Choć od wyborów samorządowych minęło już trochę czasu, to dotąd nie zauważyłem, aby ktoś rzeczowo i przekonująco skomentował ich wyniki w naszym regionie. Szczególnie w gminach wiejskich. Według moich obserwacji w kwietniu – nawet w drugiej turze – ludzie poszli tam do urn bez większego entuzjazmu i głębszego przekonania, że mogą o czymś decydować. Frekwencja była o wiele niższa niż wcześniej. Podczas kampanii praktycznie nie podnoszono kwestii wielokulturowości, a tym bardziej tożsamości białoruskiej w gminach i powiatach.
Ponieważ zaangażowałem się co nieco jako pełnomocnik jednego z komitetów w rodzinnej gminie, uważnie śledziłem komentarze w Internecie i kogo tylko mogłem pytałem, dlaczego jego zdaniem ten czy inny kandydat na wójta, burmistrza lub radnego wygrał albo przegrał. Ale jakoś nikt nic szczególnego mi nie powiedział, nawet jeśli był zaskoczony wynikami, bo sam głosował inaczej. Niedobrze to wróży na przyszłość, ponieważ ludzie, w tym kandydaci, przestają być aktywni, bo są coraz mniej przekonani, że od nich cokolwiek zależy w życiu publicznym. To dowód na to, że demokracja u nas nie działa tak jak trzeba, skutkiem czego była też stosunkowo niewielka frekwencja, rzadko gdzie przekraczająca 50 proc. Głosowałoby z pewnością więcej osób, gdyby nie to, że często – tak jak w gminie Krynki – wielu mieszkańców przebywa za granicą, ale wciąż figurują w polskim spisie wyborców.
W tej sytuacji większych niespodzianek nie odnotowano. Dla większości urzędujących wójtów i burmistrzów reelekcja najczęściej była tylko formalnością. W powiecie sokólskim zmieniło się tylko dwóch włodarzy – w gminach Sidra i Szudziałowo. Ale tam do zmiany dojść musiało, bo poprzednicy nie startowali.
Jako żywo pasuje mi tu głos pewnego eksperta z Warszawy, który w dzienniku „Rzeczpospolita” nadzwyczaj trafnie zauważył, że były to nie tyle wybory samorządowe, co formalne wybory do organów samorządu. W pełni podzielam ten pogląd, mimo że dotyczył on sytuacji, do jakiej doszło przede wszystkim na poziomie województw i dużych miast. Ale ekspert też słusznie zauważył, że w tych wyborach „sprawy ważne dla lokalnych społeczności w zasadzie zostały pominięte”. W naszym regionie praktycznie wcale nie podnoszono już kwestii wielokulturowości, a tym bardziej tożsamości białoruskiej, w gminach i powiatach. U początku samorządności często było to widoczne i decydowało o poczuciu wspólnoty lokalnej wśród mieszkańców. Dziś o Białoruskich Komitetach Wyborczych mało kto już nawet pamięta.
Pretendenci na włodarzy gmin i ich kandydaci na radnych w tegorocznej kampanii wyborczej postawili na szablonowe banery i ulotki, a nie na dyskusję o problemach, potrzebach i przyszłości swoich małych ojczyzn. Wybory przybrały zatem formę plebiscytu. Kandydaci starali się przebić siebie jak największą ilością porozwieszanych na płotach banerów. Mało kto z nich proponował nowe rozwiązania, pomysły i inicjatywy. W tym względzie na pewno wyjątkiem był mój komitet w Krynkach. Ludzie najbardziej chwalili naszą gazetę, którą w nakładzie blisko tysiąca egzemplarzy wydaliśmy tydzień przed wyborami i rozdaliśmy ją mieszkańcom gminy. – Wasza ulotka była najlepsza – powiedział mi znajomy, swego czasu gminny radny.
Rzeczywiście udało nam się opracować – z mojej zresztą inicjatywy – ładną i niezwykle poczytną jak się okazało publikację. Włożyłem w to wiele czasu i wysiłku. To nie była zwykła ulotka, lecz dwunastostronicowa gazeta z żywymi i przemyślanymi tekstami. Akcentowaliśmy w nich potrzebę zmian w samorządzie Krynek i przedstawiliśmy szereg realnych propozycji nowych działań i inicjatyw, by powstrzymać marazm i stagnację w gminie. Zaproponowaliśmy nawet murale ze scenkami w jeszcze trochę używanym tu języku prostym. Nikt tego nie negował, również ubiegająca się o reelekcję burmistrz Jolanta Gudalewska, która wybory wygrała, choć niewielką przewagą głosów, jakich zabrakło, by mogło dojść do drugiej tury.
Dlaczego zatem głosujący nie dali nam wiary? Na pewno obawy budziła nasza kandydatka na burmistrza, która – choć rodowita mieszkanka Krynek i osoba kreatywna – okazała się za mało przekonująca. Ale spośród czterech kandydatów i tak uzyskała drugi wynik. Jako jedyna zaproponowała przeciwdziałania, aby powstrzymać gwałtowne wyludnianie się gminy. A pustoszeją nie tylko okoliczne wsie, ale też samo miasto Krynki, w zasadzie już tylko niewielkie i senne miasteczko. Tegoroczne wybory samorządowe wyraźnie pokazały, że mieszkańcy – tak rodowici, jak i przyjezdni – z tym się po prostu pogodzili. Wybrali status quo. Zwyciężyła niepewność i obawa co do zmian. A przede wszystkim brak wiary w nie. Tyle że – z całym szacunkiem – decydowali w wyborach ludzie nie do końca świadomi odpowiedzialności za los swojej gminy, którzy w większości już tu tylko dożywają. Są to bowiem osoby przeważnie w wieku 60 plus.
Był to przejaw konserwatyzmu, zakorzenionego tu od pokoleń. W czasach pańszczyźnianych pojawienie się nowego pana w majątku również wśród chłopów budziło obawy. Poprzedniego zdążyli poznać i zżyli się z nim. Przybycie kogoś nowego zawsze wzbudzało w nich niepewność, a nawet strach.
Kwietniowe wybory pokazały wyraźnie zanikanie wśród mieszkańców poczucia wspólnoty lokalnej. Bo o jakich więzach społecznych można dziś mówić, skoro ludzie przestali się nawet wzajemnie odwiedzać i ze sobą rozmawiać? Kręgi znajomości zawęziły się do najbliższej rodziny i kolegów z pracy. Nawet sąsiedzi jeden drugiego dobrze nie znają. Pomijam fejsbuk i ogólnie Internet, który dla wielu stał się uzależnieniem, a nawet swego rodzaju nałogiem i złodziejem czasu. Nie takie znajomości budują przecież wspólnotę w gminie.
Ja to już nie tak, ale mój ojciec osobiście znał całe setki mieszkańców swojej gminy. Pamiętam, jak w czwartki na targu w Krynkach co rusz zatrzymywaliśmy się przy którejś furmance. Ojca znało bardzo wiele osób także dlatego, że pracował trochę jako wiejski listonosz.
Obecne zjawisko rozluźnienia więzi społecznych bezpośrednio przekłada się na zanikaniu także historycznej i wielokulturowej tożsamości naszych terenów. Można odnieść wrażenie, że większości społeczeństwa to już nie obchodzi. W ulotkach kandydatów te kwestie praktycznie były pomijane. A przecież kto jak kto, ale wybrani gospodarze gmin powinni przejawiać troskę o lokalne dziedzictwo. Zresztą jest to jedno z zadań własnych samorządu. Tymczasem to bogactwo cynicznie się wykorzystuje, akcentując takie wartości we wnioskach o dofinansowanie inwestycji, zwłaszcza z funduszy unijnych, bo daje to dodatkowe punkty.
Choć Internet był najważniejszą – oprócz kontaktów osobistych – formą dojścia do wyborców, to absolutnie nie sprawdziły się przedwyborcze prognozy w komentarzach internautów. Kierując się ich opiniami, można było odnieść wrażenie, że niektórzy wójtowie i burmistrzowie powinni pakować walizki. Tymczasem wybory wygrali w cuglach. Rzecz bowiem w tym, że głos w takich dyskusjach (nie tylko przed wyborami) zabierają głównie radykalni przeciwnicy urzędujących włodarzy lub zwykli frustraci. Ich opinie nie są zatem miarodajne.
Inna sprawa, że w dobie obecnej brakuje rzetelnych źródeł informacji lokalnej. Niegdyś znakomicie rolę tę spełniały gminne gazety, choć nie wszędzie się ukazywały. Ale to już tylko melodia przeszłości. O sprawach lokalnych mieszkańcy dowiadują się dziś przeważnie z Internetu, przy czym są to zwykle informacje wybiórcze, z reguły dotyczą tylko głośniejszych wydarzeń typu wypadki drogowe i pożary.
Bez wątpienia mamy do czynienia z kryzysem demokracji lokalnej. Oto dokładnie za rok minie 35 lat od pierwszych w pełni wolnych wtedy wyborów samorządowych. Otworzyły one drogę do tego, aby mieszkańcy gmin sami decydowali o sprawach, które ich dotyczą. Tamtą atmosferę autentycznej samorządności lokalnej dobrze pamiętam. Z biegiem lat władze centralne tę samodzielność znacznie ograniczyły. Gminnym władzom odebrano część kompetencji, a w zamian powierzono nowe zadania bez odpowiedniego zabezpieczenia finansowego. Najgorsze jednak stało się widoczne dziś upartyjnienie władzy nawet w niewielkich gminach. Politycy traktują obecnie samorząd jak przedłużenie swojej władzy. Żeby nie być gołosłownym, przytoczę zaskakujące dla mnie zdarzenie przed wyborami w położonej w leśnej głuszy wsi pod Krynkami.
– A wy to z PiS-u, czy z Platformy? – zapytał na dzień dobry siedemdziesięcioletni pan, gdy zawitałem do niego wraz z kandydatką na burmistrza.
Odpowiedziałem, że nie należymy do żadnej partii politycznej i uważamy, że samorząd powinien być apolityczny.
– To tylko tak się mówi – nie ustępował nasz rozmówca i zaczął złorzeczyć na podporządkowanie się burmistrz Gudalewskiej sokólskiemu staroście, który jest szefem PiS w powiecie. Miał też za złe, że przed kryńskim magistratem – inaczej niż w Gródku, Michałowie i większości gmin w Polsce – nie widział dotąd wywieszonej flagi Unii Europejskiej, mimo że w ciągu ostatnich lat do gminnej kasy wpłynęło niemało funduszy unijnych na inwestycje lokalne.
Na koniec garść refleksji osobistych. Chociaż w tych wyborach nie startowałem, a kandydatka na burmistrza, którą wspierałem, odpadła, nie czuję się wcale przegrany. Przeciwnie, wyborcza kampania była dla mnie wspaniałą przygodą, dzięki której odwiedziłem wiele domów we wsiach w rodzinnej gminie, niemało też w samych Krynkach. Odświeżyłem dawne znajomości, poznałem szereg nowych osób, usłyszałem bardzo wiele nieznanych mi dotąd historii i opowieści z przeszłości i teraźniejszości. Było to zatem dla mnie nadzwyczaj ważne doświadczenie życiowe. Z pewnością zaowocuje to także nowymi tematami dla mych przyszłych publikacji i przyda mi się w życiu.
Szansą na uzdrowienie samorządów może stać się wprowadzony pięć lat temu limit dwukadecyjności organów wykonawczych gmin, który zacznie działać od następnej kadencji. Taki przepis – o ile nie zostanie zniesiony – ma przerwać powiązania, układy i w efekcie zabetonowanie władzy w bardzo wielu gminach w Polsce. U nas za pięć lat na zmiany skostniałego modelu władzy lokalnej już będzie jednak za późno. Wiem dokładnie już teraz, iż w kolejnych wyborach aktywność zrezygnowanych mieszkańców będzie jeszcze mniejsza i nie tylko dlatego, że w gminach znów ich znacząco ubędzie. Wszystko wskazuje na to, iż rola samorządu jeszcze bardziej sprowadzi się do zwykłego urzędowania, a wójtowie i burmistrzowie staną się coraz mniej zauważalni w lokalnych społecznościach. W dobie postępującej cyfryzacji i załatwiania spraw drogą internetową mieszkańcy w urzędzie gminy będą pojawiać się już tylko z rzadka.
Nasze wsie będą nadal się wyludniać, ale do końca nie opustoszeją. Zawsze ktoś będzie tu mieszkał, na stałe lub czasowo. Przybędą też kolejni przyjezdni. Z pewnością pojawią się nowe inicjatywy i to bez oglądania się na lokalne władze.
Jerzy Chmielewski
Добра мне жывецца
Я не наракаю
А мая Айчына-маці Травой зарастае.
Самаход пад хатай
Тэлевізар грае
А мая Айчына-маці Травой зарастае.
Добру маю працу
Грошай мне хапае
А мая Ачыйна-маці Травой зарастае
.Файну маю жонку
I дзеці бягаюць
А мая Айчына-маці Травой зарастае