Ktoś musi poprosić o to, o co dawno, dawno temu prosił Seneka: „Kochaj za mnie”. Bo to piękne żywe słowa, niosące olbrzymią treść, ogromne uzupełnienie, aż do dziś i na jutro. Słowa są europejskie. Nie? Jesteśmy Europejczykami. Nie? Ja proszę: kochaj za mnie.
Kochaj za mnie, co mam. A co mam?
Kochaj obrazy zawarte w mojej poezji i obrazy, które tłumaczę z cudzej poezji na język prosty, kab ni pamierli, a czużoja ważnaja słowo paratawało nas ad usiaczyny ǔsiakaj niachoty da żyćcia. Ci tak moża być, szto czużoja słowo ratuja? Ratuja jaszcze żywuczych.
Kochaj za mnie obrazy, którymi nie chybiam i one są wolne. Chybione wyrzucam, bo były zbyt szybkie, i nie wkraczają we wnętrzności opisywanej rzeczy. Co to są wnętrzności rzeczy? Esencja, istota, charakter. Jej dobro lub zło. Jej przeszłość i przyszłość, i w tym porzucone dobro i rozwijane zło. Pamięć mam. Język prosty mam i rozwijam go. „Czasopis” mam (jeszcze). Dach na głową mam. Tola mam. Wrogów mam i mam ich w głębokim poważaniu. Lekceważ za mnie moich wrogów. Nie chcesz? Wymuś chcenie. Będzie nas więcej, lekceważących naszych wrogów. A co to jest – esencja? Toż chyba każdy wie, że bez esencji nie ma soków. Nawet z listka mogę spić esencję. Oko miał w dziurawym ogonie, popatrzył na mnie i upadł, i tym okiem nadział się na zadarty ogon gałązki.
Kochaj za mnie moją filozofię życia: dobrze, że mam co mam i za wiele nie pragnę. Kochaj za mnie moją niechęć do wielkiej forsy, do życia dla wielkiej forsy i tylko dla niej. Nie chcesz? Kochaj to za mnie, pokonując niechcenie. Proste życie jest piękne. Niechże odżyje nam prostota Sokratesa niechcenia za wiele. Mniej będzie wyrąbanych lasów i toksycznych śmieci. I porzućmy słodkie bajki o kolonizowaniu Marsa, i przestańmy nieustannie tam lądować w głupich marzeniach kolonizatora. Trzeba dbać o własną planetę. Kochaj za mnie naszą planetę. To prośba w sam raz, nie jest za duża. Jest prosta.
Kochaj za mnie moje życie żeńskie. Kochaj za mnie moje życie człowiecze. Człowieczą żeńskość kochaj za mnie. Kochaj za mnie to, co mówię, moje starzenie się i bliską śmierć, mój umysł, ciągle sprawny.
Może lepiej przestać myśleć na starość, niech się rozum pomiesza, i już nie odróżnia życia od śmierci, jawy od przyjemnego snu? Kochaj za mnie to zwątpienie.
Ból duszy wejdzie do wiersza, a co z bólem fizycznym?
Kochaj za mnie to gorzkie pytanie.
Do innego szkicu wprowadziłam zwrotkę z Jesienina, boleśnie zapominanego, a teraz tu ją znowu wprowadzam, bo mnie trwale wzruszyła, i tłumaczę w biegu na język polski:
„Czasem jesteśmy jak dzieci,
Często płacząc i śmiejąc się w głos:
Radość i pech
To nasz udział w świecie.
Głupie serce, bijesz za mocno”.
To z wiersza, napisanego w 1925 roku. Można ostatnią frazę przetłumaczyć na: „Głupie serce, cicho bądź”. Albo na: „Głupie serce, nie tłucz się tak głośno”. Jednak to nie to w języku polskim. Kochaj za mnie moje wzruszenie się tym tekstem i to, że tak samo wołam do mego serca, które wyrywa się z piersi, bo się zmęczyło życiem, i już nie rozumiem jego rytmu, i bardzo się go boję. Boję się zmiany rytmu pracy serca. „Durnoja serco, ni bij tak hałosno”. Abo raczej: „Durnoja serco, ni bijsa”. Kochaj za mnie słowa naszego języka prostego. Kochaj za mnie wychodzące z rytmu moje serce.
Kochaj za mnie ślady po mnie, miejsca, wiersze, eseje, jabłoń, niepublikowane utwory. Wszystko, cokolwiek zostawię na tym jedynym świecie.
Martin Buber w rozprawie „Ja i ty”, a nie możemy tej książki zapomnieć, mówi coś fundamentalnie podstawowego, a boleśnie dotyczącego nas: jest na świecie TY, a takie TY zjawia się, okazuje w ludzkiej pełni, kiedy upadają wszelkie „wstępy” – uprzedzenia rasowe, narodowościowe, religijne, płciowe, a zetknięcie się z Innym, prawdziwe zetknięcie się z TY – jest bezpośrednie, nieobudowane takimi głupimi „wstępami”. Kochaj za mnie takie TY i te słowa Martina. Kochaj za mnie moją białoruskość i moją polskość, i nie buduj takich „wstępów” do TY, którym to TY – moim TY – jestem dla ciebie, który dla mnie jesteś twoim TY. Nie buduj takich „wstępów” do mojej żeńskiej płci.
Mamy takie czasy, że coraz częściej budujemy powyższe wstępy do relacji z człowiekiem „nie naszej wiary”, „nie naszej kultury”, „obcych”. Nawet już nie czujemy, że takie wstępy budujemy. Nie? Wszystko gra?
Myśliciel to nie to samo, co współczesny pisarz, zajęty gadaniną o grzebaniu się w genitaliach przez tysiąc stron. Cytuję Martina: „Muzyka potrzebuje ucha, które nie jest uchem samego muzyka, sztuki plastyczne potrzebują oka, które nie jest okiem samego plastyka”. Dalej luźno jego myśl: sztuki mówią w języku własnym każdej z nich, ale nie do pustyni. Jeśli piszemy, mówimy do pustyni, to giniemy bez wieści. Jeśli nie mamy komu opowiedzieć naszego życia, doświadczenia, to giniemy bez wieści.
Kochaj za mnie ginięcie bez wieści wielu, wielu z nas, niewysłuchanych, zignorowanych, czym prędzej zapominanych, czym prędzej pochowanych i już trawą zarośniętych, piękną dorodną, ale bez mocy mówienia. Kochaj za mnie to, że wielu, wielu ludziom nie dałam zginąć bez wieści, że językowi prostemu nie dałam zginąć bez wieści. Kochaj za mnie Zajazdy Do Naraju i nie daj im zginąć bez wieści. Kochaj za mnie moje życie, moją szczerość opowieści o życiu, moją starość i moją młodą twarz, uwiecznioną na zdjęciach, które jednak wieczne nie są i mogą zginąć bez wieści, gdzieś tam, na wysypisku, i moja młoda twarz zostanie starta na proszek i stanie się nawozem albo nową butelką odzysku.
Kochaj za mnie moją innowierczość, piękną sakralną sztukę mojej innowierczości, sztukę jej liturgii, i nie buduj do niej wstępów z religijnych uprzedzeń.
Giniemy bez wieści bez podzielenia się życiem, mową, radosną chwilą, nieszczęściem z czyimś TY. A budując wstępy z uprzedzeń, nigdy nie poznamy duchowego bogactwa Innych. Nigdy nie doznamy relacji JA-TY, bo jeśli jest uszkodzona w części, to zarazem w całości, kto wie, czy nie zgubimy najistotniejszej na świecie części w ogólnej relacji z TY. Iluż wspaniałych ludzi gubimy bez wieści przez takie uprzedzone wstępy. Ten na tego uczulony, a tamten na tamtych. Bez powodu. Z powodu swego widziadła w postaci uprzedzenia. Z powodu widziadełka. Takie wstępy są nie tylko głupie, ale podłe, wstrętne, zbędne. Uprzedzenia rujnują nam duszę. Kochaj za mnie niechęć do uprzedzeń. Przez uprzedzenia ludzie mordują cudze dzieci, palą je żywcem, bo to przecież wróg, wyimaginowany przez widziadełko uprzedzenia.
„Widziadło uprzedzeń”, „widziadełko uprzedzeń” – tych słów używał wieki temu Sokrates. Nie godzi się człowiekowi przekazywać wnukom i prawnukom swoich takich widziadeł i widziadełek. Kochaj za mnie słowa: nie godzi się tak czynić, człowieku. Wolny człowieku.
Kto to jest – wolny człowiek. To ten, który jest wolny wolnością, a nie emocją wolności. Współczesna inżynieria społeczna wytwarza same emocje, bo tak łatwiej rządzić człowiekiem. Upadek komuny wytworzył nie wolność, tylko emocję wolności w niemal każdym byłym demoludzie. Zamiast dyskusji na temat ważnych spraw, mamy jedynie wytwarzanie emocji. Mamy na przykład nie dyskusję o aborcji, rzetelną, rozważną, podmiotową, a jedynie emocję aborcji. Cwany inżynier zaprojektował nam same emocje. A gdzie uczucia? A rozum gdzie? Kochaj za mnie takie pytania. Nie depcz, nie łaź po mnie. Nie jestem przedmiotem. Żyję, mówię, czegoś chcę, czegoś nie chcę. A zamiast rozważnego traktowania zarazy mamy medialną emocję zarazy. Tak się żyć nie da! W emocjach możemy się pobić, ale nie zaradzić ani zarazie, ani wojnie, ani morderstwu, ani zawałom, ani udarom.
Przez chwilę poważnie pomyślmy. Mill zauważył: emocja (np. strach, gniew, panika, żądza zemsty, złość) działa na zewnątrz, a uczucie wewnątrz.
Streszczę jeszcze trochę myśli Brentano: W umyśle człowieka są trzy miejsca: pierwsze na wyobraźnię, drugie na myślenie i podrzędne trzecie miejsce na emocje. Jeśli człowiekiem rządzi emocja, to on nie ma czasu na myślenie, analizę, a to przecież mogłoby go powstrzymać przed popełnieniem głupiego czynu, krzywdzącego wielu czy jedną małą dziewczynkę (jak się wyraził Dostojewski). W uczuciu jest tylko ułamek emocji. Uczucie jest odporne na slogan, na hasło, a emocja – nie.
Przez nadanie emocji sprawie i co więcej – uczynienie ze sprawy emocji sprawy – żadna sprawa nie będzie po ludzku rozwiązana, a tylko zaogniona, wypędzona na ulice, w hasła, w slogany, w rosnącą nienawiść i bezradność krzywdzonych.
Uczucia gasną, a dzieje się to powoli i wewnątrz człowieka. Emocje mogą być odgórnie rozpalane w nieskończoność i rozprzestrzeniać się na masy, i na wrogie sobie masy i grupy. Uczuć nie można policzyć, ich liczba nie może być ustalona, a liczba emocji jest ograniczona. Im więcej emocji w uczuciu, tym bardziej ono staje się złem, na przykład uczucie niechęci rośnie w żywą nienawiść do danej narodowości, i ludzie robią czystki etniczne.
Szlachetne Ja człowieka brzydzi się rasizmu, antyfeminizmu, szowinizmu, nazizmu. To obrzydzenie jest jednak dobrem, choć sam wyraz wywołuje mdłości. Takie obrzydzenie jest szlachetnością. Kochaj za mnie ludzi tak szlachetnych. Kochaj za mnie to, co powiedział Brentano. Podaj dalej moje obrzydzenie. Nie chcesz? Zrób to.
Mamy takie czasy, że nawet telewizyjne wiadomości są preparowane na emocję wiadomości, i oglądane przez rozwścieczonych i przez rozanielonych. To nie jest życie, to widziadła i widziadełka dla ludzi, w których łatwo wzniecić emocje. A emocja zarazy zamiast jej opanowanie to już Boże mój… Aż się pisać nie chce.
Wiadomości, robione na emocję wiadomości, skutkują zanikiem radości poznania i samej chęci poznania. Mamy być nabuzowani emocjami i to już wszystko, czego się dziś wymaga od człowieka. Odbiorca rozwścieczony krzyknie w stronę takich wiadomości: i idźcie wszyscy w cholerę! Mam was dość! Znowu pierniczycie o tym samym, i tak dzień w dzień, jakbyście poszaleli; rozanielony odbiorca takich wiadomości będzie chłonął je w euforii, nastawi głośniej, przysunie oko do ekranu, aż mu ono w ekran wejdzie, wstanie i zaraz może kogoś pobije, albo jutro na ulicy to zrobi. Ta sama emocja – nienawiści – łączy odbiorcę rozwścieczonego i rozanielonego. Oni sami już się nienawidzą i ta nienawiść jutro zostanie przeniesiona na ulicę. Pobiją się w grupach, czy grupa napadnie na jedną osobę. Nienawidzą się, wcale się nie znając – łączy ich nienawiść do tej samej fikcji, tego samego widziadła i widziadełka, tak emocjonalnie podawanego przez telewizje i inne media. To nie jest życie. Tak żyć się nie da, bo życie to nie emocja, rozogniona na całe lata z powodu widziadeł i widziadełek, sugestywnie spreparowanych przez manipulatorów. Dla kogo to? Manipulatorzy mają jedną odpowiedź: a dla głupiej masy. Oni pogardzają człowiekiem. Ja pogardzam nimi. Tak się żyć nie da.
Życie nie polega na przewlekłej radości, ani na przewlekłym cierpieniu, lecz jest spokojną linią średnią – tak długo, jak się da. Tak mówił Franz Brentano. I wszystko musi być poręczne, jak się wyraził Heidegger. Bez poręczności człowiek nie jest w stanie żyć, bo wytwarza chaos i pobudza w sobie nieszlachetne emocje, rozdając ciosy na ślepo i aby szybciej.
Trzeciorzędne kino amerykańskie ma pełno scen niepanowania nad emocjami. Facet ciska komórka o bruk, rozwala meble, przewraca stoły, demoluje lokal, pobije żonę, żona mu wydrapie oko i wdrapie pazur w oczodół, baba babie będzie wyrywać włosy, a bo się zdenerwowali. I postrzelają się z trzech pistoletów w jednej dłoni. Toporne usprawiedliwianie niepanowania nad emocjami. Toporne kino.
Uczucia są zaczepione w idei (sprawiedliwość, piękno, miłość), a emocje – nie. Bez idei domu (jego wyobrażenia, planu) nie można zbudować domu. Bez idei wolności nie można rozważyć, jaka ona ma być, żeby nie stwarzać piekła na ziemi.
Bóg nie wynika z niskich popędów czy emocji. Mamy go z przyczyn szlachetnych. Jest on, czy nie, to sprawa drugorzędna. Nieszlachetnie jest czcić szatana, a czciciele tacy ciągle są, i czy ten szatan jest, czy nie, to sprawa drugorzędna. Miłość do Boga nie jest emocjonalna. Bóg to spotęgowane Dobro, aż do namiaru. Tak twierdzi Franz. Heidegger z kolei mówi, że Bóg będzie do nas powracał, rzadko w świeckich czasach, ale będzie, jako punkt odniesienia, porządkujący myślenie. Ja też tak sądzę. Cdn
Tamara Bołdak-Janowska