BeJot: Redko na FB traplaju na toja, szto dla minie ważnaja. Tam wierszaklety z wielkimi nahrodami pchajuć sztodzień nowy wierszyk, jaki ni maja nijakaho znaczeńnia dla minie. Ni zazublajacca z majim żyćciom. I raptem Dariusz Żukowski przesyła mi dwa wiersze, które są tak dobre, tak mocno związane z moim życiem, że aż je tutaj zamieszczę, za jego zgodą.
Staraja ikona hladzić na jołku,
Stajaszczuju pobacz
A jołka na ikonu,
Jany ni mohuć nahladziecca adna na adnu,
Stolki tut krasy,
I ciapła ad biełaj kaflanaj pieczy,
Jakoja razychodzicca naturalnym szlacham,
Kali my idziem u śnieżnuju nocz,
A jany tady zahledżany adna na adnu,
Niewiadomyja adna adnoj,
Ǔsio jaszcze śpiawajuć tajomna:
– Cichaja nocz,
Świataja nocz,
Usio śpić, śnić daǔno,
Tolki Maci świataja ǔściaż,
Cicha ǔ jaślach lulaje dzicia,
Śpi, synoczak mały,
Luli, luli, śpi.
Tolo: Rzeczywiście dobry i ładny wiersz. Ale o czym piszesz? Już połowa stycznia.
BeJot: Tak, ale ostatnio mózg robi ze mną, co sam chce, i ciągle mi śpiewał tę naszą kaladkę, Cichaja nocz. I do lutego będę ją słyszeć. Nie mogłam nie chcieć, nie słyszeć, i przerwał mi ją dopiero powyższy tekst Żukowskiego, nie wiem, na jakiej zasadzie. Nie mogłam go pominąć w tej naszej krótkiej rozmowie. I stara koszarka ciągle mi stała przed oczami, a w niej było całe moje dzieciństwo. Z jołką, kaladką i rodzicami. A jak tak lezie do głowy dzieciństwo, to chyba życie się człowiekowi kończy, zatacza krąg, jak mówi moja pani doktor. Matko, od samej tej myśli robi mi się niedobrze. I w tej starej koszarce był piec, wyłożony białymi kaflami, jak w tym wierszu. I ojciec kupił meble, orzechowy stół, kakaowe krzesła z okrągłym oparciem. Łóżka były stare, z mosiężnymi gałkami. Już takich nie ma. Może gdzieś u jakiejś tradycyjnej szlachcianeczki w starym dworku jeszcze takie się zachowały. Matka powyrzucała te łóżka, jak ojciec przywiózł z Warszawy dwie wersalki. I jeszcze przedtem dużą amerykankę, zieloną, bardzo niewygodną, twardą, z bruzdą pod plecy, trzeba było podłożyć poduszki. Zawsze wszystko przywoził ze swojej ukochanej Warszawy. Przepisy na solone grzyby, na jakieś zupy, na ciasta, kremy, sałatki. W swoich podróżach pomijał Białystok. Wszystko musiało być z Warszawy. I co roku przywoził mi z Warszawy aksamitną albo welwetową sukienkę, zawsze czerwoną i w czarne lub białe groszki. Do Warszawy do restauracji woził szczupaki i prawdziwki. A raz przywiózł z Warszawy węgorze i łownego kota.
Tolo: Kota z Warszawy?
BeJot: No kota. W tamtym starym domu miałam jeszcze mocno kręcone włosy, jeszcze jasnawe, orzechowe, w naturalne pasma. Za domem rosły bzy, pomiędzy ścianą od kuchni a torami. Pamiętam, że miałam dziesięć lat, kiedy kolej wyburzyła tę starą koszarkę i postawiła nową. Skończyło się zarazem moje dzieciństwo. I to miejsce jako miejsce ludzkie, zamieszkane. Tamten stary stół ma teraz moja starsza córka w chacie w Narejkach. Ocalała ta jedyna rzecz. Aha, ja jeszcze mam kolejową lampę. Stara koszarka miała zabytkowe wnętrze, z ciemnymi dębowymi belkami u sufitu, na którym wisiała moja dziecięca hejdałka.
I jeszcze drugi wiersz Żukowskiego, niech jeszcze potrwa styczeń:
Try karalewy, Wiera, Nadzieja i Luba,
U swajich ciopłych chustkach,
Tratuaram paǔz parku,
Iszli ǔ bok carkwy,
Stajała studzieńskaja maroznaja nocz,
Jany czuli, szto siońniaszniaj noczczu
Iznoǔ naradziǔsia Jon,
Wiała jich zwyczajnaja żyćciowaja mudraść,
I nie było niwodnaj zorki ǔ niebie,
Nie nieśli taksama nijakich ziamnych skarbaǔ,
Jakija b mahli prypadnieści ǔ dar,
Ładanu, jakoha ǔzdymajuczysia dym
Byǔ znakam malitwy nakirawanaj u nieba,
Zołata, jakoje służyła dla pamazańnia cieła,
Byli ǔ jich tolki
Swaje matczynyja sercy,
A na chustkach mieli tolki adbitki twaraǔ,
Kożnaha sa swajich dziaciej.
Napisałam to łacinką. Mam nadzieję, że nie narobiłam błędów. Nu i chwacić naszaj styczniowaj razmowy. Zaraz budzia pa zimie.
Tolo: Jak to? Już? Chcę kontynuować twoją obronę. Ten drugi wiersz też ładny i dobry. Mów.
BeJot: Nie. Co mam powiedzieć ponadto?
Tolo: We własnej obronie złóż życzenia na Nowy Rok.
BeJot: Po co? I tak wiecznie wołam w powietrze. Życzę ludziom, żeby stawali się lepsi, żeby chcieli stawać się lepsi, i żeby to chcenie powodowało bycie lepszymi. Życzę po Sokratejsku, żeby ludzie zrozumieli, że odpowiadanie zbrodnią na zbrodnię jest zbrodnią. Zbrodnia jest zbrodnią również jako akt odwetu. Co więcej – taka zbrodnia jest potęgowaniem zbrodni, mnożeniem zbrodni. Skończyć wreszcie z prawem odwetu! – wołała w powietrze Uta Ranke Heinemann, w pełni po Sokratejsku. Tylko człowiek bez zbrodni jest wielki.
Tamara Bołdak-Janowska
Dziakuj usim wam.