Odnako wyniaŭ kiliszki i postawił na stolie.
Luba rozpakowała tort, odkryła butyłku i sama naliła do kiliszkuŭ.
– Za znakomstwo, – puodnesła kiliszok w storonu Antonija.
Toj jakoś ne pokazaŭ radosti na twarowi, trochu otiahawsia.
– Wypiti z jeju, czy skazati szto ne pju? – dumaŭ. I tohdy pojawiŭsia hołos Nadi:
– Antonij, ty ż jei pryniaŭ do chaty, bud’ jak hospodar.
– Nadia, moja lubimaja Nadieczko, spasibo tobie, – podumaŭ, a hołosno skazaŭ:
– Za was, za wasze zdorowje i szczastie ŭ druhomu petidesiatiletii.
Wypili, zakusili i Luba naczała roskazowati pro sebe. Z perszoho słowa skazała, szto wona rozwediena, że jei syn to wojskowy oficer, szto maje lubownika z kotorym spotykajetsia tuolki koli-nekoli.
– U niewo swoja siemja, puśt’ żiwut wmiestie, – dokuonczyła.
– Naszto wona mnie pro sioje howoryt? – podumaŭ Antonij. Ne odzywaŭsia.
Wona znou napoŭniła kiliszki.
– Nu, za waszu siemju, puśt’ wsie budut zdarowyje i szczastliwyje.
Antonij ne muoh odkazati. Wypiŭ. Po druhomu kiliszkowi ŭże nabraŭ odwahi i naczaŭ rozkazowati pro swoju simju. Nu szto ż, najbuolsz howoryŭ pro Nadiu. Luba niby to słuchała, ale wsioj czas pohladała na butyłku. Wyhladało tak, jakby juoj szcze chotiełosia wypiti. Antonij szcze howoryŭ, a wona naliła i wznesła toast:
– Puśt’ waszej żenie budziet liohkaja ziemla.
Wypili. Antonij szcze rozkazaŭ pro syna i sestru. Luba zaproponowała bruderszaft:
– Antonij, dawajtie bliże poznakomimsia.
Wstała z kryesła i podoszła do joho z poŭnym kiliszkom. Hlanuŭ na swój – toże poŭny. Ne baczyŭ, koli wona naliła. Wstaŭ, wziaŭ kiliszok. Wypili. Luba pociłowała joho w huby, ne jak brata, a jak lubownika. Antonij zadrożaŭ na ciełum teli. Perwszy raz w joho życi czużaja żenszczyna tak pociłowała. Peŭno buolszinstwo czytajuczych sioi epizuod tuolki uśmichnetsia, ale Antonij nikoli żadnoi diewczyny, oproucz swojei Nadi, ne pociłowaŭ w huby. Dryżyki Antonija poczuła Luba. Wona podumała, szto mużczyna ŭże dospieŭ do łuożka.
Antonij procznuŭsia ŭ noczye. Poczuŭ, szto koło joho chtoś leżyt. Zlikaŭsia. Perwsza dumka: Nadia woskresła! Dobre, szto weczerom ne zhasili świetła ŭ kuchni. Joho promeni pronikali do spalni. Hlanuŭ na jei hołowu i poniaŭ, szto na miesti Nadi leżyt Luba. Chuteńko wstaŭ, poszoŭ do druhoji komnaty, rozłożyŭ wersalku, posłaŭ, luoh zadrymaŭ.
– Nu i jak było? – uczuŭ hołos swojei Nadi.
Podskoczyŭ jak oparany i ŭże do samoho rania ne zasnuŭ. Chotieŭ prypomniti, jak trafiŭ do spalni, ale ŭ hołowi była pustka. Może mene ŭże zżyraje Alzheimer? Nie, szcze ż wsio pomniu. Naczaŭ obwiniati wuodku. Ale, – dumaŭ, – poŭlitra na dwoje to ne p’janstwo. A może wona czohoś mnie dosypała i ja stratiŭ rozum? Odnako hołowa jomu ne bolieła, ne muczyŭ żołudok, znaczyt – nie kac. Widno tak kiepsko czuŭsia, bo perszy raz w swojuom życiowi zdradiŭ Nadiu!
Zozulka kukała to sztyry, to piat’ razy. Wstaŭ szcze pered szostoju, umyŭsia, ubraŭsia i naczaŭ pratati ŭ kuchni. Na butyłci zobaczyŭ, szto w juoj była mocna wuodka, pidisiat hradusoŭ.
– Och, szto tyje biełorusy produkujut. Baczysz, to wuodka odobrała rozum, – podumaŭ.
U spalni obudiłasia Luba i naczała woroczatisia na łuożkowi tak, kob było czuti szto wona ŭże ne spit. Musit, żdała swoho nowoho lubownika. Może juoj podobałosia weczerom, a może weczerom niczoho ne było i wona żdała mużczynu. Antonij odnako do spalni ne pojszoŭ. Teper jomu ne było do jakich-nebut’ baraszkuoŭ. Joho muczyła sowest’. Po kwadransi Luba wyjszła z spalni i radosno prywitałasia. Wuon jakby służbowo ŭkłoniusia, ale joho twar zostaŭsia smutny. Hotowiŭ snedanie. Jeli poczti bez rozhowora. Luba kilka razy probowała sztoś roskazati, ale Antonij ne odzywaŭsia. Wona pryhlanulasia do joho, podumała szto wuon maje kaca i dała spokuj. Naczali ubiratisia – wuon do roboty, a wona na rynok. W tuom czasi nespodiwano zatyrkotaŭ zwonok u dwerach. Wojszła Darka. Ne ukrywała swoho udiwlenija. Pryjszła raniej, bo ŭże naczaŭsia aprel i chotieła zapytati szto nawaryti na obied. Odnako jak zobaczyła czużuju żenszczynu, to jei plany prowalilisia.
– Oho, hospodar ne taki światy jak udaje, – podumała.
Antonij, jak zobaczyŭ Darku, to poczuŭsia tak, jak poradoczno ŭdyerany kijom po hołowie. Kilka minut stojaŭ jak kołok. Ne muoh wymowiti ani odnoho słowa. Joho wyruczyła Luba. Podała ruku Darii i skazała:
– Mienia zowut Luba. Ja z Biełarusii, pribyła na biełostockij rynok. Możet byt’, wam czewo-niebut’ nada?
– Daria, – odkazała hospodyńka, – ja tut praczu. Mnie niczoho ne treba.
Kob ne takaja sytuacja, to Daria chot’ pobaczyła b czym wona handluje, ale teper chotieła, kob taja ruska jak najchuczej pojszła.
– To znakoma mojei sestry, – wreszti odozwaŭsia Antonij.
– Do swidanija, Daria, ja ujezżaju, – skazała Luba.
– A jak wam tutaka spałosia? – ne wytrymała Darka.
– Atliczno! – z radostiu odkazała Luba.
Siety słowa Darku ŭkołoli w sercie. Sama ne mohła poniati, czuom.
Antonij i Luba wyjszli. Do biura Antonij pryjszoŭ ostatni. Joho ŭspułpracownici ŭże poprawlali makijaż. Sieŭ za biurkom, wyniaŭ dokumenty i naczaŭ ich perehladati. Ne odzywaŭsia. Nawet ne muoh hlanuti ŭ woczy swoim koleżankom.
– Antonij, ty chwory, – odozwałasia taja z susiednioho biurka – Ty welmi kiepsko wyhladajesz.
– Ja ne chwory, ono ne wyspaŭsia. Doŭho ne muoh zasnuti.
– Ty lepi pryznajsia, tobie jakajaś baba ne dawała spati, – może zażartowała, a może skazała ne dumajuczi, tak intuicyjno. Żenszczyny chutko dohadujutsia, szto do czoho i chto z kim.
Antonij poczyrwonieŭ, a joho nastrojenije szcze pohuorszyłosia. Niczoho ne odkazaŭ. W odinadcet’ czasoŭ, jak sztodeń, pojszoŭ do bufetu na kawu. Tam spotkaŭ swoho kolehu od brydża Tadka Świtka, adwokata firmy:
– Antonij, ty chwory?
– Och, chiba nie, newyspany. Sestra prysłała na noczleh biełorusinku… – ne dokunczyŭ, bo Tadek jomu pererwaŭ:
– Oj, to może byti nedobra chworoba. Ty sebe szczatielno ohladaj, to ne czysty baby, wony czasto chworejut na AIDS abo syfilis.
Antonija ochwatiŭ strach. Dosiuol wuon pro takoje nawet nihdy ne podumaŭ. Z Nadioju prożyli tuolko let i nikoli ne było nijakoho wospalenija. O Boże, szcze takije chworoby na staryje leta! Toż lude budut smijatisa ŭ ciełum Pudlaszy. Wernuŭsia do swoho biurka sowsiem prybity.
– Antonij, ja pujdu do szefowoji i tebe zwolniu. Idi do dochtora, abo do domu spati. To ne żarty, choczesz kob tebe chwatiŭ zawał sercia? – zaproponowała druha pracownicia.
– Och, kobiety, mnie nini buolsz dokuczaje choroba duszye, niż tieła. Samotnost’ sioji chworoby ne wyliczyt.
Do domu ne chotieŭ iści nawet jak jomu kazali. Ne muoh pokazatisia Darci w takuom sostajanii. Ruhaŭ sebe za chwilowu słabost’. Dostałosia także sestrye.
– Kob ne jije durnaja proponowa, ne było b takoi bidy, – złowaŭsia.
Po jakoumś czasi perestaŭ hniewatisia na sestru.
– Wona chotieła dobre. Sama ostałasia mołodoju ŭdovicioju i znaje szto to byti deń w deń odnomu.
Wernuŭsia do domu. Darki ŭże ne było. Luoh i chutko zasnuŭ. Weczerom zbudiŭ joho telefon. Zwoniła Naścia.
– Nu i jak hośtia? Dobra sztuka? Kobietka szcze owszem-owszem, – pochwaliła.
– Och, Nastia, uspokuojsia. Maju takoho moralnoho kaca, szto sobie nawet ne wyobrażajesz. Ne prysyłaj do mene buolsz nijakich baboŭ!
Nastia takoho odkazu ne spodiwałasia. Jeji tak zatkało, szto ne mohła odozwatisia.
– Ty mene słuchajesz? – spytaŭ.
– Tak, czuju twuoj hołos i poniała, szto tobie żenszczyn szcze ne można podsyłati. Zazwonisz, jak duojdesz do sebe! – Nastia odłożyła słuchaŭku.
* * *
Daria, jak każdoho dnia, popratała kwartiru. Na obied niczoho szcze ne wariła, bo ne pohoworiła z Hospodarom. Podumała, szto zrobit stierku. U welikuoi komnati na wersalci leżała złożana koŭdra, a na jui poduszka. Zniała pokrowci i ŭłożyła do pralki. Było za mało.
– Promyju postiel Ontonija – podumała.
Odchiliła koŭdru i zobaczyła priczinu toho, od czoho hospodar byŭ zmuczany. Poczuła jak ij ukołoli szpilki powyżej lewoi cićki. Zrobiłosia jui jakoś ni to nedobre, ni to durno.
– Darka ty zaizdrosna o Ontonija – sztoś kriczało jui w uchach.
Czerez jakijś moment priszło jui do hołowy, szto wona uże dawno dumała o Ontoniowi jako swojuom partniorowi. Ne lubownikowi, bruoń Boże, wona ne chotieła mieti lubownika. Dumała tuolki kob razom żyti. Wuona ŭ dumkach postiepienno rozstawałasia iz swoim czołowiekom. Toi sam hołos, szto howoriŭ o zazdrosti teper skazaŭ:
– Darka, ne zmarnuj okazji.
Dalszu czast’ dnia wona tuolko pro sioje dumała. Pryszła do domu, a Ontonji nijak ne wychodiŭ jui z hołowy. Perwszy raz ŭ swojuomu życi naczała pryroŭniowati Ontonija do swoho Mirka. Policzyła szto Mirek mołodszy od ji hospodara o trinadcet’ liet. Nawet ne zwernuła uwahi, że naczała szeptati sama do sebe.
– Boże, tuolko liet mołodszy, a jaki hryb. Uże tri roki sidit bez roboty. Deń ŭ deń, musit szesnadcet’ czasoŭ pered telewizorom. Niszto i nichto joho ne obchodit. Mużczyny moich koleżanok jak byli na bezrobotnym to muczili ich ŭ łóżkowi. Szto dnia i to kilka razy. A wuon mene ciełe tri leta ani odnoho razu ne chotieŭ. To napraŭdu ne moja wina. Ja joho prowokowała jak mohła, ale nic z toho. Wuon żywyi, ale uże tak jakby ŭ druhomu świeti. Muohby pójti do miesta, może naszoŭby jakujuś robotu, chot’by słuczajnu, zaŭsze priniuosby do chaty paru złotych. Może, jak trochu porobiŭby to i mene polubiŭby?
– Oj, ne narikai, ne narikai – odozwaŭsia toi samyi hołos ŭ ji hołowie – wuon żesz ne pje i nihde ne wołoczitsia.
– Małaja potiecha – odkazała sama sobie, a jie myśli znoŭ poletieli do Ontonija.
– Starejszy czołowiek, a szcze jakij derskij i dbaje pro sebe, zaŭsze umyty, wybryty, koszula czista, nu i okazałosia, szto wuon szcze trebuje żenszczynu. Wuon skazaŭ, kob razom jeli obied, bo napeŭno mene chocze. Dobre byłoby choditi do joho wobszcze na popołudniowu zmienu. Oj, oj, o czuom ja dumaju. Toż Tańka szcze ŭ doma. Sława Bohu, wuona uże u maturalnuoi klasi. Dobre uczitsia, nu i domatorka. Weczorom, jak odrobit lekcji, to wsio robimo razom, a to sztoś pitrasim, a to szyjem jakijeś fatałaszki. Uperucz wydumujem szto treba poszyti, posli szukajem z czoho. Poremo staryje sukienki czy żakiety, farbujemo, kroimo i szyjemo. Tańka chodit ŭse muodno ubrana, chocz ŭ doma ne ma hroszy na nowu odeżu. Ŭ kuchni także skupo haspodarujem. Wydumowujem takije strawy, kob byli tani i smaczny.
– O Boże – Darka skazala w hołos. Odnako nichto sietoho ne zauważyŭ: Tańka odrabiała lekcji, a ji bat’ko sidieŭ pered telewizorom. – To ŭże ŭ sioje lieto Tańka pojede do Wrocława. Tam bude studiowati. Jak dobre szto Ela ji wybrała na spadkobierciu. Tańka zhodiłasia dohodowati tiotku do smerti. Wona ne była zamużom i ne maje diti. Koliś Tańka bude mieti swoi duom, wuon umeblowany jak u muziei. Mebli szcze ponimecki, ale jak nowy. Ela ich pilnowała jak zrenici ŭ okowi. Teper to wuony kosztujut weliki hroszy – rozdumowała po babsku.
– A szto zo mnoju? Zostanu sama z tym mrukom i budemo razom hniti.
Siaja dumka ji paraliczyła. Doŭhi czas sidiła jakajaś prituplena.
– Nu tak – ocznułasia – szcze toho brakowało, kob oboje tuolko żdali smerti. Muszu jakoś zmieniti swoje życie – znoŭ skazała hołosno, a ji dumki poszybowali do Ontonija.
– Dobre było b staretisia pry joho bokowi. Wo wtorok dohoworusia, szto jomu zwariti na obied.
Jak podumała, tak zrobiła. Koło sztyroch czasoŭ żdała z obiedom. Minuty prodoŭżalisia, a ji sercie biło szto minutu to muocniej.
Ontonij, szcze pereżywaŭ swoi wyhłup. Iszoŭ do domu pochmurij. Odnako, jak zobacziŭ Darku i poczuŭ zapach obieda, joho nastrojenije od razu poprawiłosia. Sieli za stuoł, jeli, howorili, trochu żartowali. Tak uże było każdoho dnia, koli Darka prichodiła do roboty. Życie Ontonija nabirało nowoho blesku. Powoli minaŭ smutok po smerti żuonki. Szto deń to mensz dumaŭ o proszłomu.
Mensz, buolsz po trioch mieseciach Daria nespodiwano do obieda postawiła wino. Ontonij diwowaŭsia, a wouna skazała:
– Moja Tańka zdała maturu. Jui dobre puoszło. Panie Ontonij, to welikie świato u naszuoi semi’e. Odnako ŭ moho czołowieka duch deś poza tiełom, wuon żywe w wirtualnomu świeti. Tomu sietoju radostiju chotieła podiliti z wami.
Ontonij priniaŭ sioje normalno. Wypili za zdorow’ie Tatiany, za toje kob wuona dostałasia na studia tam de chocze. Daria podała tiesto i kawu.
– Och, jak ŭ kawiarni – radowaŭsia Ontonij.
Daria skorystała z dobroho nastrojenija hospodara i skazała:
– Panie Ontonij, nazywajte mene prosto Darkoju. Jakaja z mene pani.
Ontonij ne chotieŭ byti huorszym, zaproponawaŭ bruderszaft.
Wypili, pociłowalisia ŭ szczoki i ostoruożno ŭ huby. Na Darci pojawiłasia husiacza skóra. Ji tieło trebowało mużczynu. Zbliżaŭsia uże siomyi czas, a wona wse pro sztoś rozkazowała, to pytała. Wuon zauważyŭ szto wuona protiahaje rozhowuor, ale udawaŭ, szto ne kontroluje czasu. Howorili, howorili, nareszti wuona skazala toje szto dumała:
– Tosiek, a może ja zostanu z toboju do zaŭtra?
Ontonij takoi proponowy ne spodiwaŭsia. Joho radosna twar posmutnieła. Naczaŭ howoriti z pererywami, tak, jakby ikaŭsia:
– Och, dorohaja Dario, nu… dumaju szto ne możem. Mnie ne …Niee, ja ne mohu. Ty zamużnia, majesz doczku. Wony budut tebe żdati. Perebacz, tak ne można.
Daria bez słowa ubrałasia i poszła. Ontonija cieły weczuor ne pokoiła proponowa Darki.
– Z odnoi storony dobre byłob kob ostałasia, a z druhoi nekoneczne. Nepotrebny mnie szcze taki chłopot.
Odnako, toje szto skazała Darka ne dawało jomu spokoju. Postanowiŭ pohoworiti z Tadkom Switkom. Po roboti poszli do kawiarni. Roskazaŭ jak postupila joho hospodynia. Toi od razu odpaliŭ:
– Ontonij, oj jak dobre szto ty mene pytajesz. Tebe Boża ruka choronit. Czy ty znajesz, szto wona może napisati skarhu do prokuratora szto ty pristajesz do ji, a wona ż twoja robuotnicia, może skazati, szto ty nastajesz na ji ŭ roboti.
Ontonij ne znaŭ, szto ŭ prawowych normach oznaczajut takije słowa jak pristajesz, czy nastajesz. Zapytaŭ:
– Tadzik, za sioje karajut?
– Jak ty miŭby dobroho adwokata, to może ukaraliby hrywnoju.
– Mnuoho?
– Nu, nawet do petidesiati tysiacz.
– Och, och… – zumiŭsia Ontonij.
– Nu, kob ja tebe boroniŭ to może kounczyłosia na petioch tysiaczach. Ale musisz znati, szto wuona mohłab tobi założyti szcze cywilnu sprawu o odszkodowanie za moralnuju znewahu.
– O, Boże – tichutko ŭzdochnoŭ Ontonij.
Wernoŭsia do domu i ciełyi weczuor ŭ joho hołowie wałkowałasia problema, kotoroi praŭdu skazawszy ne było.
Szto wona knuje? – dumaŭ.
Ne pytaŭ pro siete Nadi. Wstydaŭsia, nawet ŭ myślach o czoumś takoum howoriti do żuonki. Uże puoznim weczerom zazwoniŭ do Nastki. Roskazaŭ jui pro swoje sobytie. Taja doŭho moŭczała.
– Och, Nastia, szto tebe zatkało?
– Nij, dumaju o psichici tepersznich mużczyn. Czuom wy dumajete, szto kobieta ne może persza zaproponowati seksu, koli jui podabajetsia mużczyna?
(protiah bude)
Wasia Platoniszyn