Kiedy pod koniec lipca 2015 roku Andrzej Duda szykował się na swoje pierwsze zaprzysiężenie na urząd prezydenta RP, a Bronisław Komorowski pakował w Pałacu Prezydenckim walizki, w konsulacie generalnym Republiki Białoruś w Białymstoku pojawił się trzydziestoparoletni Sergiusz J., mieszkaniec jednej z podlaskich gmin. W ręku miał spisaną na jednej kartce papieru prośbę do prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki.
„Zwracam się do Pana Prezydenta z usilną prośbą o udzielenie mi azylu politycznego z przyczyn humanitarnych w Pana kraju. Jednocześnie zwracam się do Pana Prezydenta o nadanie mi obywatelstwa Republiki Białoruś”. Zaczął wprost i bez owijania w bawełnę. Potem wylał gorzkie żale na władzę państwową, w tym prezydenta Komorowskiego, za to, że jest przez nią i osoby z nią związane prześladowany i gnębiony. Grono prześladowców w liście do Łukaszenki dodatkowo powiększył o cywilne służby specjalne oraz przedstawicieli lokalnego biznesu z rodzinnego otoczenia.
Co prawda pochwalił urzędników z ówczesnego biura interwencji pomocy prawnej prezydenta-elekta Dudy oraz „nielicznych” dziennikarzy, ale i tak nie widział dla siebie miejsca „w takim kraju jakim jest obecnie Rzeczpospolita Polska, państwie w mojej ocenie wysoce skorumpowanym, w którym „zwykli ludzie”, tacy jak ja, nie mają racji bytu”.
Dla mocnego efektu nazwał na koniec Polskę 2015 „macochą” oraz połechtał czule adresata i samych Białorusinów: „Naród białoruski jest narodem życzliwym, przyjaznym i ugodowym, a jako kraj miejscem, gdzie dla każdego człowieka jest miejsce bez szykan, represji i prześladowań. Cywilizacyjnie i kulturowo jest on zbliżony do narodu polskiego, gdyż oba te kraje należy zaliczyć do państw słowiańskich. Uważam, że Republika Białoruś w chwili obecnej jest jednym z najlepszych krajów do życia, z tego też względu postanowiłem napisać do Pana Prezydenta, prosząc zarazem o pomoc”.
Urzędnicy konsularni, zespawani w naturalnym miksie z białoruskim KGB, zrazu uznali, że to prowokacja polskiego kontrwywiadu, niemniej pomyśleli, że warto trzydziestoparolatkowi uważnie się przyjrzeć. Zaprosili go więc na ponowną wizytę. Z tego co wiadomo, mężczyzna gościł u nich potem kilkakrotnie. Białoruscy urzędnicy składali mu wtedy nieformalne propozycje dalszego podtrzymywania kontaktów, a nawet zapewnili go, że kwestia azylu jest bardzo poważnie brana pod uwagę.
W tym czasie w stan czujnej gotowości została postawiona podlaska delegatura Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, dyskretnie wypytując o Sergiusza J. w miejscu pracy oraz zwiększając liczbę obserwacji budynku konsulatu. O potencjalnym azylancie Łukaszenki polskie służby dowiedziały się zresztą łatwo i przyjemnie, bo Sergiusz J. swoją prośbę o azyl polityczny przesłał również do wiadomości prezydenta-elekta Dudy oraz do kancelarii premiera RP. Stanął więc niejako w taktycznym rozkroku, być może licząc w skrytości ducha na to, że „macocha” w końcu się opamięta i opowie się jasno po stronie takich jak on.
Stypendium od ministra
Zdesperowany admirator „Baćki” był jeszcze kilka lat temu doskonale znany wielu podlaskim policjantom, prokuratorom i sędziom okręgu białostockiego oraz urzędnikom wojewódzkim, powiatowym i gminnym. Jego postać dobrze kojarzą prominentni lokalni politycy Zjednoczonej Prawicy z marszałkiem województwa podlaskiego Arturem Kosickim i europosłem PiS Krzysztofem Jurgielem na czele. Oni to bowiem, kiedy jeszcze Platforma Obywatelska z PSL były u władzy, wymieniali z nim liczną korespondencję i obiecywali, że kiedy „dobra zmiana” obejmie najważniejsze stołki w kraju, jego sprawy – a miał ich bez liku wobec inspektorów budowlanych zazwyczaj, choć nie tylko – znajdą pomyślny finał. Niektóre „znalazły”, ale Sergiusz J. dostał przy okazji łatkę pieniacza, osoby konfliktowej i mściwej, i coraz częściej musiał zmieniać szkoły, w których pracował.
Wcześniej nic jednak nie zapowiadało takiego rozwoju wypadków. Na początku nowej ery Sergiusz J. ukończył z wyróżnieniem pedagogikę na Uniwersytecie w Białymstoku. Cały okres studiów to pasmo permanentnych sukcesów, żeby wymienić tylko tytuł najlepszego studenta białostockich uczelni czy otrzymanie stypendium od ministra nauki. Po studiach zatrudnia się w szkole, prowadzi kółko teatralne i gra w amatorskim zespole muzycznym. Używa więc życia kulturalnie i planowo, tak jak to sobie wymyślił jeszcze w szkole średniej.
Złamany nos
Dzień po katolickim święcie Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, w roku katastrofy smoleńskiej, stojąc na przystanku autobusowym w pobliżu swojego domu, zostaje zaatakowany przez podpitego urzędnika gminy, w której na stałe mieszka. Inspektor budowlany Paweł A. najpierw go lży, potem nagle uderza głową w twarz, łamiąc mu nos.
To miała być spontaniczna i nie konsultowana z nikim zemsta za złożenie przez Sergiusza J. skargi na wójta, byłego funkcjonariusza milicji i Urzędu Ochrony Państwa, poprzednika ABW, Sebastiana N. do podlaskiego wojewody za szkody na jego posesji wyrządzone przez sąsiadów, właścicieli pawilonu handlowo-usługowego. Sąsiedzi, ludzie majętni i ustosunkowani, naruszyli bowiem „decyzję o warunkach zabudowy” wydaną przez wójta, ale wójt to naruszenie własnej decyzji administracyjnej zignorował.
W trakcie procesu o pobicie pedagoga, Paweł A. przestał być zwykłym inspektorem budowlanym, bo od miesięcy, ze względu na pogarszający się stan zdrowia Sebastiana N., nosił już buławę marszałkowską w tornistrze. Na jesieni 2010 roku został więc w cuglach wójtem gminy, a od 13 grudnia 2011 roku był już wójtem skazanym prawomocnie na pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata.
Dotrwał jednak na stołku do końca kadencji, bo odwoływał się sprawnie od decyzji wojewody o jego odwołaniu, a sądy administracyjne tak wtedy, jak i dziś działały wolno. Murem stała również za wójtem rada gminy, która mogła go się pozbyć, ale nie pozbyła. „Oni wszyscy są ze sobą zblatowani”, kwitował uporczywe trwanie wójta na urzędzie Sergiusz J.
Założył też nowemu wójtowi sprawę cywilną. Białostocki Sąd Okręgowy w przeciwieństwie do tych administracyjnych działał błyskawicznie i zasądził na jego rzecz zadośćuczynienie w wysokości kilkunastu tysięcy złotych. Na pobory włodarza gminy wszedł wkrótce komornik. Na tym etapie Sergiusz J. wierzył jeszcze w państwo polskie.
„To pewnie przypadek, ale zaraz też na mojej posesji pojawił się powiatowy inspektor budowlany. Twierdził, że mój dom grozi zawaleniem, że została popełniona w nim samowola budowlana, że zarówno mój dom i stodoła dlatego, że są drewniane i usytuowane blisko granicy z działką sąsiednią, mają stwarzać zagrożenie pożarowe” – tak dziennikarzowi lokalnych mediów Sergiusz J. opisywał koincydencję kolejnych, przykrych zdarzeń. „Dopuścił się nawet tego, że nakazał mi zlikwidować cztery okna w moim domu oraz zerwać wszystkie sufity, ściany i podłogi w górnej kondygnacji oraz sufity w dolnej kondygnacji domu pod pretekstem, aby ktoś mógł napisać opinię, że w moim domu jest …dobrze wzmocniona więźba dachowa i zaimpregnowane stropy”. Dziennikarza zamurowało, lecz po przedstawieniu przez Sergiusza J. obszernej dokumentacji mógł pewnie napisać, że „wszystkie zarzuty były uchylane przez organy wyższej instancji lub Wojewódzki Sąd Administracyjny”.
Dowcip polegał na tym, że powiatowy inspektor budowlany, dobry znajomy skazanego prawomocnie wójta, jeszcze z czasów, kiedy Paweł A. podlegał mu hierarchicznie jako inspektor budowlany w gminie, nie respektował prawomocnych wyroków sądów administracyjnych i konsekwentnie nakładał na Sergiusza J. grzywny, wystawiał tytuły wykonawcze i kierował je na drogę egzekucji administracyjnej. Za powiatowego inspektora budowlanego świecił potem oczami naczelnik urzędu skarbowego, który Sergiuszowi J. zwracał bezzasadnie pobrane pieniądze wraz z odsetkami.
Skarga na macochę
Sergiusz J. złożył w końcu skargę przeciwko Polsce do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Opisał w niej ze szczegółami swoją drogę przez mękę z inspektorami budowlanymi różnych szczebli, lokalnymi samorządowcami z Pawłem A. na czele, prokuraturą i policją. Obecnie współpracuje z wydawnictwami edukacyjnymi i od czasu do czasu, na internetowych portalach, staje w obronie „prześladowanych przez polskie sądy” oenerowców organizujących marsze ku czci Romualda Rajsa „Burego”, odpowiedzialnego, czego dowiodło w 2005 roku śledztwo IPN, za zbrodnie na prawosławnych mieszkańcach Białostocczyzny na przełomie stycznia i lutego 1946 roku.
Próbka: „(…) Była działaczką społeczną, propagującą wartości patriotyczne i zarazem organizatorką marszu Żołnierzy Wyklętych w Hajnówce. Z tego powodu jako mieszkanka Hajnówki nie miała łatwego życia. Za rzekome podrapanie policjanta otrzymała, w mojej ocenie rażąco niesprawiedliwy wyrok, tj. 4 miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności. Z informacji przeze mnie posiadanych, nigdy dotąd nie była karana, ukończyła studia wyższe i gdyby nie jej działalności na rzecz polskiego patriotyzmu wiodłaby spokojne życie. Niestety, przyszło jej żyć w mieście i powiecie, w którym krzewienie wartości patriotycznych nie jest wskazane, a wręcz zakazane. (…)”.
Paweł A. po raz trzeci z rzędu cieszy się posadą wójta. Co ciekawe, przed drugą kadencją jego wyrok za pobicie Sergiusza J. uległ zatarciu, więc mógł śmiało i skutecznie znów kandydować. W gminie go cenią, bo buduje drogi i umie wypić jak prawdziwy chłop, a nie jakieś, za przeproszeniem, „elbegiete”. Nikomu też nie przeszkadzają „niebieskie karty”, jakie mu zakładano za wszczynanie awantur domowych i wyrok za jazdę autem „pod wpływem”.
Sergiusz J. na Białoruś nie wyjechał. Na razie.
Arkadiusz Panasiuk
Imiona oraz inicjały nazwisk bohatera tekstu oraz wójtów gminy z okolicy Białegostoku zostały zmienione.