Od połowy 1981 roku sytuacja w kraju stawała się z każdym miesiącem coraz trudniejsza. Gospodarkę paraliżowały nieustanne strajki, w sklepach brakowało towarów do tego stopnia, że często nie można było dostać nawet podstawowych artykułów spożywczych. Wiele z nich, a także niektóre wyroby przemysłowe, objęte były reglamentacją, czyli sprzedażą na kartki. Rosły ceny i szalała inflacja. Społeczeństwo ogarnęła rozgrzewana przez rządową propagandę atmosfera zbliżającej się konfrontacji na linii władza – „Solidarność”. Aby utrzymać kontrolę nad państwem, ekipa generała Wojciecha Jaruzelskiego zdecydowała się na radykalne rozwiązanie, z zaskoczenia wprowadzając 13 grudnia długo przygotowywany stan wojenny.
Oprócz wojska i milicji był to gorący okres także dla Służby Bezpieczeństwa, której zadaniem była wzmożona kontrola – głównie przy pomocy tajnych współpracowników – postaw i nastrojów w instytucjach i zakładach pracy oraz różnych kręgach społecznych, w tym wśród mniejszości narodowych.
Zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego „Dąb” otrzymał zadanie zebrania informacji o sytuacji w środowisku białoruskim. Przekazał je oficerowi prowadzącemu 31 grudnia. W notatce operacyjnej kpt. Wasilewski napisał, że środowisko białoruskie wg tw w całej rozciągłości poparło fakt wprowadzenia stanu wojennego, uważając to za konieczność, innego wyjścia nie było. „Dąb” informował, że atmosfera przed 13 grudnia stawała się dla jego społeczności nie do zniesienia, bo anarchia w kraju sprzyjała potęgowaniu nienawiści do Białorusinów. Głównym tego powodem były nasilające się w szeregach „Solidarności” poglądy, a nawet ekscesy antyradzieckie. Na Białostocczyźnie rodziło to strach – niekiedy twierdzono, że bliski jest „pogrom Białorusinów”, których kojarzy się z „ruskimi”.
Rzeczywiście tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego rozpuszczano plotki o tym, że „Solidarność” planuje krwawą rozprawę z prawosławnymi. Na drzwiach ich mieszkań w białostockich blokach ktoś nawet rysował kredą krzyżyki, odbierane jako groźby śmierci. Historycy Instytutu Pamięci Narodowej utrzymują, że było to dziełem prowokacji ze strony SB, gdyż „władza komunistyczna na Białostocczyźnie w podziałach narodowościowych i religijnych upatrywała podstaw swojej siły i skuteczności” (dr Tomasz Danielecki, „Mieszkańcy Białostocczyzny wobec stanu wojennego”, Białystok 2017). Dotąd nie natrafiono jednak na jakiekolwiek dokumenty potwierdzające, że taka operacja SB faktycznie miała miejsce.
„Dąb” w swym donosie dużo uwagi poświęcił Sokratowi Janowiczowi i Mikołajowi Hajdukowi, informując że w początkowej fazie działalności „Solidarności” zastanawiali się, czy warto jest zaprzyjaźnić się [z jej działaczami] i znaleźć godnego sojusznika w walce o pewne swobody narodowe, lecz bardzo szybko z tego zrezygnowali. Jak relacjonował informator, obaj po wprowadzeniu stanu wojennego byli wezwani do komendy wojewódzkiej milicji, gdzie przeprowadził z nimi rozmowy funkcjonariusz SB. Mieli je oceniać krytycznie, twierdząc że SB nadal prowadzi politykę „zamordyzmu”, że chce utrzymać Białorusinów w zastraszeniu i mieć nad nimi stałą kontrolę.
„Dąb” donosił też, że Hajduk i Janowicz dążyli do wprowadzenia do Zarządu Głównego BTSK (jego działalność tak jak innych organizacji po 13 grudnia została zawieszona) przedstawicieli młodszego pokolenia. Była mowa o nauczycielu akademickim Anatolu Odziejewiczu oraz studentach białostockich i warszawskich uczelni. Mieli oni wnieść wiele nowego oraz znacznie ożywić działalność Towarzystwa.
Była to inicjatywa koła miejskiego BTSK w Białymstoku, któremu przewodniczył Mikołaj Hajduk. 1 grudnia jego zarząd wystąpił z wnioskiem o zwołanie w pierwszym kwartale 1982 roku nadzwyczajnego zjazdu organizacji. W piśmie wystosowanym do wszystkich kół terenowych akcentowano pilną potrzebę „oczyszczenia i odrodzenia” Towarzystwa. Obecne i poprzednie kierownictwo organizacji obwiniano o szereg zaniedbań. Przede wszystkim, że doprowadzono do zaprzestania w wielu szkołach nauczania języka białoruskiego, upadku ruchu artystycznego, likwidacji zespołu estradowego „Lawonicha”, zamknięcia Regionalnego Białoruskiego Muzeum Etnograficznego w Białowieży oraz pozbycia się spółdzielni produkcyjnej „Beteska”, a także zaprzepaszczenia szansy zbudowania w Białymstoku Domu Kultury Białoruskiej im. Konstantego Kalinowskiego.
Zwołanie nadzwyczajnego zjazdu uniemożliwiło wprowadzenie stanu wojennego, zaś nowa sytuacja polityczna w kraju sprzyjała umocnieniu w szeregach BTSK nurtów zachowawczych i konserwatywnych. Kolejną próbę reformowania organizacji z inicjatywy m.in. Janowicza i Hajduka podjęto dopiero w 1984 r. SB wszczęła wówczas sprawę operacyjną kryptonim „Sabat”, skutecznie blokując odmłodzenie ZG BTSK na X Zjeździe organizacji.
Na pierwszym spotkaniu po wprowadzeniu stanu wojennego „Dąb” poinformował jeszcze o nowej inicjatywie wydawniczej, jaka w środowisku białoruskim zrodziła się w połowie 1981 roku. Jej szczegółów agent jednak nie znał. A chodziło o bezdebitowe „Biełaruskija dakumenty”, których pierwszy numer ukazał się pod koniec czerwca. Został wydany w warunkach ścisłej konspiracji. Zaangażowanych i wtajemniczonych w to było tylko kilka osób – głównie Sokrat Janowicz, jego studiujący w Łodzi syn Jarosław oraz Mikołaj Dawidziuk, malarz i wykładowca w tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych.
„Biełaruskija dakumenty” kolportowano głównie kanałami prywatnymi przede wszystkim na Białostocczyźnie, część egzemplarzy rozsyłano pocztą do adresatów w kraju i za granicą. Na ich trop wpadły służby w Warszawie, przechwytując w sierpniu 1981 r. przesyłki nadane w Gdańsku. Były adresowane do kilku osób i instytucji w Anglii i USA, m.in. do Jamesa Dingleya, badacza kultury białoruskiej z Uniwersytetu Reading kolo Londynu. Jeden egzemplarz miał trafić do Jacka Kuronia.
SB uznała, iż podjęła nielegalną działalność bliżej nieznana grupa osób ściśle powiązana z londyńskim ośrodkiem białoruskim. By ją namierzyć, wszczęto sprawę operacyjną, której nadano kryptonim „Lis”. Kierował nią ppor. Krzysztof Róg z Wydziału III Komendy Stołecznej MO. Z zachowanych akt sprawy (sygn. IPN BU 2332/16) wynika, że funkcjonariusze i agenci zaangażowani w wykrycie sprawców powstałego zagrożenia działali niezbyt profesjonalnie. Wszczęte czynności operacyjne zaprowadziły ich na mylne niekiedy tropy, a formułowane wnioski albo odbiegały od prawdy, albo były wyolbrzymiane. Funkcjonariusze nie znając języka białoruskiego niewłaściwie interpretowali też treść opublikowanych w przechwyconym wydawnictwie tekstów i materiałów. W ich ocenie wskazywały one na nacjonalistyczną postawę członków tej grupy, mającą ambicje przekształcenia zagadnienia białoruskiej mniejszości narodowej w Polsce w problem o wydźwięku międzynarodowym. Fakt zamieszczenia głównych aktów prawnych B.R.L. wskazuje na cele i ambicje antyradzieckie tej grupy z możliwością infiltracji na teren Białoruskiej SRR.
Po namierzeniu osób mających do czynienia z wydawaniem i kolportażem „Białoruskich Dokumentów” planowano zwerbować spośród nich tajnych współpracowników SB. Czynności trwały kilka miesięcy. W międzyczasie wybuchł stan wojenny. Dopiero w lutym wytypowano trójkę podejrzanych, którzy zdaniem śledczych stali za wydawaniem i kolportażem „Biełaruskich dakumentau” i utrzymywali kontakt z wrogimi białoruskimi „siłami wywrotowymi na Zachodzie”. Dwóch z nich – Jana Maksymiuka i jego kolegę Jana G. – namierzono zupełnie nietrafnie, gdyż z tą „bibułą” nie mieli nic wspólnego. Tyle, że pocztą otrzymali od nieznanego wydawcy po jednym jej egzemplarzu, o czym SB dowiedziała się od swego agenta z akademików przy Żwirki i Wigury, gdzie obaj mieszkali. W dodatku porucznik Róg w swym meldunku mylnie podawał, że Maksymiuk był studentem Politechniki Warszawskiej, podczas gdy studiował on na Wydziale Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego.
Jedynie trzeci z nich – Jarosław Janowicz zasadnie znalazł się na celowniku SB. Niemniej wszystkich trzech zaliczono do antysocjalistycznej nieformalnej grupy białoruskiej pn. „Redaktorzy” i na początku lutego wezwano ich na rozmowy operacyjne w celu wyjaśnienia okoliczności związanych z wydawaniem „Białoruskich Dokumentów”.
O tym przesłuchaniu wzmiankuje Maksymiuk w swej najnowszej książce w języku podlaskim „Kinoman”, drukowanej wcześniej w odcinkach w „Czasopisie”. Kiedy otrzymał wezwanie do Pałacu Mostowskich, był przekonany – podobnie jak Jan G. – że pytać tam będą o BAS (Białoruskie Zrzeszenie Studentów”), w którego organizowanie byli obaj zaangażowani. Teraz niepokoili się zwłaszcza w związku z wydawaniem biuletynu „Aposznija pawiedamlenni BAS”. Trzeci numer, wydrukowany tuż przed stanem wojennym, został bowiem skonfiskowany.
Maksymiuk w swej książce wspomina, że podczas przesłuchania oficer pytał go tylko o „Biełaruskija dakumenty” – skąd je ma i kto je wydaje.
Ppor. Róg po przeprowadzeniu w drugiej połowie lutego rozmów operacyjnych z Janem G. i Janem Maksymiukiem 17 marca 1982 r. w uzupełnieniu meldunku operacyjnego napisał:
W trakcie rozmowy w/w osoby stwierdziły, że nie mają żadnego związku z grupą „Redaktorzy”. Nigdy nie byli jej organizatorami, ani też nie wysyłali tzw. „Dokumentów Białoruskich” do osób pochodzenia białoruskiego zamieszkałych poza granicami PRL. Zaznaczyli przy tym, że „Dokumenty Białoruskie” otrzymali drogą pocztową od osób anonimowych. Ponadto z ich rozpoznania wynika, że w/w dokumenty otrzymała większość osób pochodzenia białoruskiego.
Wyjaśnili również w trakcie rozmowy, że zaangażowani byli w wydawanie tzw. „Aposznija Pawiedamlenni” („Ostatnie Wiadomości”). W/w gazetka – jedna kartka formatu A4 – miała wyjaśnić przyczyny powołania do życia Związku Studentów Białoruskich. Do dnia 13.12.1981 r. wydano trzy numery w nakładzie ok. 100 sztuk.
W notatce służbowej z rozmowy przeprowadzonej z Janem Maksymiukiem ppor. Róg na koniec napisał:
Biorąc pod uwagę fakt dość ograniczonego czasu rozmówcy, zajęcia na uczelni, postanowiłem rozmowę zakończyć. Odstąpiłem również od propozycji ewentualnej współpracy, gdyż w czerwcu rozmówca po obronie pracy magisterskiej opuści Warszawę.
Natomiast Jan G., poproszony o kontakt, gdy będzie miał ewentualnie jakieś materiały o osobach redagujących „Białoruskie Dokumenty”, zdecydowanie odmówił. Powiedział, że nie uważa, by dokumenty te mogły przynieść szkodę Polsce i jej interesom.
Identyczną sprawę pn. „Redaktorzy” jesienią 1981 r. założyły też służby białostockie, które koordynowały wszystkie czynności operacyjne prowadzone w Białymstoku, Warszawie, Łodzi i Gdańsku. Trwały one do 1983 r. „Biełaruskija dakumenty” wciąż były wydawane. Ostatni – czwarty zeszyt ukazał się w sierpniu 1983 r. Poinformowano w nim o zaprzestaniu tej działalności z obawy przed grożącymi więzieniem represjami zaangażowanych w to osób.
Jarosławem Janowiczem SB zajęła się kilka miesięcy później niż Maksymiukiem i jego kolegą. 7 sierpnia 1982 r. został on zatrzymany w Łodzi, gdzie był czasowo zameldowany jako uczeń czwartej klasy szkoły muzycznej II stopnia. Podczas przeszukania znaleziono u niego i zarekwirowano 52 egzemplarze drugiego zeszytu „Białoruskich Dokumentów”, dwa listy (do ojca i Aleksandra Nadsona w Londynie), pięć maszynopisów oraz 50 matryc powielaczowych i 50 dolarów amerykańskich. Z przeprowadzonej z nim podczas krótkiego przesłuchania rozmowy w końcu wywnioskowano, że za tym głównie stoi jego ojciec, który jak zeznał syn utrzymuje rozległe kontakty w krajach kapitalistycznych.
Dwa dni później rewizję – bez formalnego nakazu – przeprowadzono także w ich białostockim mieszkaniu, gdzie także ujawniono wydawnictwa bezdebitowe. Sokrat Janowicz był następnie kilkakrotnie przesłuchiwany.
Zastępca naczelnika białostockiej SB 25 lutego 1983 r. w piśmie do naczelnika w Warszawie informował, że S. Janowicz podczas rozmowy napisał oświadczenie, w którym przyznał się do opracowania i druku przy pomocy tzw. „ramki” skonfiskowanych wydawnictw. Syn Jarosław tłumaczył teksty tych dokumentów na j. angielski i kolportował z terenu Łodzi do innych uczelni w kraju, gdzie występowały skupiska studentów pochodzenia białoruskiego oraz do różnych redakcji w kraju, mając na celu spopularyzowanie problematyki Białorusinów zam. w Polsce. Tłumaczył się, że nie złamał przepisów, gdyż zarekwirowane pozycje zostały przez niego wydane „na prawach rękopisu w ramach ustawy o cenzurze”.
Okazało się, że pisarz miał rację. W cytowanym piśmie znalazła się następująca informacja:
Zakwestionowane wydawnictwa poddano ocenie Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Wydawnictw w Warszawie. Z lakonicznej oceny wynika, że przepisy wydawnicze nie są rygorystyczne i dopuszczają możliwość druku bez kontroli do 100 egz. W minimalnym zakresie miano uwagi co do treści. Prokurator Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w B-stoku zezwolił na konfiskatę zakwestionowanych wydawnictw, lecz nie dopatrzył się możliwości pociągnięcia w/w do odpowiedzialności karnej. Z Sokratem i Jarosławem Janowicz przeprowadzono dwukrotnie rozmowy ostrzegawcze.
Sprawa krypt. „Redaktorzy” została zakończona 22 września 1983 r. Jak napisano w postanowieniu, wykryto sprawców nielegalnego wydawnictwa „Białoruskije Dakumenty” oraz zarejestrowano ich jako figurantów spraw.
Cdn.
Jerzy Chmielewski