Tolo: A nie doczepiają do nóg hulajnóg? To tak, jakby smartfony doczepili. Już nie ma kroków.
BeJot: No tak. Kroki nam upadły. A ja tu mówię o chatkach i chodzeniu. Na szczęście nie wszystkim maszyna zastąpiła kroki. A Federic Gros tak pisze o Thoreau, momentami go cytując: „Thoreau jest świadkiem tego momentu XIX wieku, kiedy zaczyna się era masowej produkcji i rozbuchanego kapitalizmu. Przeczuwa niekończący się wyścig za zyskiem i odejście od Natury, która jawi się już tylko jako niewyczerpane źródło zarobku. W obliczu tego szalonego pędu do bogacenia się, do ślepego gromadzenia dóbr materialnych, Thoreau proponuje nową ekonomię.
Jej zasada jest prosta. Zamiast pytać, co przyniesie takie czy inne działanie, powinniśmy się zastanawiać, ile chwil czystego życia będzie nas ono kosztować”.
I dalej, cytaty z Thoreau, przytoczone przez Grosa: „Jaki zysk czerpię z długiej przechadzki po lesie? Żadnego: nic nie jest wytwarzane, co można by później sprzedać, nie świadczę żadnej usługi, za którą dostałbym wynagrodzenie. W tym sensie chodzenie jest rozpaczliwie bezużyteczne i jałowe. Z punktu widzenia tradycyjnej ekonomii to czas stracony, zmarnowany, martwy, w którym nie produkuje się dóbr. A jednak dla mnie, dla mojego życia, nawet nie wewnętrznego, lecz rozumianego całościowo, absolutnie, korzyść jest ogromna: długi czas trwałem w poprzek samego siebie, nie pochłaniały mnie ulotne strapienia, nie ogłuszała niekończąca się paplanina. Napełniałem się samym sobą przez cały dzień. To mój kapitał”.
To, co Thoreau widział podczas chodzenia, Gros nazywa czystą obecnością, obfitością ze strony planety. Też to znam. Też chodziłam po lesie za Narejkami i widziałam cuda Natury. Z ojcem jeździliśmy na rowerach daleko za Zubki po czarne jagody. Rosły ich tam całe pola. Nigdy nigdzie więcej nie widziałam takich jagodowych pól. Jany raśli doǔhimi pałoskami. Jahadawyja pałoski, adna pry druhoj. Astalisa ǔ pamiaci. Ni wiedaju, jak siońnia jany wyhladajuć. Żywuć, ci nie. Ci jaszcze możno chadzić pa jahady, ci zabaranili. Jahady byli wielizarnyja. Chutko zbiralisa cełymi wiodrami.
Jeszcze Gros: „Życie, na najgłębszym poziomie to coś, w czym nikt nas nie może zastąpić. Każdą pracę można za nas wykonać, ale nikt nie może za nas chodzić”. I za Grosem cytat z Thoreau: „Jeśli nie jestem sobą, to kto inny mógłby mną być”. Ni to pytanie, ni to stwierdzenie, a jakże fundamentalne dla ludzkiego bycia – dla duszy!
Tolo: Nie wiem, co mam powiedzieć o duszy. Jest, czy nie dłużej, niż trwa życie doczesne. Że tu-oto-teraz jest, to wiemy. Coś widzimy coś zapiszemy, coś pomyślimy. Lepiej znowu przeczytaj jakiś wierszyk
BeJot: Twój po białorusku, króciutki. W króciutkich wierszykach jest dużo duszy:
Ci kamień waruchnuǔsa?
Dalbo tak zdawałaso Ali nie
Heta tolki chistnuǔsa pa jom cień
majej haławy
i ażywiǔ ci lepiaj skazać naradziǔ jaho
żorstki twar
Tolo: Ale pięknie zabrzmiałem po białorusku. Rzeczywiście w krótkich wierszykach może być dużo duszy. Dusza zobaczyła twarz kamienia, żywą.
BeJoT: I nikt cię nie mógł zastąpić w tym kontakcie z kamieniem. Twoja głowa złożyła na nim swój cień, dając złudzenie żywości kamienia, a nawet jego narodzin. To była twoja głowa i niczyja więcej. Nikt za ciebie nie może się ani narodzić, ani umrzeć. W obozach zagłady człowiek oddawał swoje życie za życie drugiego człowieka, ale chodzi mi o śmierć jako taką, tylko własną, tylko o takiej życiorysowej porze, o jakiej powinna nastąpić. Jeśli chodzi o narodzenie się człowieka, to oczywiście rodzi go matka, ale i tak można stwierdzić: nikt inny w tym miejscu o tej godzinie z tego brzucha narodzić się nie może.
Wierszyk zatytułowany „Cipier” – czytam.
Tolo: Jakie Cipier?
BeJot: Cipier. Ty znoǔ pa białarusku, znaczyć pa prostu – twaju duszu czytaju:
Pa spadzistym małaku
jakoe wybiahaja
z nieba pływie
ǔ blakitny les
drobno narezany chworast
: zhraja waron
Żywyja sustawy – chworast
Czorny
Na małaku
Jano ljecca z nieba Wybiahaja jak z harszczka
Zastyhaja
Małoja widowiszcza ziamli
A ja jaho dalikatny ǔdzielnik
ali nie reżysior
To twoja dusza, powyższe poetyckie słowa. Nikt inny w tamtej chwili nie widział czarnego chrustu wron. Twoja dusza zobaczyła, zanotowała, a moja wypowiedziała to po białorusku, bo przez twój wiersz zobaczyła to samo. Dusza zawsze tak jest, że coś zobaczy, coś niebywałego, i albo zapisze, albo zapomni, no i inna dusza przeczyta, i albo się zachwyci, albo odrzuci. Uwaga dla spektakli naszej planety – to działalność, praca duszy w sensie, jaki temu nadał Thoreau. My to Thoreau. Możemy się nawet nazwać anarchoprymitywistami. Pora na obłaskawienie tego słowa.
Weźmy „dzień dobry” i „do widzenia”. Do widzenia jest potężniejsze od wszelkiego dzień dobry. Dobrze wiemy, kiedy żegnamy się z życiem. Czuje to serce, jak chciał Arystoteles. Według niego dusza to: „Akt pierwszy ciała naturalnego posiadającego w możności życie”. Jednak w czasach Arystotelesa nie znano nerwów i nie uważano mózgu za centralę ciała, a właśnie serce. No więc dusza to akt pierwszy w możności życia. Te słowa można zachować.
Tolo: Nie rozumiem.
BeJot: To możność danego życia, ludzkiego czy zwierzęcego, w ramach gatunku. Energia życia w ramach gatunku. Co ma być wróblem, to nim będzie. Pierwszy akt tego życia będzie robieniem się na wróbla. Dalej życie toczy się wróblowo przed siebie na samych dzień dobry. Co chwila dzień dobry, losie wróbla. Człowiek świadomie powie: Dzień dobry, losie. Losie, ty mnie zakończysz trupem. Żegnaj, losie. Majo żyćcio zaczałosa pa-biełarusku. Ali nima nijakaho dobry dzień. Kaniec.
Trudno uznać pożegnanie za mocniejsze od wszelkiego dzień dobry, bo człowiek chce wierzyć w moc dzień dobry po śmierci. Chrystus uznał moc dzień dobry. Ja uznaję pożegnanie za mocniejsze, za prawdziwą moc.
Moc?
Muszę się pożegnać na zawsze z moją białoruskością. Bywaj na zaǔsiody, maja biełaruskaść. Nidzie cibie nima. Ja ni chaczu nijakaj nowaj biełaruskaści, bo jana budzia mega srega i łał, jak uwa ǔsich. Tupy jazyk. Ali słuszny. Ja ni chaczu! Ty skaży, szto dumajasz pra duszu paśla śmierci. Jak skażasz, tak pawieru.
Tolo: Jak to?
BeJot: Jak powiesz, tak uwierzę. Skoro żyję na samych pożegnaniach, to mi łyk pocieszenia potrzebny. Molusia jako Iona, od tli Boże, sochrani mia… Stare modlitwy w SCS mam i mam. Ciągle chodzą mi po głowie. Bywaj na zaǔsiody, cerkwa ǔ Mastaǔlanach i backaǔskaja ihra na harmonii pry każdym szlubi.
Tolo: Jeśli wierzymy w Boga, warunkuje to potencjalnie naszą nadzieję na dalsze życie, tam, za ciemnym progiem. No bo miałoby dalej żyć, jak nie dusza? Sęk w tym, że o duszy nic konkretnego nie wiemy, jest roboczą hipotezą filozofów, warunkiem koniecznym teologów i wreszcie pocieszeniem nas „zwykłych śmiertelników”. Pocieszeniem w opozycji do mdłego skończonego ciała. No więc Arystoteles mówi wprost, że dusza to energia życia, a Platon bez swoich bytów idealnych obejść się nie może. Tam i my umieścimy duszę, w greckim miejscu, posługującą się sumieniem, żeby nam czasem było niewygodnie, a czasem błogo. Teraz sięgnę pocieszenia: jeśli jest w nas dusza, to ona będzie się odzywać, zawsze, nawet po śmierci ciała. Musi być ciągle dzień dobry przecież, skoro wypowiedzieliśmy je po raz pierwszy. A ty się tak bardzo żegnasz, że aż mnie to przeraża.
BeJot: Tak. Tylko że i do widzenia lub żegnaj też wypowiadamy po raz pierwszy. A moje pożegnania mnie samą przerażają, bo żeby nic nie było, nic a nic, w miejscu mego białoruskiego dzieciństwa? Była kaszarka, byǔ piarajezd, była praca baćkoǔ, byli słowy, była pamiać wajny. Usio prapało. Byli ludzi biełaruskija. Mnoho.
Tolo: Słuchaj mego dialogu w naszym dialogu:
UPU: Zamodlimy jakichś miękkich bogów?
ALPI: A znasz?
UPU: Powtarzaj za mną: Ja, konik polny, wolny i niewolny…
ALPI: Wolny i niewolny.
UPU: My, drobno łuskani, sezonowo wywołani.
ALPI: Na krótko.
UPU: A jak istniejemy sami nie wiemy.
ALPI: Nic nie wiemy.
UPU: Ale pokochaliśmy to życie, o które drżymy.
ALPI: Jak te żwawe listki i brzemienne dębowe kistki.
UPU: I stąd nasz cienki śpiew o rzednącej godzinie.
ALPI: O godzinie gęstniejącej w dole. Amen.
Tamara Bołdak-Janowska