W czerwcu 1973 r. „Spółdzielnia z Sienkiewicza” działania operacyjne wobec Janowicza postanowiła kontynuować. Inwigilację pisarza nadzorował teraz por. Zdzisław Wasilewski, który zatwierdził plan operacyjnych przedsięwzięć z okresem ich ciągłej realizacji do końca 1975 r.
Figuranta poddano nieustannej kontroli w kierunku:
„– czy zachowaniem i wypowiedziami oddziaływuje w duchu nacjonalistycznym na środowisko mniejszości białoruskiej ze szczególnym zwróceniem uwagi na aktyw ZG BTSK i młodzież;
– stałej kontroli wydawanych publikacji i artykułów zamieszczonych w „Niwie” pod kątem czy ich treści zawierają obce poglądy nacjonalistyczne, względnie czy w sposób zjadliwy atakują obecną rzeczywistość panującą w PRL i ZSRR;
– czy będzie usiłował lub utrzymuje kontakty osobiste i korespondencyjne z cudzoziemcami krajów kapitalistycznych w celu wykorzystania ich do przemycania wrogich publikacji i paszkwili za granicę”.
Do tych działań zaangażowano jednostki SB w Białymstoku, Sokółce, Dąbrowie Białostockiej, Bielsku Podlaskim, Hajnówce i Siemiatyczach. Wykorzystywano też siatkę agentów: TW „Narew”, TW „Dąb”, TW „Brzoza”, TW „Literacki”, KS „S”, KO „Kuźniecow”. Szukano też wśród znajomych figuranta kandydata na kolejnego tajnego współpracownika.
Od 1969 r. służby przeglądały jego korespondencję oraz podsłuchiwały rozmowy telefoniczne. Zachowana teczka ewidencyjna zawiera między innymi wykaz blisko osiemdziesięciu listów, których Janowicz był nadawcą bądź adresatem do października 1971 r. Każdy z nich jest krótko opisany czego dotyczy, a niektóre – pisane po białorusku – zostały nawet przetłumaczone na język polski. Ta korespondencja odzwierciedla, w jak trudnym położeniu był wówczas Janowicz oraz jego powolne wychodzenie na życiową prostą.
W czerwcu 1970 r. Janowicz, nieświadomy jeszcze, że towarzysz Kiryluk szykuje mu wygnanie z partii i redakcji „Niwy”, napisał list do Łarysy Gieniusz w Zelwie. Informował w nim, że jej syn Jurka nadużywa alkoholu. Powiadamiał też o swoich niedawnych spotkaniach autorskich w Chmielewszczyźnie, Sucheniczach i Słoi na Sokólszczyźnie, podczas których czytał także wiersze matki ze zbioru „Niewadam z Niomana” i opowiadał o autorce. W liście informował także, że w Polsce ukazała się „Alpejska ballada” Wasila Bykawa w tłumaczeniu Wiktora Woroszylskiego. Wspomniał również o Janie Huszczy – „białoruskiego pochodzenia z Brasławszczyzny, który wkłada wiele wysiłku dla popularyzacji literatury białoruskiej, obecnie należy do elity polskich literatów”. „Wszyscy sławniejsi literaci polscy pochodzą ze Wschodu, świadczy o tym historia polskiej literatury” – entuzjastycznie napisał na koniec.
Z przechwytywanej przez SB korespondencji wynika, iż jako pierwszy pomocną dłoń Janowiczowi wyciągnął Wiktor Woroszylski. Ten znany warszawski poeta, prozaik i opozycjonista w czasach PRL był dziewięć lat starszy od Janowicza, pochodził z Grodna z rodziny zasymilowanych Żydów. Przeżył wojnę dzięki Białorusince. Była to pracownica szpitala położniczego w Grodnie, w którym pracował jego ojciec, znany lekarz ginekolog. Kobieta narażając życie ukrywała całą rodzinę – troje dzieci i troje dorosłych – w piwnicach i opuszczonych szopach. Wszyscy ocaleli. Niepełnoletni Wiktor pracował w zakładzie stolarskim, miał podrobione dokumenty. Po wojnie w ramach repatriacji rodzina w komplecie wyjechała do Polski, wdzięczna Białorusinom za uratowanie życia. To dlatego Wiktor potem sąsiedni naród darzył wielką sympatią. Z tej wdzięczności pomagał też Janowiczowi.
Woroszylski bywał w Grodnie w latach sześćdziesiątych i później. Utrzymywał kontakty przede wszystkim z Bykawym i Karpiukiem. Po drodze zajeżdżał też do redakcji „Niwy” w Białymstoku. Z redaktorem naczelnym Jerzym Wołkowyckim znał się jeszcze z czasów studiów w Moskwie, razem pobierali nauki w Instytucie Literatury im. M. Gorkiego.
27 sierpnia 1971 r. funkcjonariusz SB sporządził notatkę, w której KO „Biebrza” donosił o wizycie w „Niwie” Alaksieja Karpiuka, który opowiadał, jak wraz z Bykowem na dworcu w Grodnie spotykali Woroszylskiego. Spostrzegli, że wokół jest „chmara” agentów KGB. Kiedy odeszli na bok Woroszylski w rozmowie z nimi stanowczo bronił Janowicza.
Potwierdza to także wielostronicowy raport na temat zbuntowanego agenta ps. „Kastuś”, sporządzony rok później przez płk. Rodziewicza dla I sekretarza KW PZPR Zdzisława Kurowskiego. Mowa w nim jest m.in. o „więzi, opartej na zgodności poglądów, Janowicza z Wiktorem Woroszylskim, warszawskim literatem, znanym z rewizjonistycznych poglądów i określonych powiązań z elementami syjonistycznymi”.
Taka opinia została sformułowana na podstawie przechwytywanej korespondencji.
Ze swych kłopotów po donosie Omiljanowicza Janowicz zwierzył się Woroszylskiemu jako pierwszemu. Napisał do niego list najpewniej już na drugi dzień po przesłuchaniu przez Kiryluka 6 września 1970 r. Woroszylski odpisał 11 września, starając się podtrzymać go na duchu: (…)Takie sytuacje są mi znane z własnych przeżyć. To wszystko przeminie, należy być sobą i robić swoje. Jednocześnie dziękował za książkę Jana Czekanowskiego „Człowiek w czasie i przestrzeni”, zaś 23 września za „Lud białoruski” Michała Federowskiego.
1 października Woroszylski zapewniał, że wraz z żoną jesteśmy całym sercem z Panem. W liście zapytuje też o stronę materialną, oferując w razie potrzeby pożyczkę.
25 października Janowicz odpisał: (…): Gdybym był w sytuacji polityka, to musiałbym zwariować. A ponieważ jestem tylko pisarzem, więc zabieram się pomału do pisania.
Do Woroszylskiego listy wysłał też 10 i 29 października oraz 5 listopada (dwóch służby nie przechwyciły). Świadczy o tym odpowiedź z 10 listopada, w której napisał m.in.: (…) Nie można ufać ludziom, którzy na to nie zasługują, a życie należy przyjmować takim, jakie ono jest i trzeba walczyć o przetrwanie. Pogodzić się należy ze spokojem na egzystencję pozbawioną dostępu do trybun ideologicznych, na wycofanie się w zacisze i na uporczywe tworzenie w tym zaciszu wartości w miarę swojego talentu, na zademonstrowanie których przyjdzie jeszcze czas. Wytrącenie się z równowagi to tyle co sprawianie największej uciechy nieprzyjaciołom. Trzeba więcej dystansu i ironii do tego co się dzieje wokół pana. Dla ludzi pióra najlepszym lekarstwem psychologicznym w takich sytuacjach jest twórczość.
25 listopada Janowicz poinformował Woroszylskiego, iż przetłumaczył na język białoruski jego „Zagładę gatunków” i przekład wysłał do Mińska („może wydadzą”).
20 grudnia Woroszylski wyraził zadowolenie, że Janowicz nie załamał się i w dalszym ciągu pisze.
Płk. Edward Rodziewicz potem w raporcie dla tow. Kurowskiego przekazał, że:
(…) Od września 1970 r. Woroszylski udzielał Janowiczowi poparcia (materialnego i moralnego) i inspirował go do:
– określonego zachowania wobec środowiska mniejszości białoruskiej (między innymi wskazuje, że padł ofiarą szowinistycznej polityki Polaków i spolonizowanych Białorusinów sprawujących władzę w województwie);
– angażowania przychylnych mu (Janowiczowi) członków partii do występowania wobec wojewódzkiej instancji i wyżej „w obronie interesów ludzi skrzywdzonych tak jak on” (wykluczonych z partii);
– stanowczej walki o przetrwanie na dotychczasowych pozycjach. Przy tym Woroszylski zobowiązał się do przetłumaczenia książki Janowicza i wydania jej przez wydawnictwo „Iskry” przynajmniej w celu zaprotestowania przeciwko władzom partyjnym i nadania autorowi wysokiej rangi w środowisku. Janowicz zapewnił Woroszylskiego, że „to jest w moich warunkach możliwe, ponieważ boją sie (władze partyjne) walki ze mną, by nie wywołać nastrojów antybiałoruskich”.
Woroszylski zapewnił, że „Janowicz Sokrat przy poparciu znajomych z Warszawy (…) wykona jeszcze dużo dobrej roboty”.
Gotowość udzielenia pomocy Janowiczowi od razu zadeklarował też inny intelektualista warszawski, ceniony tłumacz literacki Jerzy Litwiniuk. Urodzony na Wołyniu całe dorosłe życie zajmował się przekładami poezji i prozy krajów słowiańskich i nadbałtyckich. Wtedy na prośbę Woroszylskiego podjął się przetłumaczenia z języka białoruskiego kilku miniatur Janowicza z jego debiutanckiego zbioru „Zahony”.
W jednym z listów napisanych jesienią 1970 r. autor dziękował tłumaczowi za podjęte przez niego starania w znalezieniu mu pracy. Pisał, iż nie traci nadziei, że z tego może coś wyjść. Oświadczył: Chcę być pisarzem i żadna inna kariera mnie nie interesuje.
Janowicz pisał też Litwiniukowi o anegdocie, jaka zaczęła krążyć w Białymstoku:
– Czy to prawda, że organizujecie białoruską republikę w PRL?
– Tak –miał odpowiedzieć Janowicz.
– A kto będzie jej prezydentem?
– Prezydentem będę ja, a ministrem bezpieczeństwa zostanie Omiljanowicz.
Na oddzielną uwagę zasługuje korespondencja Janowicza, jaką wówczas prowadził z alumnem Prawosławnego Seminarium Duchownego w Warszawie Konstantym Bondarukiem. Przyszły duchowny, który pod koniec lat osiemdziesiątych w wyniku konfliktu z hierarchą wyjechał do USA i następnie związał się z białoruską sekcją Radia Svaboda (do Białegostoku wrócił po ponad dwudziestu latach), już w młodości przejawiał talent literacki. Janowicz od razu to zauważył, kiedy otrzymał od niego kilka wierszy do oceny. 30 września 1970 r. napisał do niego list, w którym namawiał do pisania po białorusku, informując też, że sekretarz metropolity Szymon Romańczuk pisze po białorusku opowiadania.
Bondaruk odpisał, że rady Janowicza posłucha. W późniejszych listach użalał się jednak na donosicielstwo i nieznośne warunki w seminarium (21 stycznia 1971 r.). Adresat, aby podtrzymać go na duchu, odpisał („pod wielką dyskrecją”), że sam ma wielkie kłopoty, bo został zwolniony z pracy, żona też nie pracuje i żyją z łaski dobrych ludzi. Prosił Bondaruka, aby nie pił alkoholu, jeśli jest człowiekiem utalentowanym.
Kiedy jego wiersze zaczęła drukować „Niwa”, jeden egzemplarz od razu wysłał Szymonowi Romańczukowi. 26 stycznia napisał mu długi list. Wskazywał w nim, że Kastuś Bondaruk posiada znaczny talent i rozwijanie jego niech leży na Twoim sumieniu.
Szymon Romańczuk był rówieśnikiem Janowicza, pochodził spod Narewki. Ukończył liceum pedagogiczne w Bielsku Podlaskim, a następnie studia filologiczne w Mińsku. Po powrocie do kraju krótko pracował w liceum w Michałowie jako nauczyciel języka białoruskiego, rosyjskiego i łaciny. W 1965 r. został studentem II roku teologii prawosławnej Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Wyświęcony na mnicha z czasem dołączył do hierarchów polskiej Cerkwi, od 1981 r. do śmierci w 2017 r. był ordynariuszem diecezji łódzko-poznańskiej.
Sokrat Janowicz z przyszłym hierarchą się przyjaźnił. Byli kolegami po piórze, obaj należeli do Białoruskiego Stowarzyszenia Literackiego „Białowieża”. Jemu także autor „Zahonów” zwierzał się ze swych kłopotów. Tak pisał w tamtym liście w końcu stycznia 1971 r.:
(…) Być literatem to nieszczęście, a białoruskim – męczarnia bez żadnej nadziei. Ja literatury nie wyrzeknę się. Żeby nawet do śmierci mojej miała zostać plama na ustach moich i na moim piórze. Piszę do Ciebie z bólem o tym jako Twój przyjaciel i dlatego proszę, aby list ten nie wyszedł poza Twoje ręce, zabraniam! Dotychczasowe puszczanie moich listów „do ludzi” zgubiło mnie. Błagam, pisz, pisz i pisz!!! To jest Twój święty obowiązek względem ojczyzny białoruskiej, swego narodu i mowy matki.
Szymon Romańczuk figuruje w aktach IPN jako TW „Marek”. Według dokumentów SB został zarejestrowany 18 grudnia 1969 r.
W zainteresowaniu bezpieki, tyle że już w latach osiemdziesiątych, pozostawał również Konstanty Bondaruk. Duchowny figuruje w kwestionariuszu ewidencyjnym sprawy o kryptonimie „Bizancjum”. Kontrola operacyjna wobec niego prowadzona była od 13 października 1983 r. do 19 września 1989 r.
Sokrat Janowicz po najgorszym dla siebie okresie z początku lat siedemdziesiątych psychicznie dochodził do siebie bardzo powoli. Jeszcze w połowie lutego 1974 r. TW „Brzoza”, który spotkał się z nim po raz pierwszy od kilku lat, funkcjonariuszowi bezpieki opisywał go jako człowieka sfrustrowanego i przygnębionego: (…) Był rozgoryczony i bardzo nerwowy. Stwierdził, iż bardzo dużo czasu poświęca pisaniu, które daje możliwość zapomnienia o krzywdach. Mówił też, że przeszedł bardzo trudne chwile w życiu, momentami chciał ze sobą skończyć. Życzliwości żony i dzieci zawdzięcza, iż „koszmary” ma za sobą.
Kiedy agent ów spotkał się z Janowiczem pół roku później, zauważył jego psychiczną przemianę: (…) Jest bardzo zadowolony z aktualnej pracy (Miejska Poradnia Oświatowa). Jak stwierdził, samodzielne stanowisko pracy daje mu wiele swobody i satysfakcji. (…) Jest zdania, że w aktualnej sytuacji pozbył się kompleksów, nie odczuwa lęku.
Cdn
Jerzy Chmielewski