Lech Wacław Wilczek – artysta plastyk, pisarz, utalentowany fotografik przyrody, a także zagorzały jej miłośnik, propagator i obrońca – był jedną z najbardziej znanych i barwnych postaci Białowieży oraz najbliższych okolic. Jego sława daleko wykraczała poza białowieskie opłotki. On i prof. Simona Kossak (postać nie mniej barwna niż Lech) przez ponad trzydzieści lat zamieszkiwali wspólnie w leśniczówce Dziedzinka, położonej w Puszczy Białowieskiej, oddalonej około czterech kilometrów od Białowieży. Towarzyszyły im niezliczone, na pół dzikie, na pół oswojone, zwierzęta.
Lech Wilczek, choć ponad połowę swego życia spędził w białowieskich ostępach i stał się w pewnym sensie ich symbolem, nie pochodził z tych terenów. Urodził się 26 lipca 1930 roku w Miłosnej koło Warszawy, w rodzinie Władysława i Marii z Łapińskich. Od lat dziecinnych pasjonował się przyrodą. Jako mały chłopiec hodował namiętnie rozmaite ptaki, z zaangażowaniem uprawiał też przydomowy ogródek. Wszyscy myśleli, że wyrośnie z niego ogrodnik lub zoolog. A wyrósł artysta fotografik, który nadal, ale w trochę większej skali, uprawiał ogród i hodował zwierzęta. Obydwie te pasje – przyrodnicza i fotograficzna – splotły się podczas studiów na Wydziale Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Wcześniej Lech uczył się w szkole średniej w Sulejówku i w stolicy.
W stronę fotografiki, którą się zainteresował podczas studiów, pchnął go ojciec, kierujący działem chemigrafii w zakładach poligraficznych. Pierwszy swój powiększalnik Lech wykonał z deski do prasowania. Trzeba bowiem pamiętać, że były to pierwsze, biedne jeszcze, lata powojenne. Już jako student rozpoczął realizację zdjęć do serii albumowych, w których po mistrzowsku przedstawiał świat zwierzęcy.
Po raz pierwszy Lech zetknął się z Białowieżą na drugim roku studiów. Przyjechał do niej w początku czerwca 1952 roku, razem z koleżanką ze studiów – Krystyną Bieniek (później została ona jego żoną; po przeprowadzce Lecha do Puszczy mieszkali osobno, gdyż Krystyna nie była w stanie zaakceptować życia w głuszy). Puszcza od razu zauroczyła Lecha. Już wtedy połknął „bakcyla białowieskiego”. Po raz drugi Lech i Krystyna zawitali do Białowieży w początku stycznia 1953 roku – tym razem towarzyszyła im studentka Lilianna Baczewska. Od tego czasu Lech gościł w Puszczy dwa-trzy razy w roku. W końcu stwierdził, że jest „wyznania białowieskiego”.
Studia zakończył w połowie lat pięćdziesiątych. Swoją pracę dyplomową poświęcił przyrodzie – był to cykl wielobarwnych drzeworytów, przedstawiających między innymi jelenia, sarenkę, borsuka, klucz żurawi. Mieszkał w Warszawie, na Miodowej. Początkowo fascynowała go makrofotografia. Jego debiutancki album „Oko w oko”, ukazał się w 1959 roku. Wydała go „Nasza Księgarnia”, z którą Lech związał się na długo. Album zareklamował „Przekrój”, zamieszczając na okładce zdjęcie z biedronką siedzącą na makówce. Wilczek został przyjęty do Związku Polskich Artystów Fotografików. Następne, „warszawskie” albumy Wilczka, to: „W kropki i paski” (1961), „Jajko jajku nierówne” (1961), „Kolorowe spotkania” (1965), „Grzybów jest w bród” (1967), „Chomiki” (1968), „Kuba” (1972), „Uroda ryb” (1973).
Pierwsze trzy albumy – to efekt fascynacji autora światem owadów. W „Oko w oko” Wilczek przedstawił owadzie portrety, w drugim („W kropki i paski”) opowiedział o biedronce i stonce, a w trzecim („Jajko jajku nierówne”) – ciekawe i trudne do podpatrzenia zjawiska związane z rozwojem owadów; bohaterowie tego albumu zdradzają przed obiektywem przyrodnika-fotografika tajemnice swoich narodzin i przeobrażeń. Czwarty album Wilczka – „Kolorowe spotkania”, wydany tylko za granicą; opowiadał o kwiatach, muszlach, owadach i motylach. W piątym albumie („Grzybów jest w bród”) zawarta została fascynacja autora światem grzybów. W następnym („Chomiki”) czytelnik zapoznaje się z podrodziną gryzoni z rodziny chomikowatych – popularnymi zwierzętami domowymi, zwłaszcza wśród rodzin z dziećmi. Album „Kuba” z kolei został poświęcony przyjaźni małego szopa z puszczykiem (gatunek sowy) i ich wspólnym figlom.
Dużo czasu i wysiłku kosztowało Wilczka przygotowanie albumu „Uroda ryb”. Na jego potrzeby w swojej warszawskiej pracowni zbudował olbrzymie akwaria, w których przez jedenaście lat uzupełniał ubytki parującej wody i co jakiś czas przerzedzał rośliny. W albumie omówił w lekkiej formie własne perypetie hodowcy ryb akwariowych oraz dał wskazówki, w jaki sposób zachować odpowiednie warunki, umożliwiające racjonalną hodowlę w akwarium. W międzyczasie wykonał też zdjęcia do książki „Terrarium” Adama Taborskiego, która ukazała się w 1970 roku.
Stolicę Lech zdecydował się opuścić nie dlatego, że nie odpowiadało mu życie w niej, ale dlatego, że nie miał warunków do fotografowania żywej przyrody. W wywiadzie dla „Gazety Młodych” (nr 93/1986) tłumaczył, że w Białowieży znalazł wspaniałe naturalne środowisko, no i zwierzęta, które kochał od najmłodszych lat. Szczególnie te oswojone były obiektem jego obserwacji. Nie dzikie, a właśnie oswojone. Natomiast w jednej z rozmów ze mną zwierzył się, że jego zamieszkanie w Puszczy to nie sprawa romantyzmu, a twardości charakteru. I że w zasadzie życie dla sztuki zajęła mu sztuka życia.
Decyzję o przeniesieniu się z Warszawy do Puszczy Białowieskiej Lech Wilczek podjął ostatecznie w początku lat siedemdziesiątych. Poprzedziło ją kilka wizyt w Białowieży. Fotografik podczas jednej z nich upatrzył sobie stojącą pustą leśniczówkę Dziedzinka, należącą do Białowieskiego Parku Narodowego. Ówczesny dyrektor BPN, inż. Józef Budzyń, bez chwili wahania zgodził się ją wydzierżawić znanemu już powszechnie warszawskiemu autorowi albumów przyrodniczych. Wilczek przystąpił do likwidowania swoich spraw w Warszawie, gdy któregoś dnia nieoczekiwanie otrzymał od dyrektora Parku prośbę, aby przyjechał. Okazało się, że o przydzielenie mieszkania na Dziedzince zaczęła starać się również młoda zoolog Simona Kossak – absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, zatrudniona od początku lutego 1971 roku w miejscowym Zakładzie Badania Ssaków PAN. Wilczek stawił się w gabinecie dyrektora. W jednym z późniejszych wywiadów prasowych zwierzył się, że dyrektor przedstawił mu „dziewczę cieniutkie, malutkie, chude, z włosami po kolana”, mówiąc: „mam dla pana sąsiadkę na Dziedzinkę”. Fotografik na to odrzekł: „sąsiadka, rzecz nie najgorsza, nie do pogardzenia”.
I tak, pod koniec marca 1971 roku, Simona Kossak i Lech Wilczek niemal równocześnie wprowadzili się do leśniczówki na Dziedzince. Jedną połowę zajęła Simona, sprowadzając za sobą część zbiorów krakowskiej Kossakówki – piękne meble, obrazy, starą broń. W drugiej połowie ulokował się Lech, ze swoją kolekcją warszawskich zegarów i lamp. Wspólne zainteresowania przyrodą połączyły ich od razu. Po krótkim czasie Lech zrobił drzwi w ścianie rozdzielającej dwa mieszkania i odtąd żyli wspólnie. Wilczek w tym czasie znalazł na pewien okres zatrudnienie w Białowieskiej Stacji Geobotanicznej Uniwersytetu Warszawskiego.
Na Dziedzince, na polance obok rozłożystego drzewa, pojawiły się dębowe, grubo ciosane krzesła i okrągły stół, przy którym w ciepłe pory roku, przy blasku świec zapalanych w zabytkowym kandelabrze, spożywane były wszystkie posiłki. Dziedzinka przeistoczyła się w oazę spokoju, stała się swoistym azylem dla nerwów i płuc. W każdą wigilię Bożego Narodzenia Simona i Lech ubierali świerk, rosnący przed domem. Wieszali na gałęziach wszystko to, co ptaki i dzikie zwierzęta lubią – jarzębinę, słoninę, jabłka, suszone owoce. Wykładali również stertę siana dla jeleni.
Wieści o młodej uczonej ze słynnej rodziny Kossaków i uznanym artyście plastyku i fotografiku z Warszawy szybko rozeszła się nie tylko po Białowieży, ale także po całym kraju, a nawet za granicą. Ten uroczy zakątek Puszczy wkrótce zaczęli odwiedzać dziennikarze prasowi i telewizyjni, filmowcy, zwyczajni turyści i po prostu – ciekawscy. Stałymi bywalcami Dziedzinki byli uczniowie miejscowego technikum leśnego. Wszystkich interesowały zwierzęta, które ta para zaczęła hodować u siebie. Dzisiaj trudno je wszystkie wyliczyć. Cdn
Piotr Bajko