Buw ponediełok 13 grudnia. Rano. Trochu po szostuj, może deset’ petnacet’ minut. Mama raniej rospaliła plitu i smażyła kartoflany placki. Spiszali. O siomuj hodyny odchodyw pojezd do Bielska, a ja chotiew szcze zjesty chotia zo dwi petelni tych placków. Miestyloś na juoj po siem sztuk, to razom bułoby szternadcet’.
Odczyniajutsia dwery i do chaty wujszow Waniuszka*. Susid, mołodszy brat mojoho bat’ka.
W Ryhoruwciach lude jak prychodyli rano do kohoś, to ny witaliś, prosto stawali koło dwery i howoryli z czym prychodiat. Może nikotory robili inaczej, ale ja zapomentaw takij dziwny zwyczaj.
Waniuszka wujszow i staw w kutoczku po prawuj storoni.
– O, Szurka, placki smażysz, – każe.
– Nu, smażu, Gienik na „siudemku” ide, bo na wośmu do szkoły w Bielsku maje. Snydanie treba chuczyj zrobyty. Bo uże po szostuj, – odkazuje mama.
– Oj, Szurka, jak mni tiażko, pewno ja za Skrypkoju** pójdu na mohiłki.
– A szczo ż ty, Waniuszka, zduriw? Toż tobi tulko sorok para liet, mużczyna do życia i do roboty. A może plackami poczastujeszsia? – spytała
– Nu, jak poczastujesz, to zjem.
Uziaw taryłku w ruki i stojaczy palcami braw i jew placki. Ciełu petelniu.
– A może smetany trochu daty? Pomoczany w smetany placki dużo lipszy.
– Ne treba, ja uże konczaju, toże choczu na pojezd uspity.
Waniuszka robyw w Bielsku na kolei i sztodeń rano dojyżdzaw „siudemkoju” do roboty. Woroczawsia „piontkoju”.
Zjeli my placki i idem razom na pojezd. Do stancji buło dwa kilometry. Uspijem. Kob dojty, treba dwadcat’ minut czasu.
– A znajate, diad’ku, szczo w subotu mni snywsia son pro was? – każu.
– Jakij son?
– A snyłoś mnie, że buła Pokrowa i u was w chaty zabawu zrobyli. Ja ny buw, ale jakby czerez okno baczyw. A u was doma muzyka hrała, jakijiś ohni aż oknamy strylali i zrub chaty podskakowaw. Ludy ne buło widno, tulko zabawu buło czuty, – rozkazuju.
– Oj, dywny toj son. Może to jakojeś szczaście obwieszczaje.
Tak iszli, howoryli i dojszli na stancju razom z pojezdom.
Waniuszka, pryrudny brat mojoho bat’ka, po druhuj matery. Bo jak did wernuwsia z bieżenstwa w 19 rokowi, to zaraz baba umerła i ostawsia z dwoma ditmi. Ożenywsia druhi raz i szcze czetwero urodyłoś. Diewczynka Nadia, jak mieła try lit, to na hrypu umerła, a troje ostałos. Mój bat’ko, Saszko, buw starszy od Waniuszki cieły deset lit, ale toże mołodo umer. I died toże jak miw sorok para… Żyli wsi na „kupy”, kruhom koło sebe, samyji wdowyci, aż baba „Czachuwka” czasom howoryła, szczo to jakijiś czar kinuty za hrechi dieda Oboroszka i pewno do tretioho pokolenia wsi mużczyny mołodo umyraty budut.
Waniuszka to buw takij „pocztiwina”. Neweliczki, drubnieńki. Porodu takuju trochi kazachsku miew, ne wiadomo czom. Bo usia siemia to miejscowy, ryhoruwski, i nemożliwo, kob deś i koliś taja krow pomyszałaś.
Urodywsia w 1927 rokowi i jak naczynałas wojna, to miw 12 abo 14 liet, jak by policzyty druhi wypusk wujny, koli Niemci Sowietów zaatakowali w sorok pierszym.
Paru lit do szkoły chodyw za sanacji, piat’ klas udałoś skonczyty.
W 1942-om naczali Niemci na roboty ludiej braty. Sołtys pryjszow z powistkoju dla Sciopy, starszoho brata, kotory urodywsia w 1922. Jakraz 20 lit skonczyw i to była dobra siła robocza do Hiermanii. Sołtys ryhoruwski buw służbist i taki „wredny”, jak lude każut. Wybyraw na tyji roboty ne prypadkom. Najpersz nakazowaw siemjam, z jakimi miw jakijiś zatargi i chotiw chotia tym nakazom dopeczy.
Pryjszow i każe:
– Nu, Ściopa, was w doma i tak dużo do hodowania, zemli mało majete, kob jakijś pożytok z waszoho chaziajstwa buw, to do Niemcia pojedesz na robotu.
– Nazar, a czoho ż ty od nas choczesz, mało to tobi ludy w sełowi, kob ich na roboty posyłaty? Czoho ż ty pryczepywsia? Uże try razy prychodyw kontygent naznaczaty, kontrybucju braty, swyni pozabyraw, a teper dity choczesz.? – każe baba Ontolka.
– Toż Sciopa najstarszy. Maksym umer, szcze roku nema jak pochowali i chto siemiu bude hodowaty, Wania i Mania to szcze zusim małyji diety, – każe.
– Na poczatku seła żywete i od was zaczynajem. Ściopa pojede jak perszy, a potum zobaczym, – każe sołtys Nazar. – Nema odsroczki, zawtra z rania w Arbaitsamtie w Kliszczeliach nychaj stawytsia, – prodowżaje.
Nocz perepłakali. Szto ż zrobyty? Zemli mało, dity czetwero, a Ściopa tolki szto miesiec tomu 20 lit skonczyw.
Rano baba Ontolka sprawu peredumała i każe:
– Znajete szto, diety, dokumentuw nijakich nichto z nas ne maje, to chto ż poznaje. Ty Wania takij maleńki, drubnienkie na sam wzhlad dytia, to pujdesz do toho Arbaisamtu. Skażesz szto ty Sciopa Siemieniuk, syn Maksyma. Niemci takoho dytiatka jak ty na pewno ne woźmut i weczerom do domu werneszsia.
Odprawyli Waniuszku, nawet ne poproszczali jak treba i do Kliszczel poszow.
Razom poszli. Bo szcze z kuncia seła Nazar daw powiestki Pieti Wasylowomu (Siemieniuk), Onysi Iwanczykowuj (Tkaczuk) i Sani Jakobowiczowi.
Buw poczatok wesny, rostopy, bo szcze zima ne odyjszła na dobre.
Poszli maszynoju, wzdowż torowiska, bo tam buło suchoputie i do Kliszczel najbliżej.
Wsiem buło po 19-20 lit, tulki Wania, dytiatko – szcze szternadcet’ w grudniowy skonczyw.
Pered wośmoju dojszli da Arbaitsamtu.
– Wie haist du? (jak nazywajeszsia?) – pytaje Niemiec.
– Ja Stepan Siemieniuk syn Maksyma, – odkazuje Waniuszka wyuczonuju frazoju.
Niemiec podywywsia, pokrutyw hołowoju, czorknuw sztoś w paperach i każe:
– Geh genau dort hin, rechte. (Idzi tam, na prawo).
Trochu nazbyrałos teji mołodioży z ciełeji gminy. Prawie usich na prawo kirowali, tulki nykotorych do domu odosłali.
Około południa petnadcet’ dusz zahruzyli na awtomobil i powezli do Bielska. Czerez Malinnyki jechali.
Waniuszka uże pered odjezdom kazaw, szto wun ne Sciopa a Iwan, ale nychto ne chotiew joho słuchaty.
Jechali paru dion. Perenaczowali w Bielsku, potoum w Biełostoci, a w czetwer zajechali do welikoho i neznanoho miesta Kionigsberg.
Jechali pojezdom, chyba około sotni mołodioży buło, bo cieły dwa wahony zajmali i każdoho pilnowało dwoch bahnschucow z wintowkami.
W Kionigsbergu od razu podylili wsiech na dwie grupy. Odnu, samych mużczyn, załadowali na hruzowiki i powezli. Potom okazałoś, że wywezli ich do fabryki snaraduw, a czast’ popała na żeleznodorożnu stancju do roboty pry zahruzkach.
Mieli lepiej, bo żyli w barakach, charcz dostawali i piensiju, a w nedielu mili wolne od roboty i nawet potańcuwki organizowali. Bo Sańka Kadłubówski z Hredelów miew harmoniu.
Waniuszka popaw do druhieji grupy. Ustawili wsiech na jakomuś placowi w radoczok, a Niemcy chodyli wzdowż i wybirali.
Uże prawie wsi rozyjszlisia, a Waniuszka stojaw.
Na koniec takij gruby, niewysoki Niemiec z usami wziaw na bok i Waniuszku. Podyjszow druhi z tietradioju i zapisuje w jei familii.
– Ja nie Stepan, ja Iwan Siemieniuk syn Maksyma rocznik 1927, tam oszybka w paperach, – każe Waniuszka.
– Gut, ich korigiren (poprawimo), – odkazaw Niemiec.
Usaty odowiuw Waniuszku na storonu do stojaszczoha tam woza. Uże żdali tam dwoje, jakijś starszy chłopeć i diewczyna tak na oko 18-19 liet.
Wuz inszy niż naszy ryhoruwski, kolosa na gumach i zapreżeny w konia w szlejach, a ne z duhoju jak doma. Pojechali… Niedaleko buło, bo po hodiny zajechali na podwurok do jakiejiś wioski. Po dorozi uże dohoworyliś, szto tyji dwoje na wozy to Mit’ka z Dubicz i Handzia z Toporuw.
Niemiec kazaw pujty Handzi do chaty, a Waniuszka i Mit’ka dostali mieście w jakojiś komurci w chliwczykowi. Nawet dobre tam buło żyty. Woda buła w kranowi i świtło elektryczne. Mylisia w miści, kotora stojała na taburetci w kutoczkowi, tulki za potreboju treba buło chodity do wychodka za chliwczykom. Handzia buła takoju służankoju od pratania i kuchni, naczowała w chati, a Mit’ka i Wania robili na hospodarci.
Niemiec Horst Waskus to buw nawet dobry czołowiek, buwało, szto jak woraczawsia z miesta, to czasom nawet podarok prywozyw. Czekoladu. Nie kryczaw i nie karaw bez potreby.
* „Waniuszka” – Jan Siemieniuk syn Maksyma (27.12.1927 – 18.12.1971), narodiwsia i pomer u Ryhoruwciach.
**Skrypka – Mikołaj Skrypko (1921-1971), żyw na stancji u Ryhoruwciach, pomer u listopadi 1971 roku.
(protiah bude)
Gienio Siemieniuk