Pa prostu / Па-просту

  • Płacz zwanoŭ

    23. Zabytaja tragedia kala Krynak (4)

    Syne, kab adkapać ich, paprasili Bronisia Czarnamysaho z susiednich Klabanaŭcaŭ. Toj uziaŭ z saboju jaszcze dvoch mużczyn i noczu pajechali na miesca tragedii. Kali paczali raskopvać jamu, z siaredziny trysnuła kroŭ. Pamału vyciahnuli dva trupy Sidaroviczaŭ i pa cichu pryviaźli ich da Kundziczaŭ. Myła ich…ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • Kinoman

    13. Stan nevyznačanosti

    Orła wrona nie pokona! [Antykomunistyčne hasło v vojennum stani v Pôlščy.] Statut Białoruskiego Zrzeszenia Studentów (BAS) pisavsie mnoju miêseci dva. Odnočasno my začali vyšukuvati „našych” studentuv u akademikach raznych vyžšych škôł u Varšavi i psychologično pudhotovlati jich do toho, što budemo rejestrovati biłoruśku studenćku organizaciju… ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS і Facebook

Ach, ten fejsbuk…

Długo wzbraniałem się przed większą aktywnością na fejsbuku. Wprawdzie od dawna mam tam założony profil, ale do tej pory służył mi on jedynie do przeglądania publicznych wpisów, pomocnych w redakcyjnej pracy. Sporadycznie zamieszczałem też komentarze, przeważnie na stronie Czasopisu, w dyskusji na temat artykułów w naszym miesięczniku. Nie mogłem natomiast się przełamać, by wzorem większości fejsbukowiczów zacząć zabawę w żarty, humorystyczne opowiastki, czy też włączyć się w ulotne, często jałowe, dysputy na bieżące tematy. Mierzi mnie też zdawkowy styl takiego pisania, ubogie słownictwo i niska kultura języka, jaka zawładnęła całym Internetem, nawet na poważnych portalach. Zbyt też sobie cenię życie prywatne, aby obnosić się ze sprawami z własnego podwórka. I to dosłownie. Bo czemu ma służyć, gdy ktoś na przykład nieustannie na fejsbuku pokazuje zdjęcia ze swego ogrodu z kolorowymi kwiatami, informuje o posadzeniu kolejnych sadzonek drzew i krzewów, porządkowaniu posesji czy nowych nabytkach? O wiele istotniejsze jest, jeśli ten sam ktoś poinformuje o czymś naprawdę ważnym, co się akurat wydarzyło, a czego z mediów się nie dowiemy. Szczególnie, jak w naszym przypadku, w życiu białoruskim na Podlasiu i za wschodnią granicą.

Niedawno swój profil na fejsbuku jednak odświeżyłem, firmując go dodatkowo białoruskim brzmieniem imienia i nazwiska. To rzadkość w naszym środowisku, choć kilku mych kolegów też tak uczyniło, tyle że cyrylicą. Ja dla odmiany zastosowałem łacinkę. Zacząłem publikować wreszcie posty i szybko zgromadziłem – co przyszło mi dość łatwo – całkiem spore grono znajomych.

Do uaktywnienia się w tej najpopularniejszej teraz w Polsce sieci społecznościowej skłoniły mnie moje ostatnie inicjatywy, wpisujące się w projekt realizowany w ramach stypendium marszałka województwa. Uczyniłem to, aby na bieżąco informować o nowych treściach, pojawiających się na uruchomionym pod koniec kwietnia portalu Vostravo.pl, gdzie piszę „latopis i dziennik Ostrowia Wielkiego i ziemi kryńskiej”. Ale nie tylko. Na profilu udostępniam także wpisy ze strony Czasopis.pl, poruszam również sprawy aktualne, jak choćby związane z niezwykle istotnym dla nas, trwającym właśnie spisem powszechnym.

Jak skutecznym narzędziem komunikacyjnym jest obecnie Internet, a przede wszystkim fejsbuk, przekonałem się, gdy upowszechniłem tam informację o terminach emisji filmu „Wyspa pośród mokradeł”, o którym pisałem miesiąc temu. Wieść o tym natychmiast szeroko rozniosła się wśród krajan z Ostrowia, osób mających rodzinne korzenie w tych stronach, jak też po całej Sokólszczyźnie, Białymstoku, Polsce i świecie. Dodatkowo rozesłałem też blisko setkę sms-ów.

Film obejrzało bardzo wiele osób i został ciepło przyjęty. „Super” „fajny dokument”, „świetna sprawa”, „film mnie głęboko poruszył” – tak pisali o w sms-ach, mejlach i komentarzach na fejsbuku widzowie. W większości to ludzie związani z Ostrowiem i regionem, choć nie tylko. Gratulowali mi „udanego występu przed kamerą”.

Mieszkańcy Ostrowia, z którymi rozmawiałem, byli pod wrażeniem filmu i mówili, że jest za krótki. Osobiście, mimo tylu komplementów, także odczuwam pewien niedosyt. Jak powiedziałem przed kamerą, Ostrów i okolice są dla mnie jak z baśni. Jednak, aby tę magię i niesamowity nastrój, utrzymujący się tu od pokoleń, głębiej pokazać w filmie, należałoby zilustrować go jeszcze historycznymi sekwencjami. Szkopuł w tym, że nie zachowały się materialne ślady z przeszłości, np. resztki dworu czy folwarku, albo chociaż zdjęcia tych budowli…

Ale reżyser Beata Hyży-Czołpińska i bez tego wciągająco ujęła temat, bo film naprawdę przyjemnie się ogląda. Bardzo ważne jest, że – jak to ujął w mejlu do mnie znajomy – „w świat poszła prawda o wielkiej historii, pięknie i duchowym bogactwie ostrowskiej krainy”. A ja rzeczywiście pokazany zostałem – jak w tytule cyklu – jako świadek pamięci o tym niezwykłym, magicznym dziedzictwie.

Film o Ostrowiu widzów poruszył, a raczej wzruszył, przede wszystkim dzięki temu co mówiłem, ale niósł też w sobie głębokie przesłanie, co pewnie nadal mało kto sobie uświadamia. A przy okazji przekonałem się w jak niewdzięcznej sytuacji znaleźli się dziś ludzie filmu. W natłoku tylu mediów, wszechwładnego Internetu, trzeba się nieźle nagimnastykować, aby dotrzeć do widza. Mnóstwo filmów, nieraz wartościowych, przez mało kogo jest oglądanych, często przypadkowo. Cóż, takie czasy. Gdyby nie moje działania „promocyjne”, film o Ostrowiu również pozostałby prawie niezauważony. Przyznaję to z bólem serca i szczerze współczuję dokumentalistom tv, bo jako publicysta i redaktor także muszę nieźle się nagimnastykować, aby dotrzeć do czytelników. A jest mi o tyle trudniej, że w odróżnieniu od innych dziennikarzy czy twórców filmowych poruszam się w dość niszowym środowisku.

Emisja filmu „Wyspa pośród mokradeł” zbiegła się w czasie z wydaniem przeze mnie książki „Echa ostoi utraconej” z drukowanymi w Czasopisie wspomnieniami byłego mieszkańca Ostrowia i moim suplementem historycznym ze słownikiem charakterystycznych wyrazów języka prostego. Oczywiście o tym również poinformowałem na fejsbuku, donosząc że jest do nabycia na razie w dwóch punktach w Białymstoku (na ul. Sienkiewicza w saloniku prasowym przy „Słoneczku” i w redakcji Niwy przy ul. Zamenhofa 27), a także iż można ją kupić bezpośrednio u mnie, kontaktując się na Messengerze. Ta wieść, tak jak w przypadku filmu, również szybko się rozniosła. Dzięki temu książka zaczęła szybko się rozchodzić. Byli nabywcy, którzy od razu kupowali po kilka egzemplarzy, także dla swych bliskich i znajomych. Na komunikatorze zamówienie złożyła nawet jedna osoba z USA, pochodząca z okolic Ostrowia.

Wahałem się, czy mimo pandemii nie zorganizować prezentacji tej niezwykłej książki. Byłaby to przecież także dobra okazja do jej sprzedaży. Z pewnością rozeszłoby się wówczas sporo egzemplarzy, co pokazują doświadczenia tego rodzaju spotkań, będących wręcz normą po wydaniu książek. Ostatecznie od tej myśli odwiódł mnie przykry przypadek mego znajomego, który zimą wydał niewielką publikację o dziejach swej rodzinnej miejscowości. Zorganizował on prezentację w wiejskiej świetlicy, a potem jeszcze jedną w pobliskim mieście. Choć mogło to nie mieć żadnego związku, ale wkrótce zachorował na koronowirusa i ciężko przebył chorobę w szpitalu covidowym. Wolałem zatem nie ryzykować. Być może, gdy pozwolą na to warunki, zorganizuję jednak spotkanie z prezentacją książki o Ostrowiu i portalu Vostravo.pl. Byłaby to przecież doskonała okazja do pozyskania nowych informacji i ciekawostek z przeszłości mych rodzinnych terenów.

Wracając do fejsbuka, to penetrując jego zasoby uświadomiłem sobie, jak potężny to instrument. Zawładnął wszystkimi niemal sferami życia do tego stopnia, iż trudno prowadzić jakąkolwiek działalność bez korzystania z niego. Dlatego większość firm i organizacji ma na fejsbuku swoje strony. Do kreowania własnego wizerunku, by był niemal idealny, ze szczególnym upodobaniem wykorzystują go politycy. Na naszym podwórku jedynie nestor podlaskich parlamentarzystów, poseł Eugeniusz Czykwin, swoje konto eksploatuje w znikomym stopniu. Nie tak jak na przykład Mieczysław Baszko, który niemal codziennie rozgłasza w ten sposób, co robi w Sejmie i poza nim, w jakim spotkaniu wziął udział, pod którym pomnikiem złożył kwiaty. Jego występy na żywo, czy to z sejmowej mównicy, czy w mediach, są osobliwe. Poseł z mej Sokólszczyzny nie zwraca uwagi na gramatykę, wypowiada zdania bez podmiotu lub orzeczenia, czasem nawet pozbawione jednego i drugiego. Nieraz trzeba dobrze się wsłuchać, o czym akurat prawi. Natomiast na fejsbuku jego komunikaty są już bardziej czytelne. Pisząc albo bardziej się stara, albo ktoś go w tym wyręcza. Nie jest tajemnicą, iż politycy opłacają asystentów, którzy w mediach społecznościowych publikują za nich wpisy. Swego czasu to się wydało, gdy fejsbuk na krótko niezamierzenie ujawnił prawdziwych autorów podczas rekonstrukcji sieci.

Są osoby, także w naszym środowisku, które na fejsbuku są aktywne od rana do późnego wieczora. Zamieszczają własne posty, lajkują inne, udostępniają, udzielają się w grupach, na bieżąco komentują. A przecież zwykle w tym czasie pracują zawodowo, mają też życie prywatne. Czy to rodzaj nałogu, współczesnego zniewolenia, że ta zabawa ich tak kręci? Niekoniecznie. Dla niektórych jest to codzienna praca, opłacana w ramach zakresu obowiązków służbowych. Pracodawcy wspomagają w ten sposób politykę firmy, nie tylko w celach reklamowych. Są nawet oddzielne stanowiska pracy w rodzaju social media manager, zajmujące się wyłącznie zamieszczaniem postów i komentarzy w sieci. Również z kont prywatnych albo tzw. fake-kont, czyli adresów anonimowych, zmyślonych. Idą też za tym fake-newsy, czyli gra wyjątkowo nieuczciwa, łamiąca nieraz prawo. Uciekają się do tego również politycy i samorządowcy, zwłaszcza w kampaniach wyborczych, wynajmując w tym celu wyspecjalizowane agencje.

Czyli na fejsbuku zarabia się też pieniądze i to czasem niemałe. Ale nie jest to takie proste. Fejsbukiem sterują bowiem rozbudowane algorytmy, stale unowocześniane. Aby przebić się tam i dotrzeć do jak największej liczby osób, trzeba intensywnie się udzielać. Można też zamówić płatną promocję postu z własnej strony, by trafił do szerszego grona odbiorców.

Na fejsbuku zarabiają nie tylko wyspecjalizowani użytkownicy, ale też sama sieć. Jej algorytmy wnikliwie penetrują naszą aktywność, badając w ten sposób upodobania w celu podsuwania płatnych treści i reklam. Nie zawsze jesteśmy tego świadomi.

Jeden z algorytmów zawęża możliwość dyskusji z osobami, które prezentują podobny styl i poglądy do naszego. Innymi słowy, aby wejść w interakcję, trzeba się poniżyć i zejść poniżej pewnego poziomu. Być może ma to na celu ograniczenie aktywności wielu osób naraz, co jest szczególnie ważne w kontekście zdarzeń politycznych i protestów społecznych. Korporacja, jaką jest fejsbuk, jest na to bardzo uczulona. Stosuje mechanizmy obronne, gdyż nie na tym polega jej działalność i byłoby to dla niej samej bardzo niebezpieczne. Niemniej sieci społecznościowe odgrywają niezwykle ważną rolę podczas wydarzeń politycznych w całym świecie. Pokazała to najpierw rewolucja w krajach arabskich, gdzie jej uczestnicy skrzykiwali się właśnie w ten sposób. Ubiegłoroczne protesty w Białorusi także zaczęły się i wciąż trwają przede wszystkim w Internecie. Nie tyle jednak dzięki fejsbukowi, co sieci Telegram, w Polsce mało popularnej.

Spośród moich znajomy szczególnie aktywny na fejsbuku jest Tomek Sulima, nasz kolega redakcyjny. Od początku sierpniowej rewolucji w Białorusi na swym profilu niestrudzenie relacjonuje i komentuje to co dzieje się za wschodnią granicą, jak też sprawy dotyczące naszej mniejszości. Wiele miesięcy dzień w dzień z wielką pasją i zaangażowaniem udostępniał fakty i zdjęcia dotyczące protestów w Mińsku i innych miastach białoruskich, następnie represji reżimu i masowych procesów sądowych przeciwników Łukaszenki. Wyglądało to tak, jakby rzucił wszystko i tylko tym się zajął. Zrodziło to nawet podejrzenia, iż przyłączył się do jakiejś akcji opłacanej z funduszy na wsparcie demokracji w Białorusi. Tomek wyjaśnił, iż na fejsbuku prowadzi dziennik, na podstawie którego planuje napisać książkę.

Na fejsbuku poruszenie w naszym środowisku wywołał trwający od 1 kwietnia spis powszechny, w którym należy zadeklarować m.in. swoją narodowość, język i wyznanie religijne. W kilku miejscach pojawiły się apele, by nie uchylać się od tych pytań i zdecydowanie podać przynależność do mniejszości białoruskiej i prawosławnej oraz własną mowę, aby nie zrywać z dziedzictwem swych przodków. Mieszkający w Pradze nasz współpracownik Janek Maksymiuk na swym profilu gorąco zaczął zachęcać krajan do zadeklarowania w spisie języka podlaskiego. Wpis z podobnym przesłaniem pojawił się także na grupie „Howorymo po swojemu”. Wywołało to niewielką dyskusję. Oprócz komentarzy na tak były też na nie. Jurek Kalina – nasz były redakcyjny kolega, który pracuje w telewizji Biełsat – nazwał to „mieszaniem ludziom w głowach”. – Nasza mowa to pudlaśki dialekt biłoruskoj mowy – jednoznacznie napisał. Jego zdaniem termin język podlaski mylnie można odczytać jako język całego województwa podlaskiego – ze „śledzikowaniem”, domieszką słów ruskich i śpiewną melodyką.

Takie komentarze dowodzą, jak trudno znaleźć odpowiednie określenie odmiany języka Białorusinów rodem spod Bielska i Hajnówki. Podobnie zresztą jak dla mojego prabiałoruskiego języka prostego, gdyż jest to tylko określenie potoczne, nieprzystające do powszechnego nazewnictwa. A innego już nie będzie. Język prosty jest jednoznacznie językiem białoruskim i dlatego – czym pewnie wielu zaskoczę – z pełną świadomością tak zadeklarowałem w spisie, innego tj. prostego nie dodając. Natomiast o ile między Narwią a Bugiem rzeczywiście, jak przypomniał Jurek Kalina, można mówić o gwarach i dialektach, to w „mojej” części między Narwią i Biebrzą rdzenna tam prosta mowa jest w miarę jednolita, stanowi osobny własny język. I nie tylko ludności – jak tam – prawosławnej, ale i katolickiej, co jest niezwykle istotne.

Dla nas w spisie takie niuanse językowe są jednak mało istotne. Najważniejsze, abyśmy jak najliczniej zadeklarowali narodowość białoruską. A to jest kwestia świadomości, z czym niestety ciągle mamy problemy. Choć już nie aż tak wielkie jak podczas poprzednich spisów, kiedy to tzw. „prawosławni Polacy” jawnie negowali białoruskie pochodzenie swych przodków i błędnie utożsamiali narodowość z obywatelstwem. Teraz też na fejsbuku ktoś napisał, żeby mu „nie wciskać, że „każdy prawosławny na Podlasiu musi mieć przodków spoza Polski”. Ten niedorzeczny komentarz jednak całkowicie zignorowano.

Spis powszechny jeszcze ważniejszy niż dla naszej mniejszości jest dla Cerkwi prawosławnej. Dziesięć lat temu to wyznanie zadeklarowało kilkakrotnie mniej osób niż podają hierarchowie. Teraz apel w tej sprawie wystosował metropolita Sawa, apelując do wiernych, aby „zaświadczyli w jasny i zdecydowany sposób swoją przynależność do wiary naszych ojców i matek – Świętego Prawosławia”. W odezwie zwierzchnika polskiej Cerkwi zabrakło jednak zachęty do jednoczesnego podawania równie świadomie narodowości i języka domowego. Wiadomo przecież, iż bazą polskiego prawosławia są mniejszości, a najbardziej nasza białoruska, szczególnie na Podlasiu. Pomijanie tych kwestii przez Cerkiew nie służy zachowaniu tożsamości wiernych, wzmaga polonizację życia religijnego, a w konsekwencji odchodzenie od „wiary ojców i matek”. Na fejsbuku od razu zwrócono na to uwagę. Potem ktoś napisał w komentarzu, że ma nadzieję, że będzie „więcej polskich prawosławnych i więcej polskości w Cerkwi”. Na ripostę długo nie trzeba było czekać. „Rozumiem, że na ikonach też powinny być napisy po polsku, ewentualnie po angielsku” – nad wyraz celnie ktoś podsumował.

Takie rzeczy znaleźć można tylko na fejsbuku. I pomyśleć, że kilkanaście lat temu pewien kolega przekonywał mnie, że nie warto nim się fascynować, gdyż zaraz zniknie, tak jak przedtem niezwykle popularna Nasza Klasa. Sieć ta jednak zamiast zamierać coraz bardziej się rozwijała. Tenże kolega w końcu się do niej przekonał i sam zaczął tam się udzielać. Pewnie rzeczywiście kiedyś powstanie coś nowego, gdyż technologie informatyczne rozwijają się w oszałamiającym tempie, ale na razie wszystko wskazuje na to, że fejsbuk pozostanie z nami na dłużej.

Jerzy Chmielewski

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны.

Календарыюм

Гадоў таму

  • У лістападзе

    505 – 1519 г. Заканчэньне пабудовы Барысаглебскай царквы ў Навагарадку, помніка архітэктуры готыкі. 445 – 1579 г. Пераўтварэньне Віленскай Езуіцкай Акадэміі ў Віленскі Унівэрсытэт – першы унівэрсытэт ва ўсходняй Эўропе. 405 – 1619 г. Надрукаваньне „Грамматики словенския правильная синтагма” Мялеція Сматрыцкага. 325 …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (456) – У 1568 г. пачала дзейнасьць заблудаўская друкарня ў маёнтку Рыгора Хадкевіча, у якой друкаваліся кірылічныя кнігі, між іншым „Евангельле вучыцельнае” (1569) і „Псалтыр з Часасловам” (1570).
  • (208) – 4.11.1816 г. у мястэчку Кублічы каля Лепеля нар. Арцём Вярыга-Дарэўскі (пам. у ссылцы ў Сібіры ў 1884 г.), паэт, драматург, публіцыст. Быў сябрам У. Сыракомлі, В. Дуніна-Марцінкевіча. Пісаў на беларускай і польскай мовах. Запачаткаваў беларускія пераклады творчасьці А. Міцкевіча, між іншым пераклаў „Конрада Валенрода”.
  • (137) – 4.11.1887 г. у Капылі, Слуцкага павету нар. Зьміцер Жылуновіч (літаратурны псэўданім Цішка Гартны, замучаны савецкай бясьпекай 11.04.1937 г.), пісьменьнік, выдатны беларускі дзяржаўны дзеяч. Пісаць пачаў у 1908 г. у „Нашай Ніве”.
  • (109) – у лістападзе 1915 г. у выніку стараньняў беларускіх нацыянальных дзеячаў (падчас нямецкай акупацыі) пачалі адкрывацца на Віленшчыне першыя беларускія школы.
  • (95) – 4.11.1929 г. у в. Таргуны каля Докшыц нар. Сяргей Карніловіч, выпускнік Гімназіі імя Янкі Купалы ў Віндышбэргэрдорфе (Нямеччына). З 1949 г. жыў у эміграцыі ў Кліўленд (ЗША). Адзін з самых актыўных арганізатараў беларускага грамадзка-рэлігійнага жыцьця ў гэтым горадзе, між іншым

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары

Усе правы абаронены; 2024 Czasopis