BeJot: Porozmawiamy o niczym? Może zacznijmy od koguta. Wskoczył na płot, wypiął pierś i darł się podskakując: Kurdesz, kurdesz, kurdesz nad kurdeszami! Taki był z niego kurdesz, że wszystkie kury zamarły, gdzie która stała. Nawet kąpiąca się w piachu zastygła na boku i była podobna do rozdziawionych zardzewiałych nożyczek albo kilku skorup starego sagana z żeliwa. Niebieskość, zajeżdżająca pomarańczą.
Zjawisko: widzę na jezdni wodę, która płasko dymi, to znaczy jej płynięcie jest dymem, przezroczystym. Woda seledynowa. Przypominam sobie, że zeszłej wiosny widziałam dziewczyny, dymiące jedwabnymi spódniczkami.
Zjawisko: włosy z kolczastego drutu.
Tolo: Co?
Bejot: Nic. Absurd.
Tolo: Nic?
BeJot: Nic, które jest czymś tam, a kolczasty drut kolczastym drutem. Za wczesnego Breżniewa po odwilży i odżyciu za jego sprawą dyktatury władze nasze i wasze w zgodzie przegrodziły nam naszą Świsłocz kolczastym drutem, pośrodku silnych fal. Po trzech dniach ten drut poszedł w pizdu, jak mówią nad Świsłoczą. Świsłocz to wartka rzeka, jak górska. Zaraz za nią ciągną się Wysoczyzny Białoruskie, więc chyba to prawdziwie górska rzeka, chyba z tych Wysoczyzn wypływa. Na dnie są kamienie. Jest jak brukowana. I pędzi. Przynajmniej tak było za czasów mego dzieciństwa. I ten drut kolczasty osiadł na tych kamieniach, na dnie, i tylko psuł nam uciechę z kąpieli i nurkowania. Potem i na dnie już go nie było. Prąd uniósł. Rzeka w niektórych miejscach miała trzy metry głębokości, i więcej. Pewnie to bomby tak ją zawirowały lejami. Tędy szedł front II wojny.
Tolo: Ale brzydko mówisz.
BeJot: Mówię, jak tam mówią. Kiedyś na kaput mówiono jeszcze: piździec. I pryjszoǔ piździec. Jeszcze był synonim bardziej elegancki: kapiec. I budzia tabie kapiec. Pewnie i teraz tam tak mówią, w niewymarłych wioskach. Może żywe są wszystkie te nieeleganckie i eleganckie słowa. Adam Pomorski w jednym z wierszy białoruskich, tłumaczonych przez siebie, używa słowa: piździec. Dziś wybudziły mnie zdania: Świat upośledza. I piździec. Świat zabija. I też piździec.
Tolo: Ale zdania! Media upośledzają. Propaganda upośledza. A świat zabija. Chcesz dokądś pojechać, a tam zabijają ludzie ludzi.
Bejot: Dawno, dawno temu napisałam, chyba w „Szmatce-Notatce”: Kuj, mówią, kuj, kuj. Ale na kij mi ten kuj!
Na kuj ja to napisałam. Dla dowcipu. Twój kuzyn powtarzał te słowa i śmiał się. Te słowa nie są brzydkie, to nie twój uj. Śmieszne. A kuzyn młodo zmarł. Miał zaledwie dwadzieścia pięć lat. Życie mamy nie po to, żeby umierać młodo. Nie pasują do jego życia słowa „Mijały lata, zmierzchało”. Do nas pasują. Życie nam się zmierzcha nieodwracalnie. Przekroczyliśmy średnią biologiczną. Robi się strasznie. Do tego systemy polityczne opierają się na nienawiści. Robi się jeszcze straszniej. Chomsky: Ludzie nie są w stanie żyć w systemie, opartym na nienawiści. Ja też nie jestem w stanie. Patrz, tamte wiersze ze „Szmatki-Notatki”, napisane czterdzieści lat temu, wcale nie są takie złe, a to był nasz pierwszy tomik. Nasz wspólny. Kilka moich starych wierszyków:
TRZY
Ziemia – zdrowie – cmentarz.
Trzy oceany trawy.
KWIAT W STYCZNIU
Kwitłem,
Nie pamiętam, jak.
KREW
Z cienia –wiatru- kroków –
jest krew nocy.
Krew przezroczysta otwiera drzwi,
pulsująca przymyka.
Skrzypią zawiasy, śmieszki futryn,
krew ciemną wpuszczają do kuchni.
Rano chleb jak zwykle zakrwawi bezbarwnie.
Tolo: Nie są złe, coś ty. Pisane w innych czasach.
Bejot: Notowałam życie i namysł. Nie mogę zapomnieć tego obrazka:
KIEDY
Kiedy na zawsze
rozstawaliśmy się
z podwórkiem w Narejkach,
kiedy ostatnia osoba
wsiadła do ciężarówki,
długo, długo,
długo – kołysały się
skroploną bielą
krwawniki.
Tolo: Też to pamiętam. Krwawniki zostały poruszone przez ciągnięte pakunki, skrzynie, przez pospieszne kroki. Zostały przygniecione i usiłowały wstać., wstawały chwiejąc się na wszystkie strony albo kiwały się na boki. Kołysały się, jak już wstały.
BeJot: I jeszcze jednego obrazka też nie zapomnę. Zanotowałam chwilę, kiedy ojciec zmarł, leżał nieruchomy jak nigdy w życiu, i zaraz matka postanowiła wyjechać na zawsze z Narejek do mieszkania w mieście:
WSZYSTKO
Wszystko! Kanapy, ściany, krzesła,
łóżka – wszystko maszeruje, biegnie,
przychodzi – do niego,
do nieboszczyka – bo nie ma, nie ma!
nic bardziej nieodwołalnie
ostatecznie na tym świecie
jak on – nieruchomego.
Tolo: I ja tamten moment pamiętam. Wpadasz w nostalgię.
BeJot: Tamtego miejsca już nie ma i nigdy nie będzie. Dom kolej wyburzyła. Sama kolej zniknęła stamtąd. Wszystko zarosło chaszczami. Torów nie ma. Przejazdu nie ma, szlabanów, latarek na naftę albo karbid. Nawet buhry rozkopane, zniwelowane. Zniknęło miejsce, zamieszkane nieprzerwanie przez kolejarzy od dziewiętnastego wieku, od samego początku istnienia kolei! I nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze tam pojedziemy. Nie tyle nostalgia, co smutek, którego nic nie jest w stanie uśmierzyć. Wioski wymarły. Czyli tamta dziewczynka, dziewczyna, którą byłam, umarła boleśnie definitywnie, bo wraz z miejscem. I to jak dokładnie. Z domem, podwórkiem sadem, ogrodem, ulubionymi do biegania buhrami, torami do chodzenia po szynach i rysowania kredą na nich, z kochaną rzeką na granicy, do której dziś zabroniono podchodzić, z kąpieliskami, z polami, miedzami, ścieżkami, stadami motyli małych i ogromnych, łopianami, dziką porzeczką w pięciu kolorach, bujnymi ziołami jak w raju, z każdą bliską wioską, z kolejowym telefonem na korbkę, ze słowami: kasić atawu trebo, aharod sadzić trebo, trebo kapać bulwu, żyto żać, aharod pałoć, i trebo adpaczyć, z cerkiewnym dzwonem, który dośpiewywał się z Mostowlan do nas, a teraz kto go usłyszy tu? A to pamiętasz?:
KURHAN
Dla nas sączy się z wysoka
po żółtej kropelce
ścieżka.
Żeby wejść do lasu
trzeba się wspiąć
po tej lasce.
Tolo: I to pamiętam. Tam kurhan na kurhanie. Teraz nie ma łysych kurhanów. A były. Teraz wszędzie rozrasta się puszcza. Ściślej to czasem kurhan był częściowo łysy, górą porastał lasem. To ścieżkę, prowadzącą stromo wzwyż do lasu uwieczniłaś.
BeJot: Nie ma już tej ścieżki. I ten wierszyk przeminął wraz z nią. I jaki sens było pisać wiersze?
Tolo: To dobre wiersze.
BeJot: Niedobre. Nie ma mnie w nich w całej pełni, to jest z uczuciami.
Tolo: Jakże nie ma uczuć? Jest choćby smutek, silne wzruszenie. Słuchaj, co opowiada Lalka Pinceta:
„Najpierw usłyszałam. Siedzę sobie i słyszę, że coś szeleści. Zrobiło mi się nieswojo. Siedzę sobie bezszelestnie, a tu coś szeleści. Spojrzałam w bok, a szelest – na gałęzi. Spojrzałam jeszcze raz – lśni. I szeleści. Lśni i szeleści. Wpatrzyłam się lepiej, a to wąsaty wróbel: trzyma w dziobie kawał celofanu i nim sze-ćwir-leści. Wyobrażacie sobie takiego wróbla z taaakim celofanem? Taki kanarek, pomyślałam bardziej świadomie. Nagle skrzydła wypadły mu z dziobu, a sam fru! Jak kamień, w górę, w dół, i poskakał, i nie ma. Moja interpretacja laboratoryjna: wróbel przymierzał maskę. Nie tylko naszemu bliźniemu zjechał dach”.
BeJot: I co dalej?
Tolo: Ciąg dalszy w wykonaniu Lalki Pincety:
„Jednak muszę wam opowiedzieć bajkę pt. „MALARZ ŚWIATA”:
Malarz świata. Każdy zna. Każdy widzi. Każdy czuje albo chociaż przypuszcza talent.
A jak pracuje nowy malarz?.
Element, brany z krajobrazu i nanoszony na obraz, znika – drzewo na wzgórzu jest już tylko drzewem na płótnie czy na ekranie; ptak topnieje w locie, żeby się odezwać z ekranu; ostatnia rzeka broni swego marszczonego ciała: Ja, rzeka, nie mam stawów ani kości, pozwól mi łasić się do brzegów według mego upodobania i nadawania sobie wymarzonych kształtów bocznych. I jeszcze otrzyma te kształty, na płótnie czy ekranie.
Trawa. Trawa temu malarzowi niepotrzebna. Zrobi ją jednak, zanim zżółknie i zniknie z oczu.
Twój świat, człowieku, znany ci do mdłości świat, i to też przecież i mój lalczyny świat, widzę go przez twoje okna albo kiedy twoje dziecko pokazuje mi niebo i kwiaty, wyparowuje jak naświetlona klisza. Mówiłam już – wiek się zawija. Obawiam się, że nas do swego krajobrazu nie weźmie ani nowy wiek, ani nowy malarz. A takich, jak my, ludzi i lalek, jest niepoliczalny miliard, pomnożony, na naszej malejącej planecie, a lalek to pewnie jeszcze więcej niż ludzi”.
BeJot: Nie chce mi się rozmawiać. Nic się nie chce. Tak działa propaganda. Znowu mówię: zabija za życia. Odbiera chęć do życia. Przeczytam ci jeszcze stary wiersz z cyklu „ROŚLINY”, dedykowany poecie R., który swój rower nazywał jeleniem, lubię ten wiersz:
TWÓJ KOCHANY JELEŃ
Wiersz dla R.
I dosiadasz jelenia. Kochanego po pracy jelenia.
Pedałujesz w kochanym jeleniu,
solidnie wykonanym w niemieckiej fabryce.
Ale czy jesteś szczęśliwy? Nie.
Przewija widoki twój jeleń, kochany.
I wewnątrz coś się przewija samo.
Zawijasz się w to, co się przewija.
Teraz jesteś szczęśliwy? Od dawna nie.
Jesteś tnący.
I jesteś tnący.
Tnący.
Naprzód.
W bardzo czyste mieszkanie łąki, lasu. I Frau Luft czysta jest
w tym długim
Grat. Ale ty ciągle się wyrywasz w linie mniej wyzbierane.
I kręte.
No to jakie jest dziś niemieckie szczęście? A ty? Jesteś
szczęśliwa? Nie.
Tolo: W duchu i po linii języka: Profunde Frage, czyli – głębokie pytanie. I szerzej: a kto jest dzisiaj szczęśliwy? Według ankiety na pierwszym miejscu są Finowie. To ja pytam: czy dlatego w takich podskokach Finlandia pobiegła do NATO? I będą jeszcze szczęśliwsi jak im poobcinają dochody, żeby było na broń? Na przesadne uzbrojenie? Szczęście. Fin z Finką przebiegną po śniegu, zatrą z uciechy ręce, wskoczą do przerębli czy w inne szczęście, do sauny, i stwierdzą, że są za życiem? Plastyczne piękno słowa „szczęście”, jak to ujął Proust, obracane w ustach filozofów jak przysmak, zmydliło się doszczętnie, a jednak.
BeJot: W duchu powyższym i niepowyższym, najzupełniej bez sensu stwierdzam: Wierzba wierzga. Wierzba nie wierzga. Przy wejściu do parku stała kiedyś pochyła wierzba, podobna z sylwetki do konia. Stara była. Patrzysz z jednej strony – wierzga, patrzysz z drugiej – staje dęba. Czarny koń to był, z seledynową grzywą do nieba i grubym warkoczem ogona do ziemi. Zimą był cały czarny, a grzywa i ogon miały kolor zgniłego jabłka, ale mocne były. Wycięli. Może koń ten chorował. Teraz mamy tam inną, z ręki ludzkiej rzeźbę: żurawie zrywają się do lotu. Też czarne. Jakoś mi smutno bez tego konia. Taka sylwetka! Doskonała rzeźba czasu. Żurawie też piękne.
Tamara Bołdak-Janowska