Zbigniew Święch tak przedstawił fotografika w „Przekroju” (nr 1550/1974): „Piękny to widok, kiedy Lech Wilczek idzie główną ulicą Białowieży, a Korasek akurat nadleci. Miejscowi przyzwyczaili się do tej sceny: kruk zniża lot, siada na ramieniu Wilczka i przytula się do jego twarzy. A gdy fotografik wybiera się na obserwacje do Puszczy Białowieskiej, wygląda zupełnie jak św. Franciszek: obok biegnie Żabka, za nią Hepunia, a nad tą trójką wiruje Korasek”
Dziedzinka stanowiła dla Lecha Wilczka wspaniałe miejsce pracy. W powstałych tutaj paru książkach po mistrzowsku oddał piórem i obiektywem aparatu wnikliwe obserwacje zwierząt i samej przyrody. Są to: „Opowieść o kruku” (1996), „Opowieść o borsukach” (2004), a także „Spotkanie z Simoną Kossak” (pierwsze wydanie 2011, drugie wydanie 2012) oraz nieduży folder „Białowieża National Park” (1992).
Bohaterami Wilczkowych opowieści są z reguły zwierzęta, które wychowywał od maleńkości – na przykład locha (samica dzika) Żabka, oślica Hepcia, sarenka Pipinka, kruk Korasek, kuna Cupylek, borsuki Synek i Szczoteczka, pies Troll. Przez Dziedzinkę przewinęły się też liczne sowy, myszołowy, gawron, pawie, kury, młode łosie, rysie, lisy, krowa, a nawet węże. Simona żartowała, że w tej menażerii zabrakło właściwie tylko żubra.
Szczególnie popularnym wśród białowieżan był album poświęcony krukowi Koraskowi – ulubieńcowi Lecha Wilczka. Ptak ten, obdarzony inteligencją, wsławił się jednocześnie jako… notoryczny złodziej. Kradł dosłownie wszystko, co zobaczył i dosiągł. Niszczył, robił na złość. Gościom Dziedzinki wydzierał dziobem uszczelki i gumowe wycieraczki z samochodów. Ekipie filmowej z Anglii ukradł taśmę kolorową i wyniósł na dach stodoły. Z upodobaniem skradał się w pobliże nogawki spodni, podnosił ją dziobem, następnie błyskawicznie uderzał w nogę i odlatywał. Okolicznym drwalom odkręcał śruby od motorowerów, wyjmował fajki od świec. Kradł śniadania robotnikom w lesie i chłopom na polu. Terroryzował zwierzęta. Pomimo to ten skrzydlaty rozbójnik był ulubieńcem wszystkich.
Książki Wilczka były tłumaczone na inne języki. Wydawano je w Związku Radzieckim, Niemczech, Szwecji i Czechosłowacji. Lech z rzadka publikował w różnych periodykach i czasopismach. Wystąpił natomiast w wielu audycjach radiowych, telewizyjnych oraz w filmie dokumentalnym Wacława Florkowskiego „Nie ma litości dla jelenia” (1988), w którym wykorzystane zostały również jego zdjęcia. Był także konsultantem filmu Krystiana Matyska „Dziobem i pazurem” (2001), zrealizowanego prawie w całości w Puszczy Białowieskiej i poświęconego ptakom. W 2015 roku Beata Hyży-Czołpińska zrealizowała o Lechu Wilczku 24-minutowy film dokumentalny „Jedyne takie miejsce” (z cyklu „Czytanie Puszczy”).
W latach siedemdziesiątych Lech Wilczek zasłynął w Białowieży jako wykonawca dużych rozmiarów barwnych diapozytywów, przygotowanych specjalną metodą, która zapewniała im trwałość kolorów, bez względu na upływ czasu. Najwięcej wykonał ich dla Muzeum Przyrodniczo-Leśnego Białowieskiego Parku Narodowego i Technikum Leśnego w Białowieży. Przedstawiały one puszczańskie rośliny, grzyby, zwierzęta oraz leśne krajobrazy. Dla Instytutu Badawczego Leśnictwa zrobił ogromną panoramę dzikiego zakątka Puszczy Białowieskiej. Jego diapozytywy trafiły również do techników leśnych w Zagnańsku i Tucholi, Muzeum Regionalnego w Bytomiu, czy też do Fabryki ELWA w Bielsku Podlaskim.
Marzeniem Lecha Wilczka w latach osiemdziesiątych było wybudowanie w pobliżu skansenu w Białowieży własnego pawilonu, którego wnętrza ozdobiłby swymi panoramami przyrodniczymi, związanymi z Puszczą Białowieską. – To byłaby duża atrakcja dla wycieczek, zwłaszcza w dni słotne i ponure, podczas których turyści nie mają większych szans na spacer po puszczańskich szlakach – mówił. Niestety, jego marzenie nie zostało zrealizowane.
Praca nad kolejnymi albumami była bardzo wyczerpująca. Po jakimś czasie Lech doszedł do wniosku, że intelekt powinien być poparty „ciosem młotka”. Rzucił się więc w robotę fizyczną. Tłumaczył mi później, że w ten sposób chciał uzyskać równowagę psychiczną. Z początku założył na Dziedzince przydomowy ogród, a za stodołą wykopał stawy. Następnie utworzył pasiekę (trzeba podkreślić, że miody z niej zdobywały czołowe miejsca na miejscowych konkursach). W końcu założył w Białowieży gospodarstwo rolne. Wykupił 18 hektarów ziemi, wykarczował z zarośli i hodował na tym pastwisku około 150 owiec. Rocznie sprzedawał po sto kilogramów wełny. Ówczesny naczelnik gminy, Eugeniusz Pawluczuk, z dumą podkreślał w wywiadach prasowych, że Lech Wilczek jest największym gospodarzem w całej Białowieży. Owieczki umożliwiły fotografikowi pracę nad dalszymi albumami, dały także szansę na powrót do malarstwa, aczkolwiek w bardzo ograniczonej skali. Obecnie dzierżawione niegdyś przez artystę grunta pokrywają się krzakami, a samo uroczysko uzyskało nazwę „Wilczkowe Łąki”.
Po śmierci Simony Kossak 15 marca 2007 roku Lech wyprowadził się z Dziedzinki. Na pewien czas przygarnęli go do siebie Irena i Mirosław Chyrowie, mieszkający na terenie Parku Dyrekcyjnego w Białowieży. W 2011 roku Lech wprowadził się do starego drewnianego domu przy ulicy Browskiej w Białowieży, wykupionego jeszcze przez Simonę. Wcześniej dokonał w nim niezbędnego remontu.
Lech, w przeciwieństwie do wielu osób przyjezdnych, lubił białowieżan – postrzegał ich jako ludzi łagodnych i tolerancyjnych. W wywiadzie dla „Głosu Białowieży” (nr 5/1997) powiedział m.in.: „Nie ma tu bandziorów, jakich coraz częściej spotyka się w centralnej Polsce. Jeśli nawet białowieżanin cię zawiedzie, nie dotrzyma słowa, nie obrażaj się – innym razem wynagrodzi to z nawiązką. Pięknym przykładem tolerancji jest białowieski cmentarz. Rzecz gdzie indziej zgoła nie spotykana – obok siebie znajdują tu wieczny odpoczynek ludzie różnych wyznań i narodowości. W wielu domach obchodzi się po dwa razy te same święta. Raz w terminie obrządku katolickiego, potem prawosławnego. To bardzo budujące”.
Białowieżanie też darzyli Lecha Wilczka sympatią. Miał wśród nich wielu znajomych, sam zresztą do nich należałem. Z rzadka wpadał do mnie, do pracy. Snuł wtedy przeważnie opowieści o swoich czworonożnych i skrzydlatych podopiecznych. Wspominał też o swoim starszym bracie Edwardzie, którego hitlerowcy zamordowali na jego oczach. I o szyszce, którą brat przywiózł do domu z jakiejś wycieczki czy obozu harcerskiego w Białowieży. Rozważał, czy właśnie ta szyszka w jakimś sensie nie sprowadziła go do Puszczy? Zdradził mi też, że przygotowuje zbiór białowieskich opowiadań o ludziach, lasach i zwierzętach.
W ostatnim okresie Lech miał problemy ze zdrowiem. Ostatnich kilka miesięcy życia spędził w Domu Pomocy Społecznej „Rokitnik” w Białowieży. Odszedł 28 grudnia 2018 roku, w szpitalu w Hajnówce. Przeżył 88 lat. Pochowany został 5 stycznia 2019 roku na cmentarzu przy ul. Żelaznej w Sulejówku. Organizacją pogrzebu zajęli się opiekujący Lechem w ostatnim okresie jego życia Jarosław Chyra wraz z matką Ireną. Pogrzeb miał charakter świecki, zmarłego przyszło pożegnać sporo jego przyjaciół i znajomych, przeważnie z Warszawy i okolic. Nad urną z prochami wypowiedzianych zostało wiele ciepłych słów.
A w Białowieży poszarzało i posmutniało!
Piotr Bajko