„Co tam u Zygmunta?” – pytała mnie córka, ilekroć Zygmunt Kostowski, „opiekun miejsc pamięci narodowej”, telefonował z objętej „stanem wyjątkowym” Czeremchy. Robił to w ostatnim czasie bardzo często, gdyż poza tym, że walczył, o czym pisaliśmy na łamach „Czasopisu”, o wyrwanie z anonimowości białoruskich ofiar zbrodni hitlerowskiej z początku lat 40. ubiegłego wieku, szykował mu się proces o rzekome świadome zniszczenie służbowego auta wójta gminy Czeremcha Jerzego Wasiluka.
Sprawa była „skręcona”, co Kostowski zamierzał udowodnić przed sądem. Mam dokumentację tej sprawy, gdyż mieszkaniec Czeremchy bardzo chciał, żebym o tym napisał. Obiecałem mu zresztą, że będę na rozprawie i powiadomię inne media o tej ewidentnej na mój nos próbie nękania starszego człowieka.
Teraz to już historia. Policja razem z urzędem gminy mają dużo szczęścia: Zygmunt Kostowski nie żyje, sąd umorzył sprawę, obejdzie się więc bez kompromitacji na cały kraj.
Ja nie mogę umrzeć
Zygmunt nie był łatwym człowiekiem. Toczył wojny ze wszystkimi – kurią drohiczyńską, urzędem gminy, Instytutem Pamięci Narodowej. Czasami przesadzał, szarżował z opiniami, które były krzywdzące dla innych, ale mam nieodparte wrażenie, że stała za tym wyłącznie dobra wola, chęć poznania prawdy, tak jak to było w przypadku tej jego ostatniej idee fixe.
– Panie redaktorze, ja nie mogę umrzeć zanim nie pochowam tych swoich Białorusinów w ich ojczyźnie – powtarzał mi wielokrotnie, nawet wtedy, kiedy leżał już pod tlenem w szpitalu w Bielsku Podlaskim.
12 maja ubiegłego roku na cmentarzu w Kuzawie pochowano siedem anonimowych ofiar. Według IPN pięć osób miało być Białorusinami, jedna Polakiem, a narodowość ostatniej była nieznana. Kostowski, który wskazał Instytutowi miejsce zbrodni, nigdy się z tym nie zgodził. I tak się poznaliśmy.
To fragment mojego tekstu z ubiegłorocznego, czerwcowego numeru „Czasopisu”:
„»Kostowski to trudny człowiek«, »To człowiek specyficzny, że się tak wyrażę«, słychać zewsząd w czasie poszukiwania jego posesji w Czeremsze. Wąska uliczka. Błękitna brama z drucianą pętelką, którą należy zdjąć z żeliwnej ozdoby, żeby się dostać na podwórko. Maszt z biało-czerwoną. Przysypiający pies w budzie. Drzwi otwiera niski, pewny siebie staruszek. Zaprasza do środka. Na kuchennym stole papiery – dokumenty, zdjęcia. Historia nie opuszcza tego domu nawet na chwilę. Lat prawie dziewięćdziesiąt, umysł wciąż ostry jak brzytwa. Kostowski bez zbędnych wstępów zaczyna snuć opowieść z pacholęcych czasów.
– Tu, gdzie jest obecnie kościół, stał murowany budynek, w którym Niemcy mieli koszary. Stacjonowała tam brygada, która czyściła te tereny z komunistów. Obok tego budynku wybudowali piwnicę, w której trzymali pojmane osoby. Z tej piwnicy wyprowadzali je na rozstrzelanie. – wspomina Kostowski. – Ja byłem wtedy taki dziesięcioletni łebek, który miał kontakt z radziecką partyzantką, byłem łącznikiem u nich i miałem takie polecenie, żeby tych Niemców obserwować. Pamiętam ten dzień jak dziś. Byłem z kolegą w tej okolicy, kiedy w otaczającym ten budynek, wysokim, ponad dwumetrowym płocie nagle otworzyły się wrota. Wyszło z niego czterech Niemców prowadzących pod bronią siedmiu mężczyzn. Po trzy „dwójki” związane ze sobą drutem i ten siódmy z łopatą na plecach. Ruszyli w stronę wsi Czeremcha, a my w niewielkiej odległości za nimi. Ten z łopatą, co jakiś czas oglądał się za siebie i wtedy nasze oczy się spotkały. Ja sobie w sercu tak pomyślałem: „Ja ciebie człowieku, póki tylko będę żył, nigdy nie zapomnę”. Kwiaty kwitły, było ciepło, lipiec, czy sierpień… Kiedy skręcili w las i zniknęli nam z oczu, nastała taka wymowna cisza, a potem rozległy się strzały i my wtedy „chodu!”. Od razu zawiadomiliśmy dorosłych – sąsiadów i rodziców. Ale zaraz też wróciliśmy w to samo miejsce. Czwórka hitlerowców jak raz wracała z egzekucji i minęła nas nie zwracając na łebków kompletnie uwagi. Pobiegliśmy do tego lasku i zobaczyliśmy świeżo wyrównaną ziemię. Poszliśmy potem w to samo miejsce już z dorosłymi – dwiema kobietami i mężczyzną. I ten mężczyzna zrobił drewniany krzyż z rosnącej obok dębiny i go tam postawił. I ten krzyż stał tam do czasu ekshumacji w 2017 roku.
I teraz najciekawsze. Kostowski twierdzi stanowczo, że mężczyzna z łopatą, to był znany mu z widzenia radziecki partyzant, a pozostali zamordowani, to prawdopodobnie również koledzy partyzanta, „leśni” przerzuceni w te okolice przez dowództwo Armii Czerwonej, aby prowadzić sabotaż w Czeremsze, która była ważnym dla Hitlera węzłem kolejowym”.
Baćka jako straszak
Po koniec ubiegłego roku kilkakrotnie rozmawiał z konsulatem Białorusi w Białymstoku. Prosił, żeby tam bardziej przyłożyli się do roboty i weszli w kontekście „Kuzawy” w ponowną, merytoryczną współpracę z Instytutem Pamięci Narodowej. Miał bowiem wrażenie, że go służby konsularne Aleksandra Łukaszenki lekceważą, zbywają byle czym, mimo że on, Polak z krwi i kości, kocha Białoruś, bo gdyby jej nie kochał, nie zawracałby sobie głowy na starość „jej poległymi synami”. Ale stał się mały cud. Zadzwonił rozbawiony z informacją, że postraszył konsulat, że jak nie zaczną traktować „Kuzawy” poważnie, to on pojedzie do samego Baćki na skargę w tej sprawie. Kilkanaście dni potem dostałem od niego kopię pisma, które konsulat wystosował do IPN 8 grudnia ub.r.. Oto jego treść w oryginalnym brzmieniu:
Konsulat Generalny Republiki Białoruś w Białymstoku przesyła wyrazy szacunku i w stosunku do zwrotu Pana Zygmunta Kostowskiego, postulującego o przeprowadzenie ponownej ekshumacji szczątków siedmiu osób (prawdopodobnie Białorusinów), zamordowanych przez Niemców w 1942 roku na terenie gm. Czeremcha, ma zaszczyt poinformować o następującym.
Konsulat Generalny zapewnia o gotowości wsparcia w inicjowaniu przez stronę białoruską procedury powtórnej ekshumacji zwłok tych cywilnych ofiar w celu dalszego pochowania na terenie Republiki Białoruś w wypadku dokładnego potwierdzenia ich przynależności do białoruskiej narodowości lub pochodzenia białoruskiego.
W związku z tym wyrażamy zgodę na okazywanie wszechstronnej możliwej pomocy po stronie białoruskiej w czynnościach dotyczących tej sprawy.
Konsulat Generalny Republiki Białoruś w Białymstoku korzysta z okazji, by ponowić Instytutowi Pamięci Narodowej wyrazy poważania.
Konsul Generalny
Viktor Savchuk
I zanim w grudniu Kostowski nie trafił do szpitala, zdążył mi jeszcze wysłać swój największy skarb w tej sprawie – listę prawdopodobnych ofiar zbrodni hitlerowskiej w Czeremsze, którą zdobył podczas jednej z podróży na Białoruś. Dokładnie w Wierchowiczach w kamienieckim rejonie obwodu brzeskiego. Oto ten spis:
- Piotr Michajłowicz Karateń s. Michała, ur. 1898 r. ze wsi Opaka
- Nestor Czarniecki s. Dawida, ur. 1909 r. ze wsi Opaka
- Filip Stepaniuk s. Jakuba, ur. 1902 r. ze wsi Wierchowicze
- Warfałamiej Kreczko s. Wasyla, ur. 1896 r. ze wsi Dworec
- Mikolaj Kreczko s. Wasyla, ur. 1896 r. ze wsi Dworec
- Jakim Wasiluk s. Warfałamieja, ur. 1902 r. ze wsi Dołbizno
- Karp Siemieniuk s. Timofieja, ur. 1895 r. ze wsi Dołbizno
Lista została sporządzona przez miejscowy sielsowiet (odpowiednik sołectwa). Napisano pod nią, że wymienione osoby „za to, że były związane z partyzantami, zostały rozstrzelane w 1942 r. na stacji Czeremcha”. Wszystkie wsie, z których pochodziły, znajdują się tuż za polsko-białoruską granicą – w rejonie kamienieckim.
„Opiekun miejsc pamięci narodowej” z Czeremchy zmarł 30 stycznia 2022 r.
Śpij spokojnie, Panie Zygmuncie…
Arkadiusz Panasiuk