Przed białoruską opozycją stoi wielkie wyzwanie. Pamiętne protesty z roku 2020 odbywały się wedle scenariuszy znanych z lat poprzednich. Pokojowo. Oczywiście wielkim sukcesem było już samo wyjście z ciasnego kręgu skłóconych partii i partyjek, kojarzonych z białoruskością definiowaną przez język, które często zrażały do siebie ludność rosyjskojęzyczną. Przy tym sytuacja ekonomiczna na Białorusi nie była aż tak zła, a dyktatorska propaganda była na tyle sprawna, iż Alaksandr Łukaszenka mógł cieszyć się spokojem i lekceważyć przeciwników kilkanaście lat. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się jednak, że popełniono parę kardynalnych błędów. Kiedy protesty przeciwko sfałszowanym wyborom nabrały rozpędu, a liczba ich uczestników wzrastała z dnia na dzień, wzrastała też agresja i przemoc sił wiernych Łukaszence. Najpopularniejszy bloger, działający po dziś dzień, ale oczywiście już zza granicy, znany jako NEXTA, wezwał w pewnym momencie do zastosowania rozwiązań ukraińskich. Chodziło o ochronę uczestników protestów, jakie poprowadziły sąsiadów Białorusi do sukcesu drugiego Majdanu w 2014 roku. Róże, flagi, duch sprzeciwu, wiara w zwycięstwo, możliwość policzenia się na ulicach – tak, to wszystko były sukcesy, ale okupione aresztowaniami, męczeniem w więzieniach, a z czasem i śmiercią ofiar rewolucji.
Czym zatem byłby opór skuteczny? Proponowane właśnie przez NEXTA tarcze, kaski, tworzenie równego szyku, aby tłum nie mógł zostać łatwo rozproszony i aby nie stać bezbronnie przed pałkami OMONU i wynajętych przez władzę bandytów. Wrzucane przez niego grafiki, pokazujące jak miałoby to wyglądać, pozostały jednak właściwie bez odzewu. Osób w kaskach motocyklowych, albo chociażby z zasłoniętymi twarzami było może kilkanaście na protesty liczące już setki tysięcy osób. Podobnie źle sprawa miała się z tarczami, choćby prowizorycznymi, czy niezbyt udanym tworzeniem ulicznych barykad wedle wzorów zachodnioeuropejskich (np. z pojemników na śmieci, czy czegokolwiek pod ręką). Liderki protestów i większość ich uczestników zdecydowanie odrzucili nawet tak pasywne środki ochrony marszów. Na czym jednak bazował sukces Majdanu 2014? Na tworzeniu bojówek, często wyposażonych w kije, łańcuchy, pałki teleskopowe.
Białorusini to jednak nie Ukraińcy i mimo coraz większej liczby zatrzymanych, targanych po sądach i setek rannych nie zdecydowali się na tak radykalne środki, ani nawet na te wspomniane wyżej. Oczywiście mieliśmy okazję obserwować też w miarę zorganizowane grupy mężczyzn, którzy zbijając się w jedną masę, idąc z pięściami i kopniakami, potrafili na jakiś czas przegonić milicjantów Łukaszenki, a w Pińsku doszło nawet do wycofywania się omonowców, przerażonych siłą oporu, z którym dotychczas nie mieli okazji się zetknąć. Moim zdaniem było co najmniej kilka kluczowych momentów, kiedy władza mogła poczuć oddech przeciwnika na szyi i upadek samego Łukaszenki był na wyciągnięcie ręki. Zabrakło jednak odważniejszych decyzji liderów. A mowa tu przecież nie tylko o Swiatłanie Cichanouskiej, ale również o opiniach liderów takich jak Pawał Łatuszka.
Z perspektywy dwóch lat widać, że metody Gandhiego zawiodły. Co przynosi rok 2022? Krwawą wojnę na Ukrainie, która choć z początku jawiła się jako sukces rosyjskiej agresji, a wielu ekspertów prognozowało upadek państwa w przeciągu dwóch tygodni czy miesiąca, to każdy kolejny jej dzień pokazywał, że przy woli walki (ale zbrojnej) można przeciwstawić się nawet takiemu przeciwnikowi jak Rosja Putina. Nie bez znaczenia są też ochotnicze bataliony złożone z ochotników zza granicy, którzy gotowi byli wesprzeć naród ukraiński.
I tu dochodzimy do sedna sprawy – białoruskich batalionów, z osławionym imieniem Kastusia Kalinouskiego, założonym w marcu tego roku, który obecnie przerodził się już w pułk. Liczba Białorusinów walczących na Ukrainie rośnie, a zatem rośnie i liczba batalionów. W czerwcu Swiatłana Cichanouska przyznała, że jest to już tysiąc pięćset osób. To wszystko można by jednak odczytać wyłącznie jako wsparcie ofiary ataku, ale biorąc pod uwagę kryminalizację takich działań przez reżim Łukaszenki jasne jest, że ci ludzie odciętą mają drogę powrotu do kraju, gdzie wciąż powiewa zielono-czerwona flaga. Stąd coraz odważniejsze głosy opozycji. Już nie tylko idee skrywane w wąskim gronie pojedynczych uczestników buntu, jacy również zmuszeni byli opuścić Białoruś, ale nawet oficjalne wystąpienia tak Ciachanouskiej jak i Pawła Łatuszki, którzy w ostatnich dwóch miesiącach nie mówią już o rodakach walczących na Ukrainie wyłączenie w kontekście wojny z Rosją, ale po prostu przyznają, że to zalążek niezależnej od Rosji i od reżimu Łukaszenki armii wolnej Białorusi.
Ten zwrot w narracji wydaje się nie tylko logiczny, ale i niezbędny, patrząc na to, że od 24 lutego nie można już mówić o Republice Białorusi jako o wolnym państwie, a raczej o terytorium o stopniu autonomii przypominającym Czeczenię Kadyrowa. Co za tym idzie – tak jak na Ukrainie nie mówi się już o jakichś połowicznych rozwiązania, by Krym został przy Rosji za cenę zawarcia pokoju, tak też białoruski rząd na uchodźctwie z legalnie wybraną panią prezydent ogłasza, że nie ma już drogi „nazad”. Punkt krytyczny został przekroczony i aby myśleć o przywróceniu niepodległości państwa, odrzucanie środków niepokojowych to absurd. Warto też zaznaczyć, że liderzy opozycji mówią już oficjalnie o tym, że zdobędą władzę, dzięki wzięciu pod uwagę wszelkich dostępnych opcji. I choć nie są to jeszcze bezpośrednie groźby rebelii, już sam fakt, że ok. tysiąca pięciuset (a może i więcej) Białorusinów zdobywa w tej chwili bojowe doświadczenie, a wedle samej Cichanouskiej kolejnych parę tysięcy jest w trakcie szkolenia w innych krajach, jasne zdaje się, o czym myślą.
Jako osoba przeciwna wojnie i każdej formie przemocy wolałbym, aby zmiana przywództwa na Białorusi dokonała się w sposób pokojowy, poprzez pokojowe przekazanie władzy. Tym niemniej ponad dwadzieścia lat zamykania w kazamatach, torturowanie nieletnich, bicie kobiet i przede wszystkim w świetle oczywistych fałszerstw wyborczych cieszy mnie fakt, że coraz większa liczba Białorusinów jest świadoma tego, że nie chce już żyć w żelaznym uścisku niedźwiedzia. Jest to zatem fakt pocieszający, że od róż, poprzez nieśmiałe propozycje NEXTY, w tej chwili nie wyklucza się żadnej z dróg, które mogłyby przywrócić Białorusi niezależność, a w miejsce postsowieckiej flagi przywrócić tę noszoną dwa lata temu z dumą przez setki tysięcy wolnych obywateli.
Mateusz Styrczula