieli razam i pahawaryli ab toj niawoli i supolnym żyćciu, piaradali heta dzieciam i ǔnukam, napisali pra heta kniżki, nu zrabili choć jakijaś natatki – ad razu, na świeżo, usio pamiatajuczy. A tut nas razrubali. I ad swajakoǔ adrubali. Adrubali ad mohiłkaǔ. Brata ad siastry adrubali. Wioski razrubali napaławinu. Polityki chacieli mieć monoetnicznyju krajinu, i razrubali żywuju kulturu i losy ludziej. Nidzie na świeci nima monoetnicznych krajinaǔ. Jany bywajuć tolki ǔ haławach nirazumnych nacjanalistycznych palitykaǔ, jakija kaleczać losy. Paǔtaraju hetu historju, kab jana dalej żyła tak, jak zdaryłasa, jak pomniǔ jaje czaławiek, jaki heta piarażyǔ i nikoli ni dabiǔsa adszkadawańnia za ruskuju niawolu, za swaje zuby, za swajo zmarnowanaja zdaroǔje ǔ moładaści. Dy nikoli z nas ni źniali stygmatu kamuchaǔ. Pilip z Tacianaju wielmi dobro haspadaryli. Usio, usia siła paszła ǔ rabotu, kab zabycca pra wajnu i tuju niawolu, ale Pilip wielmi doǔho ni pażyǔ, choć zdaroǔje palepszyłaso – moładaść sama zażywaja chwaroby, choć ni ǔsie. Zuby ni adrastajuć i chwarejuć kości, jakim ǔ tuju ruskuju niawolu paszkodziǔ wostry mokry choład. Pastawili murawanuju chatu. Mieli wielmi pracawitych dziaciej. Ali ǔnuczka wyjechała u Londyn. Heta pakaleńnie wyjażdżaja. I ni wierniacca.
Moża dzieś jaszcze żywie staryk, jaki pamiataja toja samaja, szto pamiataǔ Pilip, ale jamu byłob pad sto hadoǔ czy bolsz. Niarealno siońnia znajści takuju asobu. Pamiać dziaciej heta ǔże ni toja, choć i heta mnoho.
Tamara Bołdak-Janowska