Wypowiedź
Na Fb spytałam: czy są jacyś nasi Białorusini w Olsztynie? Jeśli tak, to odezwijcie się do mnie. Na priv odezwała się jedna osoba, prosząc, aby jej wypowiedź pozostała anonimowa. Oto wypowiedź: „Mam rodzinę z obydwu stron, czyli Mamy i Taty, pochodzącą z Białorusi. W tym sensie, że Dziadkowie (tam urodzeni) i Pradziadkowie tam mieszkali przed wojną. Mam poczucie etnicznego pochodzenia z tamtych stron. W moim domu nadal funkcjonują potrawy białoruskie – lub białoruskopodobne. Co do języka – nie jest mi znany. Co do obecności „ciotków i pociotków”, no cóż, wojna wszystko zmiotła, a i ZSRR dołożyło swoje migracje wewnętrzne”.
Kiedy czytam tę wypowiedź, pamięć wyrzuca mi nasze słowo „miadoǔnik”. Pamiętacie takie ciasto? My kaliś piakli i jeli miadoǔniki. Miodu mieli mnoho. Mahli piaczy mnoho miadoǔnikaǔ. Kali ja była dziciaciam, miadoǔniki mnie ni wielmi smakawali. Za czasto jaho piakli. Uniadzielu miadoǔnik, u aǔtorak miadoǔnik. Z praǔdziwym miodam byǔ jon, a ni z karmelam, jak siońnia ǔ marketach.
Osobę, która odezwała się do mnie, proszę o jakiś nostalgiczny krótki wierszyk. Odpowiedź: „Wiersz? Jakie to znaleźć słowa, będące jednocześnie wyrazem ciekawości nieznaną mi Ziemią, wyrazem tęsknoty za stronami, gdzie Przodków groby? Chęć poznania Miejsc Zapomnianych… Hmm… Ciężko… Jedna z moich Prababć po kres swego długiego życia z tęsknotą opowiadała o Polesiu swojej młodości, ludziach, zdarzeniach. I we mnie, w coraz bardziej ulotnej pamięci – tkwi świat, widziany oczami Prababci i Dziadków. Prababcia mówiła: gdy umiera jeden człowiek – umiera świat. Pamiętam, że jako dziecko, dziwiłem się: jaki świat? Teraz już wiem, jaki świat miała na myśli – Świat Przodków, zawodzących czastuszek, szeptanych paramodlitw, krzyży wyłamywanych z cerkiewnych bani…”.
Poszłam się przejść i z powodu powyższych słów rozpłakałam się na ulicy, drugiej i trzeciej.
Półkowniczki w katakumbach.
Kultura, ta wolna (a czy jest inna?) nie bierze się z góry, z woli odgórnej rządów czy ministerstw, czy partyjnych wyznawców ustroju. Ona zawsze wyrasta z katakumb. Jeśli tylko powstaje kierownictwo literatury, to mamy jej podróbkę, ideologiczną czy „rynkową”. Najwyraźniej widać taką degradację w chrześcijaństwie, które przecież wyszło z katakumb. Dopóki było w katakumbach, stanowiło przecież wybuch feminizmu, kobiety były apostołkami. Jezus przecież ujął się za tymi, którzy nie mieli praw człowieka – za kobietami i dziećmi.
Do katakumb zeszły u nas kobiety, a dokładniej – wraz ze mną. Stworzyłyśmy grupę Półkowniczek (przez „ó”), twórczych kobiet w różnym wieku, z wieloma młodymi, i bardzo młodymi, pracującymi też naukowo. I cyklicznie spotykamy się, często w mojej pracowni obok mieszkania, którą Tolo nazwał Pracownią Papapilo, ale też powołujemy prywatne salony u różnych Półkowniczek w Olsztynie i pod Olsztynem.
Niech tajemnicą pozostanie, o czym rozmawiamy, co sobie opowiadamy, jakie własne utwory czytamy. To nasze katakumby – tu jesteśmy wolne.
To nasz bunt wobec kierownictwa literatury, z góry ustalającego tematy, styl, w istocie – słuszną manierę. To nasz bunt przeciw łamaniu kobietom praw człowieka. To nasz bunt przeciw pouczaniu nas, co możemy mówić, a czego „nie wypada”.
Być może urządzę z Półkowniczkami Zajazd do Naraju w naszym mieście – w innej postaci, z innymi gośćmi. Muszę wynaleźć inną formę Naraju. Nie wiem, czy podołam, to znaczy: czy pozwoli zdrowie. Rozmawiałyśmy o tym. Jedna z Półkowniczek była gościem zajazdu w Narejkach (wtedy jeszcze nie było tej naszej grupy; gdyby była, Półkowniczki liczniej by przybyły). Mam jej fotografię, tylko nie pamiętam, czy zrobił ją Janusz Korbel czy Katarzyna Boruń-Jagodzińska. Pamięć zawodzi, jeśli nie zanotujemy zdarzenia. Półkowniczka zawędrowała nad Świsłocz, nad granicę.
Są na świecie rzeczy niezapotrzebowalne i niepromowalne (słowotworzę tu, a komputer uznaje to za błąd). Nie można wypromować mniejszościowej narodowości, myślenia krytycznego (w stosunku do różnych dętych promocji), odwagi, buntu, intelektualnego oporu. Albo to się ma i ceni, albo tego się nie ma, bo się nie ceni. Nie jest tu właściwe słowo „promocja” i słowo „zapotrzebowanie”. 500+ nie daje efektu spełnienia państwowego zapotrzebowania na zwiększenie liczby dzieci, bo kobiety są rozumnymi ludźmi i dobrze wiedzą, czy wielokrotne macierzyństwo jest do sprostania przez nie, czy nie, i nie rząd o tym decyduje.
Jeśli młodzi dziś to prekariat, jeśli młode kobiety dziś to prekariat, to jest – jeśli nie ma pewności pełnego zatrudnienia na etacie, jeśli nie ma pewności jutra, jeśli w tle wisi wojna, jeśli nie ma się za co kupić mieszkania, choć się ciężko pracuje (niemal przez całą dobę), to mało która z rozumnych kobiet zdecyduje się na pierwsze dziecko. Szczególnie dotyczy to naszej mniejszości, błyskawicznie starzejącej się. Już o tym pisałam. Trzymajmy się realiów życia. W realnym życiu cudów nie ma. Zamiast dawnego lumpenproletariatu mamy prekariat młodych. W naszej mniejszości cudu rozrodczości nie będzie, bo haniebne dla epoki zjawisko prekariatu dotyczy wszystkich. Z wielodzietności zrezygnowaliśmy po II wojnie światowej. Poprzestajemy najczęściej na jednym dziecku, mając w przerażonej pamięci przedwojenne, a i powojenne rodzenie po jedenaście razy, kiedy przeżywała trójka-czwórka dzieci. Taka pamięć wciąż jest w nas żywa – nie da się jej odgórnie zlikwidować rach-ciach (kliknąć i nie ma). Co najwyżej prawosławni proboszczowie zdecydują się na tyle dzieci, ile Bóg da, ale będą to już polskie dzieci.
Prawa człowieka.
Postanowiłam znowu chodzić na spotkania, zabierać głos, krytykować bałbatuno, ożywiać martwe quasi-dyskusje. W okolicznościach urwania głowy Napoleonowi chcę mówić o prawach człowieka. Poszłam na spotkanie z prof. Teresą Astramowicz-Leyk – na jej wykład o prawach człowieka (spotkanie zorganizowała Borussia). Publiczność była skromna, ale spotkanie bardzo ważne i na czasie.
Najpierw słów kilka o prawach człowieka. Według międzynarodowej encyklopedii, prawa człowieka przysługują każdemu na całym świecie od chwili urodzenia się. Są powszechne, przyrodzone, niezbywalne, nienaruszalne, naturalne (niezależnie od potwierdzania ich przez dany rząd), niepodzielne (stanowią integralną całość). Każdy człowiek powinien mieć możliwość domagać się od społeczeństwa, w którym żyje, respektowania praw człowieka i zaskarżania tych, którzy je łamią. Prawa jednego człowieka kończą się tam, gdzie zaczynają się prawa innego człowieka, to znaczy nasze prawa nie mogą krzywdzić innych. Znowu cytuję Kanta: „Rozum stawia tamy wolności”. Ten cytat w całości zastępuje szerszy komentarz. Nie będę streszczać encyklopedii, tylko ogólnie mówię o prawach człowieka. Poczytajcie, proszę, do czego mamy prawo, jako ludzie: do wolności, do rzetelnej informacji, do edukacji, do pokojowych zgromadzeń, do krytyki nieludzkich rządów, do wolności słowa (rasistowskie czy mizoginiczne słowa, hasła, artykuły nie stanowią wolności słowa – przeczą tej wolności); mamy prawo do tego, aby nas nie wykluczano ze względu na płeć, wiek, pochodzenie czy wyznanie – znowu poprzestaję na ogólnej uwadze, bo jednak mam nadzieję, że mój czytelnik zapozna się z encyklopedyczną wykładnią praw człowieka, a jestem niemal pewna, że większość z nas nie ma podstawowego pojęcia o prawach człowieka przysługujących nam i nieusuwalnie nadrzędnych w stosunku do rządów danego państwa.
W 1979 roku Zgromadzenie Ogólne ONZ uchwaliło Konwencję w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet. Weszła w życie w roku 1981. Nie ratyfikowały jej m.in. USA i Watykan (i kraje z panującym w charakterze władzy islamem).
Z panią Teresą wywiązała się interesująca dyskusja, zresztą za moją i Tola sprawą. Pani Teresa powiedziała coś niesłychanie ważnego: nasi rodzice, którzy przeżyli dwie straszne wojny, rujnujące ich los, majątek, odbierające życie młodych bliskich, dzieci, ojców, mężów, a doznali tego zwłaszcza w czasie II wojny światowej, i jeśli jednak sami ocaleli, zostawili nam testament-przesłanie: nigdy więcej czystek etnicznych, nigdy więcej Auschwitz, nigdy więcej wojny, nigdy więcej rasizmu, nacjonalizmu, fundamentalizmu, nigdy więcej ojczyzn, których rządy żyją bez pamięci historycznej i polegają na ludziach bez takiej pamięci, a przez to manipulują faktami z przeszłości, aż nowa wojna przesłoni poprzednią swoim okrucieństwem – to brak pamięci o I wojnie światowej spowodował II wojnę, jeszcze bardziej okrutną, odrażającą. Musimy – to konieczne – pamiętać o tym testamencie naszych ocalałych rodziców, i przekazywać go dzieciom i wnukom. Nie możemy łamać praw człowieka w stosunku do ofiar tamtych katów, z II wojny światowej – czyścicieli etnicznych, i kreować na bohaterów narodowych ewidentnych bandytów. Żyją potomkowie tamtych ofiar, pamiętają o tamtych katach. Człowiek bez pamięci to coś gorszego niż najbardziej drapieżne zwierzę. Nie ma w nim pamięci wojny wraz ze zbrodnią wojenną, a więc może do woli łgać o bohaterstwie bandytów i przeinaczać fakty tak, że niewinne ofiarny cywilne czyścicieli etnicznych okażą się podludźmi i gorzej – wrogami ojczyzny.
Czy w ogóle ludzie zdają sobie sprawę, jak bardzo jedni drugim łamią prawa człowieka? Już wiele razy pisałam o łamaniu moich praw człowieka – nie to pochodzenie, nie to wyznanie, nie ta płeć. Nie będę już o tym pisać, ale coś istotnego jednak w tej sprawie powiem – to samo mówiłam na spotkaniu. Kreowanie na bohaterów narodowych, tych, którzy palili nasze wioski, okradali, żywcem palili niemowlęta, którzy ludzi „nie tego wyznania” uważali za wrogów narodu, kaleczy moją pamięć do krwi. Moja pamięć krwawi. Krwawi mój los. Krwawi moja starość. Łamane są moje prawa człowieka do pamiętania bandytów jako bandytów. Łamane są moje prawa człowieka do rzetelnej informacji o faktach z okresu II wojny światowej i tuż po niej. Łamane są moje prawa człowieka do życia z pamięcią i z testamentem moich rodziców, z tym ich przesłaniem, o którym mówiła pani Profesor.
Coś jeszcze ważnego powiedziała: to obojętne, kto rządzi, lewica czy prawica, PiS czy PO, czy jeszcze jakaś inna partia, i tak prawa człowieka muszą być na pierwszym miejscu – ojczyzna musi stać na ich straży. A czy są te prawa strzeżone i respektowane? A czy ojczyzna, która je ratyfikowała, rzeczywiście stoi na straży tych praw? Gdyby były na pierwszym miejscu, gdyby ojczyzna stała na ich straży, moja pamięć nie krwawiłaby. Nie można chronić osób, które dokonywały czystek etnicznych. Nawet po ich śmierci poprzez gloryfikację i podmianę pamięci. Nawet jeśli jest to bolesne dla potomków, a bolesne jest. Ja wiem, że ich ojcowie, wtedy młodzi, po wojnie nie umieli żyć bez wojny, bo się wyuczyli zabijania, gwałtów, palenia wiosek, niemowląt tych znienawidzonych „kacapów” (szowinizm, wyniesiony jeszcze sprzed wojny), że nie byli w stanie wyzwolić swojej duszy z wojny, z wojennego stylu życia, z uzależnienia się od mordowania, nawet cywilnych ludzi i ich dzieci, ale nie jest to żadnym usprawiedliwieniem – to nie czyni z człowieka bohatera narodowego, szanowni synowie. Synowie ubarwiają życiorysy bandyckich ojców, zastępują sloganami o walce o ojczyznę przeciw wrogom ojczyzny, a więc postępują odwrotnie niż Niemcy. Niejeden niemiecki syn musiał uporać się z bandyckim ojcem, z nazistą w rodzinie, a jego długim stanem był ból i wstyd. Właśnie – ból i wstyd! Ból i wstyd był tu (i jest w takiej sytuacji) najwyższym stanem człowieczeństwa. U nas synowie nie znają ani tego bólu, ani tego wstydu. Ja wiem, ojców się kocha, ale na litość boską, ta miłość czasem zawiera ból i wstyd.
Informacja.
W Internecie na e/szkoła czytam niepokojącą informację: aż 775 tysięcy obywateli w Polsce nie jest w stanie określić swojej narodowości (w 2018 roku).
Pozostawiam tę informację bez komentarza.
Tamara Bołdak-Janowska