Nie odbyło się. Przez cały lipiec gródeckie uroczysko Boryk milczało. W ciszy wyrosła bujnie trawa i sięgnęła kolan. Przyroda jest zaprogramowana na ciągły ruch i zmiany, na powtarzalność, która bywa czasem zaskoczeniem, na trwanie kosztem tego, co odchodzi i umiera. Ludzie ułożyli więc zdanie, że natura nie znosi pustki, że otwierająca się wolna przestrzeń przyciąga od razu jakiegoś najeźdźcę, który podbije nową ziemię i ją zasiedli. Jednak pustego miejsca po Basowiszczu nikt nie zasiedlił, nie podbił nawet. Pozostaje mieć nadzieję, że gdzieś powstaje właśnie plan ofensywy jakiejś nowej siły. Tak jak stało się to w 1990 roku, gdy młodzi z BAS-u, studenci, postanowili zaatakować bezpardonowo święty zdawałoby się przyczółek białoruskiej kultury zaprogramowanej na trwanie w strojach ludowych kupowanych przez Białoruskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne.
Dziś nikt nie atakuje. Być może miejsce po Basowiszczu nie jest jeszcze puste, bo zmieniające się pokolenia studentów zmieniały Basowiszcza, nie pozwalając mu gnuśnieć. Dlatego Basowiszcza, choć skończyło trzydzieści lat, zawsze pozostawało młode. Gdyby przed laty jakaś grupa przejęła Basowiszcza w swoje ręce, zabrała je od studentów, czyniąc z samego BAS-u nic nie znaczący szyld, być może dzisiaj (albo już wcześniej) zostałaby zaatakowana i pokonana. A tymczasem dzisiaj nie ma ani komu, ani też przeciwko komu/czemu się buntować.
Basowiszcza samo w sobie nie jest wartością – fetyszem jakimś, któremu należy się cześć i uwielbienie. Jego wartość zawiera się w czymś konkretnym, zmaterializowanym. W całych pokoleniach studentów na przykład, które wplątały się w tę niesamowitą przygodę, z poczuciem wykonywania pracy dla jakichś wyższych celów, wartości. Basowiszcza próbowało być głosem kilku pokoleń, urzeczywistnieniem ich marzeń bycia młodym Białorusinem. Bycia sobą, a zarazem też częścią globalnej kultury, nowego wspaniałego świata.
Basowiszcza było też jak balast – po jego wyrzuceniu od razu zrobiło się lżej. Uff… Dla niezorientowanych wyjaśnię, że balast co prawda ciąży, ale jest niezbędny do tego, żeby bezpiecznie wypływać na głębokie, niespokojne wody albo żeby wznieść się, gdy nasz balon zaczyna obniżać loty i opadać. Balast jest po coś i wyrzucenie balastu też ma jakiś cel. Pozbycie się balastu Basowiszcza zgodnie z prawami fizyki powinno nas albo unieść wysoko, albo rozbujać na niespokojnych wodach i w rezultacie – niestety – wywrócić i zatopić.
Basowiszcza wciąż miało się rozwijać. Oczekiwania od organizatorów (także oczekiwania samych organizatorów) wciąż rosły. Że niby z roku na rok powinno być lepiej, ciekawiej, bardziej zaskakująco. Ciągły progres, tak, aby każdy, kto wszedł do Boryku, wykrzyknął Wow! pełen podziwu. To coś, co zżerało festiwal i, paradoksalnie, jego energię oraz realną wartość. A może Basowiszcza powinno być mniejsze, prostsze i skromniejsze – „gorsze”, ale prawdziwsze. Takie do zrobienia. Bo w ubiegłym roku okazało się, że Basowiszcza stało się imprezą taką „nie do zrobienia”.
Jerzy Sulżyk