Doktor Pietkiewicz, pozbawiony pracy na miejscu, udał się do znajomego lekarza w Lidzie, który poradził mu wyjazd do Wasiliszek koło Grodna. Pojechał jednak dalej, do Rymszan i tam krótko pracował jako lekarz.
Kiedy zbliżał się front, zabrał rodzinę z Mołczadzi i wynajętą furmanką, ładując na nią cztery worki mąki i ubrania, udał się na stację kolejową. Stąd pociągiem dotarli do miejscowości Jaszczuny na Wileńszczyźnie i tam doczekali końca wojny.
Lata powojenne
Do Polski Franciszek Pietkiewicz z rodziną przyjechał w 1945 r. Dotarł do Pisza, gdzie dwa lata pracował jako kierownik szpitala powiatowego i lekarz ambulatorium PCK. Z rodziną zamieszkał w komfortowym domu poniemieckim. Ciągnęło go jednak do swoich. Dlatego zrezygnował z wygód w Piszu i w 1948 r. przeniósł się z rodziną do Dąbrowy Białostockiej. Żona i dzieci długo nie mogły mu tego wybaczyć, gdyż wprowadzili się do zwykłego wiejskiego domu pod Dąbrową, w którym nie było nawet podłogi, w dodatku zamieszkali wspólnie z rodziną gospodarza rolnika.
Prawdziwym powodem wyjazdu Pietkiewicza z Pisza był jego strach, że zostanie tam rozpoznany przez licznie osiadłych na Ziemiach Odzyskanych repatriantów spod Baranowicz, wskutek czego może mieć kłopoty ze względu na swoją okupacyjną przeszłość. Te obawy, jak wkrótce się okazało, były zasadne.
Po przyjeździe na Białostocczyznę, gdzie wreszcie mógł znowu rozmawiać z pacjentami po białorusku, najpierw pracował w Zabłudowie, gdzie od podstaw organizował ośrodek zdrowia. Rodzina mieszkała we wsi pod Dąbrową. Po pół roku powrócił, by tam tworzyć podobną placówkę zdrowia. Pracował w niej od 1948 do 1949 r. Następnie przeniósł się do Suchowoli.
Po wojnie Franciszek Pietkiewicz odnalazł mieszkającego w Olsztynie znajomego z Mołczadzi, Antoniego Hołowszczyca, którego często w tajemnicy odwiedzał, nie zdradzając swego obecnego miejsca zamieszkania. Hołowszczyc służył w Hilfpolizei (niemieckiej policji pomocniczej), uczestniczył z bronią w ręku wraz z Niemcami w akcjach przeciwko polskiej i radzieckiej partyzantce i z tego powodu znalazł się na liście poszukiwanych przez władze PRL zbrodniarzy. Hołowszczyc pracował w jednej z olsztyńskich fabryk. W maju 1948 r. zginął w niejasnych okolicznościach, zastrzelony przez strażnika. Oficjalnie był to nieszczęśliwy wypadek.
W listopadzie 1950 r. Franciszek Pietkiewicz odwiedził wdowę po Hołowszczycu. I to go zgubiło. O tym, że przyjeżdża do Olsztyna, służby wiedziały już wcześniej. Powiadomił o tym i doniósł na Pietkiewicza Mieczysław Boski, brat żony Władysława Gawora. Mieszkali oni z rodzinami koła Żnina w Wielkopolsce.
14 listopada 1950 r. w mieszkaniu Hołowszczyca Franciszek Pietkiewicz został zatrzymany i aresztowany. Prokuratura Wojewódzka w Olsztynie wszczęła przeciwko niemu śledztwo. 30 grudnia do olszyńskiego Sądu Wojewódzkiego wpłynął akt oskarżenia. Zarzucono mu, że „idąc na rękę władzy państwa niemieckiego działał na szkodę osób prześladowanych ze względów politycznych i rasowych”. Oskarżono go, że przyczynił się do rozstrzelania przez Niemców Władysława Gawora, Ludmiły Dołgorukowej i Gali Lebiedź oraz o pobicie Emilii Godkowskiej.
Franciszek Pietkiewicz od początku nie przyznawał się do zarzucanych mu czynów, zaprzeczając że współpracował z niemieckim okupantem. Na pytanie, dlaczego zatem przyjeżdżając do Olsztyna nikomu nie mówił gdzie mieszka, na poczekaniu wymyślił odpowiedź, że rozwiódł się z żoną i nie chce, aby dowiedziała się, gdzie teraz przebywa. Jednocześnie z więzienia wysłał do niej list z prośbą, by odnalazła byłych mieszkańców Mołczadzi, którzy zaświadczą przed sądem o jego niewinności. Podał kilka nazwisk i przypuszczalne adresy ich zamieszkania w Polsce. Żona Julia stanęła na wysokości zadania, objeżdżając pół kraju, by dotrzeć do takich osób. Dzięki niej na rozprawę stawiło się blisko piętnastu świadków, którzy murem stanęli za Pietkiewiczem. Powołał on dwóch obrońców, w tym wyspecjalizowanego w takich sprawach Zygmunta Horbaczewskiego, znanego białostockiego adwokata.
Wyrok zapadł 28 lutego 1951 r. Franciszek Pietkiewicz został uniewinniony. Kluczowe w sprawie okazały się zaświadczenia i opinie, uzyskane przez żonę w miejscach pracy męża oraz tamtejszych urzędach, szkołach i instytucjach. Wystarała się ona o blisko dziesięć takich pism, m.in. z oddziału PCK w Piszu, urzędu gminy w Zabłudowie, Wydziału Zdrowia Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Sokółce oraz z ośrodka zdrowia, Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”, Państwowej Szkoły Ogólnokształcącej Stopnia Licealnego i Komitetu Gminnego PZPR w Suchowoli. W tych opiniach napisano, że „doktor Pietkiewicz wykazał dużo patriotyzmu w dziedzinie lecznictwa dla podniesienia stanu zdrowotnego, organizując samorzutnie placówki lecznicze” oraz że „w swej pracy charakteryzował się sumiennością i uczciwością, nie szczędząc swego wysiłku nad poprawianiem stanu lecznictwa nie tylko jako prawdziwy lekarz, ale jako obywatel rozumiejący istotę naszego ludowego państwa”.
Po dwuipółmiesięcznym pobycie w więzieniu w Olsztynie Franciszek Pietkiewicz szczęśliwie powrócił do Suchowoli i wkrótce przeniósł się do Krynek, gdzie podjął pracę w szpitalu z izbą porodową w dobrze zachowanych budynkach, pobudowanych jeszcze w czasach carskich, przy ulicy Stalina (późniejszej Grodzieńskiej, jak przed wojną).
Do Krynek przyjechały też siostry żony, Fabiana i Jadzia. Obie pracowały w kryńskim szpitalu. Fabiana jako intendentka, a Jadzia – salowa.
Franciszek Pietkiewicz w głębi duszy nie akceptował powojennego porządku politycznego. Był święcie przekonany, że system komunistyczny wkrótce runie. Jak zeznawała w olsztyńskim śledztwie wdowa po Hołowszczycu, z jej mężem zakładał się o litr wódki, że „że nie miną dwa lata i będziemy mogli wrócić do siebie”. Mówił to pod wpływem panującej w Polsce atmosfery, że lada dzień wybuchnie trzecia wojna światowa, co doprowadzi do rozpadu systemu komunistycznego. W takim duchu pisała też emigracyjna prasa białoruska na Zachodzie, którą czytał. Na pocztę w Krynkach przysyłano mu wydawaną w Monachium gazetę Baćkaszczyna.
Franciszek Pietkiewicz białoruskim sprawami interesował się nieprzerwanie. Kiedy na fali odwilży po śmierci Stalina powstało w Białymstoku Białoruskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne, włączył się w jego działalność. Był na zjeździe założycielskim, gdzie wszedł do 45-osobowego zarządu głównego organizacji. W wydanym wtedy specjalnym numerze Niwy poświęcono mu nawet artykuł, w którym przedstawiono go jako gospodarnego kierownika szpitala w Krynkach. Jednak Pietkiewicza szybko skreślono z listy członków zarządu głównego BTSK. Najpewniej dowiedziano się o jego antysowieckim nastawieniu i pobycie w sołowieckich łagrach.
Pod koniec lat pięćdziesiątych znalazł się w polu widzenia peerelowskiej bezpieki. Doniósł na niego Sokrat Janowicz, który pracując w Niwie był jednocześnie tajnym współpracownikiem o pseudonimie „Kostuś”. Często bywając u rodziców w Krynkach, spotykał się z Pietkiewiczem. Z rozmów z nim złożył raport prowadzącemu oficerowi służby bezpieczeństwa. Napisał w nim, iż kryński lekarz utrzymuje kontakty z emigracją białoruską, ma nieprzychylny stosunek do Związku Radzieckiego, krytykuje kołchozy i jest przekonany, że państwo sowietów wkrótce upadnie i odrodzi się „prawdziwa Białoruś”. Pietkiewiczowi udało się pojechać za wschodnią granicę, swoje poglądy formułował na podstawie własnych obserwacji tamtejszej rzeczywistości.
Nie wiadomo, jakie były konsekwencje donosu TW „Kostusia”. Potem Pietkiewicz skoncentrował się na pracy lekarza. Pacjentów przyjmował w szpitalu w Krynkach, raz w tygodniu pracował też w punktach medycznych w Kruszynianach i Miszkienikach niedaleko Szudziałowa.
Lekarz z powołania
Niczym doktor Judym z powieści Stefana Żeromskiego (czy to rodzina żony Julii?) Franciszek Pietkiewicz w niesieniu pomocy chorym był niezwykle oddany, szczególnie ludziom biednym. W opinii wydanej dla sądu przez oddział PCK w Piszu napisano:
Swą pracą przyczynił się w dużym stopniu jako lekarz przy likwidacji strasznego stanu chorób wenerycznych, skórnych i epidemii tyfusu. Był bardzo gorliwym lekarzem w niesieniu pomocy chorym i niestrudzenie bez względu na porę dnia niósł pomoc ludności całego powiatu. Z braku wówczas środków lokomocji do chorych udawał się piechotą. Jako pierwszy i jedyny lekarz na powiat piski wykazał dużo patriotyzmu w dziedzinie lecznictwa dla podniesienia stanu zdrowotnego, organizując samorzutnie placówki lecznicze – szpital powiatowy, ośrodki zdrowia w Białej, Orzyszu i Piszu.
Dr Pietkiewicz nie tylko że od biednych chorych nie pobierał żadnej opłaty, a nawet w bardzo dużo wypadkach kupował za własne pieniądze lekarstwa dla chorych. W ten sposób zaskarbił sobie wśród społeczeństwa piskiego duże uznanie jako prawdziwy lekarz.
Organizując ośrodki zdrowia na Białostocczyźnie, pracował czasem po piętnaście godzin na dobę, także fizycznie, gdy była taka potrzeba. Opinie dla olsztyńskiego sądu z Suchowoli świadczyły, że:
Poświęceń swoich nie szczędził chorym i biednym. Był na posterunku pracy dzień i noc. Kilkanaście razy dawał swoje pieniądze na leki i wyjazdy, chociaż jego rodzina, składająca się z żony i dzieci, żyła w warunkach nienadzwyczajnych. (Prezydium Rady Narodowej w Suchowoli)
Organizując ośrodek zdrowia w Suchowoli z izbą porodową wkładał dużo wysiłku pracy w organizowaniu i urządzaniu placówki, pracując po 15 godzin na dobę, często nawet fizycznie, gdy tego wymagały okoliczności. W swej pracy charakteryzował się sumiennością i uczciwością nie szczędząc swego wysiłku nad poprawianiem stanu lecznictwa na terenie podległej mu gminy. (Wydział Zdrowia Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Sokółce)
Byliśmy świadkami, kiedy dr Pietkiewicz z narażeniem własnego zdrowia jechał 24 km motocyklem po gołoledzi na miejsce wypadku. Bezinteresownie udzielał pomocy lekarskiej ludziom biednym. (Zarząd Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Suchowoli)
Do robotników partyjnych był bardzo przychylny i dobry. Udzielał pomocy i wyszukiwał lekarstw dla naszych towarzyszy. Szczególną opieką otaczał młodzież wiejską i robotniczą. (Gminny Komitet PZPR w Suchowoli)
Dr Pietkiewicz jako lekarz szkolny i internacki szczególnie troskliwie i z poświęceniem opiekował się dziećmi robotników i biedaków wiejskich. „Przecież to zabiedzone, trzeba im pomóc” – mówił. (Państwowa Szkoła Ogólnokształcąca Stopnia Licealnego w Suchowoli)
„Hłuchi” cieszył się opinią oddanego lekarza także kiedy pracował w Krynkach. W izbie porodowej, w której teraz mieści się niepubliczny ośrodek zdrowia, pod jego nadzorem przyszły na świat setki dzieci z miasteczka i nadto ludnych wówczas okolicznych wsi. Mimo obciążeń życiowych przejawiał pogodne usposobienie. Kiedy jednej matce z pobliskiego Ostrówka urodziła się córka, rzekł do niej po prostu: „Znoŭ naradziłasa „dziuraŭka”. Chaj mużyk pryniasie tabie za heta nie bukiet bezu, ale żmieniu krapiwy”. („Znowu urodziła się „dziurawka”… Niech mąż za to przyniesie ci nie bukiet bzu, ale garść pokrzywy”).
Mieszkaniec mego Ostrowia wspomina z kolei, jak jego ojca „Hłuchi” zbadał, nie każąc mu się nawet rozbierać. Osłuchał steteskopem plecy po kożuchu…
Franciszek Pietkiewicz pogłębiał wiedzę medyczną, zgłębiając fachową literaturę, prenumerował także specjalistyczne czasopisma. Czasem dla pacjentów był ostatnią deską ratunku, gdy nie pomagali lekarze w Sokółce czy Białymstoku. Niekiedy stosował metody niekonwencjonalne. Podczas pobytu na Syberii zetknął się z wieloma praktykami medycyny naturalnej. Pacjentom przypisywał zioła i wyszukaną dietę. Kiedy zgłaszały się do niego mężatki nie mogące zajść w ciążę, kazał im gotować buraki i gorące kłaść na dole brzucha. Podobno pomagało.
W Krynkach z rodziną najpierw mieszkał w służbowym szpitalnym lokalu, a następnie zbudował dom. Stoi on do dziś (przy ul. Wojska Polskiego 16). Nowi właściciele go odremontowali i teraz z zewnątrz wygląda nieco inaczej. A jest to budynek ekologiczny. Pietkiewicz wzniósł go z gliny, gałęzi i krowiego łajna. W środku były tylko podstawowe proste meble i sprzęty. Przeszedłszy przez łagry i więzienia uważał, że najważniejsze jest samo życie. W oknach nie było nawet firanek, bo bez nich można przecież się obejść. Rodzinie trudno było pogodzić się z takim minimalizmem.
W 1962 r. zmarła żona Julia. Franciszek Pietkiewicz ożenił się po raz trzeci, poślubiając jej siostrę Fabianę, która doglądała go do śmierci. U kresu życia, osłabiony i schorowany, powiedział: „Dajcie mi sznurek, młotek i starą torbę – pojadę do Lepla”.
Jak się okazało Pietkiewicz miał rację, twierdząc że ZSRR upadnie. Mylił się jednak, że nastąpi to szybko. Nie doczekał upadku komunizmu w Europie i odrodzenia się Białorusi. Zmarł przed wybuchem pierwszej Solidarności, 8 lipca 1980 r. Spoczywa na cmentarzu katolickim w Krynkach. Zgodnie z jego życzeniem na wyłożonej kamieniami mogile stoi głaz-stella. „Мая душа паляцела ў Лепель, мяне тут няма, тут толькі цела, а магіла – гэта сьлед маіх пакутаў за Беларусь” („Moja dusza poleciała do Lepla, tu mnie nie ma, a mogiła to ślad mej pokuty za Białoruś”) – zdaje się mówić do żywych.
Jerzy Chmielewski
Redaktor Naczelny
W tekście przytoczyłem obszerne fragmenty artykułu Heleny Głogowskiej „Быў у нас такі дохтар” (Czasopis 3, 4, 5 z 2009 r. oraz wykorzystałem akta sądowe w sprawie współpracy Franciszka Pietkiewicza z władzami hitlerowskimi z olsztyńskiego oddziału IPN, sygn. IPN Ol 9/174