- Zbiorek poetycki Dmitra Dydenki (w życiu pozapoetyckim: Adama Tomaszuka), wydany w Białymstoku w roku 2023, trafił w moje ręce dopiero teraz i ucieszył mnie niezmiernie z powodów czysto osobistych. Nie spotkałem się nigdy z autorem, choć kilka lat temu wymieniliśmy parę mejli, ale wyczuwam w nim człowieka odbierającego rzeczywistość na „mniej więcej tej samej fali” co ja. Dmitro Dydenko pisze wiersze po-svojomu i nie boi się nazywać swoje tworzywo poetyckie językiem podlaskim. We wstępie zastrzega, że jego język podlaski odzwierciedla tylko wąski pas gwar na prawym brzegu Narwi („od Trześcianki do Wojszek”), ale w rzeczywistości jest on fonetycznie i morfologicznie identyczny z tym, który i ja nazywam językiem podlaskim i staram się popularyzować od dwudziestu lat. Dodam też, że jest to także język innych autorów z obszaru gwarowego po-svojomu: Zoji Saczko, Wiktora Stachwiuka, Doroteusza Fionika, Haliny Maksymiuk. To taka drobna, ale istotna satysfakcja człowieka, który w opinii niektórych swoich ziomków zajmuje się czymś, co niby nigdy nie istniało i nie istnieje.
- W roku 2005 wyraziłem w „Czasopisie” przypuszczenie, do czego może się przydać wypielęgnowana ortograficznie i gramatycznie wersja języka po-svojomu: Jeśli dotychczasowe tempo asymilacji mniejszości białoruskiej w Polsce sie utrzyma, wkrótce ponad 90 procent Białorusinów na Białostocczyznie i w Polsce stanowić będą mianowicie pudlašê. Teoretycznie rzecz biorąc, można się spodziewać, że wypromowanie ich języka do rangi drugiego języka pisanego polskich Białorusinów może w sposób istotny przyczynić się do osłabienia procesów asymilacyjnych wśród całej mniejszości, a w każdym razie – stworzyć nowe pole do samorealizacji pisarskiej (literackiej i publicystycznej) dla tych Białorusinów, którzy w białoruskim języku literackim czują się niepewnie albo w ogóle nie mieli okazji do nauczenia się tego języka, ale wciąż jeszcze mogą wyrazić swoją białoruską duszę po-svojomu. Pisałem te słowa ze swojego punktu widzenia jako Białorusina i kierowałem je przede wszystkim do Białorusinów. Wypromować język podlaski do rangi drugiego języka pisanego polskich Białorusinów nie udało się (mamy teraz ze dwadzieścia incydentalnych wersji pisowni po-svojomu oraz pryncypialne dziennikarskie udawanie, że takiego języka i problemu w ogóle nie ma). Asymilacja za ostatnie dwadzieścia lat zjadła nam połowę populacji. Jednak nowe pole do samorealizacji pisarskiej nie tylko się pojawiło, ale i poszerzyło. I jest na nim świeża działka Dmitra Dydenki. Jestem daleki od twierdzenia, że pisanie po podlasku określa w jakiś jednoznaczny sposób tożsamość etniczną Adama Tomaszuka. To jego prywatna sprawa, która mnie niespecjalnie interesuje. Ale zainteresowały mnie jego wiersze w moim rodzimym języku, a ich lektura sprawiła mi wielką przyjemność.
- Dwujęzyczny zbiorek „ònde | tutaj“ (wiersze po podlasku i autorskie tłumaczenia na polski) otwiera następujący tekst:
pytaješ skôl berutsie siêty viêršy
a vony koliś navesniê z travoju
vyrosli
a vperuč jich nasiêjali i baťko i mati
koli v ditinstvi bosy biêhav
po chati
vony bujno cvitut i rumjaniêjut
koli divlusie na tebe zapluščyvšy
očy
vony z chmar pečalnych doščom
vylivajut koli žurbotno staje
v dušê
vony roztołkovujut molitvy predkuv
kotory zapisany vo vzorach
ručnikôv
(…)
Ten refleksyjny tekst udanie wprowadza w atmosferę debiutanckiego zbiorku, będącego, jakże inaczej, hołdem autora złożonym swoim nadnarwiańskim przodkom i medytacją nad ich przeminionym i przemienionym światem, do którego wgląd jest możliwy już tylko poprzez medium na wpół zapomnianego języka.
I jeszcze fragment wiersza „pudlaše”:
starynny duby i lipy vse
pometajut jak diêti po-svojomu
hovoryvšy z łastuvkami
bosonôh hulali na hulici
svjato svjatitsie v poli
mižy bohatym słonciem i kołosami
pšenici kotorych v budni
siêjali zmorany predkuv ruki
(…)
To zaskakująco dobre teksty, jeśli weźmiemy pod uwagę, że zostały napisane przez człowieka, który urodził się i wychował w mieście w języku polskim, a języka podlaskiego swoich wiejskich przodków nauczył się (bez podręczników i gramatyk!) jako osoba dorosła. Ziarno pszenicy, zasiane niegdyś zmęczonymi rękami przodków, zakiełkowało i przebiło się z głębi przez darń z trawą zapomnienia po dziesięcioleciach.
Po co ludziom język podlaski, skoro nie potrzebują go ani w szkołach, ani w publikatorach mniejszości na Podlasiu? Ano właśnie po to, żeby czuć autentyczną więź ze swoimi przodkami i wyrazić ją adekwatnie i naturalnie w ich języku. Tak jak Dmitro Dydenko wyraża to w wierszu „potômok”:
chotiêv by vernutisie do času
koli ne było smerti
koli môj diêd v nediêlu
čytav z gazet viêršy
pachnuv ono što vpletiany
z chvôjkovoho korênia košyk
sered pečê by koštovny korali
spletiany cibuli kosy
de štovečur babunia
pered ikonoju zohnuta
koli byv častioju jichnioho
sviêta i žycia
- Trudno mi przywyknąć do powtarzających się z roku na rok sytuacji, w których prawie każdy autor i/lub wydawca tekstów po podlasku wypróbowuje cierpliwość czytelników i granice zdrowego rozsądku coraz to nowszymi taktykami ortograficznymi. Nie inaczej jest i w przypadku zbiorku „ònde | tutaj“: nasze dyftongi są tu oddawane przez symbole uo, ye, ije. Nowacją zbiorku jest wprowadzenie symbolu ije. Takie grafemy dają się oczywiście zapisać (choć i z mozołem) w edytorze tekstów w komputerze, ale jak je zapisać w smartfonach lub w sieciach społeczniościowych, które takiego formatowania „z górnymi indeksami” nie przewidują? Po co wymyślać „ortografie”, które są uciążliwe i niepraktyczne w pisaniu? I które wyglądają raczej jak transkrypcja fonetyczna stosowana w pracach dialektologicznych, a nie jak zapis dla zwyczajnych ludzi, taki jak ortografia polska, niemiecka lub francuska? To moja jedyna (ale poważna) pretensja do poetyckiego debiutu Adama Tomaszuka. Skoro autor uznał, że niepiśmienna mowa jego przodków zasługuje na utrwalenie na papierze, to dlaczego zapisał ją w taki dziwaczny i niepraktyczny sposób?
Jan Maksymiuk