W „Łowcy złotych trufli i jego małej śwince”, powiastce eschatologicznej pisanej w latach 2000-2018, umieściłem epizodyczną postać Króliczej Głowy, wzorowaną na panu Petro z Soroczej Nożki, który pojawiał się na podwórkach babci Kowszyłowej i jej sąsiadów, żeby pohandlować tym, czego ci dobrzy ludzie z ulicy Lipowej chcieli się pozbyć, a co dla Petra mogło stanowić wartość. Jako smark brałem go wtedy za szorstką, wiecznie niedomytą wielką dłoń i prowadziłem na wysypisko kamieni, blisko wygódki, gdzie walały się skarby: pompka od roweru, kawałki drutu, stara doniczka.
Droczył się wtedy ze mną, oglądał niby tak bardzo uważnie uszkodzoną pompkę od roweru, a potem wyciągał z kieszeni spodni gruby plik banknotów. Przełykałem ślinę jak pies Pawłowa, on się śmiał serdecznie, ale nigdy nic z tego biznesu nie wychodziło. Pozostawało więc znowu zbieranie butelek po wódce i winie (złotówka za sztukę), co uprawiało nagminnie moje pokolenie w latach 70. ubiegłego wieku, bo prawie wszyscy wtedy pochodziliśmy z niezamożnych rodzin, ale i tak byliśmy jako dzieci szczęśliwi.
Powiem wprost: ten cały Petro to był niezły cwaniak, który oczywiście niczego nie czytał, bo dobrze wiedział, że czytanie robi często z ludzi miękiszony, a on nie chciał być miękiszonem. Ale wzorowana na nim postać z opowiadania, to ktoś komu czytanie się przejadło, odkrył tajemnicę życia i stawia opór globalistom i śniadaniowym telewizjom, pielęgnując swoją inność jak moi prawosławni sąsiedzi z ulicy Lipowej w Hajnówce, którzy powoli, ale systematycznie odchodzą w Noc.
***
„ Ale cudak! – pomyślał Łowca, kiedy zza palmy wylazł stwór w króliczej czapce. OUTSIDER jak malowanie, wycięty żywcem ze starej gazety, w kolorze po retuszu, groźny, nieustępliwy, zarośnięty od stóp do głów.
– Oto człowiek! – Łowca współczuł patrząc na zadziwiająco młode oczy i okropny turecki sweterek z epoki lodowcowej.
– Czego!? – Królicza Głowa przemówiła.
– Pohandlować przyszedłem.
– Ty lepszy, tak?
– Gówno lepszy, pohandlować chciałbym.
Tylko stary LAS daje taki cień. Wszystko już widział. Ze wszystkiego się pozbierał. Ptaki umierały w skwarze, więc chwilowo nie naruszały ciszy. Łowca szedł jak w transie i ciągle nie wierzył, że można stąpać po szyszkach mając przed sobą dumną Króliczą Głowę. Po kilometrze marszu znaleźli przed chatą. – Ty, oglądaj! – Królicza Głowa zapraszała do środka.
Azyl stanowiło jednoizbowe pomieszczenie z betonową podłogą, stołem, dwoma krzesłami i doskonale kwadratowym, niewielkim okienkiem wychodzącym na pejzaż, w którym przed wejściem się zatrzymali. (W rogach framugi pajączki uwiły sobie legowiska, zeschły listek wiśni podskoczył. Pajączki, oszalałe czerwone kropki).
Panował tu przyjemny chłód, którego wartość rosła w miarę jak słońce sięgało zenitu. Świnka od momentu ich przybycia nie spuszczała z gościa wzroku.
– Ile?
– Bierz.
Pojął w mig, iż nie chodzi o chipy, złoto czy koneksje, lecz o podtrzymanie i kontynuację ZABAWY. Królicza nie potrafił tego wyartykułować, ale instynktownie czuł, iż jego czas się kończy, mądralę zesłał LOS i nawet gdyby czuł pretensję do LOSU, że nie ma z nim, mądralą, wspólnego języka, to przeglądając znalezione na wysypiskach literackie periodyki wiedział, że to właściwy wybór. Skomplikowanie materii świata, pomieszanie antagonistycznych barw, rosnąca w siłę populacja ŁATKÓW kazała mu zaufać, nawet wtedy, gdy nie tak to sobie pod KONIEC wyobrażał.
– Oto człowiek. – mruknął pod nosem. Zaparzył jednocześnie herbaty. (Herbatka we dwóch).
– Powodzenia! – Stary mężczyzna w niemodnym sweterku uśmiechnął się po raz pierwszy. Łowca już tego nie widział. Ze świnką u boku ruszył tą samą drogą. Skwar ani na chwilę nie ustępował, ale on był dobrej myśli, gdyż zrobi wszystko, aby przed zmierzchem dotrzeć do SKANSENU. Potem szybki prysznic, kolacja i lu! (Hotel nie był podłączony do Internetu).
Wrzucił jej do miseczki kilka marchewek. Obok postawił drugą – z wodą. Zabrała się do jedzenia z apetytem, mlaskając, chrząkając, śliniąc. Sam nalał sobie piwa, szarpnął z apetytem kawał chleba i wetknął do ust, jak najdalej odchylając głowę, pachnącego kabanosa. Jak to robił, to trochę naśladował połykacza noży w idiotycznym tużurku, jakiego kiedyś widział w CYRKU. (Cyrków już nie ma).
W hotelowym pokoju panował półmrok i chociaż wiatraczek właściwie nie pomagał, to przyjemnie było na niego patrzeć, słuchać mechanicznych ważek, przymykać co chwila powieki.
Sen ocierał się o niego, ale momentami ustępował, gdy budził się w nim popęd pod wpływem wszechobecnej twardej pornografii w TV. Zasnął, kiedy KORPORACJA zluzowała przekaz dostarczając wiarygodnych obrazów wygasającego najnowszego ponadlokalnego konfliktu zbrojnego”.