Każdy z nas ma większe lub mniejsze grono przyjaciół, którzy wesprą w trudnych chwilach, coś doradzą, a czasem wystarczy, że po prostu są w pobliżu. W moim życiu było kilku przyjaciół, wszyscy znacznie starsi ode mnie, ale pomimo to doskonale się rozumieliśmy, znajdowaliśmy wspólny język. Niestety, odeszli już oni na drugą stronę życia. Nadarza się akurat sposobność przypomnienia jednego z nich – Jana Łapińskiego, z zawodu leśnika, a z zamiłowania przewodnika turystycznego, zielarza, radiestety oraz biblisty. Za życia był chyba najbardziej znaną osobą w Grudkach – śródleśnej osadzie związanej administracyjnie z Białowieżą, w której mieszkał z rodziną. Z Janem poznaliśmy się i zaprzyjaźniliśmy pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. W kwietniu bieżącego roku mija równo ćwierć wieku od jego śmierci.
Jan przyszedł na świat 29 stycznia 1927 roku w położonej na zachodnim krańcu Puszczy Białowieskiej wsi Skryplewo. Do Białowieży przyjechał w 1954 roku, tutaj się ożenił z Zenaidą Zotow. Doczekali się dwójki dzieci – córki Ireny i syna Janusza. Jan początkowo pracował w Rejonie Lasów Państwowych, następnie w Straży Leśnej. Do Grudek przeniósł się na stałe w 1957 roku. Pięć lat później ukończył zaocznie białowieskie Technikum Leśne i objął Leśnictwo Podolany, a następnie Leśnictwo Suche. Pracę zawodową zakończył w 1984 roku, przechodząc na rentę.
Nie zważając na wyczerpującą pracę na stanowisku leśniczego, Jan z upodobaniem oddawał się przewodnictwu turystycznemu. Kurs przewodnicki ukończył w 1974 roku. Ze względu na swoją rozległą wiedzę o Puszczy i umiejętność jej przekazywania zaliczał się do grona najbardziej rozchwytywanych przewodników. Turyści nie mogli wprost oderwać się od niego, zasypując licznymi pytaniami. Często widziałem, jak po zakończeniu oprowadzania i załatwieniu związanych z tym papierkowych formalności, Jana długo jeszcze otaczał wianuszek wycieczkowiczów. Łapiński cierpliwie wyjaśniał, tłumaczył. Był jednym z tych nielicznych przewodników, którzy przewodnictwo traktowali wręcz jak posłannictwo. Nigdy się nie śpieszył, nie popędzał grupy. Wręcz przeciwnie – o ile zachodziła taka potrzeba, poświęcał jej więcej czasu niż miał to wyznaczone w zleceniu przewodnickim. Stale podnosił swoje kwalifikacje, bez trudu zdobył I klasę przewodnicką. 2 stycznia 1981 roku został wybrany prezesem Zarządu Koła Przewodników PTTK w Białowieży, na jedną kadencję. Pełnił też inne, mniej prestiżowe funkcje, zarówno w Kole, jak i Zarządzie Oddziału PTTK. Rocznie oprowadzał 70-80 grup turystycznych.
Inną pasją Jana było zielarstwo. Zajął się nim na poważnie w połowie lat siedemdziesiątych. Jako leśnik znał zioła, ale ta wiedza nie w pełni go zadowalała. Zaczął gromadzić różne podręczniki i poradniki z zakresu ziołolecznictwa, stare i nowe. Wkrótce po porady ziołowe zaczęli do niego zgłaszać się krewni, sąsiedzi. Sława Jana jako zielarza rozeszła się po różnych zakątkach całej Polski bardzo szybko. Zbieraniu ziół poświęcał sporo czasu. Sporządzał z nich różne mieszanki, najchętniej według receptur ojców Klimuszki i Sroki, ale tworzył też własne. Dobrze poznał sposoby stosowania hub brzozowych w leczeniu chorób nowotworowych. Po ten specyfik zgłaszano się do niego najczęściej. Jan nigdy nie odmawiał. Zioła i preparaty z reguły dawał ludziom za darmo. Wszyscy byli tym zaskoczeni i zdziwieni. Jan wyjaśniał cierpliwie, że ofiarowywaną ludziom pomoc traktuje jak swego rodzaju modlitwę. Cieszył się, gdy docierały do niego informacje o pozytywnych skutkach stosowania jego ziół. Zdarzały się przypadki, że zgłaszały się do niego po naukę w zakresie zielarstwa osoby, które same pragnęły tym się zająć. Na przykład, w 1999 roku u Jana praktykowały dwie osoby aż ze Śląska.
Mnie osobiście fascynowała jego perfekcyjna znajomość różnych gatunków roślin leczniczych, i nie tylko takich. Jestem przekonany, że Jan Łapiński byłby świetnym wykładowcą na katedrze fitoterapii.
W okresie jesiennym, gdy w lesie zaczynały pojawiać się grzyby, Jan wspólnie z żoną prowadził w Grudkach punkt ich skupu. Z tego również był znany w okolicy.
Mojego przyjaciela interesowały też niekonwencjonalne techniki terapeutyczne. Studiując je, zainteresował się bliżej wahadełkiem jako narzędziem diagnostycznym, a następnie całą radiestezją. Gromadził niezbędną literaturę z tego zakresu. Szczególnie interesowały go odpromienniki naturalnego pochodzenia. Porad udzielał ludziom bezinteresownie. Odkrył też w Puszczy jedno z tzw. miejsc mocy o silnym oddziaływaniu, o którym jednak nie chciał szerzej rozpowiadać, by go turyści „nie zadeptali”.
Łapiński z dużym zaangażowaniem studiował Biblię. Znał ją doskonale. Uważnie śledził i sprowadzał do domowej biblioteki nowe opracowania poświęcone analizie Pisma Świętego. Był katolikiem, ale bez uprzedzeń sięgał po interpretacje różnych zagadnień biblijnych przez inne religie. Martwiły go wszystkie przejawy fanatyzmu religijnego, który uważał za ślepą uliczkę, oddalającą ludzi od Boga. Mierziła go bardzo pseudoreligijność. Wiele razy dyskutowaliśmy o tych sprawach podczas naszych spotkań, które najczęściej odbywały się w niedziele. Jan przywoził samochodem żonę do cerkwi, a następnie przychodził do mnie i rozpoczynaliśmy godzinną dyskusję, akurat tyle, ile trwało nabożeństwo w cerkwi. Swoją uwagę poświęcaliśmy wybranym zagadnieniom biblijnym. Nie ukrywam, że aby być chociaż jakimkolwiek partnerem do dyskusji, musiałem ponownie przestudiować Biblię.
Z Janem zbliżały mnie podobne lub nawet identyczne poglądy w różnych sprawach. Ceniłem w nim przede wszystkim bezinteresowną gotowość niesienia pomocy innym, dużą kulturę osobistą, umiłowanie prawdy, uczciwości i rzetelności. Te cechy, wbrew pozorom, nie zawsze zjednywały mu przyjaciół, szczególnie wtedy, gdy w różnych sytuacjach życiowych uparcie bronił wyznawanych przez siebie wartości. Jan był dla mnie osobą, dzięki obecności której jakoś łatwiej przychodziło pokonywać trudy dnia powszedniego. Wystarczała już sama świadomość, że On jest gdzieś niedaleko, aby podtrzymać w sobie wiarę w sens życia i nie pogrążyć się w jego odmętach.
Był człowiekiem aż do przesady skromnym. Nie interesowały go rozgłos, popularność. Unikał ich za wszelką cenę. Z trudem udało mi się namówić go jeden jedyny raz na wywiad o zielarstwie, który opublikowałem w „Gazecie Współczesnej”. Niewielki artykuł o nim zamieściłem także w „Niwie”, ale już poza jego wiedzą.
Jan Łapiński zmarł w szpitalu w Hajnówce 14 kwietnia 2000 roku w wieku 73 lat. Spoczął na cmentarzu w Białowieży. W 2011 roku dołączyła do niego żona Zenaida, przeżywając 79 lat, a w 2017 roku – zupełnie niespodziewanie, syn Janusz w wieku 52 lat.
Pamiętam doskonale, że Jan za życia nazywał białowieski cmentarz „drugą Białowieżą”, tą, w której spotykają się wszystkie pokolenia białowieżan. No cóż, za jakiś czas i ja się spotkam w niej z Janem.
Piotr Bajko