Pa prostu / Па-просту

  • Płacz zwanoŭ

    23. Zabytaja tragedia kala Krynak (4)

    Syne, kab adkapać ich, paprasili Bronisia Czarnamysaho z susiednich Klabanaŭcaŭ. Toj uziaŭ z saboju jaszcze dvoch mużczyn i noczu pajechali na miesca tragedii. Kali paczali raskopvać jamu, z siaredziny trysnuła kroŭ. Pamału vyciahnuli dva trupy Sidaroviczaŭ i pa cichu pryviaźli ich da Kundziczaŭ. Myła ich…ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • Kinoman

    13. Stan nevyznačanosti

    Orła wrona nie pokona! [Antykomunistyčne hasło v vojennum stani v Pôlščy.] Statut Białoruskiego Zrzeszenia Studentów (BAS) pisavsie mnoju miêseci dva. Odnočasno my začali vyšukuvati „našych” studentuv u akademikach raznych vyžšych škôł u Varšavi i psychologično pudhotovlati jich do toho, što budemo rejestrovati biłoruśku studenćku organizaciju… ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS і Facebook

Reportaż

ONI

  1. Sava ma oczy czerwone ze zmęczenia, ale na mój uśmiech odpowiada lekkim uśmiechem. Jest ubrany w sweter, adidasy i dresowe spodnie całe nabite suchymi trawami i sianem. Jacyś ludzie znaleźli go w krzakach. Leżał w nich razem ze swoim przyjacielem Abedem. Wezwano pogotowie ratunkowe. Obaj zostali przewiezieni do najbliższego szpitala o wpół do dziesiątej wieczorem. Abed jest nieprzytomny, ma obniżony poziom cukru we krwi. Sava jest w nieco lepszym stanie. Z raportu pogotowia: „pacjent zastany w pozycji leżącej, miał problemy z pionizacją, odwodniony, wymiotujący treścią pokarmową”. Abed ma trzydzieści sześć lat. Sava trzydzieści pięć. Łamanym angielskim tłumaczy, że nic nie jedli od czterech dni. Pili wodę z kałuży. Potem zaczęli wymiotować i Abed stracił przytomność. Na izbie przyjęć dostali kroplówki i leki. Po otrzymaniu glukozy Abed otworzył oczy. Co im dolega? Bolą ich całe nogi. Wszystkie mięśnie i stawy. Szli wiele kilometrów. Dalej już nie mają siły. Są wycieńczeni, odwodnieni i zrezygnowani. Sava ma na plecach duży, okrągły siniak. Widać, że świeży, bo jeszcze opuchnięty. Czego chcą? Niczego. Tylko zjeść. I odpocząć. Na nich dwóch przypada jeden niewielki plecak i jeden paszport. Są w nim wbite tylko dwie pieczątki – jedna z Iraku, druga z Białorusi. Wylądowali w Mińsku 4 sierpnia. Za pół godziny przyjedzie policja, po północy straż graniczna. Powiedzieli, że Sava i Abed pojadą do ośrodka dla uchodźców. Na placu przed szpitalem zostają poddani rewizji osobistej. Dwóch uchodźców jest pilnowanych przez pięć uzbrojonych osób. Tuż przed wejściem do samochodu Sava i Abed objęli się ramionami i mocno uścisnęli.
  2. Problem z uchodźcami na białorusko-polskiej granicy został ochrzczony „wojną hybrydową Łukaszenki”. W takiej narracji ludzie to pociski. Łukaszenka rozpoczął tę wojnę w odpowiedzi na nałożone na jego kraj sankcje. To miała być jego zemsta na Litwie, Polsce i Unii Europejskiej za okazanie wsparcia obywatelom Białorusi, którzy przeciwstawili się reżimowi. Wszystko zaczęło się 23 maja, gdy służby reżimu porwały samolot z białoruskim opozycjonistą Ramanem Pratasiewiczem na pokładzie. Unia potępiła ten czyn, zamknęła przestrzeń powietrzną dla samolotów białoruskich i zerwała połączenia lotnicze z Mińskiem. Łukaszenka uruchomił wówczas specjalne połączenie lotnicze Bagdad-Mińsk. Przybyłym na tren Białorusi Irakijczykom wydawał wizy turystyczne i umożliwiał dotarcie do granicy z UE. Na początku największa presja migracyjna dotknęła Litwę. W pierwszych dniach sierpnia, gdy Polska pomogła białoruskiej lekkoatletce Cimanouskiej i udzieliła jej wizy humanitarnej, liczba uchodźców na granicy białorusko-polskiej wyraźnie się zwiększyła. W sierpniu straż graniczna zatrzymała trzy tysiące osób. W większości Irakijczyków, ale też obywateli Afganistanu, Syrii i krajów afrykańskich.
  3. W Jacznie o 2.30 w nocy rozległo się pukanie do okna.

– To było z poniedziałku na wtorek – opowiada Andrzej. – Syn przebudził się, zaczął rozmawiać z nimi, bo zna angielski trochę. Prosili, by zadzwonić po taryfę. Syn powiedział, że o tej porze nikt nie przyjedzie, jest środek nocy, i żeby szli spać. Prosili o nocleg w domu. W żadnym wypadku – oświadczył syn i ręką wskazał oborę. – Tam – powiedział – możecie pójść spać. Poszli. Światło zapalili. Położyli się koło beli siana. Dwóch ich było, mężczyźni. Jeden dwadzieścia dwa lata, drugi dziewiętnaście. Mówili, że dwa dni od granicy szli. Mieli dwie butelki wody, kartę bankomatową. Paszportów nie mieli. Rano powstawaliśmy, wyszliśmy na podwórek, syn pomału zaszczepkę zamknął na tej oborze, zadzwonił po straż graniczną. I zabrali ich.

  1. Nowy Dwór leży tuż przy granicy z Białorusią. Miasteczko, które po wojnie zostało zdegradowane do poziomu wsi, dziś zamieszkuje kilkaset osób. Jak każda prowincjonalna miejscowość ma swój sklep, bank, szkołę i urząd gminy. Ma też centralny placyk i kawałek parku. Wydawało się, że w tej wyludniającej się osadzie nie może się wydarzyć nic oprócz nudnej i przewidywalnej przyszłości emeryta. Aż tu nagle w samym środku miejscowości pojawili się ludzie o ciemniejszej karnacji. Nowy Dwór zatrząsł się i ze zdumienia przetarł oczy.

W parku stoi grupka mieszkańców, w większości starszych. A tak, widać tych uchodźców w nocy, ale i w dzień dostrzegalni są. Chodzą grupami, po cztery, sześć, nawet szesnaście osób. Mężczyźni, kobiety, dzieci. W różnym wieku. Nie ukrywają się. Nawet do sklepu po zakupy idą. Śpią na ławkach pod sklepem albo w parku. Nie, jak do tej pory nie byli agresywni. Pokojowo nastawieni są. Gdy ludzie ich zauważą, dzwonią po straż graniczną. I wtedy zabierani są. Ale gdzie – nie wiemy. Ludzie się boją, strasznie się boją. Szczególnie starsi ludzie. Tu, na Podlasiu, wiele osób starszych mieszka samotnie. Po wyjściu z kościoła nie ma innego tematu.

Fot. Ewa Zwierzyńska
Fot. Ewa Zwierzyńska

– Mama moja, jak zbliża się wieczór, mówi: „zamykajcie drzwi, samochód weź z podwórka, chowaj do garażu”. „Mama”, mówię, „nie przesadzaj, nie można żyć w takim strachu ciągle”. I jakoś widzę, że powoli przyzwyczaja się. Nawet żałować ich zaczyna, że tyle kilometrów idą, że głodni.

  1. Barbara, mieszkanka Dąbrowy Białostockiej, pamięta wczesną wiosnę: jeszcze było zimno. Niewielka grupa szła od granicy, w tym kobiety z dziećmi. Przyjechali pogranicznicy, zaczęli ich spisywać. Ciągnęło się to spisywanie długo, aż te dzieci zaczęły się trząść z zimna. Mieszkańcy okolicy zaczęli znosić im różne rzeczy. Kto co miał: ciepłe ubrania, kurtki, zabawki. Rodzina z Kuźnicy przygarnęła kobietę z niemowlęciem. Nakarmili i matkę, i dziecko, bo matka straciła pokarm przez te przeżycia. Uprzedzili, że zadzwonią po straż graniczną. Kobieta się zgodziła. Była tak wycieńczona, że już jej było wszystko jedno.

– Dużo współczucia u ludzi jest, ale i strachu dużo – mówi Barbara. Ja bym dała im jeść, ale nie zaprosiłabym do domu. A pani by ich zaprosiła? Różni są ludzie. Nie można generalizować. Tu w Dąbrowie od wieków żyją razem muzułmanie, prawosławni i katolicy, jedni drugich szanują i w zgodzie żyją. I o to chodzi. Ale różnie się słyszy. Uchodźcy są głodni, przemęczeni, zdesperowani, różnie mogą zareagować. Z drugiej strony tam jest wojna. Uciekają, by ratować życie. Nie wiem, co myśleć. To trudna sytuacja.

  1. Przed Urzędem Gminy w Nowym Dworze stoją uzbrojeni żołnierze i cztery wojskowe ciężarówki. Naprzeciwko szkoła podstawowa i plac zabaw dla dzieci. Mieszkańcy twierdzą, że w sali gimnastycznej są przetrzymywani złapani uchodźcy. Pytam żołnierzy, czy to prawda. Nie mogą mi udzielić żadnych informacji. Od kilku dni straż graniczna ma zakaz informowania o czymkolwiek. Postanawiam jechać prosto na granicę i zobaczyć, jak ona dzisiaj wygląda.

Niedaleko Nowego Dworu znajduje się drogowe przejście graniczne Chworościany – Dubnica. Miało zostać otwarte w ramach współpracy transgranicznej i chociaż do tego nie doszło, to szlaban stoi. Po obu stronach pas zaoranej ziemi. Pośrodku zwoje drutu kolczastego naszpikowane ostrymi żyletkami. Taki drut nazywa się concentrina. Gdy wracam do samochodu, zza drzew na najbliższym pagórku wyskakują w pełni uzbrojeni i zamaskowani żołnierze. Kim pani jest i co tu robi? Tłumaczę, że piszę reportaż. Pokazuję legitymację prasową. Są mili, nie robią więcej problemu. Pozwalają spokojnie odjechać.

Grupa imigrantów w Hajnówce. Październik 2021 Fot. Grupa Medycy na Granicy (Facebook)
Grupa imigrantów w Hajnówce. Październik 2021
Fot. Grupa Medycy na Granicy (Facebook)

Jadę wzdłuż granicy polsko-białoruskiej w kierunku Kuźnicy. Po drodze mijają mnie wojskowe ciężarówki, na skraju lasu od czasu do czasu widzę żołnierzy z karabinami. Od kilku dni to właśnie wojsko ma wspierać straż graniczną, która przestała sobie radzić z wyłapywaniem uchodźców. Było ich zbyt wielu. Wzdłuż granicy rozstawiono dziewięciuset żołnierzy. Stoją pochowani w lasach, za pagórkami, na łąkach. Ułożyli już sto kilometrów concentriny. Zapowiadają ułożenie kolejnych pięćdziesięciu. Już teraz odnoszę wrażenie, że nawet zając nie przemknie się tu niezauważony.

Przez dwa dni jeździłam wzdłuż granicy, ale nie spotkałam żadnego imigranta. Wśród drzew przemykały jedynie zamaskowane postaci z karabinami.

  1. Wacława Kocisz jest sołtyską Saczkowców od osiemnastu lat. Energiczna, rzutka, otwarta i serdeczna. Mieszka z córką Anną w małym drewnianym domku, jakich wiele na Podlasiu. Anna wróciła właśnie z lasu, bo zaczął się wysyp prawdziwków.

– Nikogo dziś z uchodźców nie widziałam – relacjonuje, chociaż w ostatnich dniach w Saczkowcach było ich pełno. Walili i w nocy, i w dzień. Wielu ludzi przestało chodzić do lasu w tym roku. A ona się nie boi. – To ludzie tylko. Najczęściej zmęczeni, głodni. Oni nic złego nie robią, spokojni są. Nocowali u niektórych w stodole, w chlewie, pod płotem. Na drodze polnej przebierali się. Stare ubrania zostawiali w polu, przebierali się w nowe, czyste, jeszcze metki pozostawiali i poszli dalej. Przebierają się, bo granica jest monitorowana przez kamery, każdy jest zarejestrowany, a kiedy przejdzie na drogę publiczną przebrany, to już nie jest ta sama osoba, nałoży czapkę z daszkiem, buty bialutkie, nieubłocone, nikt nie powie, że on szedł przez las czy przez pola. Gdyby nie kolor skóry, nikt by nie poznał, że to nie Polak. O pomoc nie proszą, może prosiliby, ale my angielskiego nie znamy i nie dogadamy się. Oni w Polsce nie chcą zostawać. Idą do Niemiec.

– Przyszli do mnie w czwartek – opowiada Wacława. – Wieczorem córka ich zauważyła i zaczepiła ich. „Dzień dobry”, mówi, „a co to za turyści idą?” I zatrzymali się wszyscy, nigdzie nie uciekali. Okazało się, że to rodzina, pięć osób: małżeństwo z dzieckiem, brat i kuzyn. A to dzieciątko to takie malutkie było, może pięć lat miało. Takie piękne, że aż po włoskach pogłaskałam je i po twarzy. Usiedli u nas na ławce. Wyniosłam dzieciakowi cukierki, ciastka. Kobieta szła w jednym bucie, drugi został na drutach kolczastych. Noga zraniona, zawiązałam ją bandażem i oddałam swoje nowe tenisówki, ciepłą kurtkę. Anna prosi: „przytrzymaj ich, zadzwonię po straż graniczną”. Ale jak ich przytrzymać? Wyniosłam im drożdżowe bułki i co tylko miałam: ogórki, konserwy. Prosili, żeby taksówkę wezwać, do Warszawy chcieli jechać, a potem do Niemiec. Ale zaraz policja przyjechała i straż. Okazało się, że z Afganistanu przybyli. Zapłacili pięć tysięcy dolarów Białorusinowi, który przywiózł ich na granicę samochodem wojskowym. Wyrzucił, pokazał ręką na wprost i mówi: „na pierałom, o tam iditie”. I więcej nic go nie obchodziło. Aby przez granicę przerzucić. Mówią im: „tam Niemcy już, raj”. Pokazują na zdjęciach bogate domy: „tu będziecie mieszkać”. Zapominają tylko dodać, że po drodze jest Polska.

– Ludzie we wsi do mnie mówią: „O, ty głupia, po co meldujesz dla władzy, puść ich, niech sobie idą. Ale do mnie jako sołtysowej przyjeżdżali pogranicznicy, prosili o pomoc, wojsko prosiło mnie. Przyszła bosa, z jednym butem, drugi porwany, patrzę na tego dzieciaczka, to jak im nie pomóc? Służby nasze też przecież zaopiekują się nimi, dadzą dach nad głową i jedzenie. Nie wiem, czy robimy dobrze, czy niedobrze. Każdy człowiek wierzący ulituje się, pomóc chce. A jakbym to ja znalazła się w takiej sytuacji? Żal ich. Naszych też pełno wszędzie, w Anglii i we Francji. Czy gdzieś jest takie państwo, w którym by Polaków nie było? Też lepszego życia szukają.

Ania:

– Zadzwoniłam, bo taki jest obowiązek, ale na drugi dzień tak się przebudziłam rano, wstałam i poczułam, że żałuję. Zadałam sobie pytanie: po co ja dzwoniłam? Mogliby sobie pójść. Ale z drugiej strony do granicy z Niemcami pięćset kilometrów. Jak oni by sobie poradzili? Przecież już na dzień dobry zostali oszukani.

  1. Gospodarz prowadzi mnie na miejsce. Czy „ich” widział? A pewnie! Codziennie przez wieś przechodzą. Z dwa, trzy tygodnie to już trwa. Jacy „oni” są? Czarni. Kto by asfaltu nie zobaczył, jak czarny? Idą za opłotkami, zazwyczaj nie chcą mieć styczności z ludźmi. Po prostu idą. Śpią po stodołach, na widok samochodu chowają się, nie chcą być wydawani służbom. Ale on się ich nie boi. On ma wszystko zagrodzone, bramki żelazne, zamknięte. Przyjdzie taki w nocy, czarny jak diabeł, nie wiadomo, czego spodziewać się. Na jego polu przebierali się, pozostawiali stare ciuchy, buty, skarpety, jakieś torebki. Leżą od tygodnia. On tego nie ruszał i ruszać nie będzie. Gdy nachylam się z aparatem, by sfotografować porzucone ubrania, krzyczy:

– Tylko niech pani tego dotyka! Jeszcze się pani czymś zarazi!

  1. – Widziałam film nagrany na granicy – stwierdza moja rozmówczyni, która chce pozostać anonimowa. – Uchodźcy stali na pasie granicznym, po białoruskiej stronie wojsko z wycelowanymi w nich karabinami krzyczy: „Uchaditie won!”. Po drugiej stronie polscy pogranicznicy też wcelowują w nich karabiny i krzyczą: „Wypierdalać!”. A pośrodku przeraźliwy krzyk, płacz, histeria. Widziałam tam matki z dziećmi. Odeszłam na bok, nie chciałam tego oglądać dłużej, bo to były straszne widoki, a ja zbyt uczuciowa jestem, bałam się, że nie będę mogła spać.

Tę historię usłyszałam wcześniej, jeszcze zanim sprawa zablokowanych uchodźców w Usnarzu Górnym stała się głośna. Na obrazkach pokazywanych w telewizji nikt już nie krzyczał, było widać jedynie grupę zrezygnowanych ludzi. Na początku polscy pogranicznicy sami przynosili im jedzenie i wodę, pozwalali matkom z dziećmi ogrzewać się w swoich samochodach. Potem przyszedł rozkaz z góry i pomoc się skończyła. Do trzydziestodwuosobowej grupy nie dopuszczano nikogo. Próby skontaktowania się z uchodźcami były zagłuszane rykiem syren i silników.

Część tych osób została złapana już na terenie Polski i przewieziona do Usnarza. Takie wypychanie nazywa się push-back i jest złamaniem prawa międzynarodowego i krajowego. Żołnierze stojący na pasie granicznym mają pozasłaniane twarze, z mundurów usunięto oznaki stopni wojskowych.

Minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak przyznaje nagrody żołnierzom z Usnarza w tym samym dniu, gdy przedstawiciele Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur przy Rzeczniku Praw Obywatelskich po zbadaniu sytuacji orzekają, że w obozie panują nieludzkie warunki, cztery osoby są już w stanie ciężkim. Obowiązek ochrony granic nie zwalnia państwa z obowiązku ochrony praw człowieka ani pomocy humanitarnej. Potwierdził to Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, który nakazał Polsce natychmiastowe udzielenie podstawowej pomocy migrantom przebywającym w Usnarzu. Podobny apel wystosował Episkopat. Cerkiew milczy, chociaż tereny przygraniczne w dużej części zamieszkuje ludność prawosławna.

  1. Radio Białystok emituje reportaż Aleksandry Sadokierskiej Nietutejsi. Wypowiadają się mieszkańcy pogranicza. Młody mężczyzna:

– Nie boję się. U nas jeszcze została staropolska tradycja, ułańska fantazja. Pomimo tego, że różnimy się w poglądach nawet z perspektywy wsi, mam stuprocentową pewność, że w chwili zagrożenia zjednoczymy się jak jeden. Jeśli fala migrantów będzie wzbierała, dalibyśmy radę się obronić, nawet bez pomocy służb.

Starsza kobieta:

– Kucnęła tu u mnie na ganeczku i zaczęła płakać. Pytam: „Czego pani płacze?” A ona, żebym gdzieś ukryła ją. Ja mówię: „Nikogo nie ukrywam”, idzie sobie w krzaki gdzieś i siedzi. A po co mi? Żeby mnie ciągali potem? Ona była jakaś taka naćpana, bez butów. Napiła się chyba jakiejś cholery.

  1. 2 września 2021 roku, po wprowadzeniu stanu wyjątkowego, na pasie o szerokości trzech kilometrów od granicy zaległa cisza. Nikt nie wie, co się tam dzieje. Nie można tam wejść, zakaz obowiązuje również media. Wcześniej słyszało się, że ktoś z miejscowych ich widział, że u kogoś nocowali. Teraz wszystko się urwało. Miejscowa ludność donosi, że uchodźców nie widać. Organizacje pozarządowe niosące pomoc migrantom także musiały się wycofać z wydzielonej strefy. Starają się jednak monitorować sytuację, przeczesując okoliczne lasy.

6 września 2021 roku pomiędzy wsiami Nowosady i Szymki aktywiści organizacji Chlebem i Solą odnaleźli grupę uchodźców, w większości pochodzących z Konga, o czym napisali na swoim profilu w mediach społecznościowych:

10 osób: w tym kobiety i nastolatek. Wszyscy w kiepskim stanie – głodni i przemarznięci, wymęczeni po wielogodzinnej wędrówce. Niektórzy bez butów. Dwie osoby słaniają się z wycieńczenia. Większość z nich opowiada o doświadczeniu prześladowania i przemocy. N. mówi o torturach, którym była poddawana w związku z działalnością bliskiej sobie osoby. Na oczach F. zamordowano jej rodziców. Ojca O. (adwokata) zabito w związku z jego zaangażowaniem politycznym. B. ledwo uniknął otrucia, ale jego ojciec i dwie siostry nie miały tyle szczęścia.

Aktywiści udzielili im pierwszej pomocy, dali jedzenie, wezwali karetkę do kobiety w ciężkim stanie, załatwili pomoc prawną i podpisanie pełnomocnictw z prośbą o azyl, po czym wezwali służby. Straż graniczna obiecała, że odwiezie uchodźców do ośrodka w Michałowie. Okazało się jednak, że pojechali do Bobrownik – do strefy zamkniętej, gdzie spędzili noc w placówce. Tam zmuszono ich do podpisania dokumentów, których treści nie rozumieli. Z części telefonów wyjęto karty SIM, po czym załadowano uchodźców do ciężarówki i wyrzucono ich w lesie w pobliżu białoruskiej granicy. Dołączyła do nich kobieta, która została wypisana ze szpitala na polecenie straży granicznej, chociaż była przygotowywana do zabiegu operacyjnego.

W nocy z 6 na 7 września przysłali ostatnie SMS-y. Pisali o tym, że jest im bardzo zimno i że nie mogą dalej iść. Że nie mogą wejść na Białoruś i zostali ostrzelani przez tamtejszych żołnierzy. 7 września o 5.01 do aktywistów dotarł ostatni SMS, po czym kontakt się urwał. Losy grupy pozostają nieznane.

Ewa Zwierzyńska

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны.

Календарыюм

Гадоў таму

  • У лістападзе

    505 – 1519 г. Заканчэньне пабудовы Барысаглебскай царквы ў Навагарадку, помніка архітэктуры готыкі. 445 – 1579 г. Пераўтварэньне Віленскай Езуіцкай Акадэміі ў Віленскі Унівэрсытэт – першы унівэрсытэт ва ўсходняй Эўропе. 405 – 1619 г. Надрукаваньне „Грамматики словенския правильная синтагма” Мялеція Сматрыцкага. 325 …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (456) – У 1568 г. пачала дзейнасьць заблудаўская друкарня ў маёнтку Рыгора Хадкевіча, у якой друкаваліся кірылічныя кнігі, між іншым „Евангельле вучыцельнае” (1569) і „Псалтыр з Часасловам” (1570).
  • (208) – 4.11.1816 г. у мястэчку Кублічы каля Лепеля нар. Арцём Вярыга-Дарэўскі (пам. у ссылцы ў Сібіры ў 1884 г.), паэт, драматург, публіцыст. Быў сябрам У. Сыракомлі, В. Дуніна-Марцінкевіча. Пісаў на беларускай і польскай мовах. Запачаткаваў беларускія пераклады творчасьці А. Міцкевіча, між іншым пераклаў „Конрада Валенрода”.
  • (137) – 4.11.1887 г. у Капылі, Слуцкага павету нар. Зьміцер Жылуновіч (літаратурны псэўданім Цішка Гартны, замучаны савецкай бясьпекай 11.04.1937 г.), пісьменьнік, выдатны беларускі дзяржаўны дзеяч. Пісаць пачаў у 1908 г. у „Нашай Ніве”.
  • (109) – у лістападзе 1915 г. у выніку стараньняў беларускіх нацыянальных дзеячаў (падчас нямецкай акупацыі) пачалі адкрывацца на Віленшчыне першыя беларускія школы.
  • (95) – 4.11.1929 г. у в. Таргуны каля Докшыц нар. Сяргей Карніловіч, выпускнік Гімназіі імя Янкі Купалы ў Віндышбэргэрдорфе (Нямеччына). З 1949 г. жыў у эміграцыі ў Кліўленд (ЗША). Адзін з самых актыўных арганізатараў беларускага грамадзка-рэлігійнага жыцьця ў гэтым горадзе, між іншым

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары

Усе правы абаронены; 2024 Czasopis