W połowie drogi z Hajnówki do Białowieży znajduje się osada Zwierzyniec. Znana jest ona między innymi jako miejsce przyjścia na świat powieściopisarza, publicysty i pedagoga Igora Newerlego (1903-1987). Ale już prawie nikt nie wie, że w Zwierzyńcu urodził się jeszcze jeden literat – poeta Jerzy Wiktor Jasiński, syn nadleśniczego zwierzynieckiego Wiktora Jasińskiego. Nie zdobył wprawdzie takiej sławy jak jego poprzednik, lecz talentem na pewno mu nie ustępował. Jerzy Jasiński był ponadto utalentowanym grafikiem i rzeźbiarzem.
Nim go poznałem osobiście, miałem przyjemność spotkać się z jedną z jego córek, Katarzyną. Było to w roku 2000 lub rok wcześniej. Pani Katarzyna zwiedzała Puszczę Białowieską jako opiekunka szkolnej wycieczki. Ich przewodnikiem był Mieczysław Piotrowski, pastor miejscowego zboru baptystów. Dowiedziawszy się o białowieskich korzeniach ojca p. Katarzyny, a wiedząc, że interesuję się historią Białowieży, postanowił nas skontaktować. I tak się zaczęła moja znajomość z rodziną Jasińskich.
Z białowieskim rodakiem spotkałem się w lipcu 2001 roku, podczas jego sentymentalnej wyprawy do Puszczy Białowieskiej, w rodzinnym gronie. Długo rozmawialiśmy o Białowieży lat dziecinnych Jerzego, także o tutejszych ludziach, których wspominał z dużą sympatią, a nawet z rozrzewnieniem. Kontakt ze sobą utrzymywaliśmy listownie, później za pośrednictwem poczty elektronicznej. Jerzy był światłym człowiekiem, uzyskałem od niego wiele bezcennych informacji, zarówno o jego ojcu, rodzinie, jak i o dawnej Białowieży oraz jej mieszkańcach.
Przyszły poeta urodził się 15 sierpnia 1934 roku. W Zwierzyńcu mieszkał z rodzicami zaledwie osiem miesięcy. Niestety, 17 kwietnia 1935 roku w budynku wybuchł pożar, który go doszczętnie strawił. Z dymem poszedł też cały dobytek Jasińskich. Rodzina przeniosła się do Białowieży, na Krzyże. Trzeba było zaczynać od początku. Kiedy wydawało się, że powoli stają na nogi, los zadał im kolejny cios – 25 czerwca 1938 roku, w wieku zaledwie 38 lat, zmarł ojciec – Wiktor. Pozostawił żonę z czwórką małoletnich dzieci. Przyszły poeta liczył wówczas niespełna cztery lata.
– Rozpoczęły się nasze przeprowadzki – wspominał Jerzy. – Z leśniczówki na Krzyżach przenieśliśmy się na Zastawę. Mieszkaliśmy początkowo w domu koło skrzyżowania ulicy Olgi Gabiec (obecnie Pałacowa) z Szosą Grudkowską. Następnie w stodole przy gminie. Później w samej gminie (budynek nr 8 na Krzyżach). A na końcu w murowance obok gminy (po wojnie mieszkał w niej p. Pilucik).
– W gminie zamieszkaliśmy w 1941 roku, kiedy za czasów sowieckich została ulokowana w niej szkoła dla głuchoniemych dzieci. Mieszkanie mama otrzymała wraz z pracą. W lipcu 1944 roku, tuż przed wyzwoleniem, nieszczęśliwemu wypadkowi uległ mój brat Józef. Stracił wzrok w wyniku wybuchu jakiegoś ładunku przy studni na podwórzu drogomistrzówki. Z Białowieży wyjechaliśmy 12 września 1945 roku. Siostra ojca, Stanisława Jasińska, kustosz i zastępca dyrektora Biblioteki Kórnickiej, ściągnęła całą naszą rodzinę do Kórnika.
W Kórniku w 1951 roku Jerzy Jasiński ukończył liceum ogólnokształcące. Tu zaczął pisać wiersze, po trosze w wyniku rywalizacji ze swym kuzynem Staszkiem Baranowskim, któremu we wszystkim starał się dorównać. W pierwszym wierszu pt. „Sen” wyraził swoją tęsknotę za Puszczą Białowieską. Po tym, jak nie dostał się z powodu braku miejsc na Wydział Biologii i Nauki o Ziemi UAM w Poznaniu, postanowił studiować w Wyższej Szkole Rolniczej w Olsztynie. Na uczelni założył klub literacki, w którym razem z kolegami – jak sam określa – bawił się w poezjowanie. Jako poeta zadebiutował w 1953 roku w uczelnianym radiowęźle oraz na łamach olsztyńskiej prasy. Wkrótce doszedł do wniosku, że zootechnika jest daleka od jego zainteresowań, więc studia przerwał. Dalej było wojsko, małżeństwo i narodziny córeczki Ewy. Niestety, małżeństwo wkrótce się rozpadło. Jerzy wychowywał Ewę od pierwszego roku życia ze swoją matką Marianną.
W jego życiu zdarzył się drugi pożar, który pochłonął wszystko, w tym sporo wierszy i akwarel. Przez dłuższy czas nic nie wychodziło spod jego pióra. Zaczęły się wędrówki za pracą. Oprócz Olsztyna był Płock, Kórnik, Śrem i wreszcie, od 1964 roku, Środa Wielkopolska. Małżeństwo ze średzianką zakotwiczyło go w tym mieście na resztę życia. Tutaj urodziły się jego trzy córki – Katarzyna, Emilia i Lidia. Tutaj powrócił do poezji. W 1998 roku został członkiem Średzkiego Towarzystwa Kulturalnego, a rok później członkiem zespołu redakcyjnego „Średzkiego Kwartalnika Kulturalnego”. W 1981 roku otrzymał rentę inwalidzką (po obustronnej resekcji płuc), a w 1999 roku emeryturę.
Do wydania tomiku wierszy Jasińskiego namówiła prezes Średzkiego Towarzystwa Kulturalnego Bożenna Urbańska. Tomik ukazał się w 2002 roku, w serii „Biblioteka ŚTK”. Nosi tytuł „Obłaskawianie czasu”. Jak napisała Hanna Sowa, zawarte zostały w nim „wiersze o życiu i przemijaniu, refleksje człowieka pogodzonego zarówno z życiem, jak i ze zbliżającą się śmiercią, osoby z bagażem doświadczeń, patrzącej już spokojnie na to, co było i co będzie („Nowy Tygodnik Średzki” nr 6/2002)”. Autor zilustrował zbiorek własnymi grafikami.
Utwory Jerzego znalazły się także w zbiorku twórczości rodzinnej pt. „Ze wspólnego pnia. Wiersze wybrane”, wydanym w 2009 roku. Niestety, poeta nie był z niego zadowolony, gdyż nie została w nim uwzględniona jego autorska korekta.
W życiu Jerzego W. Jasińskiego był okres, gdy z zapałem oddawał się malowaniu. Mieszkał wówczas u brata w Płocku. Próbował naśladować formistów. Później prymat oddał grafice. Jego ilustracje trafiały do książek, czasopism. Jasiński zajmował się też przez wiele lat rzeźbiarstwem. Mówił, że „dłubał” na studia dla dzieci. Gdy te skończyły edukację, on porzucił dłuto, między innymi z obawy o bezpieczeństwo wnuków, w których narzędzia dziadka wzbudzały zbyt duże zainteresowanie. Będąc sekretarzem średzkiego kwartalnika, zamieszczał w nim ciekawe artykuły na różne tematy. Miał bardzo lekkie pióro, jego teksty czytało się jednym tchem.
Białowieski rodak często powracał wspomnieniami do miejsca swego dzieciństwa. W liście do mnie z 27 września 2002 roku pisał: „Mieszkając na Krzyżach byłem często zapraszany razem z braćmi na „taukanicu”, lepioną w dłoniach w kule przez Antoninę Dackiewicz, matkę Włodzimierza, który później wyjechał z Białowieży i został oficerem, a mieszkał w Szczecinku. Z kolei matka Borysa Dackiewicza, która mieszkała po sąsiedzku, a której imienia nie zapamiętałem, częstowała nas blinami i zsiadłym mlekiem, a także chlebowym kwasem, napojem o specyficznym zapachu i smaku; obdarowywała nas, gdy nasza Matka została aresztowana przez gestapo i siedziała na poczcie, w piwnicach, pajdami chleba własnego wypieku na dębowych liściach”.
Z Białowieży zapamiętał również kutię, którą ich matka robiła później w Kórniku na Wigilię Bożego Narodzenia, do czasu aż się rozsypali po świecie.
Po wizycie w Białowieży w 2001 roku poeta relacjonował mi w liście: „Spotkałem na Zastawie panią Ninę Szczerbę z domu Wołkowycką, która obecnie mieszka pod numerem 37 (p. Nina już nie żyje, zmarła w 2016 roku w wieku 93 lat – P.B.). Niejasno przypomniałem sobie, że mieszkaliśmy na Zastawie tuż po śmierci Ojca, ale już nie pamiętałem gdzie. Nie łudziłem się nawet, że uda mi się to miejsce odnaleźć. Zapytałem młodą kobietę, która drylowała przed domem nr 37 wiśnie, czy tu w okolicy są jacyś ludzie w wieku ponad 70 lat. Przedstawiłem się oczywiście i powiedziałem o co mi chodzi. Okazało się, że owa Pani jest córką osoby, która bardzo dobrze znała moją Mamę i co więcej, przechowywała zdjęcie, na którym jest i Ona, i Mama z dziećmi (bez najstarszego brata), a także p. Marysia Siemieniuk (która wtedy nas przygarnęła) z koleżanką. Pani Marysia pracowała u Ojca, kiedy mieszkaliśmy na Krzyżach”.
W innym miejscu Jerzy napisał: „Próbuję „rozdmuchać mgłę”, by zobaczyć tamten czas, ale niewiele pozostało obrazów w 5-letnim łebku. Pamiętam dość dobrze jakieś wnętrze domu, w którym były krosna do tkania, jakieś płótna lniane nad Narewką wyłożone na brzegu, by schły, a także kobiety klęczące nad rzeką (w pobliżu już nieistniejącej kuźni), która w tym miejscu była bardzo płytka. Miejsce to nazywano Babskim Piaskiem. Z nadleśniczówki (…) na Krzyżach nie pamiętam nic poza choinką z kolorowymi, dużymi, zdobionymi z papieru ozdobami i schodki z pokoju do kuchni, no i okno na podwórku, z którego było widać studnię z korytami do pojenia konia. To wszystko. Ojca nie pamiętam. Nie pamiętam żadnej opowieści, żadnej bajki, nic. Wielka pustka, jak wykrot po zwalonym dębie”.
Jasiński doskonale znał język białoruski, gdyż mieszkał wśród ludzi nim się posługującymi. Z kolegami rozmawiał wyłącznie po białorusku. Zwierzył mi się, że język ten jest mu „niezwykle miły, jak jakaś zapamiętana z dobrego czasu muzyka”. Innym razem powiedział: „Język białoruski nie tylko dźwięczy mi najpiękniej, ale także ma dla mnie zapach świeżego razowego chleba i smak taukanicy”.
Ostatni raz poeta odwiedził Białowieżę w połowie października 2003 roku, razem z bratem Romanem i swoim zięciem Jackiem Nowaczykiem, w związku z wykonaniem nagrobka na mogile swego ojca. Tę zapuszczoną już mogiłę na białowieskim cmentarzu odszukałem wcześniej z pomocą Małgorzaty Szczerby.
Jerzy Wiktor Jasiński zmarł 7 maja 2015 roku w wieku 80 lat, po długiej chorobie. Wcześniej, 27 września 2014 roku, do wieczności odeszła jego żona Stefania.
Piotr Bajko