Гарачыя спрэчкі наконт другой сусветнай вайны, што ўзніклі цяпер паміж Масквой і Варшавай, не могуць быць абыякавыя і для нас беларусаў на Беласточчыне і ў Беларусі. Расія і Польшча ўзаемна абвінавачваюць сябе ў ранейшым супрацоўніцтве з Гітлерам і па-свойму бачаць ход ваенных падзей ды іх паслядоўнасці. Па-над нашымі галовамі ідзе вось перапісванне гісторыі, якая была ўдзелам і нашага народу, прытым вельмі балючым. Ад жудасных падзей мінулага стагоддзя беларусы страшэнна адпакутавалі. Спярша ад бальшавікоў, калі ў трыццатыя гады ў час сталінскага тэрору расстраляная была большая частка беларускай інтэлігенцыі, а пасля ад карычневай нямецкай чумы і, на жаль, таксама ад польскіх „патрыётаў”, пра што сёння амаль не гаворыцца.
Гістарычныя спрэчкі на лініі Масква – Варшава адназначна маюць палітычна-прапагандысцкі характар. Напамінаюць інфармацыйную вайну, з перадуманай дэзінфармацыяй, маніпуляцыяй фактамі. Як першы ў другой палове снежня прыатакаваў прэзідэнт Расіі Уладзімір Пуцін, закідваючы Польшчы суадказнасць за тое, што дайшло да другой сусветнай вайны і абвінаваціў палякаў у тым, што Армія Краёва падчас Варшаўскага паўстання забівала ўкраінцаў і жыдоў, якія ў 1944 г. засталіся яшчэ ў горадзе. Польскія ўлады на чале з прэзідэнтам Анджэем Дудам і прэм’ер-міністрам Матэвушам Маравецкім рашуча запрэтэставалі супраць такім выказванням. Апдаведная рэзалюцыя была прынята таксама дзвюма палатамі польскага парламенту, Сеймам і Сенатам. Польскі бок прыгадаў зладзеянні ў выніку пакта Молатава-Рыбентропа, а перадусім тое, што пасля вызвалення ад немцаў Масква накінула і замацавала ў Польшчы камуністычную сістэму.
Гістарычная праўда намнога больш складаная, а разглядаць яе павінны не палітыкі, але навукоўцы. А так абедзве дзяржавы – Расія і Польшча – як толькі могуць усхваляюць гераізм сваіх народаў, прамоўчваючы дапушчаныя памылкі, праявы нічым не апраўданага зверства ў варунках крывавай вайны.
Гледзячы на тое, як абодва бакі – расійскі і польскі кожны па-свойму інтэрпрэтуюць цяпер падзеі з перад 80-70 гадоў мы беларусы не можам стаяць з боку. Бо ў нас свая гістарычная памяць пра той страшны час, пры тым часам саромная так для Масквы як і для Варшавы. На жаль афіцыйная дзяржаўная ідэалогія Рэспублікі Беларусь таксама не адпавядае тут да канца гістарычнай праўдзе. У значнай меры яна пабудавана на жудаснай мартыралогіі на беларускіх землях у гады Вялікай айчыннай вайны, але прытым не ўключае яна трагічнага лёсу беларусаў на Беласточчыне, якія страшэнна запакутавалі ў той час не толькі ад фашысцка-нямецкіх захопнікаў, але і ад польскага ўзброенага падполля.
Калі іншыя тую барацьбу і ахвяры сваіх народаў падцягваюць пад уласныя ідэалогіі, нам – нашчадкам ахвяр-беларусаў трэба абараняць сваю гістарычную праўду пра той час. Перадусім прыходзіцца нам цяпер адстойваць праўду пра зверствы ў 1940-ыя гады з боку польскага нацыяналістычнага падполля над мірным насельніцтвам беларускіх вёсак на Беласточчыне, таксама ў Беларусі, асабліва на Гарадзеншчыне. Бо ў Польшчы згодна з афіцыйнай палітыкай улады тыя „змагары” гэта цяпер нацыянальныя героі – слаўныя „выклятыя жаўнеры”. Гэта мэтанакіраванае фальшаванне гісторыі, паколькі польскім уладам сорамна прызнацца, што тыя „акоўцы” ці проста банды (так іх тады паўсюдна называлі) нярэдка праводзілі сярод беларусаў проста этнічныя чысткі. Большасць сведкаў тагачасных крывавых падзей ужо ў іншым свеце. Хаця ёсць шмат дакументаў і спісаных успамінаў, якія пацвярджаюць нацыяналістычны кантэкст злачынстваў, патрэбныя яшчэ чарговыя факты і доказы, каб адназначна адказаць на пытанне, чаму на самой справе тыя „героі” здзяйснялі такія зверствы. Але пры тым трэба выразна аддзяліць палітычныя матывы (змаганне супраць новага пасляваеннага дзяржаўнага парадку). У архівах Інстытута нацыянальнай памяці (IPN) ёсць дакументы на тое, што тыя банды нападалі на беларускія вёскі не толькі за спрыянне новай уладзе ці для ежы і кажухоў, але і з нянавісці да рускіх – беларусаў, праваслаўных. Бо чым растлумачыць тое, што пад карабінамі выганялі іх у „рай”?
Каб даць адпор даследчыкам з IPN, якія не ёсць і не будуць аб’ектыўнымі, трэба каб гэтай балючай тэмай усур’ёз заняліся нашы гісторыкі, таксама з Беларусі. Інакш сваю гістарычную праўду будзе нам абараніць цяжка.
Manipulowanie historią to praktyka stara jak świat. Już Jan Długosz, spisując w XV wieku dzieje Polski od czasów najdawniejszych, stworzył ich obraz w sposób bardzo subiektywny. W swych kronikach chciał przede wszystkim pokazać potęgę ukochanego kraju, dlatego w pracy kierował się własną interpretacją faktów historycznych, przez co nieraz tworzył zupełnie nowe i nie do końca prawdziwe opisy minionej rzeczywistości. W kontrowersyjny sposób opowiadał między innymi o relacjach polsko-ruskich w średniowieczu. W staroruskich latopisach te same wydarzenia często przedstawione zostały zgoła inaczej, choć też pewnie nie do końca prawdziwie.
Taka jednostronna i wybiórcza narracja historyczna, która odżyła ostatnio w relacjach polsko-rosyjskich, nie sprzyja właściwym ocenom postaci zaliczanych do panteonu zasłużonych. Ci bohaterowie, o czym nie zawsze się mówi, często na pancerzach chwały mają bowiem skazy. Ale, jak śpiewał Bułat Okudżawa, biezgresznych nie znajet priroda… O właściwej ocenie bohaterów decyduje jednak ogólny rozrachunek, przede wszystkim zasługi dla następnych pokoleń.
Tę część artykułu celowo napisałem po polsku, bo chciałbym donioślej odnieść się do zarzutów pod adresem Czasopisu i moim osobiście w Przeglądzie Prawosławnym. Jego redaktor naczelny, obecny poseł Platformy Obywatelskiej, Eugeniusz Czykwin w swym artykule opublikowanym w styczniowym numerze wytknął naszej redakcji gloryfikowanie Konstantego Kalinowskiego, urodzonego w podgródeckich Mostowlanach przywódcy powstania styczniowego na Litwie. W jego ocenie to nie nasz bohater, bowiem „nie ukrywał swojej nienawiści do prawosławia”. Tak kategoryczną ocenę Czykwin oparł na poglądach Kalinowskiego wyrażanych w jego odezwach powstańczych do chłopów na łamach „Mużyckiej praŭdy”. To pisemko przeszło do historii jako pierwsza gazeta w języku białoruskim, choć takie pojęcie wtedy jeszcze nie funkcjonowało. Ale faktycznie wydawane było na mowie ludu – przodków późniejszego narodu białoruskiego. Był to osobliwy język, nazywany do dziś „prostym”. Jego archaiczną formę, uwiecznioną – łacińskimi literami – przez Kalinowskiego dziś nie każdy może zrozumieć. A już na pewno nie Czykwin, pochodzący z Orli, gdzie sformowała się przecież inna gwara językowa. Dlatego w swym artykule cytuje on słowa powstańczej odezwy w przekładzie na język polski, a takie tłumaczenie zawsze jest niedokładne i wypacza niekiedy nawet sens zdań z oryginału. Mnie łatwiej cały tekst, szczególnie jego kontekst, zrozumieć, ponieważ jeszcze sam hawaru pa prostu.
Otóż Kalinowski na łamach „Mużyckiej praŭdy” nawoływał chłopów przede wszystkim do buntu przeciwko caratowi, do zrzucenia przez nich okowów pańszczyźnianej niewoli. Także do odrzucenia przywróconej akurat przez Moskali religii prawosławnej i powrotu do własnej, unickiej, skasowanej przez cara. Dla Czykwina to wystarczający powód, by przypisać Kalinowskiemu „fanatyzm w kwestiach wiary” i że „nie ukrywał swojej nienawiści do prawosławia”. Jest to nadinterpretacja.
Tak sformułowane poglądy religijne katolika Kalinowskiego, podpisującego się jako „Jaśko, haspadar s pad Wilni”, były li tylko taktycznym powstańczym wybiegiem. Jak na prawdziwego rewolucjonistę przystało, umiejętnie podłączył się on jedynie pod aktualne nastroje społeczne. Ciemny lud chłopski pod przymusem wszak zawrócono do rosyjskiej jednowierczości, gdy mocno tkwił on w unickości i jednocześnie wciąż jeszcze w wierzeniach pogańskich.
Tak radykalnych ocen, jakie stawia dziś Czykwin buntaszczyku Kastusiu, nie można formułować nie uwzględniając realiów tamtych czasów. Popełnia on ten sam błąd co wielu polskich polityków, publicystów i historyków, którzy dokonują rozliczeń z przeszłością wedle współczesnych miar i wartości. Daje o sobie znać brak wiedzy o tych odległych wszak czasach. Nasi przodkowie nie przekazali jej kolejnym pokoleniom nie tylko dlatego, że byli niepiśmienni, więc żadnych wspomnień nie pozostawili. Przekaz ustny urwał się wraz z bieżeństwem 1915 r. W szkołach też o tym za bardzo nie uczono, naciągając historię pod „jedynie słuszne” ideologie państwowe. Doskonałym źródłem historiograficznym na ten temat o naszych terenach jest wydana na początku ubiegłej dekady w Sokółce książka z rękopisu Adama Bućkiewicza (1810-1895), urodzonego na Sokólszczyźnie cenionego lekarza, ziemianina i patrioty litewskiego, który spisał „Obrazki stanu włościan litewskich do ich usamowolnienia to jest do roku 1864”. Ta cenna publikacja dotyczy codziennego życia – siermiężnego, prymitywnego, głodowego i niewolniczego – tychże chłopów, których zawracano wówczas do prawosławia. Byli kompletnymi analfabetami, nie orientowali się też w religii (duchowni nakazywali ślepo wierzyć, ewangelizacji mas chłopskich praktycznie nie prowadzili). Odezw Kalinowskiego, pisanych do nich w ich języku zatem nie czytali, bo nie umieli. Głosił on im swoje idee osobiście, podróżując pieszo po Grodzieńszczyźnie w przebraniu wędrownego handlarza.
Unia brzeska z końca szesnastego stulecia, choć jej intencje były może i słuszne, w praktyce okazała się pomyłką dziejową, a dla nas Białorusinów przyniosła więcej szkody niż pożytku, przeistaczając się z czasem z winy katolików w religię gorszego sortu. Ale nie można też zapominać, że to czasy unickie były okresem największego rozkwitu monasteru w Supraślu, perły prawosławia na Białostocczyźnie. Ich pozostałością są też archaiczne kolędy, tak uwielbiane przez prawosławnych w naszym regionie. Natomiast konsekwencją przywrócenia prawosławia jako religii państwowej ówczesnej Rosji na naszych terenach było zdominowanie parafii przez batiuszków napływowych, opłacanych z budżetu imperium i traktowanych jako carskich czynowników-urzędników. Na Białostocczyźnie jeszcze do połowy dwudziestego wieku nie mieliśmy własnego duchowieństwa, tylko przyjezdne. Cerkiew z takim przywództwem i obliczem hamowała wyodrębnianie się białoruskiego narodu, w tym dochodzenie do białoruskiej tożsamości przez mniejszość na Białostocczyźnie. Nieważne dla niej były nasz język, kultura i zwyczaje. Przywrócone carskim ukazem prawosławie w swej formie częściowo przetrwało w Polsce aż do dzisiejszych czasów. Z używanym w kazaniach i życiu cerkiewnym językiem rosyjskim, skądinąd pięknym i nam bliskim, lecz nie przystającym do współczesnych realiów, szczególnie w miastach. Polska autokefaliczna obecnie Cerkiew tego kłopotliwego balastu od dawna próbuje się jakoś pozbyć lub z nim oswoić. Nie jest to jednak proste. Choć wierni w większości są już polskojęzyczni, to język polski podczas nabożeństw cerkiewnych brzmi jeszcze obco.
Ale Kalinowski nie był aż tak fanatycznym wrogiem prawosławia, jakim maluje go Czykwin. Walczył wszak tylko z caratem, a dowodzeni przez niego miatieżniki na cerkwie przecież nie napadali, nie palili i burzyli ich jak bolszewicy czy sanacyjni nadgorliwi polonizatorzy Chełmszczyzny i Południowego Podlasia. Przeszedł do historii nie tylko jako polski bohater narodowy, ale też ważna postać w dziejach Białorusi. Był prekursorem białoruskiego słowa drukowanego, nie tylko na użytek powstania, którym na Litwie dowodził. Osadzony w więzieniu na Łukiszkach w Wilnie przed powieszeniem w marcu 1864 r. napisał serię lirycznych listów, opublikowanych potem jako „Listy spod szubienicy”. W obliczu śmierci jako dwudziestosześcioletni zaledwie młodzieniec postanowił napisać takie listy właśnie po białorusku, a nie po polsku. To pokazuje jego prawdziwą duszę białoruską. Jego ofiara powstańcza z pewnością torowała narodowi białoruskiemu drogę do samostanowienia. Dlatego zasługuje na naszą pamięć.
Tymczasem mnie osobiście Czykwin zarzucił, iż sześć lat temu jako dyrektor Gminnego Centrum Kultury w Gródku podjąłem inicjatywę postawienia pomnika Konstantego Kalinowskiego w Mostowlanach. Jego argumentacja, o czym napisałem wyżej, wcale mnie nie przekonuje. Czykwin podważa jednak nie moją decyzję, gdyż upamiętnienie przywódcy powstania w Mostowlanach, gdzie przyszedł na świat, firmowane było przez władze gminy na czele z wójtem, w dodatku tak jak ja prawosławnym. Odsłonięcia pomnika także dokonały władze samorządowe, a w ceremonii uczestniczył również miejscowy batiuszka wraz z grupą wiernych ze wsi i okolicy.
Czykwin słusznie zauważył, że polscy historycy i publicyści piszący o powstaniu styczniowym i jego przywódcy Konstantym Kalinowskim w ogóle nie poruszają kwestii wyznaniowej. Jednak ten aspekt pomijają głównie dlatego, że go nie rozumieją i nie pasuje on do wizerunku li tylko polskiego bohatera narodowego, który wstawiał się za prawem do wolności osobistych i swobód religijnych niepolskiego przecież ludu.
Ale podobne praktyki historiograficzne stosuje też redagowany przez Czykwina Przegląd Prawosławny. Kłopotliwe dla polskiej Cerkwi i jego samego tematy są w nim programowo pomijane. Szczególnie te z historii najnowszej, dotyczące inwigilacji środowiska prawosławnego przez służby specjalne w czasach PRL, czego Czykwin boleśnie sam doświadczył, zmuszony w upokarzającym procesie lustracyjnym do odparcia zarzutów o współpracę z SB jako tajny współpracownik o pseudonimach „Izydor” i „Wilhelm”.
Але і пра гэта ў нас свая гістарычная памяць, з якой мы самі павінны змірыцца і не дазволіць давольна ітэрпрэтаваць яе чужымі на іхні ўжытак.
Юрка Хмялеўскі
Галоўны рэдактар