W tym roku mija siedemnaście lat od skazania Jana Ptaszyńskiego, mieszkańca prawosławno-białoruskiej wsi Michnówka (gmina Narewka) na dożywocie. Miał jakoby zamordować w Białymstoku swoją partnerkę i jej malutką córeczkę, Mariolę i Klaudię Sarosiek.
Niewykluczone, że Ptaszyński mógł zostać typowym kozłem ofiarnym trochę w myśl stalinowskiej zasady – dajcie mi człowieka, a znajdzie się paragraf. Śledczy bowiem pod obstrzałem opinii publicznej musieli szybko się wykazać. Tym bardziej, że w tym czasie w Białymstoku napadnięto ze skutkiem śmiertelnym inną młodą kobietą, dochodziło do niewyjaśnionych napadów na tle seksualnym, a poza tym nic tak nie wyzwala wielkiego społecznego gniewu jak zamordowanie 2,5-letniego dziecka.
Janek niósł ojca na rękach
Zatrzymano go w Michnówce 1 grudnia 2001 roku, zaraz po tym jak odkryto ciała matki i jej dziecka. Ptaszyński od kilku dni, pod nieobecność hospitalizowanego w Białymstoku ojca, pomagał tam matce na gospodarce. Do domu pojechał na jego prośbę, choć wcześniej był umówiony z Mariolą i jej przyjaciółmi na zabawę andrzejkową.
– W dzieciństwie i zanim trafił do aresztu, Janek bardzo ciężko pracował. Nasz ojciec chorował, walczył z chorobą nowotworową przez trzynaście lat, i większość czasu spędził w szpitalu onkologicznym w Białymstoku – wspomina jego siostra Walentyna. – Właściwie to szybko musiał przejąć obowiązki ojca. Rodzice nas tak wychowali, że trzeba pracować i pomagać ludziom. Na wsi pomagał wszystkim sąsiadom, a jak się stała ta tragedia, wszyscy go bardzo żałowali i twierdzili, że na pewno Marioli pomagał, a nie ją skrzywdził. Pamiętam, kiedy zawieźliśmy ojca do szpitala onkologicznego na ul. Ogrodową, to nie działała winda, i Janek na rękach zaniósł go na czwarte piętro na oddział chemioterapii. Pomagał wszystkim komu się dało, taki był na wolności i jak opowiada teraz, w areszcie też umieszczają mu w celi takich ludzi, którym trzeba pomagać. Wychowywał się z siostrami, na wakacjach pilnował siostrzenic, nigdy nie skrzywdziłby innego człowieka, a tym bardziej kobiety czy dziecka. Bardzo odpowiedzialnie opiekował się naszymi córkami. Nie wiem dlaczego tak pokutuje i my razem z nim…
Prokurator: Ptaszyński jest niewinny
Z aresztu Jan wychodzi po kilku miesiącach. Prokurator Marek Żendzian w uzasadnieniu o umorzeniu śledztwa pisze wprost: „Dotychczasowe czynności – zarówno procesowe jak i operacyjne nie pozwalają na przyjęcie, iż sprawcą zbrodni jest Jan Ptaszyński. Wprawdzie jego alibi sprowadzające się do tego, że po odwiezieniu Marioli i Klaudii S. pojechał do siebie na wieś nie do końca było realnie sprawdzalne, ale brak jest wyraźnego ewentualnego motywu działania. W tej sytuacji negatywne opinie biegłych dotyczące pozostawionych przez sprawcę śladów linii papilarnych i DNA włosa pozwalają na przyjęcie, iż Jan Ptaszyński nie popełnił zarzucanych mu zbrodni. Przeprowadzone do chwili obecnej czynności nie pozwoliły jednak na wytypowanie innej osoby, której można by przypisać popełnienie zabójstwa Marioli i Klaudii S. Dalsze czynności byłyby powieleniem poprzednich, gdyż wszystkie dotychczas ujawnione poszlaki sprawdzono. Dlatego umorzenie śledztwa po ponad 15 miesiącach od jego wszczęcia jest zasadne. Mimo umorzenia śledztwa sprawa nadal pozostaje w zainteresowaniu organów ścigania do czasu wykrycia sprawców lub przedawnienia”.
Opinie biegłych wzięte z sufitu?
Jan Ptaszyński cieszył się wolnością. Nie ukrywał się, nie wyjechał zagranicę, opiekował się matką. Sprawcy podwójnego morderstwa nadal pozostawali nieznani. Ojciec Marioli był jednak ciągle przekonany o winie niedoszłego zięcia. Zaskarża skutecznie decyzję o umorzeniu śledztwa, do akcji wkracza nowy prokurator i 6 czerwca 2004 roku pojawia się akt oskarżenia.
Wcześniej Ptaszyński ponowne ląduje w areszcie tymczasowym, ale Sąd Apelacyjny w Białymstoku nakazuje natychmiastowe zwolnienie. Rusza ponowny proces. Ptaszyński stawia się na każdej rozprawie i cały czas odpowiada z wolnej stopy.
– Nie pojawiły się żadne nowe okoliczności, nie odkryto nowych dowodów, poza wziętymi z sufitu opiniami biegłych, że mam jakoby zaburzoną osobowość i że nadmiernie pociąga mnie płeć przeciwna. Nie badano mnie, do tych wątpliwych wniosków doszli po kilku rozmowach ze mną – żali się Ptaszyński. – Ale jakie to dowody na moją winę? Że zabiłem kobietę, z którą planowałem przyszłość?
Proces toczy się ekspresowo jak na polskie warunki i przy takim ciężarze gatunkowym. 19 września 2005 roku zapada wyrok dożywotniego pozbawienia wolności. Opinia publiczna jest żądna krwi. – Gdyby nie zamordowano dziecka, nie byłoby takiej presji, ani na sąd, ani na policję – mówi mi Ptaszyński w 2014 roku. – Musieli kogoś znaleźć i znaleźli, rujnując mi życie.
Ta sprawa nie daje nam spokoju
Od ośmiu lat jestem w mniej lub bardziej regularnym kontakcie z mecenas Iwoną Zielinko, która zajmuje się od początku sprawą Janka pro publico bono, oraz jego ciocią Lubą. Ta sprawa nie daje nam spokoju. Postanowiłem więc do niej wrócić jeszcze raz, odkładając na bok wszystkie inne projekty dziennikarskie, gdyż stan psychiczny Janka jest coraz gorszy. W tym celu postanowiłem założyć na ten cel zbiórkę pieniężną, z otwartą przyłbicą informując potencjalnych darczyńców o tzw. osobistych uwarunkowaniach. Oto jej treść:
„W 2014 roku odwiedziłem w hajnowskim areszcie Janka Ptaszyńskiego (. Powstało z tego kilka tekstów, m.in. w ogólnopolskim Tygodniku Przegląd. Od niedawna jestem w posiadaniu sensacyjnych informacji i materiałów, które rzucą nowe światło na tę historię, i pozwolą, mam nadzieję, wyjść na wolność człowiekowi, który odsiaduje karę więzienia »za nie swoje winy«. Historia Tomka Komendy, to najlepszy dowód na to, że walczyć o sprawiedliwość trzeba do końca, i że »nadzieja umiera ostatnia«…
Wyniki mojego dziennikarskiego śledztwa opublikuję w jednym z ogólnopolskich tygodników, ale żeby do tego doszło, muszę mieć co najmniej dwa miesiące czasu, aby zająć tylko i wyłącznie historią Janka. Jako dziennikarz-freelancer (m.in. tygodnik »Przegląd«, miesięcznik »Czasopis«) tego czasu nie mam zbyt wiele, gdyż zajmuję się zwykle kilkoma tematami na raz, i z tego się utrzymuję. W przypadku Janka Ptaszyńskiego, taki model pracy odpada, gdyż od tekstu, jaki opublikuję, zależy jego dalsze »być, czy nie być…«. Nie mogę zatem sobie pozwolić na błędy, czy pośpiech, jakie zwykle towarzyszą pracy współczesnego dziennikarza.
Kwota, jaką zamierzam zabrać na to przedsięwzięcie, pozwoli mi, w polskich warunkach, zająć się skrupulatnie i wnikliwie wyłącznie tą sprawą:.
– Mamy nadzieję, że może Panu uda się rozwiązać tę tragedię. – pisze mi w mejlu Walentyna.
To powalczmy… – https://zrzutka.pl/ex4hx6
Z góry, w imieniu Janka, dziękuję za Waszą hojność!
Arkadiusz Panasiuk