Pa prostu / Па-просту

  • Płacz zwanoŭ

    23. Zabytaja tragedia kala Krynak (1)

    U viosaczcy Trejgli niedaloka Krynak za sanacji żyli bahatyja haspadare Jurczeni, jakija mieli 23 ha ziamli. „Bahatyroŭ” u czerwcu 1941 r. enkavudzisty vyvieźli na Sibir (viarnulisa ŭ 1946 r.). Z hetaj pryczyny pośle pajszła ŭ vioscy i vakolicy nizhoda. Syn „kułakoŭ” Edzik za sanacji byŭ…ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • Kinoman

    11. Jabłyka i pomarančy

    Knižki i filmy podôbny do jabłyk i pomarančuv. Odny i druhi naležat do ovocuv, ale smakujut preč po-raznomu. (Steven King) To było tohdy, jak ja brontavsie hołodny po Krystijaniji, siêtum divovidnum miêsti, kotoroho čołoviêk ne pokine, poka vono ne nakłade na joho svojoji pôznaki… Siêty… ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS і Facebook

Refleksje

Granica

Pierwszy raz zobaczyłem granicę na odpuście w Tokarach w siedemdziesiątym którymś roku ubiegłego wieku. Na Zielone Świątki jechaliśmy z chłopakami i dziewczynami z Mętnej rowerami. To było jakieś 8 kilometrów. Ze wsi trzeba było wspiąć się ulicą Wysocką (na Wysućku), gdzie kończyły się zabudowania i zaczynały mętniańskie pola, położone po obu stronach piaszczystej drogi. Wysućka niegdyś prowadziła do Wysokiego Litewskiego (Wysokoho). Moja babcia Dominika chadzała tędy z koszykiem jajek, z jagodami na targ (du Wysokoho – mówiła), co zabierało jej w dwie strony cały boży dzień. Przynosiła wieczorem parę złotych, które skrzętnie odkładała do bardzo skromnego budżetu, czyli węzełka (huziołka) – małej szmatki. Jako dziecko, już ze czterdzieści lat po tych wędrówkach babci Dominiki du Wysokoho, widziałem w jej dłoniach taką szmatkę, którą ostrożnie rozwijała i wtedy ściśnięte złotówki, dwójki i piątki przechylały się równo, równolegle i rozjeżdżały. Dawała mi czasem taką monetę albo i kilka, gdy trzeba było iść do sklepu do oddalonego o dwa kilometry Adamowa.

Wysokie jest za granicą. A w Mętnej została Wysućka – ulica Wysocka, prowadząca do Wysokiego, do którego nikt już oczywiście ani nie chodzi, ani nie jeździ. Na odpust do Tokar, a właściwie do Koterki, bo tam w lesie, na bagnach, stoi niebieska cerkiew, jechaliśmy ekipą rowerami przez las. Mijaliśmy pola, po lewej zostawialiśmy żwirówkę do Adamowa i zanurzaliśmy się w środek wielkiego lasu. W tamtych czasach wszystkie trakty i te leśne, i polne, i te łączące poszczególne wsie, wyglądały tak samo. Dwa paski po bokach była ubite i wyjeżdżone przez koła furmanek, pośrodku zaś zapadał się głębiej wydeptany przez konie kopytnik. Manewrowaliśmy rowerami tak, żeby omijać piachy, doły i wystające korzenie, i to nasze pedałowanie odczuwaliśmy w nogach, które mdlały, usiłując nadać odpowiednią prędkość potężnym radzieckim maszynom marki „Urał” (Ural) i „Ukraina” („Nie pij wódki, nie pij wina, kup se rower Ukraina”).  Po kilkunastu minutach docieraliśmy do asfaltowej szosy i gdy wjeżdżaliśmy na nią, nagle nasze rowery nabierały rozpędu. Lekko tak szły, jakby jakaś dodatkowa siła w nie wstąpiła. Marzyliśmy, żeby taki asfalt był wszędzie, na przykład w naszej wsi, gdzie nierówne kocie łby nie pozwalały na lekkie rowerowe szusowanie. Dojeżdżając na odpust w czerwcowy – zazwyczaj piękny – dzień, po prawej stronie mijaliśmy położony tuż przy szosie i zarazem w lesie, cmentarz. Na lewo stały stragany. Stawialiśmy gdzieś nasze rowery – najczęściej przy furze któregoś z mętniańskich gospodarzy – i zaczynaliśmy  obchód straganów. Po jakimś czasie szliśmy zarośniętą szosą do biało-czerwonego szlabanu. Dalej nie można było. Opieraliśmy się na tym szlabanie albo na nim siadaliśmy i jakieś sto, może dwieście metrów przed nami widać było zrobioną z zielonej siatki bramę: – Patrz, to jest granica – ktoś kiedyś powiedział, a ja zapamiętałem. Wyglądała mało atrakcyjnie – nie było tam żadnych wież, samochodów, żołnierzy. Pusto. Milcząca, nijaka granica. Już ten biało-czerwony szlaban lepiej wyglądał – kojarzył się przynajmniej z jakimiś wojennymi filmami, gdzie zdarzało się, że taki szlaban taranowała ciężarówka. Albo nawet i czołg (najlepiej z bocznym numerem 102).

Na cmentarzu w Tokarach zawsze odwiedzaliśmy grób babci Aleksandry, matki mojego ojca. Większość krzyży na tym leśnym cmentarzu była wtedy drewniana. Babcia nie została pochowana obok swego męża – mego dziadka Płatona, który zmarł podczas wojny. Mieszkali w pobliskim Wilanowie (Wylinuwi), a ich parafia była w Tokarach. Rozdzieliła ich po wojnie granica. Pamiętam opowieść ojca, który wspominał pogrzeb dziadka Płatona. Miał wówczas jakieś 9-10 lat. Na cmentarzu w Tokarach Aleksandra, która została teraz sama z dziećmi, wyciągnęła rękę z pieniędzmi do świaszczennika. Ten z zaciętą dość miną wziął niechętnie groszaki, lecz nie dlatego, że gardził pieniądzem, ale z powodu śmiesznie małej sumy, które wdowa z dziećmi mu zaproponowała. Na szczęcie ów pasterz dokonał nareszcie przekazania duszy zmarłego Płatona we wskazane miejsce, a ciało pogrzebano w poświęconej ziemi, bo Aleksandra wspomniała mu o niewielkim kopczyku ziemniaków, które jeszcze im zostały. Rozgrzebano potem ten kopczyk i wrzucono kartofle na furę świaszczennika, który nawet nie zszedł z wygodnego siedzenia na wozie i odjechał z poczuciem dobrze wykonanej misji. Ojciec wspominał nie raz te kartofle i dumną twarz batiuszki. I zawsze się wzruszał, płakał po prostu.

Płatona i Aleksandrę po śmierci rozdzieliła granica. Dziadek spoczywa w „prawosławnych”, „białoruskich” Tokarach za granicą – kiedyś w Związku Radzieckim, teraz w Białorusi – babcia w Polsce, na prawo od szosy, z której widać jasny niebieski kolor niedalekiej cerkwi na uroczysku Koterka. Ich kości leżą parę kilometrów od siebie, kości Aleksandry w Unii Europejskiej, kości Płatona poza strefą Schengen. Siląc się w tym zdaniu na gorzką ironię zauważyłem, że kącik ust wcale mi się nie uniósł i zrozumiałem, że moja licentia poetica nie zadziałała.

Granicę w dzieciństwie poznałem też za pośrednictwem mojego dziadka Michała (ojca mojej mamy), który zaraz po wojnie, łażąc po lesie i zbierając grzyby, przeszedł zakazaną linię nawet o tym nie wiedząc. Nad głową szumiały stuletnie sosny, a jakieś kruszyny, czeremchy i młode dęby zasłaniały perspektywę, która w świadomości dziadka nie zawierała żadnych umownych linii, wyznaczonych na mapie. Tu się urodził i złaził wszystkie możliwe ścieżki, nie kojarząc sobie żadnej granicy. Dziadka przyprowadzili potem WOP-iści (ówczesna Straż Graniczna), a ja pamiętam, że już jako 13-14-latek jeździłem rowerem na grzyby pod granicę (pud hraniciu) i też mi te stuletnie sosny miło szumiały, gdy schylałem się i z satysfakcją wyciągałem z mchu prawdziwki albo kurki (u nas mówiono „gąski”). Raz, zajadając się czarnymi jagodami z krzaków i do tego malinami, zobaczyłem nagle w lesie czerwoną tabliczkę na słupie z napisem: „Granica państwa. Przekraczanie zabronione”. Nieco dalej stały naprzeciw siebie dwa słupy graniczne. Wyglądały, jakby czekały, który pierwszy się poruszy i przegra tym samym rozpoczętą zabawę.

Jerzy Sulżyk

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны.

Календарыюм

Гадоў таму

  • ў ліпені-жніўні

    710 – перамога дружын Давыда Гарадзенскага у 1314 г. над войскамі крыжакоў пад Наваградкам. 625 – 12 жніўня 1399 г. паражэньне войск Вялікага Княства Літоўскага на чале з князем Вітаўтам у бітве супраць войскаў Залатой Арды на рацэ Ворскла. 510 …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (597) – у 1427 г. Вялікае Княства Літоўскае падпарадкавала сабе Вярхоўскія княствы (у вярхоўях ракі Ака).
  • (114) – 27.07.1910 г. у Войнаве Наваградзкага пав. памёр Уладыслаў Дыбоўскі (нарадзіўся 18.04.1838 г. у Адамарыне Вілейскага пав.), заолаг, батанік, палеантолаг, мінералог і фальклярыст. Закончыў Дэрпцкі унівэрсытэт, у якім працаваў з 1871 г., у 1878 г. пераехаў у Наваградчыну, дасьледаваў флёру і фаўну Наваградчыны, збіраў беларускі фальклёр.
  • (34) – 27.07.1990 г. Вярхоўны Савет БССР прыняў Дэклярацыю Аб Дзяржаўным Сувэрэнітэце БССР. Дзяржаўнае сьвята Рэспублікі Беларусь да часу прыходу да ўлады А. Лукашэнкі.

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары

Усе правы абаронены; 2024 Czasopis