W latach 1960-1970 zaczęto wyznaczać granice parków narodowych, do których wstęp mieli wszyscy – turyści, naukowcy i organizacje pozarządowe – tylko nie odwieczni ich mieszkańcy. Lasy podzielono na rezerwaty, lasy chronione i lasy stałej produkcji. Ludy zbieracko-łowieckie uznano za szkodników i grupy nieużyteczne w budowaniu ekonomii państwa. Zaczęto ich z rezerwatów wypędzać i zabraniać do nich dostępu, pomimo że od tysiącleci stanowili oni ważne ogniwo ekosystemu, korzystające w sposób naturalny i zrównoważony z bogactwa lasu.
Pigmejów pozbawiano miejsca do życia i tradycyjnych terenów łowieckich. W oczy Pigmejów zajrzał głód, który zmuszał ich do wyjścia z lasu. Program osiedlania Pigmejów w stałych osadach wspierała polityka państwa, mająca na celu „cywilizowanie dzikich”. Pigmeje nie posiadający umiejętności rolniczych ani zdolności funkcjonowania poza lasem szybko wypadali na margines i stawali się kozłem ofiarnym. Kolor ich skóry przystosowany do półcienia okazał się śmiertelnym wrogiem w otwartej przestrzeni. Wystawieni na silne działanie promieni słonecznych, umierali z powodu udarów cieplnych. Tym niemniej dzisiaj Pigmeje zmuszeni są wieść życie półkoczownicze. Przez kilka miesięcy rezydują w stałych osadach na obrzeżach lasu, przez kolejne wędrują w dżungli. Pomimo Deklaracji ONZ w zakresie praw ludów tubylczych z 13 września 2007 r. i Rezolucji Parlamentu Europejskiego z 3 lipca 2018 w sprawie łamania praw rdzennej ludności na świecie, w tym masowego wykupu gruntów rolnych, proceder wywłaszczania i wyganiania Pigmejów z ich ziemi trwa do dzisiaj, a stałych osad, w których zmuszeni są żyć przez cały rok, przybywa.
***
Kim jest Pigmej, który traci las? Nikim. Staje się człowiekiem zbędnym. W głębi dżungli był myśliwym. Potrafił zapewnić byt rodzinie. Świetnie radził sobie w warunkach, w których inni ludzie dawno by zginęli. Pigmeje kochają las ponad wszystko. Nazywają go swoim Ojcem i Matką. Dżungla jest ich domem, supermarketem i apteką. Nie boją się lasu, są z nim zżyci od łona matki. Las jest ich ojczyzną, podstawą ich tożsamości i wierzeń. Tam rodziły się i trwały przez tysiąclecia zręby ich kultury. Gdy Pigmej jest zmuszony opuścić las i osiedlić się w wiosce, staje się niepewnym siebie, słabym, pogardzanym i prześladowanym członkiem społecznej mniejszości. Pozostaje „na rozdrożu” i „pomiędzy”, rozdarty między dawnym a nowym stylem życia, w którym coraz bardziej odciskają piętno globalne przemiany cywilizacyjne. Nieprzygotowani do nich mentalnie, skonfrontowani nagle z obcym, Pigmeje nie są w stanie zaadaptować się pomyślnie w nowych warunkach. Utrudniony dostęp do ziemi, brak umiejętności rolniczych, trudności w przyjęciu nowych wartości i modeli życia pogłębiają procesy wykluczenia społecznego. Uznawani za istoty gorsze nie tylko przez Bantu, ale i przez państwo, które odmawia wydawania im dowodów tożsamości i aktów urodzenia, a co za tym idzie prawa do edukacji, opieki medycznej, głosowania w wyborach, korzystania z urzędów i dochodzenia swoich praw w sądach, a nawet podróżowania, które bez paszportu jest niemożliwe w świecie wszechobecnych granic państwowych. Stają się niewidzialni – dla państwa i sąsiednich ludów. Chyba że chodzi o ograbienie myśliwych z mięsa po powrocie z polowania albo zapędzenie kobiet do roboty na cudzym polu. Nie mogąc odnaleźć się w nowej rzeczywistości, stają się wyrzutkami, bezdomnymi i imigrantami na własnej ziemi.
Osiadły tryb życia w hierarchicznych wioskach przyczynia się do dezorganizacji pradawnych form życia i rozpadu rdzennej kultury. Młodzi Bayaka, nie posiadając wykształcenia, zawodu, często nie znając języka francuskiego, podejmują się najgorzej opłacanych prac, próbują gospodarować na poletkach (z różnym powodzeniem), stają się poszukiwaczami diamentów lub wyjeżdżają za pracą do miast, co oznaczę, długotrwałą rozłąką z rodziną. Przemodelowaniu ulega rodzina, tradycyjnie monogamiczna, dziś coraz częściej rozbita lub niepełna. Część z nich z pomocą ekologicznych organizacji jak WWF, przeobraża się w strażników parków narodowych i przewodników turystów. To oni wytropili i zaprowadzili mnie do ukrytych w dżungli goryli. Doskonale znający las i obyczaje zwierząt nie zapomnieli o procedurach bezpieczeństwa i profesjonalnie dopilnowali wszelkich formalności. WWF robi świetna robotę w Dzanga Sanga.
Wszyscy pamiętamy czasy naszych rodzimych „wiejskich kawalerów” którzy nie mogli znaleźć sobie żon. Producenci telewizyjni wyczuli dobrą koniunkturę na reality show a program „Rolnik szuka żony” bije rekordy oglądalności. Niegdyś bez większych ambicji i aspiracji, niewykształceni, mogący zaoferować ciężką pracę na roli za marne pieniądze, nie byli atrakcyjnym „materiałem dla męża”, ulegali degeneracji, staczali się w nałogi i biedę. Wiejskie dziewczyny w powojennych latach PRL aspirowały do lepszego życia, czyli do miejskości, a to oznaczało zerwanie z tradycyjnym modelem życia. Kształciły się lub wychodziły za mąż „za miastowego”, który dawał im lepsze perspektywy na przyszłość. Białoruska młodzież migrująca do miast skrzętnie zacierała ślady różnic, zmieniła imiona na brzmiące bardziej po polsku – nagle Ludmiła stawała się Lucyną a Zinaida Zenobią. Masowo przestawiono się na język polski, uważając rodzimą gwarę za coś stygmatyzującego, gorszego, upośledzającego szanse na znalezienie dobrej pracy i społeczny szacunek. Nie było to przekonanie pozbawione podstaw.
Nie inaczej dzieje się wśród kobiet Bayaka. Zbieraczki uznały byłych myśliwych za mało atrakcyjną opcję na przyszłość. W lesie myśliwy cieszył się szacunkiem i poważaniem. Musiał wykazywać się szeregiem cech takich jak odwaga, wytrzymałość, sprawność i umiejętności łowieckie, gdyż dawało to gwarancję zapewnienia bytu rodzinie. Wykorzenieni myśliwi, zamieszkujący obrzeża wiosek, nie posiadający pola uprawnego, niezaradni, biedni, spędzający czas w gronie kolegów i staczający się alkoholizm, nie stanowią wymarzonego kandydata na głowę rodziny. Dziewczyny zerkają na rolniczych Bantu lub decydują się na samotne rodzicielstwo. Wychodząc za mąż za mężczyznę Bantu kobieta podnosi swój status społeczny i materialny. Bantu są zamożniejsi, mają ziemię, lepsze i większe domy, zapewniają kobietom dostatek i więcej pożywienia dla dzieci, ale są poligamistami i decydują się na żonę Pigmejkę jedynie w stanie wyższej konieczności. Taką konieczność stanowi bezpłodność pierwszej żony lub jej niechęć do pracy. Pigmejki uważane są za płodne i pracowite, ale zostają najczęściej drugimi lub trzecimi żonami. Piętno „tej gorszej” będzie towarzyszyć im do końca życia, a ich dzieci nie zostają uznane za pełnoprawnych Bantu. Nazywane będą jedynie „lepszymi Pigmejami”, a ich matka pozostanie w domu osobą wykonująca najgorsze i najbardziej niewdzięczne prace. Jest to cena, jaką kobiety pigmejskie płacą za „bycie jak Bilo”.
Wykluczenie Pigmejów rozpoczyna się już w szkole, o ile dziecko ma szczęście do niej uczęszczać. Mali Pigmeje są w niej dyskryminowani, wyśmiewani, wykluczani ze wspólnych zabaw, przydzielane są im ostatnie ławki, przybory szkolne dzielone niesprawiedliwie, są zmuszane do pracy w czasie przeznaczonym na naukę na rzecz swoich kumu (noszenie wody, drewna na opał, żmudne i długotrwałe przygotowywanie pasków kory liany z której wyrabiane są sznurki). Ich ojczysty język – Sanga jest używany jedynie w obrębie rodziny, w domu. W innych społecznych przestrzeniach nie jest akceptowany. Żyjąc między światem wioski i ścianą lasu, pomiędzy tradycją przodków a życiem jakie niesie współczesna cywilizacja, stają się ludźmi z rozerwaną lub nieokreśloną tożsamością, którzy coraz bardziej pragną pozbyć się „gorszości”. Imponują im cywilizacyjne gadżety, nowe ubrania, telefony komórkowe, jazda motocyklem. O ile pokolenie 30-40 latków wciąż utożsamia się z tradycjami przodków i nieobce są mu sposoby funkcjonowania w lesie, o tyle młodzież wyraźnie odrzuca tradycyjny styl życia i dąży do tego, by stać się takimi „jak Bantu”. Starają się uwolnić od tego co czyni ich Bayaka, wypalić to piętno, pozbyć się stygmatu. Patrząc obiektywnie – trudno im się dziwić. Raporty naukowców i organizacji pozarządowych wykazują, że Pigmeje pozostają najbardziej dyskryminowaną i maksymalnie zmarginalizowaną społecznością na świecie.
Wiele organizacji pozarządowych walczy obecnie o prawa Pigmejów, spotyka je jednak szereg problemów: Pigmeje żyją w małych, rozproszonych grupach, a koczowniczy tryb życia utrudnia wspólne działania. Nomadzi żyjący w różnych państwach nie są nawet świadomi istnienia podobnych sobie grup. Organizacje skupiają się na uświadomieniu im ich praw i możliwości walki. Wskazują na deklarację CADHP, która wzywa afrykańskie państwa do wzięcia w obronę ludów tubylczych i zapobiegania ich dyskryminacji. Szkoły misyjne realizują program nauczania ORE. Jest to metoda nauczania dzieci w ich rdzennym języku, która kładzie nacisk na tradycję i uświadomienie dzieciom dziedzictwa kulturowego. Dzieci uczą się np. tradycyjnych śpiewów, rozpoznawania leśnych roślin leczniczych czy bezszelestnego poruszania się po dżungli. Doceniając te starania, nie mogę pozbyć się wrażenia, że żadna metoda nie uratuje ginącej kultury, jeśli została zerwana nić przekazu międzypokoleniowego, jeśli dzieci nie uczą się chodzić po dżungli od swych rodziców, wujków i babek. Jeśli umiejętność bezszelestnego chodzenia po dżungli nie jest i nie będzie przydatna w jego życiu codziennym, pozostanie jedynie elementem folkloru – pięknego, lecz kulturowo martwego. Z podobną sytuacja borykamy się na Podlasiu. Szkolne nauczanie języka białoruskiego (czy podlaskiej gwary) dzieci, które nie mają do czynienia z żywym językiem w codziennych kontaktach, jest tyleż chwalebne, co skazane na niepowodzenie w dłuższej perspektywie czasu. By jakiś element kultury funkcjonował, musi istnieć „życiowa konieczność” wymagająca jego nieodzowności, w przeciwnym wypadku nabyte umiejętności przypominają kwiatek u kożucha – są piękne, ale nie niezbędne, wskutek czego z czasem tracą na znaczeniu i znikają z pola codziennych znaczeń.
Pomimo walki organizacji pozarządowych o prawa Pigmejów, ich głos jest zbyt słaby, by przebijać się do politycznego mainstreamu i mieć realny wpływ na decyzje państw, a bez tego walka jest skazana na porażkę. Bayaka i inne grupy Pigmejów są nadal wypędzani z własnej ziemi, bez uwzględnienia praw ludów rdzennych do niezbywalności ziemi, i bez baczenia na ich interesy, podczas gdy w tym samym czasie wydawane są nowe koncesje na wycinkę lasów, a całe połacie dżungli są dewastowane przez spółki i mafie wydobywające złoto i diamenty. Wciąż utrzymywane są zakazy wstępu do ekologicznych stref i rezerwatów dla ludów łowiecko-zbierackich. Louis Sarno, wspomniany przeze mnie na początku tej opowieści, uznawany za największego obrońcę praw Bayaka, został zapytany przez polską naukowczynię Urszulę Markowską-Manistę o to, jak widzi przyszłość tego plemienia. Odpowiedział: „Myślę, że przyszłość Bayaka jest ściśle związana z przyszłością tego lasu. Jeżeli uda się nam zachować las w dobrym stanie, to przyszłość Bayaka będzie zapewniona, bo mogą oni uczestniczyć ze współczesnym życiu, chodzić do szkoły, kimś się w życiu stać, czegoś się nauczyć, ale jeżeli będzie las, to będą mogli kultywować swoje tradycyjne życie, to tradycyjne życie wcale nie musi być sprzeczne z życiem współczesnym. Ale jeżeli nie będzie lasu, albo będzie w złym stanie, to ta przyszłość Bayaka będzie bardzo trudna, bo będą żyli jako niewolnicy tego społeczeństwa narodowego cenrtoafrykańskiego, będą pracowali za marne pieniądze, będą wykorzystywani. Ich przyszłość zdecydowanie należy do przyszłości lasu i myślę, że tutaj jest coś do zrobienia w tej dziedzinie, tu w tym lesie Dzanga Sanga, jeszcze nie jest za późno, można coś zrobić, ale niedługo może się okazać, że jest za późno”. Póki co, jego głos pozostaje wciąż niesłyszalny.
***
Ognisko powoli dogasało, cichły śpiewy, ciemność nocy rozświetlały jedynie świetliki i migające światła latarek wokół obozu – jedyne rzeczy w wiosce, które miały cokolwiek wspólnego z elektrycznością. Stara kobieta podeszła do mnie i wskazując na niebo oznajmiła pozbawionym wszelkich wątpliwości głosem: „Wangha mówi, że pora spać”. Był to głos, który wie, że nic innego niż on nakazuje nie stanie się, ponieważ stać się nie może. Kim jest do cholery Wangha? I dlaczego jego decyzje są nieodwołalne? Wołam Leona, mego przewodnika. O co chodzi, Leonie? Dlaczego musi zakończyć się ten niezwykły wieczór? Wangha – tłumaczy Leon – to księżyc. Przesunął się na niebie o odpowiedni odcinek odległości. Wszyscy wiedzą co to oznacza. Bayaka nie mają zegarków. Wciąż żyją w rytmie przyrody, odmierzając czas za pomocą słońca i gwiazd. Wciąż jeszcze Wangha decyduje, o której położą się spać.
Ewa Zwierzyńska
Fot. Autorka