Pa prostu / Па-просту

  • Płacz zwanoŭ

    23. Zabytaja tragedia kala Krynak (3)

    Na UB u Sakołcy i pośle ŭ sudzie ŭ Biełastoku abvinavaczanych i śviedkaŭ asablivo szczacielno raspytvali pra sąd doraźny, jaki Niemcy pierad rasstrełam zrabili ŭ vadzianym mlinie ŭ Nietupie. Hety dzieravianny budynak staić i dziś nad reczkaj pry szasie da Kruszynianaŭ nidaloko vioski Biełahorcy. Daŭno…ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • „Ja choču byti bliźka ludiam”

    Rozhovôr Jana i Haliny Maksimjukov z poetkoju Zojoj Sačko

    Jan: Čy pomniš, koli v tebe zjavivsie impuls, kob napisati peršy viêrš? I na jakôj movi tobiê napisałosie? Zoja: O, ja dumała, što ty tak i načneš… Ja učyłaś u školi v Parcievi, de była prykładnoju učenicieju. Pan od pôlśkoji movy skazav prynesti viêršyki pud… ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS і Facebook

Echa ostoi utraconej. Rzecz o Ostrowiu

Przenieśmy się w czasie o bez mała sto lat wstecz. Zawędrujmy do prawie nietkniętej jeszcze ręką współczesnej cywilizacji malowniczej krainy tuż przy linii Curzona, czterdzieści wiorst na północny wschód od Białegostoku. Zachwycając się krajobrazem, dziewiczą wtedy puszczą z niebotycznymi sosnami na horyzoncie i kwiecistymi łęgami na mokradłach, spójrzmy na ówczesne siermiężne, ale mimo to nadzwyczaj harde i niepokorne tutejsze chłopskie życie.

Zajrzyjmy oto pod słomiane strzechy, gdzie nie ma przecież elektryczności ani łazienki, a zimą nad ranem u progu zamarza woda w drewnianym cebrze, karomisłem1 przyniesiona ze studni z żurawiem, wszystkiego jednej-dwie na całą długą wieś. I wdrapmy się na ciepły gliniany piec, zajmujący niemal pół chałupy. Baraszkuje na nim dzieciarnia, suchości nabiera ziarno, ręcznie wymłócone cepem na toku2 w stodole. Maluchy wkrótce wraz z dziadkami ułożą się tam do snu, przykryte lnianymi wyświechtanymi płachtami. Starsze rodzeństwo będzie spać razem z ojcem i matką na pału3, na sienniku wypchanym słomą. Dostrzeżemy może i niemowlę w kałubielu4, uwiązanym wiaroŭ5 do belki w suficie. Wokół pieca doliczymy się siedmiu, ośmiu, a to i ponad dziesięciu domowników. Niech nie zdziwi nas stadko kur w padpieczku6 pod paleniskiem, a to i kwik prosiaczka może stamtąd do naszych uszu dolecieć, albo i muczenie cielątka przy piecu, zabranego od tylko co ocielonej krowy z dobudowanego do chaty chlewu, aby przetrwało tu srogie lutowe mrozy.

W chatce za podłogę służy tok. O świcie rodzinę obudzą promyczki słońca z miniaturowych okienek z zamarzniętą parą na szybkach, na których mróz namalował tajemnicze wzory, jakich najlepszy artysta nie mógłby wymyślić. Żeby spojrzeć na podwórze czy ulicę, trzeba będzie wychuchać krążek. Nikt jeszcze nie wie co to poranna toaleta, a za potrzebą chodzi się do chlewa, wiosną gdzieś za stodołę… Za jakiś czas minister Sławoj Składkowski zarządzi, aby w obejściach poustawiać ustępy, które przejdą do historii jako „sławojki”. Ale jeszcze miną długie lata, zanim prosty lud powszechnie się do tego dostosuje.

Wszyscy chodzą w ubraniach własnej roboty. Sa­mo­działowe hanawicy7 zanim się rozejdą, są tak sztywne, że chłop w kroku ciało musi mieć długo poucierane. Chodzą boso po chałupie, a od przedwiośnia do późnej jesieni także po podwórku, obejściu i w polu. Mali i duzi.

Ale za to jak cudownie wyglądają ci prości ludzie w gustownych odświętnych ubraniach, także samodziałowych, czyli własnym sumptem wykonanych. Na pewno solidniejszych, trwalszych i często nawet elegantszych niż dzisiejsze, szytych na długie lata, nawet pokolenia, bo chodziły w nich potem dzieci, gdy dorosły, a po nich jeszcze i wnuki. Nie to co obecnie produkowana masowo odzież, którą nabywamy w galeriach handlowych…

Wejdźmy znowu do chaty z przaśnymi zapachami. Rankiem po izbie krząta się już gospodyni. W piecu gotuje jadło na cały dzień, sagany z tłustym kapuśniakiem i drugi z ziemniakami stoją już u piacze8, z której pamiałom9 wygarnęła żar. Gotowanie na płycie z fajerkami to jeszcze dość daleka przyszłość. Gospodarz jest już w stodole i cepem młóci zboże. Od wiosny z samego rana pierwszy jest na polu – orze drewnianym pługiem, bronuje takąż broną, sieje zboże z karobki10... Już rozbudziły się głodne dzieci, zajmuje się nimi babcia, dziadek poszedł upraŭlacca11 – podściełać i karmić żywinę12. Zaraz wróci, a z nim ojciec rodziny i wtedy wszyscy zasiądą do wspólnego śniadania, które jest głównym posiłkiem i musi wystarczyć aż do wiaczery13. Przy stole wszyscy będą jeść z jednej miski drewnianymi łyżkami, a ziemniaki i mięso – o ile będzie, bo to rzadkość – chwytać palcami. Podczas sianokosów i żniw całą gromadą wyruszą na łąkę, potem w pole, biorąc ze sobą pałudzień14, który będą spożywać w cieniu pod lasem albo przy gruszy-dziczce na miedzy, czy też pod snopkami zżętego sierpem zboża – w dziesiatkach15 żyta, albo dwanastkach16 lub piatakach17 owsa czy jęczmienia. Tam też będzie spać niemowlę, karmione piersią dobiegającej co jakiś czas matki. Maleństwo nie wie jeszcze, że rozpościełające się przed jego oczkami długie na kilometr wąskie pałoski18 – dzielone pomiędzy synów z każdym nowym pokoleniem – kiedy dorośnie, będą jeszcze węższe, szerokie nieraz tylko na dwa kroki. Jemu ziemi może już zabraknąć…

W przeludnionej wsi, bez możliwości odpływu do miasta, żyje się bardzo ciężko. Ale lud ten, choć musi harować na lichych gospodarstwach i nieraz przychodzi mu się głodować, zwłaszcza na przednówku, nie składa rąk, jest niezwykle hardy i niepokorny, a żywot wiedzie barwny.

Wejdźmy oto znów jesienią, zimą do chaty, albo wiosną, latem przysiądźmy na ławeczce przy ulicy przed domem. Wnet usłyszymy niezwykłe opowieści, mrożące krew w żyłach historie, bajki, legendy i wieści z okolicy, ale i z dalekiego świata. A zaraz ktoś zaciągnie swojską pieśń i zaczną wszyscy śpiewać, tańczyć. Jakże pięknie brzmi tutejsza mowa, wszędzie rozbrzmiewa język prosty19, którym w tej części świata posługuje się jeszcze z milion ludzi.

Znowu zajrzyjmy do naszej wsi. Ale tym razem już pod panowaniem srogich mocarstw, najpierw Sowietów, a potem Niemców. Na własnej skórze przekonajmy się, co to życie w ciągłym strachu i niepewności. Zastanówmy się, jakich wyborów dokonalibyśmy na miejscu mieszkańców, nie zdając sprawy, co jeszcze się wydarzy. Na własne oczy zobaczmy okrucieństwa wojny i okupacji, które ich spotkały. Ukryjmy się w końcu wraz nimi w sklepie20 albo wykopanej naprędce jamie w ogrodzie, gdy wieś znajduje się na linii frontu i nad słomianymi strzechami lecą artyleryjskie pociski, słychać warkot nacierających czołgów.

Minie jeszcze kilka dobrych lat, póki życie tu się uspokoi, kiedy jacyś leśni i różnej maści bandyci przestaną w końcu nachodzić nocą tych spokojnych ludzi, by ich rabować z wszelkiego dobytku, a i wyganiać za Świsłocz.

O tym barwnym i burzliwym życiu przed wojną, a przede wszystkim w niespokojnych latach czterdziestych XX w., mieszkańców wsi, do której zajrzeliśmy, opowiada książka „Echa ostoi utraconej”. To Ostrów Południowy w powiecie sokólskim. Rodzinna wieś autora i moja.

Książka ta ma swoją ciekawą historię. Autor, Eugeniusz Czyżewski, napisał ją w Gdyni, z dala od stron rodzinnych. Od kiedy zaraz po wojnie ruszył w świat, uciekając – jak całe jego pokolenie – od męki pracy na roli, biedy i nędzy, później z upływem czasu rzadko kiedy je odwiedzał. Mimo to we wspomnieniach skrupulatnie, ze szczegółami, opisał mnóstwo zdarzeń, historii i wiejskich opowieści z Ostrowia, które dawno wyleciały z pamięci nawet tych, co tam pozostali. Na pewno cały czas nosił w sobie obraz owej „utraconej ostoi”. Być może robił notatki.

Tego jednak już się nie dowiemy. Eugeniusz Czyżewski książkę tę pisał w tajemnicy nawet przed najbliższą rodziną. Zmarł w 2007 roku, mając prawie osiemdziesiąt lat. Rękopis odnalazł syn Andrzej, z dedykacją mu na pierwszej stronie. Potraktował to niczym testament i postanowił spełnić wolę ojca. Kiedy strona po stronie przepisywał na komputerze dzieje spisane przez ojca, w nim również odżyły wspomnienia. Nie tyle jednak z Ostrowia, co z oddalonego o dwa i pół kilometra Rachowika, bliżej Krynek, gdzie jako dziecko na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych często bywał u dziadków, towarzysząc rodzicom w czasie urlopu, będącego dla nich wcale nie wypoczynkiem, lecz ciężką pracą na polu przy żniwach.

Szukając wydawcy, Andrzej Czyżewski przysłał mejla do mnie jako redaktora naczelnego Czasopisu. Pamiętam jak dziś, kiedy zimą 2009 r. zacząłem czytać załączone fragmenty książki. Już po kilku zdaniach zorientowałem się, iż jest to rzecz o moim Ostrowiu, choć napisana w dość zakamuflowany sposób. Nadawca, jak potem się okazało, przysłał mi mejla, nie wiedząc nawet, jak bliska jest mi treść tej książki.

Cztery lata, od marca 2009 r. do marca 2013 r., „Echa ostoi utraconej” były drukowane w odcinkach na łamach Czasopisu. Na potrzeby wydania książkowego należało jednak uściślić i wyjaśnić opisane przez autora zdarzenia i postaci, biorące w nich udział. Czego sam nie mogłem rozszyfrować, pomogli mi rodzice, przede wszystkim ojciec, który był (zmarł w 2012 r.) o dwa lata starszym kolegą ze wsi Żenika Czyżeŭskaho. Matka (zmarła wiosną 2020 r.) także przekazała mi wiele informacji, dzięki którym mogłem zredagować przypisy.

Tak się dobrze złożyło, że od dawna wnikliwie interesuję się dziejami rodzinnej wsi i najbliższej okolicy. Pracując nad wydaniem tej książki, zdobyłem dodat­kową wiedzę nade wszystko z okresu międzywojennego i okupacji niemieckiej. „Echa ostoi utraconej” to wspomnienia z Ostrowia Południowego, głównie z lat 1930-44, czyli dzieciństwa i wczesnej młodości autora. Opisane epizody stały się intrygu­jącym przyczynkiem do rozmów z adnawiaskoŭcami21 – nestorami ostrowskich rodów, dożywających swych dni w Białymstoku. To nieżyjąca już Wierka Win­ckawa (Wiera Chomczyk) oraz prawie stulatkowie – Michaś i Jozik Chmielawy (Michał i Józef Chmielewscy). Wszyscy oni to moi dalecy kuzyni. Bardzo im dziękuję za ich opowieści, ciekawsze dla mnie niż niejeden oscarowy film.

To naprawdę ostatni moment, by ocalić od zapomnienia historyczną pamięć o tej niezwykłej miejscowości, która przez pół tysiąca lat tętniła życiem, a teraz – z rzadka zamieszkała – staje się zwykłym punktem na mapie administracyjnej. Ostatni autochtoni wyprowadzają się na Karotkaje22, gdzie od drugiej połowy XIX wieku znajduje się parafialny cmentarz prawosławny, lub na katolicki do Krynek. Dawny średniowieczny wiejski mogilnik, na którym w okresie unickim grzebano wspólnie unitów-prawosławnych i katolików, dawno zarósł trawą. A jeszcze po wojnie było tam gęsto od spiczastych kamiennych steli, nad którymi szumiały wiekowe sosny. I tylko można mieć żal, że mało kogo z ostrowian – tych na miejscu i tych, którzy stąd wyjechali, oraz ich dzieci i wnuków – obchodzą dzieje ojczystej mieściny. Bo to nie daje przecież chleba, którego w dodatku brakowało przodkom, a wszyscy oni jak jeden jeszcze i nie po polsku gadali, czyli nie ma czym się za bardzo szczycić.

A właśnie, że jest.

Wydanie tej książki stało się okazją do opublikowania dodatkowo części materiałów i dokumentów historycznych, przez lata przeze mnie gromadzonych. Przestudiowałem wiele naukowych i popularnych artykułów i publikacji, ostatnio najwięcej w Internecie. Odwiedziłem też archiwa. Na podstawie zachowanych metryk cerkiewnych wyprowadziłem drzewo genealogiczne swego rodu aż z połowy osiemnastego stulecia. Pomocne w tym były też odnalezione w archiwach – Wilnie, Grodnie, Mińsku i Warszawie – spisy mieszkańców Ostrowia na przestrzeni minionych wieków. Załączone zostały jako nadzwyczaj cenny suplement do tej książki, podobnie jak krótki rys historyczny z mapami oraz archiwalne fotografie. Prawdziwym unikatem, wręcz perełką, jest dołączony do książki minisłownik rdzennego historycznego języka Ostrowia, czyli mowy prostej. Udało mi się – i to w ostatniej chwili – zarejestrować kilkaset oryginalnych słów, przeważnie od dawna już przez nikogo nie używanych. Wyłuskałem je ze swej pamięci jak i z rozmów pa prostu z rodzicami, gdy jeszcze żyli.

Ale wróćmy do samej książki, bo ona tu najważniejsza. Ostrowianie z pewnością będą wdzięczni Eugeniuszowi Czyżewskiemu za jego wspomnienia, a synowi Andrzejowi za ich przekazanie do druku, jak też sfinansowanie całej publikacji, za co szczególnie dziękuję.

Po lekturze zastanówmy się, czy podołalibyśmy takiemu życiu, gdyby przyszło nam się żyć bez mała sto lat temu. Cały czas na bosaka od przedwiośnia do przedzimia, w skwarze piekącego słońca stawiając snopy na kłującej stopy pożni23, od wczesnej młodości smagani jesienią na polu przenikliwym wiatrem, pogłębiającym bruzdy na twarzy. Czy bez szwanku przetrwalibyśmy zimę z lutymi – srogimi mrozami w siermiężnej chałupie ze zwisającymi ze strzechy metrowymi soplami i wszędzie wokół hrumakami24 powyżej człowieka, że nigdzie nie dojść, nie dojechać? Ale takoż czy bylibyśmy w stanie, jak nasi przodkowie, ogarnąć umysłem – bez radia, telewizji i Internetu – co dzieje się w kraju i na świecie, aktywnie uczestniczyć w życiu publicznym i uciskani walczyć o prawa do ludzkiego życia. I czy potrafilibyśmy porozmawiać z nimi w ich języku? Bo to, że byłby jeszcze dla nas zrozumiały i z ochotą kultywowalibyśmy tutejszą kulturę z białoruskimi i wschodniosłowiańskimi śpiewami, nie ulega wątpliwości. Jest to zakorzenione w naszej duszy.

Oprócz niezwykle cennych wartości historycznych, kulturowych i antropologicznych, także takie właśnie przesłanie niesie ta niezwykła książka. A smaku dodaje jej lekkie pióro autora i niezwykły język, stylizowany na dawną wschodnią polszczyznę. Całość przypomina zaś długą barwną gawędę, opowiedzianą na malowniczym, tonącym w zieleni przyostrowskim dziewiczym serwitucie-pastwisku, tak często przywoływanym w książce. Dlatego czyta się ją naprawdę z wielką przyjemnością.

Niezależnie od urokliwej formy, książka opowiada o ważnych rzeczach, a choć poświęcona jest czasom minionym, to niesie w sobie wiele wartości uniwersalnych. Autor opisał burzliwe wydarzenia historyczne połowy XX w. widziane oczami wiejskiego chłopaka. Tamte dziejowe doświadczenia były udziałem całego powojennego pokolenia, legły u podstaw jego aspiracji, dzięki czemu jeszcze za jego życia nastąpił prawdziwy skok cywilizacyjny, zwłaszcza w następnym już XXI wieku. Tamtemu pokoleniu prostych przeważnie ludzi należy się zatem hołd i szacunek. Za ich wytrwałość, niezwykłą hardość i mądrość człowieczą, dla nas czasem niepojętą.

Opisanych w książce wspomnień nie da się jednak zrozumieć właściwie i dogłębnie, nie wiedząc jak wyglądało wówczas zwyczajne codzienne życie. Dlatego w tej przedmowie naszkicowałem jakby jego obraz, przekazany z kolei przez moich rodziców i dziadków. Czyli prawdziwy. Co nie zmienia faktu, że tamte czasy – jak autor na koniec napisał – „były, jakie były – piękne były”.

Jerzy Chmielewski

 

1Drewniany kij ze zwisającymi na końcach metalowymi uchwytami z grubego drutu z hakami, przyrząd do noszenia na barkach dwóch wiader z wodą ze studni. To i dalsze tłumaczone tu słowa pochodzą z języka „prostego” (patrz przypis 19).

2Klepisko, „posadzka” w stodole, dawniej także w domu, wykonana z ubitej tłustej gliny zmieszanej z pias­kiem.

3Przylegające do pieca podwieszane legowisko z desek.

4Pleciona kołyska w kształcie niewielkiej łódki.

5Gruby sznur, lina ze lnu lub konopi.

6Podpiecek, wnęka pod piecem.

7Spodnie.

8W piecu (tu w palenisku).

9Miotła do wygarniania żaru z pieca chlebowego.

10Podłużny kosz upleciony ze słomy (tu zawieszany na sznurku przez plecy).

11Robić obrządek.

12Zwierzyna hodowlana.

13Kolacji.

14Obiad (tu w torbie).

15Kopki ustawione z dziesięciu snopów.

16Kopki ustawione z dwunastu snopów.

17Kopki ustawione z pięciu snopów.

18Paski poletek.

19Język prosty, klasyfikowany naukowo jako gwara języka białoruskiego. W istocie historyczny odrębny język, który stał się podstawą literackiego języka białoruskiego. Współcześnie w Polsce odpowiednim dla niego określeniem jest język regionalny, a nie gwara lub dialekt.

20Piwnicy.

21Współmieszkańcami ze wsi.

22Uroczysko kilometr za Ostrowiem Północnym, przy szosie do Krynek. Nazwę wzięło od położonych tam dawniej krótkich pól, jako części gruntów nadzielonych podczas uwłaszczenia w latach 60. XIX w.

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны.

Календарыюм

Гадоў таму

  • ў кастрычніку

    1005 – 1019 г. першая згадка ў летапісах пра Бярэсьце. 710 – 1314 г. князь Давыд Гарадзенскі разбіў вялікі паход крыжакоў на Наваградак. 625 – 1399 г. паражэньне ад татараў арміі Вялікага Княства Літоўскага на чале зь князём Вітаўтам на …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (633) – беспасьпяховая аблога ў 1391 г. горада Наваградка крыжацкімі войскамі на чале з магістрам Конрадам Валенродам.
  • (241) – У 1783 г. быў пабудаваны касьцёл бернардзінцаў у Будславе каля Мядзеля.
  • (95) – 9.10.1929 г. у Варшаве памёр кс. Адам Лісоўскі (нар. у 1882 г. у Карандах Ашмянскага пав.), адзін з пачынальнікаў беларускага хрысьціянскага руху. Закончыў духоўную сэмінарыю ў Вільні ў 1903 г., пасьля вучыўся ў Духоўнай Каталіцкай Акадэміі ў Пецярбурзе, высьвячаны на ксяндза ў 1907 г. Служыў у розных парахвіях на беларускіх землях:

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары

Усе правы абаронены; 2024 Czasopis