Kolejna to moja mowa pożegnalna. Może coś warta.
Od plastyczki Ewy Pohlke otrzymuję prośbę, abym zerknęła za wiersze Natalii Haławacz i abym przywróciła jej sens życia czy też podtrzymała na duchu, żebym coś napisała o jej wierszach. Dobrze. Nie dopytuje się, dlaczego mam przywracać i podtrzymywać. Po tekstach zobaczę, czy warto. Zerkam w wiersze i od razu widzę, że warto. Od razu rozpłakałam się przy pierwszy wierszu. Ewa kilka razy przysyła mi wiersze Natalii, a one nie dochodzą. Co jest, myślę, ale nie buduję natychmiast teorii spiskowych o umyślnej blokadzie konta przez jakiegoś agenta, choć umysł w takie teorie tradycyjnie skacze, tylko sprawdzam, jaki mejl Ewie podałam, może z błędem. Oczywiście. We własnym mejlu robię błąd. Takie czasy. Rozpraszają. No i postępująca starość, która niszczy precyzję oka i ręki, nieubłaganie i denerwująco.
Okoliczności – albo wzmacniają intelekt, albo dekoncentrują, osłabiają wszelką energię do życia, wolę życia, twórczości, rozwoju, myślenia. Stary i młodym okoliczności albo niszczą psychikę, albo napełniają radością życia. Obecne okoliczności odbierają wszystkim radość życia. No chyba że dobrze się czuje krętacz, któremu zawsze miłe chaosy i panika wokół, bo wtedy ma rozległą pokątną zarabialnię na spanikowanych. Okoliczności powodują, że ciągle śni mi się wojna. Budzę się w nocy z radosną świadomością: żyję! Taka co noc w środku nocy radość. I ona ma jakieś ostateczne znaczenie. Znaczenie chwilowości wśród gruzów i bezdomności w lodowatych snach? Żadne.
Ewa daje mi namiary na Natalię na priv. Powstaje korespondencja. Ja piszę moją łacinką, a Natalia cyrylicą. Rozumiemy się. Muszę prosić jednak o wyjaśnienie znaczenia niektórych słów. Na przykład nie zrozumiałam pełnego znaczenia słowa „wodar”, to znaczy skojarzyło mi się to z polskim „odór”, ale czułam, że to nie to, i miałam rację. To „woń” w sensie pozytywnym. Wodar wiasieńnich kwietkaǔ. Wodar ćwituczych drewaǔ. Czujasz abo nie, bo zaraza adbiraja heta czućcio. Czuju i budu czuć. I jaszcze ni zrazumieła, szto heta takoja „świetlak” i „hajuczy”. Dadumoǔwałasa, szto heta „świetlik” i „gojący się”. Ali trebo było wyjaśnić dakładno. Ali ż i my kazali: „świetlaki harać u hustoj trawie, a jich tak mnoho”. Zabywajucca słowy. Tady trebo im wiarnuć żyćcio, a ni ǔpichać u zabyćcio raz na zaǔsza. Descartes kazaǔ sztości fundamentalnaja dla nas: usio adno, ci razumnyja reczy apawiadajasz haworkaju, ci czystaju literaturnaju mowaju – padkreślu hetyja słowy; i ceły czas trebo słuchać prastoho czaławieka, jeśli jon dumaja. Papiszu pa polsku, tak dla czytaczoǔ, jakija hetaho damahajucca, nu i tamu, szto daǔno tak ni pisała. Nasza moǔnaść dwojnaść heta dobry status.
Natalia na moje zwyczajowe pytanie, jak się jej żyje, krótko odpowiedziała, że ojczyznę zamieniono jej w piekło. Zabójstwa. Areszty. Mieszka w Mińsku. Stolica piekła. Co do piekła, to w nim zawsze są sami bezradni. W piekle nikt nie opowiada dowcipów, i piekło poznajemy po ich braku, nawet jeśli jeszcze nie przeżywamy krańcowych mąk piekielnych. W piekle jestem tak samo bezradna, a dziś cały świat to piekło w większym lub mniejszym natężeniu. Z Internetu niczego się o niej nie dowiaduję. W końcu kieruje mnie Natalia na naszą stronę kamunikat, gdzie trochę się o niej mówiło. Aha. Mam. Skąpo. Trzeba poszerzyć.
Cykl jej wierszy „Wals pra kotku”, przysłany przez Ewę, poświęcony jest pamięci matki. To rozpacz „niemłodej córki”, jak się wyraża w jednym z wierszy. Nie żadna ulga, nie chwilowa rozpacz. To długotrwała rozpacz, to znaczy ona nie przeminie, ustalając się na dnie duszy w monotonny smutek i pełznący nieubłagany wzrost poczucia nietrwałości własnej.
W tym samym czasie, kiedy piszę ten szkic, i kiedy czytam wiersze Natalii, moją równoczesną lekturą jest „Pamiętnik” Stanisława Brzozowskiego (reprint z lwowskiego wydania, z 1913 roku) i sama wpadam w rozpacz, bo Brzozowski źle traktuje matkę, wręcz nienawidzi jej charakteru, bo według niego jest zbyt silna, zbyt władcza, apodyktycznie wymagająca posłuszeństwa w domu. A czego chcieć, pytam, od kobiety, duszonej w tamtych czasach w prywatnej przestrzeni, z całą władzą „opiekunki domowego ogniska”? Toż Dostojewski, które Brzozowski uwielbia, pisał o tym, że źle traktowana kobieta sama staje się zła, histerycznie bezsilna lub histerycznie władcza, rozdaje ciosy na ślepo, wrzeszczy, a po latach temat ten podjęła nasza filozofka, Jolanta Brach-Czaina, która w szkicu o porządku dziobania wyjaśnia mechanizm aktywności kobiecego dziobu: jeśli kobieta jest dziobana, to zaraz kogoś dziobnie, kto niżej, dziecko dziobnie, bo rzecz ma się jak w stadzie kur – kogut boleśnie dziobnie kurę i jeszcze poprawi cios, a kura to natychmiast odda, dziobnie słabszą kurę, a słabsza dziobnie jeszcze słabszą, i idzie w dół to dziobanie, które wywołał sadysta kogut wódz. Ale zaraz wypisuję z Brzozowskiego dwie istotne i żywe myśli: „Intelekt nie chce utożsamić się z płcią”; „Kultura jest wyjściem poza człowieka aktualnego”. Akurat te dwie myśli wyszły poza człowieka aktualnego, to znaczy poza czas, w którym Brzozowski pisał „Pamiętnik” i są zobowiązujące nadal dla ludzi kultury. Jeszcze mówię Brzozowskim: do powstania myśli musi być sytuacja i – sytuacja musi mieć myśl, a w Polsce tego nie ma – tak twierdzi Brzozowski. Jest sytuacja, a myśli o niej nie ma. Bez sytuacji myśl nie powstaje. Sytuacja jest zawsze. A i bywa tak: jest myśl, i jest sytuacja, ale nie wolno wyrazić myśli o sytuacji, na przykład nie wolno wskazać, kto pobił antyfaszystę na manifestacji faszystów czy antyfaszystów. Cicho bądź, choć widziałeś. Cicho, bo i ciebie pobijemy. Bo akurat mamy podłe czasy podłych ludzi, którzy wyłażą na wierzch i pilnują aktualnego „porządku” politycznego. Takie czasy odnawiają się ciągle i wszędzie. Potem następuje chwila ludzi dobrej woli i oczywiście znowu rosną Himalaje podłości w porządku rozwiniętego dziobania słabszych i Innych.
No więc sytuacją tego szkicu były dwie lektury, miejscami sprzeczne, i to jak – w stosunku do matki. I zastanawiałam się, jak zatytułować ten szkic: Mama czy Mama Sytuacja? Wybieram to drugie. Skoro jest pieśń „Mama Afryka”, to ja mogę mieć szkic „Mamę Sytuację”. Taką mowę na czas letni piszę. Myśli Brzozowskiego będą mi przydatne, bo trafiają w to, co ja tu pragnę powiedzieć. Pożyj u mnie trochę, chłopie, zubożały szlachcicu. Książka, wydana we Lwowie… Jak to nostalgicznie brzmi. Ech. Granice tam, gdzie granic nie było. Zmieniające się granice są tożsame z czystką etniczną. Zawsze i wszędzie.
Bez sytuacji (śmierć matki, upływające życie) nie byłoby wierszy Natalii, a bez dwóch lektur, ze sprzecznym postrzeganiem matki, nie byłoby tego mego szkicu. Jakkolwiek to brzmi, a brzmi banalnie, wyznaję to; wyznaję konieczną sytuację. Stajesz się brzemienna, chwilo moja. O to chodzi.
Rzadka więź córki i matki. Rzadka? Rzadko opisywana.
Z nami jest tak, szto jeśli mamka pamierła, ta ǔsio pamierło, ceły świet. My ni analizujam krytyczno naszych adnosinaǔ z mamkami, ni ciapieraszniczajam ǔ siońniajszych modnych metach: oj, jakaja kiepskaja nasza mamka była. Wiedajam: daskanałych ludziej nima, ci heta mamka, ci tatko. A ciapieraszniaja moda takaja, szto pamiż daczkoju i mamkaju dobrych adnosinaǔ nima i być ni moża, bo mamka była nidaskanałaja. Trzeba się gryźć, a nie kochać.
Nikt nie jest doskonały, nawet Bóg, skoro mu wyszło, co wyszło, kiedy ulepił człowieka. Za dużo bałwanków mu wyszło. Kiedy nie myślę, nie czuję, nie wyobrażam, jestem takim bałwankiem. Każdy nim bywa.
No więc odchodziła mama i odchodziło całe jej życie, niemal nieopowiadane, a jeśli opowiadane, to córce. Było opowiadane i ignorowane. Wysłuchiwane było albo i nie, może tylko chwilami mieliśmy uwagę dla bliskiego losu. Tak, czy siak, pełna opowieść życia szła do ziemi. Naszym matkom wystarczała mała uwaga dla ich opowieści. Miłość naszych matek do dzieci była bezwarunkowa – jakiekolwiek by nie było dziecko, i nasza miłość do matek była bezwarunkowa – jakakolwiek by nie była matka. Jednak naszych matek głośno dźwięczą dopiero potem, potem. Kochać bezwarunkowo i nie wysłuchać? Tak. Zdarza się i to. Najczęściej nasze matki szły do ziemi w milczeniu, żeby nie obarczać dzieci ciężarem swego życia.
Maja mama była dobraja – powtarzała moja matka, o której powiem to samo. Te same słowa słyszę podczas lektury wierszy Natalii. Te słowa żyją w przestrzeni, która można nazwać drogą duszy. W wierszach Natalii pojawia się rzeczywistość snu. To archaiczny element duszy i jedyny świat kontaktu ze zmarłymi bliskimi. W moich wierszach też. Znam to. Doświadczam tego. Utraciłam matkę i córkę. Obie mam wyłącznie w snach. Tę obecność umieszczam w wierszach. Tej archaiczności nie zniszczy żaden polityczny system. Sen to element naszej pamięci. To nie „sen mara”. Nie. To przybiegające do nas życie, wciąż żywe, jeszcze wcale nie byłe. Tak czuje dusza. Rozum oczywiście uzna to za życie byłe. Jednak jeśli ono pozostaje we śnie, w pamięci jako żywe, to niech lepiej zamilknie rozum na tę chwilę kontaktu. Jest przecież rozum duszy – starszy od rozumu rozumującego, a rozumującego często w sposób zaprzeczający istnieniu duszy. Cicho bądź, rozumie. Oczy duszy widzą więcej, aż do tego stopnia więcej, że widzimy żywych zmarłych, a temu się nie da zaprzeczyć, bo to są fakty wewnątrz nas. I są one niekiedy tak wyraziste, że budzimy się przerażeni na cały dzień albo szczęśliwi na chwilę. Takimi faktami wewnętrznymi – jeszcze raz wspomnę – Wacław z wiejskiego teatru Węgajty poprzetykał swoje „Spiski życiowe”. To zapis życia, realnego, choć pozostający we śnie i połączonej z nim pamięci, czyli wewnątrz nas, niewidoczność dla innych, dopóki nie opiszemy. Z faktami się nie dyskutuje, fakty się opisuje. Natalia, Wacław, ja – nie lekceważymy dymiącej snami duszy. Tak. To dymy duszy. A dymy te tworzą nas – to wspólna droga wszystkich ludzi, a zarazem odrębna, ale jeśli się zgadamy na te tematy, to okaże się, że to jednak droga wspólna. Prastara droga w prastarej przestrzeni – niewidzialna z zewnątrz, dopóki nie opiszemy (ustne opowiadanie nie wystarczy), droga wieków. Czasami doznaję obecności córki na jawie – widzę ją oczami duszy. Po chwili znika. I tak widzę matkę. I znika. Nie widzę tak ojca, bo on był stale nieobecny w domu, jak nie w pracy, to na rybach i grzybach, ale pamiętam pewien obraz, i ten obraz powraca, kiedy to ojciec ostatni raz zagrał na akordeonie „Kolorowe jarmarki”, jeszcze w kolejowym domu, siedząc na naszej zabytkowej kanapie, zielonej, aksamitnej, z frędzlami. Czasami ten obraz przylatuje, przysuwa się do mnie, z tamtym pokojem, z tamtą kanapą, z pochyloną na ramię głową ojca, z przepięknie brzmiącym akordeonem. Nie tak, że tylko w pamięci. Słyszę, jak gra, a wtedy zagrał perfekcyjnie, aż Tolo się zdumiał. Cały tamten pokój widzę oczami duszy. I znika oczywiście. Tak. Jest coś takiego, jak głębia duszy. Powiemy o kimś: w głębi swojej duszy ten człowiek jest dobry. To się czuje. Oczy duszy czują.
Kto raz przeczyta wiersze Natalii, nie zapomni nigdy. Tak są poruszające i tak bardzo wspólne na drodze duszy. Trudno by mi było cytować cały cykl, więc ograniczę się do kilku początkowych wierszy. Za chwilę.
W wierszach pojawia się Bóg. Rozmówca. Adresat modlitwy. Adresat pieśni Mahutny Boża. Dialog z Bogiem to postulat Martina Bubera. Nie tylko u niego jest to obecne, po chasydzku żarliwie proponowane. Według wielu myślicieli poezja to ciągle kosmogonia, zachowująca żywotność mitu i mitów, bo tylko tak otrzymujemy pełnię ludzką – zmysłowe życie i abstrakcję, do której musi być zdolny nasz umysł, żeby nie ograniczać się do opisów dupy Maryni. A u Brzozowskiego, on znowu mi tu pasuje, mam takie słowa, wyjaśniające, co to jest życie religijne: „Jasne wypowiedzenie się, które staje się dla mnie konieczne, a zobaczycie, że nie „skleszałem”, choć niestety „zabobon Boga” jest u mnie nieuleczalny”. Tak. „Zabobon Boga” – jeśli nie jest obecny w poezji, to nigdzie go nie ma, albo „skleszał”, jak to ujął Brzozowski, i tylko tak jest obecny, zredukowany. Jeśli nie ma go w teologii poezji, to umarł, zagadany na śmierć dowodami na nieistnienie i w sprzeciwie wobec „skleszałości”. Szkoda, że dziś przeważnie nie ma go w poezji – przez ten brak poezja staje się rachityczna, jak roślinka w piwnicy, pozbawiona abstrakcji słońca. Ja wciągam do moich wierszy „zabobon Boga”. Ale nie modlę się, tylko rozmawiam na równych warunkach. Może rozmawiam ze sobą. I co z tego. W każdym człowieku jest abstrakcyjne Ja. No i do kogo mówić, z kim rozmawiać w czasie bombardowania? Propaganda to bombardowanie umysłu. Nie muszę tu ściślej tłumaczyć okoliczności, sytuacji.
Do Boga mówimy śmielej niż do człowieka, a na pewno szczerzej – o wiele szczerzej niż do kapłana. Już to wzmacnia nasz tekst. Nie zważamy na żadne bombardowanie.
Jest coś jeszcze fundamentalnego w wierszach Natalii, coś, co lubię i czuję, i sama stale mam to w moich wierszach, a jest to nasz status, nasza tożsamość: zetknięcie się mieszkańca wsi z kulturą miasta. Znowu mi tu pasuje Brzozowski, który ceni twórczość Tomasa Hardy’ego ze względu na obecny u Hardy’ego ten problem, takiego zetknięcia się. To zetknięcie się trwa w naszym białoruskim życiu. Nie całkiem opuszczona wieś i nie całkiem przyjęte miasto. Jeśli tak jesteśmy, to jesteśmy. Pozostaje to nieomówione jako status. Tu omawiam. Brzozowski umożliwił mi sformułowanie tych myśli. My, tak zetknięci, widzimy nie tylko witryny, nie tylko kolorowe obrazki w smartfonach, ale wciąż dla nas żywe detale ziemi, listki, kamyki, i na dłużej zatrzymamy spojrzenie nawet na mrówce podobnej do sfatygowanego zatrzasku (knopka), i zadziwi nas nawet pień drzewa, porysowany zmarszczkami jak twarze i szyje naszych dziadków (dzied jak pianiok)). To nasz ciągły stan. Pora się opamiętać i uznać taki swój status za wciąż trwały i budujący, przyjąć go głęboko jako nasze dobro. Żyjemy Pomiędzy (piszę słowo wielką literą), a Pomiędzy jest naszą osobliwą pełnią. Stając się pełnymi mieszczuchami, tracimy siebie nieodwracalnie. Stajemy się jak wszyscy. Bezbarwni, niemi, cisi, dostosowani. Wystarcza nam telewizyjne wiadomości, nos głęboko zanurzony w smartfon czy w inne rozumnie pudełko. Niepotrzebna nam nasza kultura i nasza żywa kultura. Nie ta, robiona dla nas, tylko ta, robiona przez nas. Nigdzie na świecie nie znajdziemy takiego skarbu, którym możemy zastąpić siebie. Nie zastąpimy naszych odczuć, uczuć i myślenia przez papu i kaku medialne. To niszczy wyobraźnię i pamięć, konieczne składniki umysłu, a umysł jest czymś innym niż rozum, większym, jak chciał Kartezjusz. Przypomnijmy tego myśliciela, bo wciąż jest ważny, a według niego rozumy to my mamy wszyscy mniej więcej tego samego rozmiaru, ale umysł – nie, bo go tworzy też wyobraźnia i pamięć, i dopiero z tymi składnikami, z tą podwójną władzą, jesteśmy pełnymi ludźmi. O niszczeniu wyobraźni przez papu i kaku medialne, przez tę propagandę bez końca, przez rozumne pudełka z pozorowaną mnogością treści, woła też Seweryn w swym małym teatrze, jednoosobowym, ale jakże potężnym przez takie wołanie!
Miejsce, gdzie przestają docierać do nas nasze historie, wykańcza nas. A jeśli przystajemy na błyskawiczną asymilację do miasta, przestają do nie docierać nasze wiejskie historie. Nasz stan Pomiędzy gwarantuje, że nie umrą nam opowieści dziadków i pradziadków. Wiemy i czujemy więcej niż pełny mieszczuch, ale też i więcej niż nasz dawny wiejski człowiek, bo widzimy podwójnie i nie pogardzamy dziadkami. Nie używamy słów „wiocha” i „wieśniak”. Brzydzą nas. Przez to obrzydzenie jesteśmy szlachetni.
Jak dobrze, że czytałam jednocześnie Brzozowskiego i Natalię. Obie lektury płynęły do mnie po najlepszej ludzkiej drodze – czyniąc myśl brzemienną. I cieszę się, że nie są to grube książki. I kolejny raz dochodzę do wniosku za myślicielami, że gruba książka do gruby skandal. Ściślej mówiąc: to Ernst Cassirer przytacza słowa Lessinga: „Duża książka jest dużym złem, bo to zwięzłość jest pierwszą zasadą stylu”.
Temat matki i Boga połączył mi dwie tak różne, tak głębokie, a cienkie książki. Dołączyła mi się jeszcze bolesna myśl: jakże mi brakuje Janusza Korbela, który też rozmyślał i śnił, pisał i opowiadał – nas i za nas, a czynił to zwięźle.
A teraz kilka wierszy Natalii, których nie tłumaczę, pozostawiam w cyrylicy, bo wiem, że i tu jesteśmy ciągle Pomiędzy cyrylicą a łacinką. I jest to dobre nasze Pomiędzy. Co mi tam, że ktoś może nie znać cyrylicy. Jak nie znacie, to poznajcie:
Судакрананне з нябёсамі
У кішэні новага паліто
Ляжалі дзве скамечаныя насоўкі,
Увабраўшыя слёзы блакітных вачэй
Пяць гадоў таму,
Што ліліся бясконца па тваім твары
Пасля дваццаці пяці дзён апраменьвання.
Засохлыя скамечаныя насоўкі –
Судакрананне маё з табой.
Судакрананне з нябёсамі…
Ты усюды,
Мама…
Маме
Цябе не пахавалі, не.
Ты толькі выйшла на хвілінку.
Ты не пакінула мяне.
Сваю маленькую дзяўчынку
Ты сустракаеш зноў у сне.
Дык затрымай мяне, імгненне,
Хачу спытаць, што не паспела,
Хачу сказаць, што не сумела.
Маўчыць нямое сутарэнне –
Страшэнных мук тваіх збавенне.
Цябе не пахавалі, не…
На летніку
Гляджу я на кроплю расы
Праз узор павуціння,
Сатканага нейкім дзівосным ткачом-лесуном.
Ад расы ці слязы
Неба мружыцца сінню
І маміным вокам цікуе за мною даўно.
І ўсё як заўжды –
Прывячае усмешкай світанак
І ткуцца імгненні умелым і хуткім ткачом.
Вядзерца вады
Мама моўчкі паставіць на ганак,
Хіснецца у сенцах стамлёным худзенькім плячом.
Летнім вечарам
Вечар ціхі палёгкай цнатлівай
Песціць моўчкі мае валасы.
Недзе ў лозах зялёных шчасліва
Птушак шчодрых звіняць галасы.
Не дзяўчынка, а веру ўсё ў казкі,
Што складаю раз-пораз сабе,
З непрыкметнае Божае ласкі
Яны цешаць у вечнай сяўбе.
Аздабляе, сыходзячы, ветах
Неба зорнага ціхую гладзь.
У азёрах купаецца лета,
Светлякамі лілеі глядзяць.
Карціна летняга ранку
Два спадзяванні.
Сэрца адное.
Белае ранне
Бегла за мною.
Дзве паралелі.
Сутнасць адзіна.
Горкім алеем
Сохне карціна.
Чыстае неба
Розум вяртае.
Мёртвая глеба.
Я шчэ жывая.
Tamara Bołdak-Janowska