50 minut i 23 sekundy. Czy to dużo jak na rozmowę telefoniczną? Tyle że to nie było zwykłe gadanie przez telefon, a rozmowa z Nadzią Artymowicz. Ona ma taki łagodny głos. Zaproponowałem jej, że zrobię coś na obiad i przyjadę w któreś niedzielne popołudnie. Może około piętnastej?
– Dobrze? – zapytałem, a ona po chwili odpowiedziała.
– Dobrze.
Zawisło gdzieś to spotkanie w czasie i wyobrażonej teraz przestrzeni jej mieszkania w Bielsku. Zostało, zapaliło jakiś płomyk, otworzyło szufladę mojej pamięci. Jedną z wielu. Powiedziałem jej wtedy, że niedawno zmarł znany aktor Marian Kociniak.
– Wiesz, Nadziu – zacząłem pośpiesznie, by nie zgubić wątku (musiałem jej przerwać, bo lubiła przeciągać swoje monologi) – przypomniałaś mi się, gdy mówił on o recytacji poezji. Wesoło i dowcipnie dywagując w studiu Programu Trzeciego Polskiego Radia podczas swego benefisu rzekł tak mniej więcej: „To Wojciech Siemion uczył mnie recytować wiersze…”. I to wtedy właśnie przemknęłaś we wspomnieniu jednej rozmowy sprzed lat, gdy mówiłaś o Siemionie; zmarł wówczas. I zapamiętałem twoje słowa, gdy cytowałaś tego świetnego aktora. Czy aby nie powiedziałaś wtedy, że on „od Nadzi”, czyli od ciebie, uczył się, czym jest poezja?
I tak rozsypały się słowa, potoczyły bezładnie, lecz jakże przyjemnie. Uwolniły nas od uciążliwości myślenia ciężkiego, za którym stało następstwo czasu i konieczność działania.
***
To miał być początek drugiego mojego tekstu o Nadzi. Pierwszy zatytułowałem „Spotkanie” i napisałem wiele lat temu. To było bardzo spontaniczne spotkanie. Umawianie się z Nią na rozmowę, która ma posłużyć do napisania tekstu, nie było prostą sprawą. Robiła uniki, wchodziła w boczne ścieżki, mówiła rzeczy nieistotne. Często zawieszała swój łagodny, lekko chropawy „przepalony” głos. Aż w końcu powiedziała: dobrze, przyjedź, zobaczymy. Miała to być swobodna rozmowa, bez jakiegoś ustalonego porządku, spotkanie po prostu. Zobaczymy…
I tak powstał tamten tekst, bez intencji. Chaotyczny, jak całe to spotkanie. Cudownie zwyczajne, powolne. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy w jej małym mieszkaniu, potem poszliśmy na spacer. Przechodziliśmy obok zamkniętego kina, przez centrum, ku ulicy Kazimierzowskiej. Ustaliliśmy, że nie będziemy w ogóle rozmawiać o poezji, o jej pisaniu. I choć nie zadałem ani jednego pytania o wiersze, to myślę że wiele mi o nich powiedziała. Wtedy gdy siedzieliśmy w jej chaotycznym mieszkaniu i gdy szliśmy ulicami Bielska.
Była moją jedyną przewodniczką po Bielsku. Jednego jedynego spaceru. Zaprowadziła mnie tam, gdzie sama też chciała się znaleźć, na ulicę Kazimierzowską. Swoją ulicę. Szliśmy powoli, bez planu i chyba… bez celu. Ona szła tak, jakby nieobecna tu i teraz. Jakby szła wtedy. Mała dziewczynka do przedszkola. Ze swego rodzinnego domu. W którymś momencie retrospekcji, tamtego spaceru, ojciec Nadzi pomachał jej z balkonu jakiegoś nieokreślonego (dla mnie) bielskiego domu. A może on trzymał ją na rękach na tym balkonie i do kogoś razem pomachali? Nie pamiętam, to nie moje wspomnienie.
Przechodniem ledwie jestem na tym świecie,
Wesoło machnij ręką do mnie, proszę… *
3 października – w dzień śmierci Nadziei Artymowicz – przyszła do mnie ta genialna fraza Sergiusza Jesienina. Znowu otworzyła jakąś szufladę pamięci. I pomyśleć tylko, zwykłe machnięcie ręką na powitanie… I pożegnanie.
Jerzy Sulżyk
* Tłumaczenie fragmentu wiersza S. Jesienina „W etom mirie…” z języka rosyjskiego – autor.