7 czerwca w liceum białoruskim w Bielsku Podlaskim wziąłem udział w spotkaniu prezydenta Andrzeja Dudy z przedstawicielami naszej mniejszości. Choć miało kurtuazyjny charakter i żadne deklaracje nie padły, to było dla nas wielkim wydarzeniem. Bowiem prezydent po drodze do Bielska zajechał do Zaleszan, gdzie uklęknął przed krzyżem upamiętniającym ofiary zbrodni, dokonanej w tej wsi w 1946 r. przez oddział „Burego”.
To niewątpliwie przełom w dotychczasowych wymijających ocenach najwyższych władz demokratycznej Polski tej największej z tragedii, których dopuściło się polskie powojenne podziemie zbrojne na cywilnej ludności białoruskiej na Białostocczyźnie.
Wspomnienia z poprzednich spotkań
Jadąc do Bielska wspominałem swoje poprzednie spotkania z głowami polskiego państwa. Przytrafiło mi się to dwa razy. Prawie dwadzieścia lat temu – w 2003 r., także w czerwcu – miałem przyjemność towarzyszyć Sokratowi Janowiczowi w uroczystości wręczenia mu prestiżowej nagrody im. Andrzeja Drawicza. Odebrał ją (wraz z czekiem na 50 tys. zł) z rąk prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Na to wydarzenie w ogrodach Pałacu Prezydenckiego w Warszawie, transmitowane na żywo w pierwszym programie publicznej telewizji, przybyło szereg ważnych osobistości ze świata polityki i kultury. Obecny był też Paweł Łatuszka, ówczesny ambasador Białorusi w Polsce. Ten czołowy obecnie opozycjonista miał wtedy za złe Janowiczowi za jego nieprzejednaną wrogość wobec reżimu Aleksandra Łukaszenki. Paweł Łatuszka potem przyjechał nawet do podkryńskich Łapicz na Trialog Białoruski i w przerwie sympozjum poprosił Janowicza na stronę. Prawie pół godziny przekonywał pisarza z Krynek, by zmienił swe zdanie o łukaszenkowskiej Białorusi. W sierpniu ubiegłego roku po krwawej reakcji dyktatora wobec uczestników masowych protestów, jakie wybuchły po sfałszowanych wyborach prezydenckich, nie wytrzymał i wymówił posłuszeństwo systemowi, któremu bardzo długo był wierny. „Lepiej późno niż wcale” – skomentowałby pewnie dziś, gdyby żył, Sokrat Janowicz.
Prezydent Aleksander Kwaśniewski po wręczeniu nagrody wygłosił krótkie przemówienie. Po słowach uznania dla laureata wyraził nadzieję, że „Sokrat Janowicz pomoże nam, Polakom, jeszcze wiele nauczyć się i zrozumieć z białoruskości”. Po latach jest to, niestety, nadal aktualne. Wiedza Polaków o nas, Białorusinach – tu i tam – wciąż pozostawia wiele do życzenia, zawiera szereg mitów i nieprawdziwych krzywdzących stereotypów. Sokrat Janowicz prezydentowi Kwaśniewskiemu podarował na pamiątkę książkę „Nasze tysiąc lat”, moją z pisarzem publicystyczną gawędę, która odpowiada na podstawowe białoruskie pytania.
Z tamtego wyjazdu do Warszawy zapamiętałem też nasze odwiedziny wieczorem u Jacka Kuronia w jego mieszkaniu w bloku na Żoliborzu. Działacz Komitetu Obrony Robotników i więzień polityczny w czasach PRL, w końcu minister w pierwszym demokratycznym rządzie, podczas uroczystości miał wygłosić laudację na cześć Sokrata Janowicza. Wtedy już był jednak mocno schorowany, codziennie wożono go do szpitala na dializę nerek. Napisaną przez niego laudację odczytał zatem kto inny. Jacek Kuroń tryskał humorem i obiecał, że jak tylko poprawi się trochę jego zdrowie, wybierze się w odwiedziny do Krynek. Niestety, niebawem zmarł.
Drugi raz z prezydentem polskiego państwa na żywo spotkałem się we wrześniu 2012 r. Wówczas to do Michałowa przyjechał Bronisław Komorowski. Poprzez posła Roberta Tyszkiewicza zaprosił go burmistrz Marek Nazarko, wówczas regionalny działacz Platformy Obywatelskiej. W spotkaniu uczestniczyłem jako dyrektor Gminnego Centrum Kultury w Gródku. Wzięli w nim udział samorządowcy i przedstawiciele organizacji pozarządowych z „wielokulturowych” miast i gmin regionu. Z ust prezydenta jak też gospodarza ani razu nie padło słowo „białoruski”. W swym wystąpieniu Bronisław Komorowski akcentował tylko kwestię „wielokulturowości Podlasia”, będącą jego zdaniem „największym tutejszym atutem”.
Wprawdzie burmistrz Nazarko przywitał wtedy dostojnego gościa chlebem i solą na naszym tradycyjnym haftowanym ręczniku, a na kolacji swojskie piosenki śpiewał zespół Prymaki, ale były to jedyne tak naprawdę białoruskie akcenty. Takie ambiwalentne podejście do kluczowej kwestii tożsamości, sprowadzane jedynie do ram „wielokulturowości”, wynikające z kompleksów władz lokalnych i mieszkańców, skutkuje tylko przyśpieszeniem procesów asymilacyjnych i w konsekwencji zatracaniem owego „wielokulturowego bogactwa”. Michałowo jest dziś już niemal do cna spolonizowane, choć połowa mieszkańców gminy z dziada pradziada ma tutejsze białoruskie korzenie. Jednak w przestrzeni publicznej mowy „prostej” przodków już prawie nie słychać. Przekonałem się o tym, pracując cztery lata jako zastępca burmistrza Michałowa. W sąsiednim Gródku, skąd przyszedłem do michałowskiego ratusza, jest z tym na obecną chwilę troszeczkę lepiej, ale i tam wszędzie dominuje już język polski. Białoruski można usłyszeć tylko ze sceny, praktycznie nie ma go też w lokalnej gazecie (swego czasu trochę było). Po białorusku prawie nikt już nie pisze wierszy i opowiadań, a jeszcze nie tak dawno prężnie działała tam grupa literacka „Kałasy”.
Swego czasu władze Gródka przymierzały się nawet do wprowadzenia dwujęzycznych nazw miejscowości. Sprawa jednak szybko przycichła, a plany te ostatecznie przekreśliły wyniki spisu powszechnego z 2011 r., kiedy to gmina utraciła takie prawo, gdyż odsetek mieszkańców deklarujących narodowość białoruską, spadł poniżej wymaganego progu 20 procent. Wprawdzie formalnie to drogi definitywnie nie zamyka, ale w konsultacjach społecznych za wprowadzeniem nazw dwujęzycznych musiałoby się opowiedzieć ponad 50 proc. mieszkańców gminy. W obecnych realiach jest to po prostu niemożliwe.
Jest takie powiedzenie „nigdy nie mów nigdy”. Leon Tarasewicz, z którym w latach dziewięćdziesiątych wiele zrobiliśmy dla odrodzenia białoruskości w gródeckiej gminie, często mawiał o czwartym pokoleniu, jakie przypomni o tożsamości swych przodków. Coś może być tu na rzeczy. Oto bowiem w ostatnim czasie objawili się bracia Stankiewiczowie, mający rodzinne korzenie w podgródeckich Pieszczanikach. Założyli fundację Tutaka, która wiele dobrego robi na rzecz zachowania białoruskości w regionie. Od kwietnia emituje w Internecie filmiki zachęcające do zadeklarowania narodowości białoruskiej w trwającym spisie powszechnym.
Czerwcowa wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w Bielsku miała jednoznacznie wymiar białoruski. Odwrotnie jak w Michałowie, tu słowo „wielokulturowość” tak w wystąpieniu głowy państwa jak też gospodarza spotkania dyrektora Andrzeja Stepaniuka padało sporadycznie. Mówiono wprost o mniejszości białoruskiej i Białorusinach. Prezydent przyjechał na zaproszenie naszych przedstawicieli. Pod koniec marca na zakończenie spotkania z Andrzejem Dudą w pałacu prezydenckim wystosowali je szefowie Związku Białoruskiego w RP – Eugeniusz Wappa, Białoruskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego – Jan Syczewski i Białoruskiego Towarzystwa Historycznego – Oleg Łatyszonek.
W prawosławnym sanktuarium i miejscu kaźni Białorusinów
Przyjazd głowy państwa do Bielska na spotkanie z nami poprzedziła godzinna wizyta na Świętej Górze Grabarce, gdzie prezydenta oprowadzał metropolita Sawa. Andrzej Duda odbył rozmowę ze zwierzchnikiem Cerkwi. Uczestniczyli w niej także marszałek województwa Artur Kosicki i wojewoda podlaski Bohdan Paszkowski. Dokładnie nie wiadomo czego dotyczyły rozmowy – ta część spotkania była zamknięta dla mediów. Prezydent oświadczył jedynie, że rozmawiano „na temat problemów, z którymi na co dzień borykają się osoby wyznania prawosławnego”. Metropolita Sawa z pewnością poruszył zagrożenie postępującą laicyzacją, która w połączeniu z procesami asymilacyjnymi – zwłaszcza ze strony Kościoła katolickiego – powoduje kurczenie się wspólnoty. Omawiano też zapewne możliwości wsparcia finansowego dla Cerkwi z budżetu państwa i samorządów. Ciekawe, czy hierarcha zasygnalizował ogromny problem z utrzymaniem świątyń w wyludnionych parafiach wiejskich na Podlasiu. Wymagają one nieustannych remontów, finansowanych dotąd przede wszystkim z funduszy na rzecz ochrony zabytków i dziedzictwa kulturowego. Rysuje się też coraz poważniejszy problem z utrzymaniem proboszczów wymierających parafii. Domowe budżety duchownych w niewielkim już stopniu pochodzą z posługi dla wiernych i ich datków, a oparte są o wynagrodzenia jako nauczycieli religii w szkołach bądź z tytułu kapelaństwa. Tak zresztą jest i w miastach. Czy w niedalekiej już przyszłości, wzorem zlaicyzowanej Europy, duchowni, aby się utrzymać, będą musieli podejmować się zwykłej pracy? Odprawiać nabożeństwa tylko w niedzielę, a na co dzień pracować w jakimś zawodzie tak jak w Niemczech czy we Francji?
Prezydent Andrzej Duda póki co pod adresem Cerkwi wypowiedział same ciepłe słowa. Zapewnił – podobnie jak podczas poprzednich pobytów na Świętej Górze Grabarce na Spasa – iż polskie prawosławie stanowi integralną część dziedzictwa Rzeczypospolitej.
Niemal do samego końca pod znakiem zapytania stał kolejny punkt czerwcowej wizyty prezydenta na Podlasiu. Andrzej Duda po długich przemyśleniach i zgłębieniu się w wiedzę historyczną, co przyznał potem w swym wystąpieniu w liceum w Bielsku, zajechał do Zaleszan, by uklęknąć przed krzyżem, upamiętniającym zabójstwo mieszkańców wsi dokonane 29 stycznia 1946 r. przez Pogotowie Akcji Specjalnej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, dowodzone przez Romualda Rajsa („Burego”). – To naznaczone cierpieniem i śmiercią miejsce ma doniosłe znaczenie dla Białorusinów mieszkających w Rzeczpospolitej – podkreślił potem w wystąpieniu dla mediów. – Tam zginęli niewinni ludzie, kobiety, dzieci. Składając wieniec chciałem oddać im szacunek, należną pamięć – powiedział.
W Zaleszanach prezydent spotkał się ze świadkami tamtych tragicznych wydarzeń oraz potomkami i rodzinami ofiar. Blisko godzinę słuchał ich wstrząsających relacji. Do Bielska przybył bardzo poruszony tym co usłyszał. Mocno to przeżywał. Choć w programie wizyty w liceum białoruskim były sympatyczne rozmowy ze szkolną społecznością, a potem główne spotkanie z przedstawicielami naszego środowiska, w wypowiedziach wiele razy nawiązywał do Zaleszan.
Spotkanie zdominowane bolesną historią
Na sali gimnastycznej, gdzie zebrało się blisko pięćdziesięciu liderów mniejszości białoruskiej, prezydenta powitał gospodarz szkoły dyrektor Andrzej Stepaniuk. Podziękował za przyjęcie złożonego w marcu zaproszenia i wyraził wdzięczność i uznanie za wielki gest uczyniony w Zaleszanach. Mówiąc o trudnych polsko-białoruskich relacjach historycznych na Podlasiu przypomniał tragiczny los patrona szkoły Bronisława Taraszkiewicza. Zasygnalizował też obecne problemy i potrzeby mniejszości białoruskiej. Przywołał powiedzenie Sokrata Janowicza, iż miarą demokracji jest stosunek większości do mniejszości. Na koniec kilka zdań powiedział po białorusku.
Andrzej Duda, wciąż poruszony tym co usłyszał od świadków zbrodni w Zaleszanach, powiedział, że stało się wówczas wielkie zło. – Gdy zabijane są kobiety i dzieci, nie ma na to żadnego usprawiedliwienia – podkreślił. Dodał, iż jako prezydent poczuwa się reprezentantem całego polskiego narodu i w jego imieniu oddał hołd niewinnym ofiarom „Burego” (choć słowo to z jego ust nie padło).
Sygnatariusze zaproszenia Andrzeja Dudy na to spotkanie wyrazili wielkie uznanie głowie państwa za ten niezwykle ważny dla polskich Białorusinów gest. Oleg Łatyszonek zauważył, iż dotąd żaden z przedstawicieli polskich władz na coś takiego się nie zdecydował.
Jan Syczewski powiedział, że taka postawa prezydenta jest też niezwykle ważna w kontekście prowokacyjnych marszów w Hajnówce, na których czci się morderców ludności białoruskiej po wojnie na Białostocczyźnie. Eugeniusz Wappa wyraził nadzieję, iż jest to krok ku uspokojeniu antybiałoruskich nastrojów rozniecanych przez polskie środowiska narodowe.
Andrzej Duda nieco studził te zapędy. – W demokratycznej Polsce mamy wolność zgromadzeń, dlatego zawsze znajdzie się ktoś, kto tego typu marsze zechce zorganizować – powiedział. Dodał, iż tym, którzy nie godzili się z powojennym porządkiem i z bronią w ręku walczyli z funkcjonariuszami i kolaborantami władzy komunistycznej, należy się wielki szacunek. Nazajutrz wracając z Podlasia prezydent zajechał do Borychowa, wsi na Mazowszu, gdzie uczcił pamięć żołnierzy AK poległych w walce z komunistami oraz jednego z mieszkańców, zamordowanego w 1951 r. w więzieniu mokotowskim za pomoc podziemiu niepodległościowemu.
Nasze spotkanie było zdominowane przez bolesną tematykę historyczną, ale nie zabrakło też postulatów dotyczących spraw bieżących. Eugeniusz Wappa przypomniał o wysuwanej od trzydziestu lat idei utworzenia w Białymstoku centrum kultury białoruskiej. Do postulatu odniósł się marszałek Artur Kosicki. Poinformował, iż na tego typu działania będą fundusze z regionalnego programu operacyjnego nowej perspektywy finansowej.
Tak się składa, iż uczestniczyłem w opracowaniu wniosku, dotyczącego powołania takiego centrum. Tu nie chodzi o sam budynek, a o zinstytucjonowanie w jednym miejscu naszej działalności kulturalnej, wydawniczej, artystycznej, wystawienniczej i naukowo-badawczej. Przede wszystkim poprzez zagwarantowanie stabilnego jej finansowania z publicznych pieniędzy. A nie tak jak obecnie, gdy jesteśmy zdani na przyznawane co roku dotacje z MSWiA, a do połowy grudnia nie wiemy, czy i w jakiej wysokości zostaną one udzielone.
Poprzednio z regionalnego programu operacyjnego za rządów PO-PSL została sfinansowana budowa centrum kultury muzułmańskiej w Kruszynianach. Jest to żywy przykład na to, że bez zapewnienia funduszy na utrzymanie i bieżącą działalność taka placówka nie spełnia oczekiwań. Pomijając ograniczenia w czasie pandemii w tatarskim centrum w Kruszynianach zorganizowano dotąd niewiele imprez i przedsięwzięć kulturalnych oprócz plenerowych festynów. Gdyby nie prywatny biznes właścicieli Tatarskiej Jurty, nie byłoby tam pewnie żadnego ruchu.
Prezes fundacji Tutaka Paweł Stankiewicz na ręce prezydenta złożył podpisane przez uczestników spotkania pismo z prośbą o pomoc w pozyskaniu finansowego wsparcia dla cyklicznej imprezy, która miałaby być kontynuacją festiwalu Basowiszcza w Gródku pod inną nazwą i nieco zmieniona formułą. Spotkało się to ze szczerym zainteresowaniem i obietnicą poparcia inicjatywy.
Nie możemy być zakładnikami
Podczas spotkania wypowiadano się też niekiedy o autorytarnym obliczu państwa białoruskiego i prześladowaniach przez reżim polskiej mniejszości. Prezydent dobitnie usłyszał, iż my ostro potępiamy te działania i całym sercem jesteśmy z tymi, którzy zmagają się o wolną i demokratyczną Białoruś. Jednocześnie nieoficjalnie wielu z nas i nie tylko wiązało tę wizytę właśnie z sytuacją za wschodnią granicą. Mieliśmy obawy (i powiedzieliśmy o nich prezydentowi), iż traktowani jesteśmy jako swego rodzaju zakładnicy. Tak też czasem odbierano to w Polsce. Wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich w Warszawie o swojsko dla nas brzmiącym nazwisku Konończuk w Polskim Radiu Białystok powiedział, iż „wizyta prezydenta RP w liceum białoruskim w Bielsku Podlaskim i spotkanie z przedstawicielami mniejszości białoruskiej na Podlasiu to także próba pokazania gigantycznej asymetrii, jaka istnieje w Polsce i na Białorusi jeśli chodzi o traktowanie mniejszości narodowych”.
Podczas spotkania ja także zabrałem głos. Między innymi zaapelowałem, aby represje autorytarnego Mińska wobec polskiej mniejszości w Białorusi nas, Białorusinów w Polsce, nie postawiły w roli politycznych zakładników. Byłoby to wielce krzywdzące i niesprawiedliwe. Mówiąc o sytuacji za wschodnią granicą powiedziałem, że kładzie się ona cieniem także na naszej mniejszości. Podkreśliłem, że jest to długi proces w kierunku wybicia się Białorusi na prawdziwą niepodległość i demokrację. Przypomniałem jak prawie dwadzieścia lat temu udzieliłem wywiadu jednej z warszawskich gazet, który zatytułowano „Białorusinów czeka długi marsz”. Moje rozważania, jak się okazało prorocze, wywołały wówczas wśród czytelników niedowierzanie a nawet oburzenie. Wypomniałem, iż polska polityka wobec wschodniego sąsiada nie była i nie jest wolna od błędów. Przede wszystkim dlatego, że polscy politycy generalnie słabo znają się na Białorusi, jak też zbyt mało wiedzą na temat Białorusinów w Polsce. A my przecież moglibyśmy ekspercko pomóc lepiej to wszystko zrozumieć z obopólną korzyścią. Prezydent przyznał, iż to jego spotkanie z nami jest właśnie krokiem w tym kierunku.
Na zakończenie głowie państwa wręczyłem egzemplarz najnowszego numeru Czasopisu oraz artykuł z wydania styczniowego, w którym opisałem cały wachlarz obecnych problemów naszej mniejszości w tym niemożliwe do rozwiązania bez pomocy państwa. Okazało się, iż Andrzej Duda zna nasze pismo, co mnie bardzo ucieszyło.
Prezydentowi wręczyłem także wydaną niedawno przeze mnie książkę „Echa ostoi utraconej”. Jako że znajdowaliśmy się w dawnym Królestwie Polskim, zaprosiłem go na sąsiednią historyczną Litwę, do odwiedzenia kiedyś, nawet po zakończeniu swej misji głowy państwa, mego Ostrowia i Krynek.
Jerzy Chmielewski
Redaktor Naczelny