Zamiast wdzierać się w tematy, które i tak pokrywa sieć fejków, paplaniny, teorii spiskowych, mafijnych powiązań, morderstw, linczów medialnych, znowu wam poczytam o naszym życiu z tomiku „Rośliny”. Pamiętacie wiadra z wodą? Ich noszenie do domu ze studni, bliskiej, na podwórku, i z tej pośrodku wioski? Nosicie gdzieś jeszcze wiadra z wodą? Na naszym kolejowym podwórku studnia była blisko domu, ale i tak ciężko było nieść dwa wiadra, po brzegi napełnione wodą. Wyręczałam czasem matkę, kiedy ojciec był w pracy. Nie zawsze mi się chciało. A teraz wspominam te wiadra z wodą jak odległy skarb.
Wada ǔ wiadre jak wielizarnaja zboǔtanaja knopka i tak samo ǔzwialiczany jaje blosk prosto z knopki, ciomny z papstrykanaju jasnaściu – tak ja ǔ pamiaci zabaczyła darahuju wadu ǔ darahom wiadre. Dwa wiodry. Tak było zruczniej niaści. Heta pierwszy wiersz. Tam baćko wadu prynios. A druhi apawiadaja, jak wada pryskaja, paǔzie pa nazie – toja ǔ pamiaci baczu. Baczu, jak wada z piarapoǔnianaho wiadra wykonywaja bahatyja, amal baletnyja formy, skacza, paǔzie i raptam haǔknia. I ǔ pamiaci jaszcze baczu, jak ǔsio toja syplacca, tracić pawierchnaść, i jak druhija wiodry zaczynajuć bliścieć u pawietry: wiodry blosku słonca, ali ni praǔdziwaho, a słonca adlehłasci ad tamtoho żyćcia, a moża ǔsio razam – słonco z kożnaho proszłaho dnia i adlehłaść razam paźbiralisa i ǔ waczach bliściać, i jaszcze bliścić jakojaś nowaja światło, jakoho ja ni wiedaju i bajusa wiedać.
Pierszy wiersz: u pamiaci baczu padsołnuch, jaki kaływajacca i zdajecca kulhawić, a jaho lico tak samo jak nizamknutaja knopka z ciomnymi bloskami. Padsołnuch raście na miaże – pamiż pałoskami, jakija ciahnucca da wioski Gabiaty. Padsołnuch tam kaliś ros kożny hod (zaǔsza adzin i wysoki) i ja jaho czasto z daleka pamylała z adnoju dziaǔczynaju, sasiedkaju, Lidkaju, jakaja tudeju waroczałasa z szkoły ǔ Babroǔnikach, a ǔ jaje byǔ wywichnuty tazabiedrawy sustaǔ i jana kulhawiła. Tady ǔ poru ni laczyli takoho kalectwa. Zboża było wysokaja i hety padsołnuch zdawaǔsa jaje bielańkaju haławoju nad kałasami, kali tak iszła i kaływałasa na boki, i byǔ tam jaszcze nibyto kusok jasnaj chustki. Kali pryhledziałasa, baczu szto kaływajacca padsołnuch, a ni Lidka. Albo zdawałaso, szto jakajaś druhaja baba idzie i kulhawić, i znoǔ wysachszyja pialostki padsołnucha wydawalisa z daleka jak chustka. Lidka była starszaja ad minie. Ja ǔże ǔspaminała, szto hulała z jaje małodszaju siastroju Tośkaju. Jany chutko wyjechali ǔ horad. I ja astałasa samotna. I ǔ druhuju szkołu chadziła, ǔ polskuju ǔ Wiarabjach. U Babroǔnikach wuczyli biełaruskaj mowy, a ǔ Wiarabjach nie. A patom wyszło tak, szto tyja, jakija znali z szkoły biełaruskuju mowu, pakinuli na zaǔsiody biełaruskaść dziacinstwa, a ja naadwarot – ja ni mahła. Czym starejszaja, tym bolsz tak ni mahu, bo ażywaja pamiać. Znajszła sabie ǔ Mickiewicza i ǔ Kastusia Kalinoǔskaho szlachieckuju łacinku i joju stała pisać – dla minie heta najzruczniej (heta maja prastaja piśmiennaść a polski alfabet cudoǔny – najcudaǔniej sławianski).
Praczytaju wam wierszy z wadoju, padsołnucham i knopkaju. Jany na polskaj mowie, i chaj takimi astajucca. Znoǔ hawaru: chaj żywie tak naszaja byłoja żyćcio. Jeśli wiodra z wadoju nosiǔ raz baćko, raz maci, a raz ja, heta ni było tak ciażko, jak rabić heta samoj, dzień u dzień. Kali ja czatery hody pracawała ǔ liceum pad Warszawaju, mnie dali kwateru na drugom pawiersie, ali biez wady, i ja wałaczyła wiodra z wadoju z daleka, ad prychilnaho haspadara, i mnie heta było niepasilno. Tyja wiodry wykinuła z pamiaci. Dzień u dzień sześć, siem wiodraǔ albo i bolsz na druhi pawierch. Naliwała ǔ kacioł, kab było na try dni. I znoǔ wiodra pa schodach na pawierch. Nam zrabili tam na padworku pamyjnuju jamu i znoǔ wiodra trebo było wałaczyć uniz. Heta dla minie chudoj, toniańkaj było straszno. A trebo jaszcze sztoś paściraci, i znoǔ ciażkija wiodry. Stała wyliwać brudnuju wadu czeraz wakno, na karczy, wieczaram, kab nichto ni baczyǔ. U dożdż najlepiaj było wyliwać czeraz bałkon, puściǔszy pa balkonie. Lje dożdż i ljecca maja wada. I bałkon czysty. I nikoho nima na padworkach, bo lje dożdż. Praczytaju wam wierszy ab milejszych wiodrach. A bez wyjaśnienia powyższych okoliczności te wiersze nie przemówią. Żadne nie przemówią bez okoliczności? Ależ nie. Chodzi o okoliczności białoruskie. One są przysypane ciężkim piachem niechcenia, wewnętrznego i zewnętrznego. Te wiersze powstawały w kontekście pamiętania „Co dobrego było w peerelu”, są z tej książki i w tym kontekście przemówią – to moje wspomnienie o dzieciństwie i młodości stamtąd. W drugim wierszu mnożę kształty wody, wypryśnięte z wiader; używam w nim dwóch starych form: „śknąć” i „słonić”, bo mi się podobają. Pasują do przeszłości, zgrabnie w niej leżą, jak w kołysce.
PODWÓJNOŚĆ
Przejrzały samotny słonecznik,
biel okrągła na otwartym zatrzasku.
I myśl, która się nakłada z trzaskiem:
najkrócej trwa szczęście życia.
A z daleka zdawało się, że ktoś idzie,
chwiejny albo utykający,
ze zwichniętym stawem biodrowym.
Jednak nie. Nie zbliżał się.
Przywitaliśmy się jak wyżej.
Jak wtedy, gdy po długiej nieobecności,
prawie rocznej,
oczy zostały zadławione nagłą siwizną matki,
i po chwili ojca –
wszedł z wiadrami,
w których, w tamtym świetle,
kołysały się dwie twarze wody,
zatrzaski, schodząc się i rozchodząc.
Tak wyruszyło w drogę
przerażone spojrzenie, połączone z pieszczotą.
STARY CIĘŻAR
Pełne wiadra. Cisza. Ciężka.
Niesiona niezupełnie na wznak.
Przeleje się i szczeknie piskliwie.
Zgubi kaganiec: ptakiem lodowatym.
Zgubi brzeg pyska: ciepłem lśniącym.
I śknie po nodze w but głęboko pod piętę
parzącą jasną kroplą, jak fasolową nerką.
I kilka razy skrzypną kabłąki.
Ale teraz te wiadra są sypkie. I widzisz z oddali,
jak się sypie twoja skóra, tamto drzewo, dom.
Pojedyncza recytacja z pamięci wzmaga to.
Opuszcza cię skóra głowy, jaźni.
I twój widok słonią zlepione wiadra światła,
bezwzględnie wyraźne:
ta jedna ogólna
świetlista trumna.
Pada stromo na cynfoliowych saniach.
Twoim obowiązkiem jest umrzeć, droga pani.
Ni znaju, ci jaszcze chtoś pisaǔ wierszy pra Narejki ci Gabiaty, zamykajuczy ǔ jich naszaja byłoja żyćcio. Chibo tolki ja, chibo bolsz nichto. Ja hetyja maji staryja wierszy paczytała Półkaǔniczkam, a jakich hawaryła ǔ druhom esse, i jany każuć: czytaj jaszcze. Znaczyć czas majim słowam ni paszkodziǔ. A ja ǔże tak ni piszu – piszu inaczej, chibo lepiaj, bolsz zreło. Praczytaju jaszcze adzin pra mokry plaż i kupalnicu ǔ Gabiatach. Pamiataju, szto Świsłacz tady była szyrokaja, i ǔ Gabiatach rabiǔsa praǔdziwy plaż i kupalnica, kali reka wyliwałasa z biarahoǔ na bielańki i siwawaty piasok, adpływała i napływała, a piasok ceły czas byǔ mokry. A tam, dzie hłybiej, dno było kamianistaja, jak ǔ horach, i płyń była chutkaja, tak samo jak u horach, a miascami dno było jamistaja, heta ad bombaǔ (siudoju prachodziǔ front). Wada nad jamami była jak zakuporana jasnaju probkaju. Ni znaju, jak sionnia tam heta wyhladaja, daǔno tam ni była. Znaju tolki, szto reka zrabiłasa wuziańkaja i zarasła. I reszty dziarawiannych mościkaǔ pamiataju.
KĄPIELISKO W GOBIATACH
Czysty piasek, siwobiały.
Środkiem po głębokim bruku wartka fala.
Wyrwy po bombach –
wciąż są, tam gdzie wirują lśniące plomby.
Ale kąpielisko rozlewa się równo płytko.
a tam, gdzie blat nieprzykryty,
z owalnego boku,
ślad bosej stopy znika natychmiast
i widzisz, jak tonie sekunda, jak przekwita
w szerokim grubym kocu.
Środek rzeki jest i jest granicą.
Nadal nie można przechodzić na drugi brzeg,
ani stamtąd. Dawno zniknęły mosty,
garbate drewno z bezbarwnymi tęczami poręczy.
Wciąż stoją filary, spłukane do barwy osła.
My zaczaplalisa wokam za ziemlu i baczyli jaje krasatu. Nasza woko chadziło pa ziamle jak chodziać nohi, my tut chadzili, hladzieli, biehali, śmiajalisa, chwareli, zdarawieli. Tut kupalisa i tut ścirali bialjo ǔ naszaj reczcy, biez myła, wybiwali prostyni apałonikam. Chutkaja płyń sama ścirała. Wada była czystaja i prazrystaja.
Siudy przychodzili, jak tolki rabilaso ciapło. Pajści nad reku heta było naszaja dziciaczaja świato. Zabylisa? Pamiatajuć maji rawieśniki i naszyja dzieci. Ci maja ǔnuczka budzia pamiatać Narejki? Jeśli ǔ jaje budzia miżnarodnaja baletawaja karjera, ta chibo zabudziacca. Moża na staraść prypomnić narejkawaja dziaciństwo. Moża budzia pamiatać, jak my ǔ Narejkach rabili Zajazdy do Naraju.
Dobrze móc powracać do tego co trwa. Jednak ani przyroda, ani podwórko, ani domy nie mają statusu trwałości w sensie bycia „jak wczoraj”. Domy popadają w ruinę i znikają. Przyroda nigdy nie bywa w stanie z „jak wczoraj”. A przecież człowiek ma głęboką potrzebę dotknięcia tego, co niezmienne, do czego można wrócić, oprzeć się na chwilę, zajrzeć do starego kąta. Człowiek ma potrzebę niezmienności jakiejś części życia. Niezmienna jest tylko religia, nasza liturgia. Dobrze że chociaż to trwa od starożytności, że to linia ciągła. Dobrze mieć świadomość nieprzerwanego trwania liturgii. Tu można dotknąć nagiej duszy. Bo liturgia to jest naga dusza. Dzieło sztuki, jak śpiew, ikona, to historia duszy, zatrzymana na najbardziej udanym dziele, najpiękniejszym, najtrwalszym. Taka jest sama ludzka dusza w świątyni. Czy człowiek w świątyni, w czasie liturgii, może mieć złą duszę? Wredną, zawistną, szowinistyczną, rasistowską? Wskoczył tu z wojny, namordował się, nazabijał dzieci i znowu tak zrobi? Czyste serce gdzie? Oto jest pytanie.
Obudziłam się ze zdaniem: już najwyższy czas domagać się od Boga życia pozagrobowego, a nie tak, że tam niby coś jest, a niby nie ma.
Tamara Bołdak-Janowska