Granica polsko-białoruska to miejsce, gdzie od wieków spotykają się różne narody, języki i kultury. Teraz od prawie dwóch lat stała się areną napięć i konfliktów związanych z kryzysem migracyjnym i wojną w Ukrainie.
Sierpień 2021. Usnarz Górny na odcinku patrolowanym przez placówkę Straży Granicznej w Szudziałowie na Sokólszczyźnie. Cała Polska śledzi losy grupy migrantów przetrzymywanych na granicy. Mimowolne współczucie budzi nawet kot, który z nimi koczuje. W mediach głównego nurtu od rana do wieczora jeden temat – uchodźcy, pomoc humanitarna, kryzys migracyjny. W Usnarzu i w telewizji politycy, aktywiści, organizacje humanitarne, duchowni.
Wkrótce na naszych przygranicznych terenach pojawia się mnóstwo wojska, po ulicach miasteczek spacerują żołnierze z karabinami, jeżdżą wojskowe ciężarówki. Nastrój grozy, wręcz wojny. To wojna hybrydowa – ogłaszają rządzący. Nad głowami mieszkańców nisko latają helikoptery wojskowe, ludzie są przejęci i zastraszeni. Przejęci losem ludzi, którzy próbują przekroczyć granicę i zastraszeni tym, co się dzieje. Stan wyjątkowy. Strefa zamknięta. Na wiele miesięcy zapada cisza. W strefie pozostali mieszkańcy i wojsko. Na teren objęty stanem wyjątkowym media nie są wpuszczane. Temat powoli umiera śmiercią naturalną, aby w końcu zniknąć zupełnie. Budowa muru miała rozwiązać problem. Mur stanął, więc koniec tematu.
W mediach toczą się obecnie rozmowy o tym, jakie klęski spadły na nas w przeciągu ostatnich trzech lat. Jakich traum doświadczyliśmy jako społeczeństwo. Było tego sporo. Pandemia, wojna na Ukrainie, inflacja. To wszystko? Tak, to wszystko. Może jeszcze nadchodzący kryzys lub hipotetyczna wojna. Jeśli pojawia się temat uchodźców, to tylko tych z Ukrainy. Innych uchodźców przecież nie ma. Kryzys migracyjny na granicy polsko-białoruskiej? To on jeszcze trwa?! Nikt w Polsce nie pamięta już o Usnarzu, ani o uchodźcach, którzy pomimo naszpikowanego elektroniką muru wciąż pojawiają się na naszej granicy i to w ilości niewiele mniejszej niż z czasów sprzed muru.
Funkcjonariusze Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej codziennie odnotowują od kilkunastu do kilkudziesięciu prób nielegalnego przekroczenia polsko-białoruskiej granicy. W komunikacie z połowy maja br. na stronie podlaski.strazgraniczna.pl mowa jest o ponad 9,5 tys. takich przypadków w 2023 r.
Z kolei Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne mówi nawet o około osiemdziesięciu osobach dziennie, do których docierają z pomocą. A do ilu nie docierają? To przecież ułamek. Ale nawet w Białymstoku nikt już o tym nie rozmawia. Push-backi nie robią już na nikim wrażenia. Kobiety w ciąży, dzieci i ludzie z odmrożeniami i obrażeniami – również.
Z naszych miejscowości znikły pojazdy wojskowe i helikoptery. Wystarczy jednak wjechać do Białowieży lub Krynek, by odczuć niedawny nastrój. Tu wciąż na rogatkach stoi straż graniczna, jeżdżą wojskowe ciężarówki, stacjonuje wojsko. Kryzys trwa. A w nim trwają mieszkańcy strefy przygranicznej, dla których ten koszmar wcale się nie skończył.
W styczniu i lutym posypały się wiadomości o znajdowanych w lesie ciałach. Zwłoki wyłowione z rzeki, rozszarpane przez zwierzęta, goły szkielet z resztkami ciała przy czaszce. Zamarznięty mężczyzna znaleziony w lesie, całkowicie nagi. Gdy człowiek umiera z wychłodzenia, robi mu się niesamowicie gorąco. Rozbiera się wtedy sam z kolejnych warstw odzieży. Leżał na śniegu z zaciśniętymi pięściami, zastygłym grymasem na twarzy, jedno oko miał zamknięte, drugie otwarte. Co czuła osoba, która go zobaczyła? Większość ciał została znaleziona przez ochotników przeczesujących trudne i niedostępne tereny. W szukanie osób zaginionych zaangażowali się naukowcy z Białowieży, znający dobrze puszczę i niedostępne dla innych tereny. Pojedyncze osoby zostały znalezione przez polskie służby. Do tej pory kryzys migracyjny w Polsce pochłonął 40 ofiar, od początku roku odnaleziono kilkanaście ciał. Białoruś oficjalnie przyznaje się zaledwie do pięciu. Zaginionych jest około trzystu osób. Co się z nimi stało?
Migranci przy pomocy służb białoruskich wyszukują miejsca nieogrodzone murem i nie do końca jeszcze zabezpieczone w inny sposób. To tereny niedostępne, bagna i trzęsawiska, rozlewiska rzeki Świsłocz. Co czują mieszkańcy terenów przygranicznych, gdy idą na spacer do lasu? Czy perspektywa natknięcia się na ludzie zwłoki w różnym stopniu rozkładu ich nie przeraża? Czy to w ogóle robi jeszcze na kimkolwiek wrażenie?
Oczywiście, że są osoby, na których żadnego wrażenia to nie robi, potrafią się nawet cieszyć: dobrze im tak, czego leźli, kto im kazał? Na większości jednak wrażenie to wywiera. Większe lub mniejsze, ale jak można normalnie funkcjonować ze świadomością, że można potknąć się o trupa? Na kilku osobach wywarło wrażenie na tyle duże, że czynnie zaangażowali się w niesienie pomocy humanitarnej. Inni może nie tak spektakularnie, ale jednak pomagają. Mogę powiedzieć, że miejscowa ludność zdała egzamin, przynajmniej jeśli chodzi o Białowieżę – uchodźcom pomaga przytłaczająca większość mieszkańców, chociażby to było tylko podanie wody do picia, jedzenia czy dostarczenie suchych ubrań. Zawiodły Kościoły – wszystkich wyznań. Nie daje rady państwo..
Nie pomaga tło polityczne tego kryzysu. Nie należy zapominać, że źródłem problemu są władze Białorusi, które czynnie pomagają uchodźcom forsować naszą granicę, co dodatkowo przyczynia się do pogłębienia poczucia izolacji i osamotnienia białoruskiej mniejszości w Polsce, wokół której powstaje atmosfera niechęci z uwagi na politykę naszego sąsiada. W końcu – w całym kraju dochodzi do wzrostu nastrojów antyimigranckich i antybiałoruskich (w kontekście wojny w Ukrainie), co wpływa na społeczną atmosferę i postrzeganie innych narodów.
Dlatego tak ważne jest, żeby społeczeństwo było świadome skali problemu i jego przyczyn. Tylko wtedy będzie można stworzyć atmosferę empatii i zrozumienia dla osób które z różnych powodów decydują się na opuszczenie swojego kraju i szukają azylu w Europie Zachodniej, głównie w Niemczech, próbując przedostać się tam przez Polskę od wschodu. Oczywiście nie można lekceważyć kwestii bezpieczeństwa granicznego i potrzeby ochrony przed nielegalną imigracją. Jednak ważne jest, by robić to w sposób humanitarny i zgodny z prawami człowieka. Brak weryfikacji tożsamości osób przekraczających naszą granicę powoduje, że dostawać się do nas mogą ludzie niebezpieczni, czy zajmujący się przestępczą działalnością. Są oni traktowani tak samo jak ludzie uciekający przed wojną czy prześladowaniami politycznymi, których życie w ich rodzimym kraju jest zagrożone, i które mają prawo ubiegać się o ochronę międzynarodową. Takim przypadkiem był Abed, uchodźca z Syrii, ścigany przez autorytarny reżim swojego kraju. Był kilkukrotnie wypychany przez granicę, bity przez białoruskich pograniczników, otrzymał pomoc od aktywistów w Polsce, dzięki czemu przeżył. Udało mu się w końcu jednak dostać do Niemiec, gdzie przyznano mu azyl polityczny. Inni nie mieli tyle szczęścia. Niektóre osoby po deportacji do własnego kraju były rozstrzeliwane przez reżim tuż po wylądowaniu na lotnisku. Nie każdy jest oczywiście uchodźcą, nie każdemu przysługuje ochrona międzynarodowa. Jednak by to stwierdzić, potrzebna jest tylko i aż właściwa kontrola i weryfikacja przewidziana prawem.
Mieszkańcy terenów tuż przygranicznych czasem są świadkami dramatycznych scen, co prowadzi do bezradności i niepokoju. Działania ochotników i ludzi dobrej woli to za mało. Problem jest systemowy i jako taki potrzebuje rozwiązań systemowych. Uprawianie leśnej partyzantki jest chwalebne, ale to tylko przyklejenie plastra na złamaną kończynę. Bez zmiany polityki państwa, więcej – bez zmiany polityki całej Unii Europejskiej, w tym znalezienia sposobu na reżim Łukaszenki i jego wojnę hybrydową, na granicy polsko-białoruskiej koło coraz bardziej szczelnego muru nadal będzie nabrzmiewał wrzód, a miejscowa ludność będzie mogła jedynie osuwać się w coraz większe poczucie bezsilności, osamotnienia, i w końcu – obojętności. Oczywiście, każdy z nas jest inny i posiada inną wytrzymałość psychiczną, lecz mieszkańcy bezpośredniego pogranicza doświadczają długotrwałej traumy. Niemożliwym jest, by nie pozostawiła ona śladu w psychice i mentalności naszej społeczności. Z tą traumą będziemy musieli sobie poradzić, jakoś ją przepracować. Nie wołam o pomoc psychologiczną, chociaż i taka by się niektórym zapewne przydała. Już samo zauważenie problemu, rozmowa o nim w mediach, pochylenie się odpowiednich instytucji niosłoby poczucie, że ktoś tę traumę dostrzega – a to wiele znaczy. Przede wszystkim poczulibyśmy, że nie zostaliśmy z tym wszystkim tak strasznie sami. Że to, co się dzieje tutaj, na pograniczu, wciąż jest ważne, i że kogoś to jeszcze obchodzi. Może oswojenie tej traumy to sprawa przyszłości, może kiedyś odprawimy społeczne rytuały, może upamiętnimy, może przegadamy ten problem dzięki sztuce i dyskusjom. Oby nie była to pieśń kolejnych pokoleń.
I na koniec przypomina mi się „Campo di Fiore” Czesława Miłosza. Jakoś to nasze codzienne bytowanie trwa, jakoś się uciera, jakoś wszyscy powoli przywykamy do tej trudnej sytuacji i próbujemy normalnie żyć. Przestajemy zauważać, że w naszym pokoju mieszka słoń. Omijamy go, tak, jak omijamy mebel. Nasze dzieci chodzą do szkoły, gdy w tle jeżdżą wojskowe ciężarówki z uchodźcami, robimy zakupy w warzywniaku, gdy ktoś niedaleko zamarza w lesie. Lekarze ze szpitala w Hajnówce opatrują kolejnych rannych. Odbywają się kolejne pogrzeby.
Za okupacji życie też musiało trwać. Za murem getta umierali Żydzi. Niewidzialni dla reszty społeczeństwa. Czasem jedynie spoza muru dochodziły serie z karabinów rozstrzeliwujących ludzi. Z czasem ludzie przywykli i do tego. Kanonady strzałów stapiały się z tłem, stały się niczym muzyka z radia stojącego gdzieś w kącie. Niektórzy pomagali ludziom z getta, inni na tym zarabiali. Przeważająca większość z czasem zobojętniała. Zabrani sprzed oczu, ukryci za murem, mieszkańcy getta stawali się coraz bardziej iluzorycznym i wyblakłym wyobrażeniem. Byli, lecz jakby ich nie było. Migranci w lasach na białorusko-polskiej granicy sami ukryli się za stalowym murem, barierą gęstego lasu i ciemnością nocy. Ukryli się przed naszym wzrokiem, gdyż się nas boją. A przecież na początku kryzysu się nie bali. Potrafili przyjść w biały dzień i prosić o pomoc. Wiele złego się stało w tym czasie. I tak jak Miłosz myślę o samotności tych za murem. Tych niewidzialnych, którzy zamarzają, topią się, umierają na skutek ran i urazów. A także o samotności Tutejszych, niewidzialnych dla reszty kraju.
Ewa Zwierzyńska