Polityka wyznaniowa II Rzeczypospolitej była bezwzględna – żadnych nowych cerkwi! Władze odrodzonej Polski prawosławie utożsamiały z Rosją i znienawidzonym caratem, widziały w nim relikt zaborów.
Z utrzymującej się wciąż nienawiści do ciemiężcy podjęto działania rewindykacyjne wobec mienia cerkiewnego. Prowadzono je zarówno z inicjatywy oddolnej, poprzez spontaniczne przejmowanie cerkwi przez katolików, jak też w ramach planów przygotowanych i zaakceptowanych w kręgach rządowych. Prawosławne świątynie często były burzone, zamykane, adaptowane na kościoły lub na budynki użyteczności publicznej. W pierwszej kolejności takim działaniom podlegały cerkwie wzniesione przez carat dla zaakcentowania rosyjskiej władzy na ziemiach polskich oraz przerobione z kościołów lub pochodzące z czasów unickich.
Cerkwie wysadzano, palono, rozbierano
W 1929 r. władze państwowe podjęły akcję burzenia „niepotrzebnych” cerkwi, przeznaczając do rozbiórki 97 obiektów. Protesty środowisk prawosławnych w Polsce i na świecie sprawiły, że zniszczono ich mniej niż pierwotnie zakładano, bowiem ostatecznie zburzono 23 cerkwie.
W drugiej połowie lat trzydziestych polityka wobec mniejszości narodowych i wyznaniowych uległa zaostrzeniu. Od maja do lipca 1938 r. na Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu Kościół prawosławny w Polsce stracił 127 świątyń, które zostały całkowicie zburzone. Faktyczną przyczyną tego barbarzyństwa, oficjalnie nieprzywoływaną, była walka z ruchem ukraińskim. Cerkwie wysadzano, palono, rozbierano, profanując utensylia. Nielicznych obrońców bito i poniżano.
Bliżej Grzybowszczyzny, na Białostocczyźnie, aż tak drastycznych działań wprawdzie nie podjęto, ale i tu prawosławie tłamszono z całej siły. W Białymstoku został zburzony sobór Zmartwychwstania Pańskiego, który w ocenie władz był symbolem rusyfikacji. Z tego samego powodu władze przejęły budynki monasteru w Supraślu. Ostatecznie zostały one przekazane salezjanom, którzy prowadzili w nich sierociniec. Żeński monaster w Krasnymstoku (dzisiejszym Różanymstoku koło Dąbrowy Białostockiej, niegdyś Grodzieńskiej), zlokalizowany w skasowanym przez władze carskie klasztorze dominikanów, na powrót stał się katolicki.
Rozebrano też uszkodzoną murowaną cerkiew św. Jerzego w Szudziałowie, pod której zwieńczenie z kopułami w sierpniu 1915 r. wojska rosyjskie podłożyły ładunki wybuchowe. Cegłę z rozbiórki przeznaczono na budowę kościoła i budynków gminnych. Cerkiewne budynki mieszkalne i gospodarcze przeszły na własność państwa.
Władze długo nie pozwalały również na uruchomienie liczącej ponad tysiąc wiernych parafii w Ostrowiu, nie mówiąc o budowie nowej cerkwi w miejsce spalonej tuż przed bieżeństwem przez Rosjan. Dopiero w 1928 r. utworzono tam filię parafii jurowlańskiej, usamodzielnioną dwa lata później z cmentarną cerkwią św. Włodzimierza jako parafialną. Jej proboszczem, a wcześniej rektorem filii, został o. Antoni Sawicz, późniejszy (od 1932 r.) wieloletni proboszcz cerkwi w Krynkach.
Dyskryminacja
W okresie międzywojennym prawosławni byli dyskryminowani nie tylko religijnie. Edukację kończyli zwykle na elementarnym początkowym szczeblu siedmiu klas szkoły powszechnej. Szkolnictwo średnie i wyższe było płatne, więc rodziców – przeważnie ubogich chłopów – nie stać było na posyłanie swych dzieci do gimnazjów, a potem na studia. Dlatego prawosławni nie mogli zostać urzędnikami, nauczycielami czy policjantami. Musieli kurczowo trzymać się gospodarstwa i klepali biedę.
Obowiązywało niepisane prawo, zgodnie z którym prawosławny chłop, by dokupić ziemi ,nawet gdy było go na to stać, musiał przejść na katolicyzm.
W owym czasie w okolicy Grzybowszczyzny wyprzedawano majątki, które po zawierusze podczas pierwszej wojnie światowej pozostały bez właścicieli. Przejęło je państwo i wyprzedawało parcelowane grunty na korzystnych warunkach finansowych z długoletnią niskooprocentowaną spłatą. Pierwszeństwo w ich nabyciu mieli katolicy, a preferowano Polaków z odległych nieraz stron jako kolonizatorów, by wzmocnić na tych terenach polskość. Tak było na przykład koło Mostowlan za Gródkiem. Tam na pomajątkowych włościach, znanych z tego, że w tamtejszym dworze przyszedł na świat przywódca Powstania Styczniowego na Litwie Konstanty Kalinowski, na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych zaczęli osiedlać się chłopi z Mazowsza, a nawet spod Krakowa. W ten sposób powstała nowa wieś o rozbitej kolonijnej zabudowie, której osadnicy nadali nietutejszą nazwę Zielona.
W pobliżu Mostowlan mieszkała prawosławna rodzina, także zainteresowana dokupieniem pomajątkowej ziemi. Pochodził z niej Anatol Porębski, autor kilku tomików wierszy po białorusku. Jeden z nich wydałem jako dyrektor domu kultury w Gródku. Opowiadał mi, że jego ojciec aby kupić ziemię, musiał spolszczyć swoje nazwisko, bo wcześniej brzmiało ono Paremski. Wręczył też łapówkę, by nie zmieniać wiary.
Iljasz Klimowicz, choć jego matka Józefina była katoliczką, ani myślał przechodzić na katolicyzm i budowę swej cerkwi zalegalizować jako przyszły kościół. Załatwił projekt ogólnie kaplicy – bez uściślenia, czy to katolicka, czy prawosławna. To był tylko wybieg, by w papierach budowa cerkwi nikomu nie rzucała sie w oczy. Najpewniej kogoś przekupił, co zresztą później czynił wielokrotnie, wpłacając pokaźne datki na cele dobroczynne. Dla niego to też był rodzaj łapówki, by zdobyć przychylność władz. Dzięki temu na uporczywość prawosławnego chłopa machnęły one w końcu rękę. Ale były ku temu też inne powody, o czym potem.
Na dokończenie robót potrzebował czterech lat
Iljasz, kiedy uporał się z formalnościami, uzyskując w 1924 r. pozwolenie, stanął przed kolejnym problemem. Nie miał za co kontynuować robót. Każdy grosz z gospodarstwa przeznaczał na budowę cerkwi i prawdopodobnie wtedy właśnie sprzedał na ten cel hektary po bracie. Z tego powodu, jak twierdzą niektórzy, ze zgryzoty pomarła mu żona i odeszła od niego córka. Tak przynajmniej w swej książce napisał Alaksiej Karpiuk. Ale nie musi to być prawda, choć pochłaniająca każdy grosz budowa cerkwi z pewnością dla rodziny wiązała się z niemałymi wyrzeczeniami. Rzeczywiście Iljasz w trakcie prac pochował swą drugą żonę. Tak jak on miała już swoje lata i mogła umrzeć z jakiejś choroby. A przybrana córka Olga po prostu wyszła za mąż i odeszła na gospodarstwo męża. Jej córka została po wojnie żoną sołtysa Grzybowszczyzny. Wspomina o tym Pawluczuk, który odwiedził ich w latach sześćdziesiątych. Ale nic nie pisał, by córka miała za złe ojczymowi swej matki, że więcej uwagi poświęcał budowie cerkwi niż rodzinie i gospodarstwu.
Na dokończenie robót Iljasz potrzebował jeszcze czterech lat. Kaplica kojarzy się raczej z niewielką świątynią. Tymczasem budował on całkiem spory obiekt, mogący pomieścić prawie dwieście osób. To na tamte czasy było niełatwe i niezwykle kosztowne przedsięwzięcie. Ale nie był już sam. Wraz z postępem prac przyłączali się do niego coraz to nowi pomocnicy w tym „świętym dziele”. Przede wszystkim były to kobiety z Grzybowszczyzny i okolicy, najczęściej samotne i zagubione. Iljasz wysyłał je do odległych nieraz parafii i miejscowości, by zbierały ofiary na jego cerkiew.
Już wspominałem, że Karpiuk w swej książce napisał, że jedną z kobiet, która jako pierwsza przystała do Iljasza, była jego ciotka Chimka (siostra ojca). Z bieżeństwa powróciła do Straszewa sama, pozostawiając za Kazaniem córkę Manię i syna Jaszkę, mąż prawdopodobnie poległ na froncie. Była bardzo pobożną kobietą, codziennie długo modliła się, klęcząc przed ikonami w rogu swej chatki. Czuła się samotna i zagubiona, czekała na powrót cara. Portret brodatego imperatora Mikołaja II przechowywała w kufrze niczym relikwię. Kiedy doszła do niej wieść o budowie cerkwi w niedalekiej Grzybowszczyźnie i że Klimowicz przygarnia chętnych do pomocy w swym dziele, postanowiła do nich dołączyć. Ze słów Karpiuka wynika, że namówiła ją do tego kuzynka z sąsiednich Mieleszek o imieniu Liza, która poszła do Grzybowszczyzny, kiedy mąż „obłąkaną” wygnał ją z domu. Miały tam przebywać już też kobiety aż spod Hajnówki oraz niejaka Tekla (Fiokła) z „białowieskiej wioski Prazniki”. Rzeczywiście jest taka miejscowość, położona koło Świsłoczy. Karpiuk pisze, iż Fiokła odeszła od męża do Grodna i tam romansowała z młodymi mężczyznami. Trudno powiedzieć, ile w tym prawdy. Faktem jest, że kobieta o takim imieniu w latach trzydziestych mieszkała wspólnie z Klimowiczem, który miał ją traktować jak swą trzecią żonę. Była raczej tylko gospodynią, pomagając sędziwemu już Klimowiczowi w prowadzeniu domu i oczywiście wspierała całym sercem jego dzieło. Musiała być mu bliska, skoro w 1934 r. w akcie darowizny cerkwi na rzecz Duchownego Konsystorza Prawosławnego w Grodnie dopilnował, by miała prawo dożywotnio zamieszkiwać przy darowanej cerkwi. Wymienione tam jest jej nazwisko – Jakowczyk, które w rejonie świsłockim faktycznie występuje, ale też i na Sokólszczyźnie. Taki zapis Klimowicz uczynił też wobec jeszcze jednej kobiety, Marii Doroszkiewicz, która najprawdopodobniej pochodziła z pobliskiej Nietupy.
Zbieranie datków wciąż szło opornie
Początkowo przy Iljaszu osiedliło się około dziesięciu osób, także mężczyźni do pomocy w robotach budowlanych. Z myślą o nich przy cerkwi zbudował najpierw jeden, a potem drugi dom mieszkalny. Z czasem wykopał też studnię i piwnicę. Ślady po tych zabudowaniach częściowo są widoczne do dziś. Trudno je jednak zauważyć, bo porosły już lasem.
Zbieranie datków na roboty przy cerkwi kobietom początkowo szło opornie, choć wyprawiały się w coraz dalsze strony. Karpiuk pisze, że w tym celu poszły nawet do Grodna, gdzie w jednej z cerkwi, rozgoryczone niechęcią uczestników nabożeństwa, urządziły awanturę. Zrobiły raban, powywracały świeczniki i czym prędzej uciekły. Pewnie to tylko literacka fikcja, która jednak odzwierciedla rzeczywiste trudności w zbieraniu funduszy.
W końcu któraś z kobiet podczas kwesty w jakiejś miejscowości, by pozyskać szczodrość ofiarodawców, rzuciła hasło o „prawdziwym cudzie w Grzybowszczyźnie”, gdzie w ciągu jednej nocy sama z siebie z ziemi wyrosła cerkiew. Musiało to mocno podziałać na ludzką wyobraźnię, skoro znaleźli się tacy, którzy w tę bajkę uwierzyli. W rzeczy samej był to doskonały chwyt marketingowy, pewnie niezamierzony. Tak czy inaczej fama poszła w świat, choć większość na tę wieść oczywiście pukała się w głowę. Najbardziej ci, co mieszkali najbliżej Grzybowszczyzny, zadziwieni jak przybiera tam fala pątników, zostawiających Iljaszowi coraz to więcej pieniędzy.
Wieść o „cudzie” (pierwszym, potem były następne) oczywiście w końcu dotarła do samego Klimowicza. Z pewnością wprawiło go to w osłupienie. Ale zbytnio nie dementował. Jako że miał własną filozofię, opartą na prostym życiu w zgodzie z naturą, w mig wymyślił własne wytłumaczenie. – A co? Przecież cegła z gliny jest, a glina z ziemi, tak jak i drewno – komentował swój „cud”. Tak powtarzał też dziennikarzom Borys Wołoszyn, który czynnie pomagał Iljaszowi w wykończeniu cerkwi.
Wtedy prace na budowie przyspieszyły. Klimowicz kupował materiały, zamawiał okna, drzwi, deski na podłogi i sufit, wynajmował majstrów. Byli to okoliczni, najczęściej domorośli, murarze, cieśle i stolarze. Ale trzeba przyznać, że powierzone roboty wykonali zgodnie ze sztuką budowlaną, z czym w wielu wypadkach z pewnością mieliby trudności nawet obecni fachowcy, mając do dyspozycji specjalistyczne maszyny i urządzenia. Wtedy wszystko zaś robiono przecież ręcznie.
Narodziny mitu o „proroku”
W lipcu 1929 r. komisja z Sokółki lub Białegostoku dokonała „sprawdzenia w terenie” – czegoś w rodzaju odbioru technicznego budynku. Jako niezgodny z planem wskazano kształt głównej kopuły. Była pokryta gontem, tak jak cały dach. W latach pięćdziesiątych wymieniono pokrycie na blaszane, pół wieku później położona została nowa blacha.
Komisja, sprawdzając poprawność robót, nie zwróciła już żadnej uwagi na przeznaczenie kaplicy. Była przecież dziełem prawosławnych, którzy zbudowali cerkiew, nie kościół.
Strzelista część z dzwonnicą z pewnością została dobudowana, pewnie wzniesiona na nowo. Na zachowanym zdjęciu wyraźnie widać, że użyto tu innej cegły niż w głównej bryle.
Iljaszowi ani nikomu ze stale powiększającej się rzeszy jego zwolenników nie przeszkadzało, że cerkiew – dokładnie tak jak zaplanowano w projekcie – przez to przypominała nieco świątynię katolicką. Klimowicz dopilnował też, by w środku powiesić ikonę w stylu cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Ona to bowiem – z obrazka katolickiej matki Józefiny – przyśniła mu się, przekazując niebiańskie przesłanie o wzniesieniu przez niego cerkwi. Cerkwi, nie kościoła.
Nie wiadomo, czy w chwili odbioru budynku były już na kopułach krzyże. Na pewno postawiono je przed wyświęceniem. Ale to odbyło się dopiero rok później, 7 lipca 1930 r. Do tego czasu należało jeszcze cerkiew wyposażyć. Iljaszowe kobieciny znów rozeszły się po siołach i parafiach prawosławnych, by uzbierać na ten cel pieniądze.
I tu natrafiamy na kolejny ważny ślad, pomocny w opisywaniu późniejszych niewiarygodnych zdarzeń w białoruskich wsiach nad Narwią. To kronika Bogdana Marczuka, w latach 1922-1933 diaka cerkwi w Puchłach. Zaprowadził ją – na polecenie władz cerkiewnych – pod koniec lat dwudziestych. Nadał jej tytuł „Nieobjasnimyj psichoz” („Niewytłumaczalny obłęd”). Opisywał w niej religijną ekstazę wśród mieszkańców nadnarwiańskich wiosek pod wpływem wieści z Grzybowszczyzny. To tu właśnie narodził się mit, jakoby ożył „biblijny prorok Eliasz, który onego czasu wzięty był żywcem do nieba, a obecnie powrócił, by przygotować naród do wtórnego przyjścia Chrystusa, że wybudował on świątynię, prorokuje i czyni cuda”. Według diaka Marczuka wieść tę przyniosły dwie kobiety – Ksenia Kostecka i druga nieznana z imienia i nazwiska – które 21 października 1929 r. przybyły do wsi Ciełuszki, by zbierać ofiary na kupno płaszczanicy – bogato zdobionej haftowanej tkaniny liturgicznej z wizerunkiem złożonego do grobu ciała Chrystusa – dla cerkwi w Krynkach.
Ten przekaz jest trochę mylący. Kobiety z pewnością zbierały datki nie dla cerkwi w Krynkach, ale w Grzybowszczyźnie. W tej wsi i okolicy nazwisko Kostecki do dziś występuje. W Ciełuszkach kobiety mogły opowiadać, że ich Ilja wybudował cerkiew i ma niezwykłe zdolności. Resztę dopisali sobie później mieszkańcy, ktoś po prostu utożsamił imię Klimowicza ze starotestamentowym prorokiem. Dlaczego właśnie tam, w białoruskich wsiach nad Narwią, powstał taki mit – to temat, który wymaga głębszej analizy i będzie poruszony później.
Klimowicz, nieświadomy że w Ciełuszkach, Kaniukach, Pawłach, Rybołach i Wojszkach powstaje i rozrasta się fanatyczny ruch jego wyznawców, za spływające coraz większe datki wyposażał swą cerkiew. Zamawiał ikony, kupował świeczniki, chorągwie i inne utensylia cerkiewne. Aby móc cerkiew wyświęcić, brakowało jeszcze dzwonów.
Cdn
Jerzy Chmielewski